JÓZEF NYKA
Jerzy Kolankowski
|
| |
Jerzy Kolankowski w Śnieżnych Kotłach w roku 1955 z arch. Władysława Janowskiego
|
Copyright © 2001 by JÓZEF NYKA
Każdą wielką miłość życie z czasem rozmienia na drobne –
z wyjątkiem tej jednej: miłości do górJerzy Kolankowski „Pozłótki”
Złe wieści gonią jedna drugą. Tym razem był to telefon od Alka Lwowa: „Przed chwilą dostałem informację od rodziny, że wczoraj (30 lipca 2001) zmarł Jerzy Kolankowski. W sobotę miał wylew i już nie odzyskał przytomności. Znów odszedł kawał historii polskiego alpinizmu.”
Jerzy Kolankowski, popularny „Kolan”, był postacią nietuzinkową, człowiekiem-instytucją: alpinistą, działaczem społecznym, literatem, tłumaczem, artystą malarzem, współtwórcą i przez dziesiątki lat jednym z głównych animatorów polskiego sportu wspinaczkowego w rejonie sudeckim. Sam siebie nazywał „ojcem taternictwa sudeckiego”. Urodził się 17 marca 1915 r. w Morawskim Schönbergu (wówczas jeszcze c.k. Austro-Węgry). Studia medyczne odbył we Lwowie. Wojna rzuciła go do Krakowa, gdzie praktykował w szpitalu. W r. 1945 osiadł na Dolnym Śląsku i przez wiele lat był ordynatorem Oddziału Dermatologicznego szpitala w Cieplicach. Od dzieciństwa (ojciec był wszechstronnym sportowcem i działaczem PZN) uprawiał turystykę i narciarstwo – najpierw na wzgórzach w okolicy „rodzinnego” Przemyśla, potem na Żywiecczyźnie (w r. 1927), a wreszcie w Karpatach Wschodnich. W Milówce w Beskidzie Śląskim znalazł się mając lat 12 i tam góry, niewysokie przecież, po raz pierwszy prawdziwie go oczarowały. „Szeroko otwarte oczy chłonęły ten przestwór zielonych grap, nakryty błękitem tamtego lata.” Za swoją górską ojczyznę uważał jednak później głównie Karpaty Wschodnie – „Bieszczady niebieszczące się na horyzoncie, dzikie i odludne Gorgany, wysokie połoniny Czarnohory...” Wspominał wycieczki w mroczne knieje, zimne biwaki przy ognisku, spotkania z Hucułami, zapach dymu, smak autentycznej górskiej przygody. W plecaku ze skromnym ekwipunkiem nie mogło zabraknąć siekiery do rąbania drzewa. Jako 17-latek wszedł na nartach m.in. na Howerlę (2058 m) i na Popa Iwana (2026 m). W tajemnicy przed rodzicami z zapałem studiował „gorszycielskie” „Zasady taternictwa” Klemensiewicza.
|
|
Zima w Wielkim Śnieżnym Kotle w Karkonoszach Od lewej Ząb Rekina, pośrodku Turnia Popiela. Fot. Władysław Janowski |
W Karkonosze wyruszył po raz pierwszy w grudniu 1945 roku – na nartach, a celami były Mały Szyszak i Przełęcz Karkonoska, gdzie niespodzianie znalazł się w gromadzie narciarzy czeskich. Od ok. 1952 r. wspinał się – z czasem także zimą – w Sokolich Górach, Śnieżnych Kotłach, w Kotle Małego Stawu i innych skalnych gniazdach Sudetów, wraz z paroma towarzyszami odkrywając je wspinaczkowo od nowa, gdyż przedwojenna działalność Niemców skazana została na zapomnienie. Część dróg robił modną wówczas hakówką – do jego ulubionych ścian należał Ząb Rekina. Miejsce stałych spotkań stanowiła „Szwajcarka”, częstszymi partnerami byli Eugeniusz Ruff (z którym zaczynał praktyczną naukę wspinania), Waldemar Siemaszko, Zygmunt Piotrowski. Łatwiejsze drogi robił nierzadko bez partnera, lubił też samotne biwaki: „Na morenie Wielkiego Śnieżnego Kotła rozstajemy się. Zapada wieczór. (...) Powoli, piargami, podchodzę w stronę miejsca, gdzie zamierzam biwakować. Położone jest ono wysoko w skałach obok turni, którą nazwaliśmy swego czasu Dziadkiem.” (GiA 1/95). O wkładzie Jerzego Kolankowskiego we wspinaczkową eksplorację polskiej strony Sudetów pisze osobno Władysław Janowski.
