FELICJA PANAK
Irena Pawlewska-Szydłowska
1892–1982
[Irena Pawlewska, Ferdynand Goetel, Helena Dłuska, Roman Kordys, Jasiek Obrochta Bartusiów]
Na Kępie w sierpniu 1908 roku.
Z prawej Irena Pawlewska (-Szydłowska), ponad nią siedzą Ferdynand Goetel i Helena Dłuska,
stoi Roman Kordys. Z basetlą Jasiek Obrochta Bartusiów. Fot. Mieczysław Karłowicz (fragment)
  

Copyright © 2008 by JÓZEF NYKA

100 LAT TEMU NA SZCZYRBSKIM SZCZYCIE
W lutym 1982 r., krótko po swoich 90. urodzinach, zmarła w Poznaniu jedna z pionierek samodzielnego taternictwa kobiecego, Irena z Pawlewskich Szydłowska. Jej ojciec, prof. Bronisław Pawlewski, określany jest jako „najwszechstronniejszy technolog chemii”. Jego kolegą był późniejszy prezydent RP, prof. Ignacy Mościcki, a jednym z uczniów słynny ekonomista Eugeniusz Kwiatkowski. Urodzona w r. 1892 i nieźle wykształcona (m.in. 2 lata Sorbony), chodziła po Tatrach z bratem Tadeuszem, braćmi Świerzami i Goetlami, Aleksandrem Kowalskim, Władysławem Boldireffem, Jaśkiem Pęksą, Jakubem Wawrytką starszym, najczęściej jednak z kuzynką, Heleną Dłuską. Duży rozgłos zyskały obie, wchodząc w r. 1908 nową drogą na Szczyrbski Szczyt (2389 m) od północy, z Doliny Hlińskiej – bez jakiegokolwiek męskiego wsparcia („Taternik” 6/1908 s. 123). „Był to pierwszy i przez wiele lat jedyny problem taternicki, rozwiązany samodzielnie przez kobiety” – pisał w MES Witold H. Paryski. Nie można nie dodać, że obie „kobiety” miały wtedy po zaledwie 16 lat! W nagrodę zaproponowano im – a uczynił to Aleksander Znamięcki – wstąpienie do już wówczas elitarnej Sekcji Turystycznej TT („Taternik” 6/1908 s. 122). Wzmianki o Irenie pojawiały się w prasie: „Zakopane” 1909 nr 16 – „Dn. 8/VII pp. H. Dłuska, I. Pawlewska i M. Świerz byli na Dzikiej Turni.” W r.1911 Irena wraz z Helą Dłuską towarzyszyła w wycieczkach w Tatry Marii Skłodowskiej-Curie i jej córkom, wchodząc z nimi na Świnicę i wędrując do Ciemnych Smreczyn i Niewcyrki.
Druga wojna światowa zabrała jej syna (poległ we wrześniu 1939 w walce z wkraczającym oddziałem sowieckim) i męża (zginął z rąk rosyjskich w Katyniu). Ona sama podjęła pracę konspiracyjną, zogniskowaną w jej pralni w Warszawie. Wiosną 1941 została aresztowana przez gestapo i osadzona w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück a później Neubrandenburg, gdzie kontynuowała działalność konspiracyjną i społeczną. Sama wiązała też swoje aresztowanie z kwietniem 1942 roku. Później mówiła często, że to zdobyta w Tatrach odporność fizyczna i psychiczna pozwoliła jej wyjść z życiem z piekła lochów gestapo i obozów. W latach międzywojennych i po wojnie (do r.1966) prowadziła w Tatry grupy młodzieży, od r. 1949 działała w PTT a później w PTTK i KW w Szczecinie. Należała do najlepszych znawców okolic Szczecina – miała uprawnienia przewodnickie I stopnia. Pozostawiła kilka wspomnień – m.in. o Marii Skłodowskiej-Curie w Tatrach, o Helenie Dłuskiej, o Stanisławie Grońskim „Mojżeszu”. Była odznaczona Krzyżem Kawalerskim OOP, w r. 1969 Walny Zjazd Klubu Wysokogórskiego nadał jej członkostwo honorowe naszej organizacji. W 1980 Bożena Walter nakręciła film dokumentalny o Irenie Szydłowskiej, m.in. w oparciu o materiały tekstowe i ilustracyjne zgromadzone przez niżej podpisanego.
Zachowany w maszynopisie artykuł Felicji Panak powstał pod koniec życia Ireny Szydłowskiej (w korespondencji używała tylko tego nazwiska), która zdążyła go jeszcze uzupełnić i poprawić. Autorka niewiele mówi o górach, natomiast skupia się na bogatym życiu Ireny, które jako długoletnia przyjaciółka i współwięźniarka, znała bardzo dobrze. Do ostatnich lat Irena przyjeżdżała do Warszawy i zamieszkiwała w jej domu przy ul. Marymonckiej. Ingerencje redakcyjne w artykuł ograniczają się do poprawienia oczywistych pomyłek i niewielu przecinków. Jako aneks dołączamy notatki do biografii Ireny Szydłowskiej, spisane na naszą prośbę przez nią samą w r. 1976. Drobne rozbieżności faktograficzne między tekstami wynikają z zawodności pamięci, choć obie panie zachowały dobrą formę intelektualną do ostatnich dni życia. Tak w jednym jak i drugim tekście zostają utrzymane stare brzmienia nazw miejscowych. Przedrukowujemy też z „Turysty” 1954 zapomniany już artykuł Ireny Szydłowskiej o wycieczce z Marią Curie w Tatry. Rewolucyjne pieśni w Niewcyrce i sztandary na szczytach Tatr – to nie tyle wyraz ówczesnej mody na socjalizm (Helena Dłuska była działaczką PPS), co charakterystyczny dla lat 50. haracz polityczno-publicystyczny, być może nawet dorzucony przez redakcję miesięcznika. Zeszyt niniejszy, gotowy od szeregu lat, publikujemy w 100-lecie ważnego w historii taternictwa kobiecego wyczynu obu dziewcząt na Szczyrbskim Szczycie (o którym więcej szczegółów znajdzie Czytelnik w „Taterniku” 3 z 1969 roku).