W Śnieżnych Kotłach dokonał w latach 1955–65 kilkunastu pierwszych przejść, w tym tak później popularnych dróg, jak lewym filarem (III) i prawym filarem (IV) Turni Popiela oraz Filarem Pierwszomajowym (II–III). Do jego największych jednak osiągnięć sportowych należy przejście direttissimy Zęba Rekina, dokonane w roku 1957 wspólnie z Zygmuntem Piotrowskim (który – co wypada podkreślić – poprowadził kluczowy fragment przez tzw. Szafę). Zespół stoczył na Zębie prawdziwą »walkę«, przy pierwszym podejściu tracąc sprzęt i zaliczając dwa odpadnięcia („Karkonosze” 8/1988 s. 54 oraz „Góry i Alpinizm” 2/1977 s.29). Droga zyskała wówczas wycenę V H3 (obecnie VII-) i przez kilka sezonów należała do najtrudniejszych w tym rejonie. Jerzy Kolankowski ma również pierwsze przejścia (robione głównie zimą lub w warunkach zimowych) w Kotle Małego Stawu w pobliżu Karpacza (m.in. drogę środkiem Kopy nad Moreną). Dużo wspinał się w Sokolich Górach (Rudawy Janowickie), gdzie był autorem lub współautorem dróg na Jastrzębiej (na północno-zachodnim filarze, IV), Sokoliku Dużym (wariant do Komina Wschodniego, IV+), Sokoliku Małym (hakówka południową ścianą), Sokolej Turniczce, Ptaku, Rogatce, Swarożycu, Sukiennicach i Krzywej. Eksplorował i inne sudeckie skałki, w których ma się rozumieć również dokonywał pierwszych przejść. Należą do nich: Kukułcze Skały, Bobrowe Skały w pobliżu Górzyńca (jako pierwszy opracował ich monografię, dotąd nie wydaną drukiem). Co ciekawsze, interesowały go nawet niewielkie formy skalne i być może jako pierwszy w ogóle uprawiał tak modny dziś bouldering, wdrapując się na kamienie rozsiane po popularnych wzgórzach w otoczeniu Kotliny Jeleniogórskiej: Komorzycy (Leśny Zbór i Dzwonnica), Grodnej (Urwista i Skalna Ściana), Czubku, Chmielniku (Pisana Kopka) i innych.
Władysław Janowski
|
Tatry Jerzy poznał w jesieni 1947 – po obronieniu na UJ doktoratu. Pech sprawił, że gór nie zobaczył: tonęły w październikowej śnieżycy. Ale już w grudniu był w Zakopanem ponownie, tym razem z nartami i przy życzliwszej pogodzie. Odwiedzał odtąd Tatry regularnie, często w większych grupach wycieczkowych. Uroków taternictwa zakosztował w roku 1952 pod okiem Pawła Vogla, co z humorem wspominał w GS 9/92. W swoim klubowym wykazie z r. 1958 podawał z Tatr 250 godzin latem i 100 godzin zimą, z dróg m.in. północno-zachodnią ścianę Niżnich Rysów, północną Mięguszowieckiego, Komin Pokutników, „kant” Mnicha, grań wokół Morskiego Oka z 2 biwakami, zimą zaś fragmenty Orlej Perci, lewą część północno-wschodniej ściany Cubryny i prawy filar tego szczytu. Na małe wspinaczki zabierał też córkę, Ewę – zuch dziewczynę, jak pisał.
|
|
Jerzy Kolankowski skacze przez szczelinę lodowca Bossons poniżej Grands Mulets Fot. Czesław Bajer |
W roku 1960 uzyskał patent instruktora Klubu Wysokogórskiego. Chodził też po górach Bałkanów, wspinał się w Alpach Wschodnich w grupie Grossglocknera, w Alpach Julijskich (m.in. Triglav dwiema drogami), w r. 1958 wziął udział w tzw. III Polskiej Wyprawie w Kaukaz. „Moim pierwszym w życiu lodowcem – pisał – był Alibek. Wraz z Waldkiem Michalskim zaliczyliśmy nie tknięte polską stopą szczyty Sułachat Gołowa (3439 m), Sofrudżu (3785 m), Mały Dombaj Ulgen (3800 m). Na Bełełą Kaję zrobiliśmy wejście sportowe – 3A z wariantem IV–V.” Jako już 52-latek stanął na szczycie Mont Blanc, i to w grupie seniorów obejmującej m.in. Czesława Bajera (67), Zbigniewa Korosadowicza (60), Zofię Stecką (50), z młodszych zaś Jana Kowalczyka i Zbigniewa Stepka. Czesław Bajer zrobił zdjęcie Jerzego w efektownym skoku przez szczelinę. W Himalaje miał pojechać jako lekarz w r. 1979, ostatecznie poznał je ze szlaków trekkingowych („Karkonosze” 8/1988 s.52). W r. 1977 przekazywał redaktorowi „Taternika” swoją „statystykę osobistą”: „W tym roku mam za sobą 53 lata uprawiania narciarstwa, 50 lat turystyki górskiej, 45 lat turystyki wysokogórskiej (w tym 30 tatrzańskiej), 25 lat taternictwa i 25 lat pracy organizacyjnej. Okres mojego intensywnego chodzenia, zwłaszcza zimowego, trwał 13 lat (od 1954 do 1967). Powyżej 3000 m byłem 15 razy, powyżej 4000 m – 3 razy. Niestety, znacznie mniej, niż by się chciało.”
W latach 1952–53 stał – wraz z Tadeuszem Steciem i innymi działaczami – u kolebki sudeckiej organizacji wysokogórskiej, o czym pisał w „Wierchach” 1960 s. 204. Na przełomie lat 1951–52 został prezesem Miejskiego Koła PTTK w Cieplicach. Na pierwszy kurs taternicki werbował chętnych własnoręcznie wymalowanym afiszem. Głównym wykładowcą był późniejszy profesor i rektor, Tadeusz Zipser z Wrocławia. Jak wspominał, wykładów wysłuchało kilkanaście osób, jednak na ćwiczenia w Sokolich Górach zjawiły się tylko dwie. Koło Taternickie zakładano dwukrotnie, najpierw w Jeleniej Górze, następnie w Cieplicach. Wiosną 1953 roku – jak donosił Steć centrali PTTK w Warszawie – z tych organizacji wyłoniła się Sekcja Taternicka Podokręgu PTTK, licząca 30 członków. Od lata 1954 Jerzy Kolankowski przewodził już Sudeckiej Sekcji Alpinizmu PTTK, z dniem 27 stycznia 1957 przekształconej w Koło Sudeckie KW – nadal z siedzibą w Cieplicach i zarządem w składzie Kolankowski (prezes), Wagner, Różański, Fajkosz i Siemaszko. Wreszcie w r. 1975 – w ramach ogólnokrajowej reorganizacji – powstał działający do dziś samodzielny Sudecki Klub Wysokogórski. Urząd prezesa Jerzy sprawował w klubie w latach 1953–65 i 1979–81. Przyłożył też ręki (jako lekarz) do powstania Sudeckiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, którego bazę wspólną z Kołem stanowił schron pod Śmielcem.
Praca społeczna była jego żywiołem. Pisał w liście z czerwca 1985 roku: „W sezonie 84/85 byłem 40 razy na nartach, ale przecież powoli rdzewieję. Być może od zasiadania w różnych zarządach. Jestem prezesem Jeleniogórskiego Klubu Literackiego (od r. 1981), członkiem zarządu Karkonoskiego Towarzystwa Naukowego (w 1947 montowałem wraz z innymi tutejsze Towarzystwo Przyjaciół Nauk), działam w Komisji Turystyki Górskiej PTTK, która w zeszłym roku przyznała mi tytuł honorowego przodownika GOT. Ciągle zbieram się do wielkiego sprzątania szuflad, pewnie jednak zrobią to za mnie inni.” Uniwersalność jego zainteresowań u młodszych roczników budziła zdumienie i niedowierzanie. Pisze Stanisław Koszela w wychodzącym w Filadelfii „Wspinaczu” nr 21: „Pamiętam Kolana doskonale – zawsze siwy, starszy pan, którego do końca nikt chyba nie rozumiał (...) – wspinacz, pisarz, malarz, lekarz – to było zbyt dużo, żeby pomieścić się w jednej osobie.” W maju 1981 roku mówił z sarkazmem: „Wobec utraty »etatu« w macierzystym klubie – zostałem prezesem Jeleniogórskiego Klubu Literackiego. Na otarcie łez...”