Józef Nyka
 

GBH0000    25 (2008)
Felicja Panak
IRENA Z PAWLEWSKICH SZYDŁOWSKA
I voto Fabrycowa
Urodziła się 7 lutego 1892 r. we Lwowie. Jej ojciec, Bronisław Pawlewski, był profesorem Politechniki Lwowskiej i przez jakiś czas rektorem. Jego portret wraz z portretami innych rektorów lwowskich znajduje się obecnie w uczelni wrocławskiej. Prof. B. Pawlewski był również organizatorem i b. czynnym działaczem Polskiego Stronnictwa Postępowego. We wczesnej młodości z matką a później sama wyjeżdżała często do Zakopanego do wujostwa Dłuskich. Dr. Kazimierz Dłuski miał tam sanatorium, a jego żona Bronisława była rodzoną siostrą Marii Skłodowskiej Curie. Ireny babka i matka sióstr Skłodowskich były siostrami (w książce Ewy Curie poświęconej matce znajduje się fotografia matki Ireny – Henryki Pawlewskiej).
[Helena Dłuska i Irena Pawlewska]
Helena Dłuska i Irena Pawlewska (-Szydłowska) w r. 1909. Fot. J. Jaworski (fragment)
W Zakopanem Irena zaprzyjaźniła się ze swą kuzynką Heleną Dłuską, córką doktorostwa. Razem chodziły po górach, uprawiały wspinaczkę. Od tej pory datuje się jej wielkie ukochanie gór. Poznała je dobrze, znała też wszystkich przewodników i sławnych taterników. Lubiła opowiadać o górach. Kiedy pokazywała mi różne szczyty i mówiła o nich, zatrzymywali się przechodnie i słuchali z wielkim zainteresowaniem. Często zdarzało się, że otaczała nas znaczna grupa, a Irena chętnie opowiadała i widać było, że cieszy ją to zainteresowanie. Umiała żywo i ciekawie mówić. Po wojnie stała się żywą encyklopedią tatrzańską, z której informacji korzystał redaktor kwartalnika „Taternik”. W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 1981 r. miał być wyświetlony w telewizji film o Tatrach i Irenie. Niestety, stan wojenny przeszkodził, a projekcja telewizyjna odbyła się rok czy dwa później.
Drugą jej pasją była praca społeczna. Zaprowadziła ona ją do Strzelca, organizacji paramilitarnej, zorganizowanej w 1910 r. na terenie Galicji.
Po ukończeniu szkoły średniej we Lwowie, studiowała przyrodę w Sorbonie, ale studiów nie skończyła. Wyszła za mąż za Mariana Fabrycego, brata generała Kazimierza, który poślubił jej siostrę. Drugi jej mąż, Jerzy Szydłowski, syn rektora Akademii Sztuk Pięknych w Odessie, był również wojskowym. Z M. Fabrycym łączył ich syn Jerzy. W czasie okupacji, gdy mąż i syn byli na wojnie, Marian odwiedzał ją często, przejmował się jej kłopotami, służył jej radą i pomocą, a ona zaopiekowała się nim troskliwie w czasie jego ostatniej choroby, gdyż żona i córka były zajęte poza domem. Po osiedleniu się w Warszawie, przez czas jakiś pracowała zawodowo w szkole średniej, a społecznie w Rodzinie Wojskowej i w Związku Pracy Obywatelskiej Kobiet. Zdaje się, że w 1936 r., a może w 1937, zaczęła pracować w Junackich Hufcach Pracy.
W latach kryzysu i bezrobocia chcąc uchronić młodzież przed demoralizacją, stworzono ochotnicze Drużyny Robocze, przekształcone później w Junackie Hufce Pracy. Była to dwuletnia dobrowolna służba. Junacy byli skoszarowani, dostawali całkowite umundurowanie i wyżywienie w normach wojskowych. Mogę mówić o Junackich Hufcach Kobiet. Przez pierwsze półrocze obowiązywał w nich 3-godzinny dzień pracy, później 5-godzinny. Reszta czasu przeznaczona była na naukę. Ci, którzy nie ukończyli szkoły powszechnej, mogli ją ukończyć i zdawać w najbliższej szkole. Wszyscy uczyli się zawodu. Dziewczęta – szycia i gospodarstwa domowego, introligatorstwa. W osiedlach rolnych – rolnictwa i ogrodnictwa, jeśli w pobliżu był szpital – pielęgniarstwa. Za pracę otrzymywały żołd wypłacany co 10 dni, przy czym część pieniędzy dostawały do rąk na tzw. drobne wydatki, większą część wkładano im na książeczki oszczędnościowe. Chodziło o to, by po ukończeniu służby junaczka miała trochę pieniędzy i zawód, co jej ułatwiało start w życiu.
Irena Szydłowska była inspektorką w kompaniach żeńskich. Odwiedzała osiedla dość często, była bardzo wymagająca, ale też wymagała od siebie. W przededniu wojny, gdy rozesłano rozkazy ewakuacyjne, jeździła od osiedla do osiedla i sprawdzała, jak przebiega ewakuacja. Później już, gdy dowiedziała się, że mąż zginął w Katyniu, a syn w bitwie pod Lwowem, poskarżyła się, że gdy mąż i syn odjeżdżali do swoich pułków, nie poświęciła im więcej czasu, zajęta sprawami junackimi.
[Warszawa, lata trzydzieste]
Warszawa, lata trzydzieste. Zofia Krzeptowska „Kapucha”, siostra Józka i Jędrka, przyjaciółka wielu taterników i artystów, m.in. Witkacego i Malczewskiego, obok niej Irena Szydłowska, dalej żona Kowalskiego i dawny partner wspinaczkowy Ireny, Aleksander Kowalski. Z lewej pies Holm.
Wojna zastała ją bez pieniędzy, bez domu i wszystkiego, co związane jest z normalnym życiem. Ale nie załamała rąk. Zamieszkała u swej ciotki, wdowy po dr Józefie Skłodowskim, i przystąpiła do pracy. Uruchomiła pralnię Czerwonego Krzyża przy ul. Puławskiej 132, zatrudniła w niej żony oficerów. Przyjmowała też bieliznę do naprawy, sama ją reperowała, a pieniądze zarobione w ten sposób oddawała żonom oficerów mających dzieci. W kierowaniu pralnią pomagała jej była junaczka, Jadwiga Krzemińska, która później zginęła w Oświęcimiu.
Nie była to jednak zwykła pralnia. Mieścił się w niej punkt rozdzielczy konspiracyjnej prasy, ukrywały się w niej osoby spalone i uciekinierzy z obozów – wprawdzie na krótko, ale dopóki nie znaleziono im bezpieczniejszego schronienia. Pamiętam działacza ludowego, Piotra Świetlika. Miała kłopot z Francuzem, uciekinierem z obozu. Był bardzo żywego usposobienia i lekceważył wszelkie zalecenia, choć nie znał języka polskiego. Zabrała go jedna z instruktorek junackich, Marylka Gorówna, do swej rodziny pod Zamość, ale narzekała, że i tam mieli z nim wiele kłopotów.
Z małym zespołem zaprzyjaźnionych ludzi przystąpiła do pisania po niemiecku i w imieniu Niemców odezw do kobiet niemieckich, duchowieństwa, młodzieży, żołnierzy o konieczności zakończenia samobójczej wojny i o bestialstwie w krajach okupowanych. Te maszynopisy, a później nawet ulotki odbijane na powielaczu, zostawiano w miejscach, gdzie mogli przebywać Niemcy. Jako agentka pralni, przenosiłam te ulotki pod bielizną, a moi bracia kolportowali je dalej. Najstarszy, kolejarz, zostawiał je w pociągach – sam i przez zaufanych pracowników kolejowych. Działalność tę przejęła później Komenda Główna AK i rozwinęła ją w wielką Akcję N. Na czele tej akcji stał Tadeusz Żenczykowski.
Irenę aresztowano latem 1941 r. Właściwie wezwano ją do Gestapo w Alei Szucha. Odprowadziła ją na Pl. Trzech Krzyży post. Zofia Praussowa i czekała na nią w cukierni Galińskiego na tymże placu. Nie doczekała się. Irena poszła, ponieważ nie była w stanie zlikwidować całej konspiracyjnej roboty w szybkim tempie, a ponadto bała się, że gdy zniknie, aresztują kobiety pracujące w pralni.
Po ciężkich przesłuchaniach przewieziono ją na Pawiak, a stamtąd 22 września 1941 r. transportem złożonym z przeszło 500 kobiet do Ravensbrück.
W Ravensbrück każdy barak dzielił się na 2 części: A-Seite i B-Seite. Każda z tych części składała się z izby jadalnej i sypialni, w której stały najpierw dwupiętrowe, a wkrótce trzypiętrowe prycze, ustawione w 7 rzędach. Łazienka i ubikacja ta sama dla obu stron. W jadalni naokoło stołów były ustawione ciasno stołki, na których trzeba było cały dzień siedzieć w milczeniu, z krótką przerwą na tzw. obiad. Przechodzenie z jednej strony na drugą było surowo zabronione. Ale nawet gdy blokową i sztubowymi były więźniarki polityczne i Polki – przechodzenie było utrudnione, bo każda więźniarka miała wydzielone tyle miejsca, ile zajmowała jej osoba. Nawet wychodzenie do ubikacji było połączone z wielkimi trudnościami. Trzeba było przeciskać się wśród ciasno siedzących kobiet, pogrążonych w myślach o tym, co sie stało, co się dzieje w domu, co z bliskimi, którzy również zostali aresztowani. Kobiety stały się bardzo nerwowe. Reagowały żywo i gniewnie na każde zakłócenie ich rozmyślań. Ten stan, ta beznadziejność groziła utratą zmysłów.
Irena zainicjowała pogadanki. Po drugiej stronie baraku taką samą akcję zapoczątkowała Halina Chorążyna, inżynier-chemik. Na szczęście blokową była Polka, Eliza Cetkowska, sztubowymi również Polki – Marta Baranowska i Maria Chełmicka, wnuczka gen. Wybickiego. Posypały się pogadanki. Opowiadano treść książek, filmów, przedstawień teatralnych, wrażenia z podróży po kraju i z wycieczek zagranicznych. Helena Tyrankiewiczowa, siostra prof. Wł. Szafera i żona zasłużonego dyrektora sławnego seminarium nauczycielskiego w Ursynowie, wygłaszała interesujące pogadanki z literatury. Zachwycała swymi opowiadaniami o Krakowie i Wyspiańskim, bo i w mieście, i w poecie-malarzu była rozkochana. Dr Janina Węgrzynowska-Kühmajer mówiła o higienie osobistej i społecznej.
Harcerki organizowały niedzielne poranki. Recytowano wiersze, śpiewano pieśni patriotyczne i piosenki ludowe. Barak zamienił się nieomal w uniwersytet powszechny. Naturalnie przy rozstawionych czujkach. A później, gdy skończyła się kwarantanna i wypędzono nas do pracy, można było ukradkiem dostać się nawet na inny blok. Irenie udawało się sprowadzać interesujące kobiety – Polki i przedstawicielki innych narodowości. To ona sprowadziła świetną narratorkę z Torunia, Kazimierę Głębocką, która opowiadała „Ogniem i mieczem” tak dokładnie, jakby czytała rozdział po rozdziale. Irena sprowadziła Julię Szartowską, polonistkę ongiś z Krzemieńca, a tuż przed wojną z Jędrzejowa, która swe pogadanki o literaturze ilustrowała utworami, których znała bardzo dużo. Dzięki Irenie słuchałyśmy w pięknej gwarze góralskiej gadek i przypowieści opowiadanych przez Marysię Kurucową, góralkę spod Zakopanego.
Irena sprowadziła też do naszego bloku Serbkę Łużycką, Marię Grolmus, dr filozofii, historyczkę i dziennikarkę – wspaniałego człowieka. Chociaż została aresztowana zaraz po dojściu Hitlera do władzy, była naszą informatorką o życiu politycznym i społecznym w Niemczech. Była też naszą łączniczką z ciekawymi kobietami innych narodowości. Dzięki niej poznałyśmy Anię de Monfort, Francuzkę, która ponad 10 lat spędziła w Polsce, znała ją i mówiła o niej z szacunkiem. Jej syn kończył szkołę w Rydzynie i – jak twierdzi M. Kuncewiczowa w „Fantomach” – mówi po polsku lepiej, niż niejeden Polak. Dzięki Marii Grolmus poznałyśmy też bratanicę gen. De Gaulle'a – Genevieve i Gretę Neuman-Buber, żonę sławnego komunisty niemieckiego. Irena zainicjowała spotkania Polek z innych bloków, spotkania te odbywały się czasem między blokami, czasem w bloku, a czasem nawet w pokoju służbowym, jeżeli polska obsługa wiedziała, że strażniczka niemiecka nie nadejdzie. Zawsze czujki strzegły bezpieczeństwa i ostrzegały w porę.