„Kolan” był stanowczy w realizowaniu swoich celów i – choć o zmarłych należy mówić tylko dobrze – często apodyktyczny i konfliktowy. Kierownik wyjazdu w Kaukaz 1958, łagodny w ocenach Władysław Manduk, pisał w poufnej opinii: „bardzo trudny we współżyciu, niekoleżeński, samolubny”. Miewał też nieporozumienia z własnymi współpracownikami. W okoliczne góry chodził do zaawansowanego wieku. Uczestniczył w 25-kilometrowych Biegach Piastów, po zimie 1980/81 notował: „Byłem tego sezonu 50 razy na nartach, 62 razy w górach i 10 razy na miniwspinaczkach zimowych. Marzą mi się Tatry, ale na stare lata coraz dotkliwszy staje się problem partnera.” Z konieczności często ruszał więc na wycieczki samotnie. Wspomina cytowany co dopiero Stanisław Koszela: „Spotkałem go w Kotłach w okolicy Święta Zmarłych. Razem z Lidzią wracaliśmy z tradycyjnej świeczki na morenie. On szedł pod tablicę w Kryształowym. Samotnie, powolutku, majestatycznie, jak Duch Gór poruszał się w scenerii wiatru i mgły, kosówek, połamanych świerków i od czasu do czasu wyłaniającej się przestrzeni Kotłów. Po krótkiej chwili rozmowy z nami zniknął rozpływając się we mgle.”
Ale góry były tylko jedną z dziedzin renesansowej działalności Jerzego. Dużo pisał. W latach pięćdziesiątych przysyłał do „Taternika” i „Wierchów” zarówno opracowania własne, jak i tłumaczenia z „Horolezca” czy „Bergsteigera”, 31 marca 1956 donosił Komisji Wydawniczej ZG PTTK, że opracował podręcznik taternictwa zatytułowany „ABC wspinacza”, liczący 60 stron maszynopisu i mający także pewne walory propagandowe. W innym liście zapowiadał, że pracuje nad przewodnikiem po Sokolich Górach i Śnieżnych Kotłach. Żadna z tych pozycji nie została wówczas wydana drukiem, ani nawet na powielaczu. W r. 1960 informował w „Wierchach”: „Skałki Sudeckie doczekały się monograficznego opracowania dra Kolankowskiego, które w formie przewodnika ukaże się w niedalekiej przyszłości.” Jako „zespół” redagował i wypełniał tekstami jednodniówkę „Szmerki Karkonoskie” (r. 1 nr 1 Cieplice 1959), wiele lat później publikował popularne książki „Narty! narty! Opowieści z białego szlaku” („Nasza Księgarnia” 1979), „Gdzie szum Prutu, Czeremoszu” (Wyd. Dolnośląskie 1989), „Outsider – górski coctail ze 107 esencji” (ATI 1998). Jego „Narty! Narty!” otrzymały w r. 1981 nagrodę Biennale Sztuki dla Dziecka. Wydał też wreszcie swój od dawna przygotowywany – pierwszy w języku polskim – przewodnik wspinaczkowy po Sudetach „Skalne drogi Sudetów Zachodnich. Przewodnik wspinaczkowy” (Sport i Turystyka, 1971). Przy okazji uporządkował trochę nazewnictwo skalne regionu, o czym pisał w „Karkonoszach” 6/1989 s.56. Sam wprowadził wiele nazw, w tym tak dziś popularne, jak np. Sukiennice. Z francuskiego tłumaczył głównie Rébuffata, z którym – jak wspominał – łączyła go „przez lata przyjaźń i długa korespondencja”. W r. 1962 ukazały się w jego przekładzie słynne „Gwiazdy i burze”, niestety dwie inne pozycje – album „Z Mont Blanc w Himalaje” i opracowane przez wdowę „Góry moją domeną” tułały się po różnych wydawnictwach i ostatecznie pozostały w szufladzie. Pisał wiersze, opowiadania, eseje, tłumaczył także poetów, m.in. Michała Anioła („Wiersze i listy” 1998) oraz J. Arthura Rimbauda („Dzieła” 1999). Był autorem udanych aforyzmów, złotych myśli i fraszek, cytowanych m.in. w „Głosie Seniora”:
Dla tego, kto tu mieszka,
szczytem szczytów jest Śnieżka
W tworzeniu artykułów był niezmordowany i nie martwił się tym, że większość z nich szła do teczek z nadrukiem Zapas. „Turystę”, „Oscypka”, „Taternika”, „Wierchy” zaopatrywał w materiały – własne i tłumaczone z „La Montagne”, „Der Tourist” czy „Horolezca”. W ostatnich latach sporo publikował w Alka Lwowa „Górach i Alpinizmie”. Pisał szybko, nie tracąc czasu na zerkanie do dokumentów i weryfikację faktów, stąd rozbieżności nawet w szczegółach dotyczących jego własnej biografii, wspinania i działalności organizacyjnej, do czego się sam przyznawał: „nie wiem, czy czegoś nie pokręciłem – pamięć bywa zawodna”. Był zapalczywym polemistą, choć łatwo wycofywał się z własnych okopów. Na zebraniach prezesów i walnych zjazdach KW i PZA należał – podobnie jak Julian Łaszkiewicz – do etatowych mówców: wypowiadał się ze swadą i na każdy temat.