Z inicjatywy Ireny wydałyśmy, naturalnie ręcznie napisaną, gazetkę w 3 egzemplarzach na Święto Niepodległości. Po wojnie, z papierów odkopanych dowiedziałam się, że jeden z tych egzemplarzy Władka Poniecka, obecnie Wojciechowska, mieszkająca w Stanach Zjednoczonych, przewiozła do Stalagu, w którego pobliżu jej kolumna pracowała.
W 1943 r. Irenę wywieziono do Neubrandenburga, do fabryki samolotów. I tam była bardzo czynna. Jadwiga Szyba-Markiewicz, funkcyjna, ciesząca się szacunkiem i sympatią tych wszystkich, które ją znały, w swym przemówieniu wygłoszonym na Międzynarodowym Spotkaniu Ravensbrüczanek w Jaszowcu powiedziała, że zawsze w sprawach ważnych i trudnych korzystała z rad Ireny Szydłowskiej.
[Tadeusz Pawlewski (1890-1970)]
Brat Ireny, Tadeusz Pawlewski (1890–1970), taternik, oficer AK, więzień obozów
Po powrocie z obozu Irena ciężko zachorowała na tyfus. Przyjechała do Warszawy, w której chciała żyć i pracować. Ale nie miała gdzie mieszkać. Była słaba, schorowana, bez odzieży i pieniędzy. Wyjechała do Szczecina. Dostała pracę w województwie i mieszkanie. Całym sercem oddała się zagospodarowaniu Pomorza Szczecińskiego. W którymś roku do Szczecina zwieziono Żydów. Nie wiem skąd. Odezwał się antysemityzm. Wojewoda Borkowicz, człowiek uczciwy i ideowy, ale pochodzenia żydowskiego, znalazł się w trudnej sytuacji. Wtedy Irena wyszła do podnieconego tłumu, przemówiła i rozładowała napięcie. Zainicjowała organizowanie żydowskich spółdzielczych gospodarstw rolnych. Przydzielono im mienie poniemieckie, od Międzynarodowego Żydostwa otrzymali konie, bydło, maszyny rolnicze. Ziemia przestała leżeć odłogiem. Irena cieszyła się. Wojewoda, jak najbardziej zaangażowany w zagospodarowanie podległych mu terenów, cenił bardzo Irenę. Dostała wtedy odznaczenie z Gryfem, które nie zostało uznane przez Władze.
Brat Ireny, Tadeusz Pawlewski, b. legionista i żołnierz wojny 1939 r., wrócił z Syberii zniszczony trudnymi warunkami i chorobą. Pod opieką Ireny wrócił do zdrowia, zaczął pracować w stoczni. Któregoś roku rzekomo wykryto sabotaż. Nastąpiły aresztowania. Pawlewski rzucił pracę w stoczni, wyjechał do Gliwic. Irena pojechała za nim. Ale ręce Urzędu Bezpieczeństwa i tam go dosięgły. Został aresztowany i odwieziony do Szczecina. Irena wróciła, ale już nie miała własnego mieszkania. Zamieszkała w pokoju lokalu wieloizbowego, w którym obrzydzały jej życie ustawiczne kłótnie współlokatorów. Walczyła o brata, wiedząc że jest niewinny. Chodziła do prokuratora, do Urzędu Bezpieczeństwa. Straszono ją aresztowaniem, zgnojeniem brata, bo „już mu się niewiele należy”. Prosiła nawet swą kuzynkę, Irenę Joliot, laureatkę Nagrody Nobla, kiedy ta przyjechała do Warszawy na Kongres Obrońców Pokoju. Ale i ona nie pomogła – nie mogła, czy nie chciała. Pwlewskiego zwolniono dopiero w czasie odwilży w 1956 roku. Siedział bez sprawy i bez wyroku, wrócił znów chory, Irena znowu opiekowała się nim z macierzyńską troskliwością. Mieszkała wtedy przy ul. Wyspiańskiego, w dzielnicy willowej. Odnajęła jej dwa pokoje – jeden maleńki, drugi trochę większy, Helena Kurcjuszowa, naczelny architekt wojewódzki, córka b. prezydenta Warszawy, Zygmunta Słomińskiego, która po wojnie stała się właścicielką poniemieckiej willi. Irena większy pokój oddała bratu. Po jakimś czasie Tadeusz Pawlewski podjął pracę, ale często chorował. Zmarł 5 marca 1970 roku.
Dopóki był wojewodą Borkowicz, Irena cieszyła sie jego szacunkiem i sympatią. Ale później zaczęły sie dla niej bardzo trudne czasy. Odważnie krytykowała nierobów i karierowiczów, przede wszystkim wysoko postawionych. Kiedyś skierowano przeciwko niej sprawę do sądu. Sędzia widocznie stał po jej stronie, a jednocześnie bał się narazić dygnitarzom partyjnym, więc nakłaniał Irenę do zgody. Powiedziała mu, że woli siedzieć w więzieniu, niż podać rękę człowiekowi, dla którego żywi tylko pogardę. Sprawę odłożono, a potem zatuszowano. Rozprawy nie było.
Przez cały czas swego pobytu na Pomorzu organizowała wycieczki po województwie, a po egzaminie z języków angielskiego, francuskiego i niemieckiego (znała je od czasów młodości) obwoziła i wycieczki zagraniczne.
Ogromnie przejęta była ochroną przyrody. Zakładała po szkołach koła, organizowała wycieczki młodzieży po województwie i kraju, uczyła poznawać piękno ziemi ojczystej, potrzebę chronienia jej piękna, zawsze też prowadziła młodzież na miejsca walk i miejsca straceń. Ale najgoręcej kochała Tatry. Cieszyła się, gdy mogła być w górach, ciągnęła do nich swoich przyjaciół. Namówiła do przyjazdu swoich znajomych Węgrów, dzięki temu stali się przyjaciółmi naszego kraju. Jeden z nich mówi zupełnie nieźle po polsku.
Gdy już była słaba, męczyło ją coraz trudniejsze robienie zakupów, prowadzenie chociaż bardzo skromnego własnego gospodarstwa, postanowiła zamieszkać w Domu Rencistów. Marzyła znów o Warszawie, z którą była zrośnięta licznymi więzami. Miała tu jeszcze trochę znajomych z lat przedwojennych i wiele ravensbrüczanek, z którymi była zaprzyjaźniona. Nie dano jej tego prawa, choć przyjaciele bardzo zabiegali. Dostała przydział do Domu Rencistów w Poznaniu. Mieszkała najpierw w pokoju z trzema kobietami. Irena była wśród nich najsprawniejsza. Dwie były to proste kobiety, może nawet analfabetki, trzecia ledwo ledwo coś niecoś widziała. Irena szybko je sobie pozyskała. Ciągnęła je na dziennik, na ciekawe filmy, woziła do miasta do muzeów, na wystawy, opowiadała, gdy coś interesującego przeczytała. Dzięki niej miały o wiele ciekawsze życie. Chwaliły ją bardzo, miały jej tylko za złe, że za długo siedzi w łazience. Po jakimś czasie przeniesiono ją do „Domu Weterana”. Z początku była z tego bardzo niezadowolona, bo ze swoimi współlokatorkami dobrze się czuła, a w nowym domu dostała za współtowarzyszkę osobę nie całkiem normalną i bardzo niekulturalną. Wreszcie dano jej pokój jednoosobowy, w którym mieszkała do śmierci, która nastąpiła 12 lutego 1982 roku.
Jaka była Irena? Była bardzo uczynna i opiekuńcza w stosunku do słabych i prostych ludzi, gotowa zawsze do walki z niesprawiedliwością i krzywdą. Gdy w obozie dostała paczkę, a dostawała bardzo rzadko, od razu rozdzielała zawartość między te, które znikąd żadnej pomocy nie miały. Podczas kwarantanny w Ravensbrück siadała przy stole wśród prostych kobiet, pisała im listy, odczytywała przysłane z kraju. Wiedziała wiele o nich od nich samych. Kiedyś, gdy szłyśmy zwartymi kolumnami, jedna z naszych współtowarzyszek, starsza wiekiem, Maria Kociubska, upadła. Irena, idąca obok, pochyliła się, żeby ją podnieść. Posypały się razy na jej głowę i plecy. Ausjerka biła ją z wściekłością. Mimo to Irena podniosła Marię, którą wystraszone więźniarki mogłyby zadeptać.
Troskliwie opiekowała się Janiną Dłuską, bratanicą swego wuja, dra Kazimierza Dłuskiego. Znała ją jeszcze z lat młodzieńczych, z czasów zakopiańskich, bo Janka pomagała swemu stryjowi w prowadzeniu sanatorium. Irena na każdą wiadomość o chorobie Janki przyjeżdżała do Warszawy. Po wypisaniu jej ze szpitala zabrała ją z sobą do Szczecina. Dzięki Steni Elbłównie-Komorowskiej – ravensbrüczance, która miała niewielkie gospodarstwo w Śmierdnicy, Janka wróciła do zdrowia jeszcze na kilka lat. Gdy znów zachorowała i już beznadziejnie, Irena znowu zamieszkała u niej i pielęgnowała ją do śmierci.
I taka była Irena przez całe życie. Jeśli dowiedziała się o czyjejś krzywdzie, zaraz reagowała, zmuszała inne do przeciwstawiania się złu. W Domu Rencistów również żyła ludzkimi kłopotami. Gdy dostała coś od znajomych, dzieliła się natychmiast z tymi, którzy byli w gorszej sytuacji. Przyjaciółka jej z czasów przedwojennych i wdowa po majorze W.P., Lili Kowalska, a także zaprzyjaźnieni z nią jeszcze z czasów szczecińskich, pp. Mila i Henryk Trusiewiczowie, mieszkający obecnie w Londynie, przysyłali jej paczki z odzieżą i żywnością. Rozdzielała je zaraz po otrzymaniu. Zostawiała sobie tylko kawę, którą częstowała odwiedzających ją gości.
Nie ma ludzi idealnych, nie ma ludzi bez wad. Irena była apodyktyczna i bardzo niecierpliwa. Gdy zobaczyła dzieci biegające po trawnikach lub łamiące gałęzie wpadała w złość. Krzyczała na dzieci, wymyślała rodzicom. I wtedy bywała niesprawiedliwa. Niektórzy próbowali się tłumaczyć, przepraszali ją, nic to nie pomagało. Inni nie szczędzili jej przykrych słów i epitetów. Jej niecierpliwość i apodyktyczność sprawiały, że wiele osób jej nie lubiło. Jej przyjaciółka, Lili Kowalska, mówiła o niej: trzeba patrzeć na piękny obraz, a nie na dziury w tym obrazie.
[Lata szczecińskie]
Lata szczecińskie. Fot. Tadeusz Rewaj
Zaraz po powrocie i po przystąpieniu do pracy zapisała się do PPR. Urzekły ją hasła. Pracując z zapałem, była zgodna z tymi hasłami i według nich oceniała partię. I choć później widziała niesprawiedliwości i krzywdy – to wciąż wierzyła, że winni są ludzie. W 1970 r. była po stronie robotników, ale owacyjnie, jak zresztą wielu, witała Gierka jako sekretarza. Jako prawie 80-letnia kobieta wzięła udział w pochodzie 1-majowym i chwaliła się w listach do przyjaciół, że robi to na cześć prawdziwego przywódcy robotników. W r. 1980 jeszcze raz uwierzyła, tym razem w gen. Jaruzelskiego. Szybko jednak przyszło rozczarowanie. Nie chciała już żyć. Nic nie robiła, żeby się bronić przed śmiercią, którą uważała za swą wybawicielkę. Ciało swe zapisała Akademii Medycznej w Gdańsku.
Chciała jeszcze w ten sposób służyć krajowi – nauce polskiej.
O IRENIE SZYDŁOWSKIEJ
  1. W. Kiedrzyński: Ravensbrück kobiecy obóz koncentracyjny. KiW Warszawa 1965.
  2. Ruch oporu w Ravensbrück. Katowice 1972.
  3. Maria Kubašec: Hvězdy nad bjezdnom (gwiazdy nad przepaścią). Domovino, Budyšin 1960. Serbo-łużycka pisarka – autorka biografii swej rodaczki Marii Grolmusec, przytoczyła fragment listu Ireny Szydłowskiej i załączyła jej fotografię.
  4. Jan Rzepecki: Wspomnienia i przyczynki historyczne. Akcja N.
GBH0000    25 (2008)
Irena z Pawlewskich Szydłowska
SZKIC DO AUTOBIOGRAFII
Data i miejsce urodzenia: 7 II 1892 Lwów. Rodzice: Bronisław i Henryka z Michałowskich Pawlewscy. Ojciec długoletni rektor Politechniki Lwowskiej, Matka wybitna działaczka społeczna. Wykształcenie: Gimnazjum klasyczne im. J. Słowackiego. 2 lata Sorbona wydział matem.-przyrodniczy. 2 lata Uniwersytet Lwowski.