Jako malarz i grafik, uważał się za ucznia prof. Adolfa Bienenstocka, powoływał się też na koneksje malarskie i instruktaż m.in. T. Cybulskiego, E. Gepperta, M. Filipkiewicza, L. Pękalskiego, T. Nodzyńskiego i innych plastyków, szczególnie ze środowiska krakowskiego. W r. 1989 uzyskał formalne uprawnienia artysty malarza. Od r. 1956 urządzał liczne wystawy – w ostatnich latach, m.in. w Jeleniej Górze, Karpaczu, Cieplicach, Dreźnie, Wrocławiu. Tematami obrazów i rycin były często Sokoliki, Śnieżne Kotły, Tatry, ale także Kaukaz i góry Bułgarii, wreszcie „góry w ogóle” nieraz z filozoficznymi podtekstami.
|
|
Samotność. Technika mieszana Autor: Jerzy Kolankowski, Cieplice 1991 |
Trzytygodniowa wycieczka do Indii zaowocowała bogatą „Teką indyjską”. Podejmował też inne tematy. Wystawa prac graficznych w Jeleniej Górze w 1996 r. nosiła tytuł „Ogniem i mieczem – z ołówkiem w ręku”. Jego obrazy były publikowane jako pocztówki, a szkice – jako ilustracje w czasopismach. Był zbieraczem i zręcznym twórcą ekslibrisów. Zorganizował Oddział Jeleniogórski Tow. Przyjaciół Sztuk Pięknych, któremu przez szereg lat prezesował.
Gdy dobijał do osiemdziesiątki nasiliły się problemy zdrowotne. „2 X 1994. Wysyłam tę kartkę po wyjściu ze szpitala, gdzie znalazłem się w przyspieszonym tempie. Okazuje się, że na cienkich niciach ludzkie sprawy wiszą. (...) Wbrew nadziei wierzę, że się pozbieram i wtedy napiszę szerzej.” W jego twórczości i korespondencji – wcześniej pełnych optymizmu i radości istnienia – pojawiły się gorzkie refleksje na temat przemijania, samotności wśród ludzi, obrachunków życia. W myślach wciąż były obecne góry, jak w krótkim wierszu „W Tatrach”:
W mym sercu drżenie
już nie lęku,
lecz tylko zachwytu
na widok tych ścian znajomych,
przełęczy i szczytów –
i zamiast do raju się dostać
chciałbym tu zostać...
Mimo kłopotów ze zdrowiem, do końca życia pozostał niezwykle aktywny umysłowo. Jeszcze próbował gdzieś wydać leżące w manuskryptach książki i zbiorki wierszy, jeszcze wracał do maszynopisu podręcznika taternictwa, ale trudności były coraz większe i nadziei sobie nie robił. „Jestem na takim etapie życia (końcowym) – to list z 24 czerwca 1997 – że właściwie nie mam o co walczyć. Zakończę moją fraszką: Nasze życie – etapy, klapy.” W ostatnich listach, coraz krótszych, żalił się, że góry oddaliły się beznadziejnie, gdyż słabnący wzrok nie pozwala mu cieszyć się nawet ich widokiem. „15 kwietnia 1998 zmarła nagle moja żona – donosił rozchwianym pismem. – Na więcej słów już mnie nie stać.” W trzy lata później jego wypełnione pracą życie zostało nagrodzone szybką, niemal nagłą śmiercią – bez długich miesięcy cierpień i powolnego umierania. Miał 86 lat.
W r. 1985 zazdrościł Rebuffatowi, że ma teraz przed sobą górę z gwiazd do zdobycia. Dziś wędrują po niej obydwaj.
Józef Nyka