Po wyjściu pierwszy raz za mąż mieszkałam na Podolu Rosyjskim, zajmując się gospodarstwem (ogród, hodowla). Po wybuchu rewolucji Kiereńskiego, wróciłam z mężem i synem do Polski, w 1920 roku brałam udział w obronie Warszawy jako podchorąży Ochotniczej Legii Kobiet w Liniowym Batalionie Piechoty. (Jako studentka przeszłam przeszkolenie wojskowe w 1-szym Żeńskim Oddziale Związku Strzeleckiego we Lwowie). Po zakończeniu wojny pracowałam jako instruktorka Kół Gospodyń Wiejskich, potem nauczycielka w.f., a po przewrocie majowym w Komendzie Głównej Związku Strzeleckiego jako komendantka Oddziałów Kobiecych. W tym czasie zorganizowałam Klub Sportowy Rodziny Wojskowej, którego przewodniczącą byłam przez kilka lat. Kiedy po objęciu władzy przez grupę pułkowników wszystkie władze Związku zwolniono, pracowałam dorywczo w paru miejscach, następnie od 1931 roku do wybuchu wojny w Komendzie Głównej Junackich Hufców Pracy, jako instruktorka ośrodków kobiecych w randze hufcowej.
Podczas wojny pracowałam jako siostra w szpitalu polowym w Tarnopolu, po zdobyciu Tarnopola wróciłam do Warszawy, wstąpiłam do Z.W.Z. Od IV.42 r. Pawiak, Ravensbrück i Neubrandenburg. W początku 1946 r. zaczęłam pracować w Szczecinie w Urzędzie Wojewódzkim. (Akcja osiedleńcza i wysiedlanie Niemców).
Pierwszy raz byłam w Zakopanem mając 12 lat. Spacery po dolinkach, regle itp. Od 1908 roku mieszkałam w lecie z Helą D., chodziłyśmy same, czasem ze starszymi na Świnicę, Orlą Perć, po dolinach, grotach, na Giewont, Czerwone Wierchy itp. Pierwszą kilkudniową większą wycieczkę zrobiłyśmy wraz z moim bratem, Kowalskim i Goetlami z przewodnikiem Jaśkiem Pęksą przez Liliowe i Zawory do Niewcyrki, stamtąd na Krywań szlakiem myśliwskim, przez Osterwę do Doliny Batyżowieckiej. Nieudane wejście na Gierlach (wielkie śniegi), przez Polski Grzebień, Morskie Oko, 1-szy Mnich. Po raz pierwszy z linową asekuracją. Śpiglasowa, Zawrat... Niedługo potem byłyśmy z Helą na Furkocie, części grani Hrubego i zrobiłyśmy 1-sze wejście od północy na Szczyrbski, powrót przez Ciemnosmereczyny i Wrota Chałubińskiego do Morskiego Oka. Grań Mięguszowieckich i Cubryny z Wawrytką, Dol. Złomisk, Ganek. – Dzika Turnia, Barania Przełęcz, Kołowy, Lodowy, zachodnią ścianą Łomnica z Helą i Mietkiem Świerzem; Fajki (grań) z S. Dłuskim i A. Kowalskim. Gruby Wierch, Gładki Wierch. – Grań Świnica – Niebieska Turnia z Helą, mój wypadek. Grań Walentkowej z Helą; grań Kościelca z W. Goetlem; Tylkowe Kominy same, Rohacze z bratem, Helą, Kowalskim i Bujwidownymi.
[Helena Dłuska i Irena Pawlewska w drodze na Mięguszowiecką Grań]
Placyk przed starym schroniskiem. Helena Dłuska i Irena Pawlewska w drodze (z Jakubem Wawrytką) na Mięguszowiecką Grań.
Po tragicznym wypadku Heli na Kominach Strążyskich usiłowałyśmy trochę chodzić. Wrota Chałubińskiego, Ciemnosmereczyny, Roztoka z Borysem Wigilewem. – Po wojnie i śmierci Heli w USA zaczęłam chodzić z małym jeszcze synem Jerzym Fabrycym na wszystkie typowe wycieczki w okolicy Zakopanego. Był ze mną na jakimś spotkaniu STTT przy Morskim Oku, byliśmy wtedy na Niżnich Rysach, Żabim Szczycie Niżnim, na Apostołach a potem przez Przełęcz Gładką na Krzyżnem Liptowskim z Komornickim. W następnych latach byliśmy na Gierlachu przez Wielicką Próbę, na Rysach, Giewoncie przez Bacug, Czerwonych Wierchach itp.; chodziliśmy trochę z Zofią Roszkówną i Krystynem Zarembą, z A. Kowalskim (Lodowa Przełęcz, Tery, Jastrzębia Turnia).
Po drugiej wojnie chodziłam zawsze sama, powtarzałam znane mi drogi, a raz mieszkając w Dolinie Mąkowej chodziłam w Tatry Bielskie. Zwiedziłam rezerwaty na Wołoszynie i w Niewcyrce; pracowałam w LOP i dostałam pozwolenie. Prowadziłam często obozy letnie i wycieczki szkolne w Tatry.
Na nartach jeździłam we Lwowie (jako jedna z trzech pierwszych kobiet) po jego okolicach i trochę w Karpaty, potem na Podolu. Chodziłam trochę po Beskidzie Śląskim, w Sudetach i Gorcach, po Alpach tylko jeździłam samochodem.
Należałam do STTT chyba od 1908 r. Mieszkając po drugiej wojnie w Szczecinie, wstąpiłam do Klubu Wysokogórskiego jako członek zwyczajny. Spotkałam się tam z ogromnym koleżeństwem i życzliwą opieką ze strony trojga kolejnych przewodniczących: Grońskiego, Mielczarka i Rewajowej. Jeździłam z nimi „na przyczepkę” na parę obozów, w tym zimowy, gdzie sama przetrawersowałam zbocze Żółtej Turni, by dostać się do Pańszczycy w warunkach lodowo-śniegowych b. uciążliwych i nie mając nawet czekana.
W ostatnich latach życia Roguskiej-Cybulskiej chodziłam z nią sporo, po dolinach głównie, gdyż chciała ona wyszukać odpowiednie miejsce na cmentarzyk górski dla naszych taterników; bo robiło jej wielką przykrość, że tablice pamiątkowe Klimka Bachledy i Stasia Szulakiewicza, a potem Grońskiego, są na Cintorinie Słowackim. Bywałam też zwykle na odbywających się u niej w lecie zebraniach niedobitków STTT. Od niej dostałam bezcenny dla mnie dar, odznakę STTT, bo ona miała dwie. Mam ją stale przy sobie.
Irena Szydłowska-Pawlewska
GBH0000    25 (2008)
Irena Szydłowska-Pawlewska
Z MARIĄ SKŁODOWSKĄ-CURIE W TATRACH
Pierwsze wspomnienia moje z Tatr są nierozerwalnie związane z domem moich wujostwa dr Kazimierza i dr Bronisławy Dłuskich, twórców pierwszego w Polsce na skalę europejską urządzonego sanatorium chorób płucnych, które pobudowali na Gubałówce, w Kościelisku (dziś sanatorium wojskowe). U nich spędzałam zwykle wakacje szkolne i święta, towarzysząc w wyprawach tatrzańskich córce ich, a mojej przyjaciółce Helenie Dłuskiej, znanej później działaczce PPS. Byłyśmy wraz z Wandą Jerominówną pierwszymi dziewczętami – członkami Sekcji Turystycznej T.T.
Wokół Heli Dłuskiej skupiało się liczne grono młodych taterników i taterniczek z Krakowa i Lwowa. W niepewną pogodę trenowaliśmy wspinaczki po najbliższych skałkach, a w ładny czas znikałyśmy na długie dni przeważnie w Wysokie Tatry.
Uważając się prawie za „gospodynie Tatr”, czułyśmy się w obowiązku oprowadzać po „naszych” górach i „ceprów”, do których zaliczałyśmy naszych licznych krewnych, koleżanki i gości wujostwa.
W lecie 1911 roku przyjechała do Polski, a ściślej do Kościeliska, ukochana siostra dr Dłuskiej – Maria Skłodowska-Curie, tym razem po raz pierwszy z obiema córkami – Ireną (dzisiejszą Joliot-Curie) i siedmioletnią wówczas Ewą. Dłuscy, znając głębokie przywiązanie naszej sławnej ciotki do rodziny, zaprosili również rodzeństwo i kuzynki Marii, w ich rzędzie matkę moją Henrykę Pawlewską, przyjaciółkę Marii z lat młodzieńczych.
W tym to rodzinnym gronie odbywaliśmy liczne spacery po dolinkach, jeździliśmy końmi do Morskiego Oka i po okolicznych wioskach góralskich. Przede wszystkim jednak, w mniejszych już grupach, chodziło się na wycieczki w Tatry.
[Maria Skłodowska-Curie z córeczką w Dolinie Pięciu Stawów Polskich]
Maria Skłodowska-Curie z córeczką w Dolinie Pięciu Stawów Polskich.
Jedną z takich dłuższych wycieczek, którąśmy z Helą Dłuską zorganizowały specjalnie dla ciotki Curie i jej córek, była kilkudniowa wyprawa do Niewcyrki. Tych ulubionych przez nas stron ciotka nasza nie znała, a dziewczynkom chciałyśmy dać przed tym trochę wspinaczki. Wybrałyśmy więc drogę przez Zawrat na Świnicę, z powrotem na nocleg w Hali, a na drugi dzień tradycyjną drogą przez Liliowe, zbocza Walentkowej i Zawory mieliśmy iść „na mieszkanie” do Niewcyrki.
Maria Curie bywała już poprzednio w Tatrach, jeszcze w 1899 r. odbyła w gronie rodziny wraz z mężem swym Piotrem wycieczkę na Rysy. Wycieczka ta podbiła serce uczonego dla Tatr, a przez nie i dla Polski. Ponieważ uczył się on naszego języka, wróciwszy z Rysów powiedział celowo po polsku, tak by go otoczenie całe mogło zrozumieć: „Ten kraj jest bardzo piękny, rozumiem jak można go kochać”. – Słowa te często powtarzano w naszym otoczeniu.
Urwiska Zawratu, jego klamry i łańcuchy budziły zachwyt Ireny i Ewy, które po raz pierwszy były w górach. Malutką Ewę podawałyśmy sobie miejscami z rąk do rąk, bo nie mogła dosięgnąć poszczególnych klamer.
Maria Curie ubrana na wycieczkę w ciężkie buty turystyczne i „jupe-culotte”, w której stale jeździła na rowerze, mimo swego złego stanu zdrowia i naszych najgorętszych protestów, sama dźwigała swój plecak i koc, tak jak i Irena.
— Trudno, kto chce chodzić w góry, musi być odporny i samodzielny – przecięła stanowczo dyskusję.
Gdy już roztoczył się przed nami zawsze piękny i wspaniały widok z Zawratu, z widoczną przyjemnością rozpoznawała poszczególne szczyty, przypominała sobie nawet często ich wysokość i nazwy otaczających dolin; upewniała się u Heli Dłuskiej i u mnie, czy jej pamięć nie zawodzi.
Na Świnicę wchodziliśmy już we mgle, jednak „zdobycie” tego ich pierwszego tatrzańskiego szczytu przez nasze małe kuzynki i one, i ich matka przyjęły z żywym zadowoleniem.
— Ten „cime” (szczyt) bardzo mi się podoba, tylko dlaczego ma w swojej nazwie coś od „cochon” (świnia)? – z właściwą sobie ścisłością i spokojem zapytała Irena.
Droga przez Koprową do Niewcyrki wiodła po lawinie ogromnej, która na wiosnę tamtędy przeszła i zawalona była w wielu miejscach całymi smrekami i głazami, pełna wykrotów i strumieni. Liczne jeszcze wtedy oklepce (czyli paście) na niedźwiedzie, pozakrywane gałęziami i liśćmi, które trzeba było starannie omijać, dopełniały obrazu niedostępnej dzikości doliny. Potężne sylwety Hrubego i Krywania stwarzały przepiękny, niezapomniany w swym uroku i grozie tatrzański krajobraz.
— Teraz wiem, dlaczego wolicie siedzieć w górach, niż promenować się po dolinach – stwierdziła poważnie Irena.
Szary szałas w Niewcyrce, tonął jak zawsze w zaroślach i masie liliowo-różowych i żółtych kwiatów, które sięgały nam aż do ramion. Maria Curie, która zawsze lubiła rośliny i dobrze je znała, zatrzymywała się przy każdym nowo spotkanym okazie, uczyła córki rozpoznawać drzewa i krzewy, pokazywała im tojady, goździki górskie i gencjany, szukała i znajdowała rzadko spotykane złotogłowy, oglądała mchy i porosty, całymi garściami zbierałyśmy ogromne czarne jagody.
Gdy wieczorem rozkładałyśmy w szałasie ognisko i przygotowywałyśmy posłanie z kosówki, ona zajęła się przygotowaniem posiłku dla całej naszej gromadki.
Po ciemnym granacie nieba przewalały się kłęby szarych chmur, księżyc wyłaniał się gdzieś zza gór, rwący opodal potok szumiał swą tajemniczą górską mową, a my siedząc na progu szałasu opowiadałyśmy wielkiej uczonej o naszych wycieczkach, ona zaś – o swoich wędrówkach rowerowych po Francji i o morzu.
Potem długo w noc rozlegały się jeszcze z naszego szałasu pieśni, raz góralskie i na zmiany rewolucyjne. „Góry nasze góry, wy nase komory” i „Na barykady ludu roboczy”, „Czerwony Sztandar” i „Krywaniu, Krywaniu, cóżeś tak osowiał”, wreszcie „Międzynarodówka” z francuskim – na cześć naszych drogich gości refrenem:
C'est la lutte finale
Groupons nous la demain
Internationale sera
Le genre humain!
Ani my w naszych młodzieńczych marzeniach, ani nawet nasza wielka ciotka, nie przeczuwałyśmy wtedy, że ta pieśń rozlegająca się w tym dzikim i uroczym zakątku Tatr, stanie się jeszcze za życia jej córek, zwycięską pieśnią setek milionów ludzi wszelkich ras i narodów na całym globie ziemskim, i że na szczytach tatrzańskich zakwitną czerwone sztandary!
„Turysta” nr 11 1954 s. 5
GBH0000  BIBLIOGRAFIA 25 (2008)
  1. Antoni Adamczak: Irena Pawlewska-Szydłowska (1892–1982). Wędrowiec Zachodniopomorski 1(5) 2002 s. 29–32
  2. Walery Goetel: Pod znakiem optymizmu. Kraków 1976.
  3. (Józef Nyka): W dniu 7 lutego... „Taternik” 1/1977 s. 38.
  4. Józef Nyka: Tadeusz Pawlewski. „Taternik” 1/1977 s. 42.
  5. (Józef Nyka): In memoriam. Biuletyn Informacyjny PZA 1/1982 (marzec), s. 4.
  6. Zofia i Witold Paryscy: Wielka encyklopedia tatrzańska. Poronin 1995, s. 890 (też hasła Pawlewski Bronisław, Pawlewski Tadeusz, Dłuska Helena).
  7. Irena Pawlewska-Szydłowska: Z Marią Curie-Skłodowską w Tatrach. „Turysta” 1954 nr 11.
  8. Halina Ptakowska-Wyżanowicz: Od krynoliny do liny. Warszawa 1960.
  9. Maria Rewaj: Z wizytą u Ireny Pawlewskiej-Szydłowskiej. „Taternik” 3/1969 s. 113–115.
  10. Irena Szydłowska: Lu, Helcia, Głuskula. Biografia Heleny Dłuskiej. Rękopis, s. 26.
  11. Bożena Walter: Kto to jest? To ja jestem. Film biograficzny emitowany w TVP 25 grudnia 1983 roku.
  12. Stanisław Zieliński: W stronę Pysznej. 1973, s. 250.
[nekrolog]
GBH0000  RESÜMEE 25 (2008)
Irena Pawlewska-Szydłowska starb im Jahre 1982 als eine der Seniorinnen des polnischen Bergsteigens. Geboren am 7. Februar 1892, studierte sie in Paris (Sorbonne) und in Lemberg (Lwów, heute Lwiw). Sie besuchte die Tatra seit Kinderjahren, oft wandernd mit ihrer Cousine Helena Dłuska. Zu den spannendsten Berggeschichten zählt ihre im August 1908 zu zweit ausgeführte Erstbegehung der mächtigen Nordwand des Štrbský štít (Csorbaer Spitze, Szczyrbski Szczyt, 2389 m) vom Hlinskatal aus – eine für damalige Zeit ungewöhnliche Leistung. Damit wurde das selbständige Frauenbergsteigen in der Tatra eingeleitet. Irena kletterte auch viel mit ihrem Bruder Tadeusz und anderen jungen schon aber namhaften „Taterniks“, vor allem aus Krakau. Sie unternahm schöne Klettertouren und erforschte manch neue Route auf die hohen Zinnen. Im Jahre 1911 begleitete sie in der Tatra die spätere Nobelpreisträgerin, Maria Skłodowska-Curie. Gemeinsam wurde u.a. die damals anspruchvolle Świnica (2300 m) erstiegen und das wilde Neftzertal (Nefcerka) besucht. Ihr Sohn wurde im September 1939 durch sowjetische Soldaten getötet, ihr Mann starb von derselben Hand in Katyn. Während des Zweiten Weltkrieges war Irena Szydłowska für die Untergrundbewegung tätig. Im April 1941 von den Nazis verhaftet, verbrachte sie 4 Jahre in den Konzentrationslagern Ravensbrück und Neubrandenburg. Sie führte dort weiterhin die illegale Aktivität und betreute mit Intensität schwache und kranke Unglückskameradinnen. Sie betonte immer, die aus den Bergen herausgebrachte Härte habe ihr verholfen, die Hölle der Gestapo-Kerker und der Konzentrationslagern durchzuhalten. Nach dem Kriege war sie in dem Hochgebirgsklub (Klub Wysokogórski, KW) in Stettin (Szczecin) tätig. Als rüstige Siebzigerin war sie noch oft in der Tatra unterwegs. Überblickt man die Facetten des erlebnisreichen Lebens, erscheint Irena Szydłowska nicht nur als eine der tüchtigsten Bergsteigerinnen ihrer Zeit, sondern mehr noch als eine aussergewöhnlich grossherzige Person. Im Jahre 1969 hat ihr die Hauptversammlung des Klub Wysokogórski die Ehrenmitgliedschaft verliehen. Mit dieser hohen Anerkennung wurde ihr mittlerweile über 50 Jahre anhaltender ehrenamtlicher Einsatz für die Belange des Bergsports gewürdigt. Sie starb in einem Veteranenheim in Posen am 7. Februar 1982, paar Tage nach Beendigung ihres 90. Lebensjahres.
(Józef Nyka)