WALENTY NYKA
MÓJ KONIEC WOJNY
Czarny Dunajec 1944–45
[Walenty Nyka]
 
  
Redakcja: MONIKA NYCZANKA

Copyright © 2012 by JÓZEF NYKA


Czarny Dunajec, wieś gminna na zachodnim Podhalu, na lewym brzegu rzeki Czarny Dunajec, płynącej wśród rozległych kamieńców. 670 m npm. Powiat nowotarski, woj. małopolskie. Po zachodniej stronie rozległe torfowiska wysokie Bory Orawskie (Puścizny), z działem wodnym bałtycko-czarnomorskim i granicą państwa. Aktualnie 3600 mieszkańców, w gminie 20 000. Rolnictwo, hodowla, drobny przemysł przetwórczy. Walory letniskowo-turystyczne. Przedwojenny tartak Niemcy rozbudowali w duży zakład drzewny (ok. 300 pracowników) produkujący baraki i hangary dla Luftwaffe. Boczna linia kolejowa Nowy Targ – Sucha Hora zdemontowana po II wojnie. Kościół z r. 1796, na miejscu starszych, góralskie budownictwo drewniane, z zabytkami z 2. poł. XIX w. Do Nowego Targu 14 km, do Jabłonki na Orawie 10 km.
 

GBH0000    32 (2012)
[Czarny Dunajec]
Wieś Czarny Dunajec w tamte lata. Charakter miasteczka miała część centralna, z kościołem, szkołą i murowanym otoczeniem rynku. Fot. Janusz Vogel
Pamiętnikarstwo miało w naszym domu dłuższą tradycję. Ojciec, skromny wielkopolski rolnik, miał przed wojną w biurku gruby brulion zawierający zapisy zdarzeń od początku lat dwudziestych. Ta cenna kronika – więcej niż tylko rodzinna – wojny nie przetrwała, natomiast jakimś cudem zachowały się dwie kartki z mojego chłopięcego dziennika, datowane „31. VIII. 1939” i „1. IX. 1939” – ta druga z wykrzyknikiem „Wojna!” w tytule. Wysiedlenie w lutym 1940 r. rzuciło nas w dalekie góry, do Ludźmierza a potem do Czarnego Dunajca. Mój dziennik prowadziłem skrupulatnie przez wszystkie lata okupacji, osobno pisała pamiętnik młodsza siostra Jadzia, a na schyłku wojny także nasz 13-letni wówczas brat Walek. W lutym 1945 wróciliśmy z gór „do domu” na Pałukach, tu jednak czekały nas złe lata: zagroda kułaka Nyki, w dodatku ojca wrogich nowemu porządkowi akowców, była niemal co dnia odwiedzana przez patrole milicji i panów w cywilu, którzy nikogo nie pytając, nawet bez „dzień dobry”, myszkowali po izbach, piwnicach i strychach, przewracali papiery w biurku i wyrzucali rzeczy z szaf. Do strategii obronnej Ojca należało niszczenie dokumentów, listów, zapisków – wszystkiego, co mogło choć trochę sugerować podejrzane treści. Wtedy to trafiła do pieca połowa mojego wojennego dziennika – około 500 kartek. Ojciec miał poczucie wagi dokumentu, tu jednak zagrożenie było zbyt poważne, a do tego likwidowane papiery były raczej świeżej daty i nie nabrały jeszcze historycznej wartości. Jakieś pamiątki mimo wszystko ocałały, przemyślnie poutykane przez nas w strychowych zakamarkach. Wynurzały się potem przy naprawach 100-letniego domostwa, ostatnio w tym trybie odnalazło się kilka cennych zdjęć i odcinek dziennika Walka z 40 dni grudnia 1944 i stycznia 1945, czyli z bogatego w doniosłe wypadki okresu przewalania się frontu przez Podhale. Notatki 14-latka, ucznia czarnodunajeckiej podstawówki, odnoszą się głównie do spraw rodzinnych i wojennej codzienności, ale zawierają też zapisy o dziś już kronikarskim znaczeniu. Ich dodatkowy walor, to pełna wiarygodność: autor był zbyt prostym chłopcem, by cokolwiek podbarwić czy wymyślić – notował dokładnie to, co sam widział lub o czym się mówiło. Był aktywnym ministrantem i w objętym dziennikiem okresie chodził z księdzem po kolędzie. W pamiętniku to zaangażowanie jest dla niego równie ważne, jak ostatnie akordy okrutnej i długotrwałej wojny.
[Babka Kalembina]
Babka Kalembina. Fot. Walenty Nyka
Front przesunął się przez Czarny Dunajec bez walk – zawarty w zapiskach obraz odbiega więc od wyobrażeń współczsnego czytelnika, wychowanego na sensacyjnych filmach i oczekującego huku armat, walących się domów, rozstrzeliwania cywilów, gwałcenia kobiet przez półbosych Rosjan z karabinami na sznurkach. Takie dramatyczne wizje wyłaniają się zresztą z wielu wspomnień „po latach”, publikowanych w pismach i książkach – także tych z Podhala. A tu życie toczy się nieomal normalnie, ludzie odwiedzają się, bawią, chodzą do kościoła, stroją świąteczne choinki. Przez nasz dom przewijają się najpierw szukający kwater żołnierze niemieccy, potem młodzi Rosjanie, do naszej Matki zwracający się tęsknym „Mama – kofie jest'?”
Wspominki Walka, skromnie zatytułowane „Mały dzienniczek”, przenosimy w komputer bez zmian, pozostawiamy drobne usterki stylu, uzupełniamy jedynie interpunkcję i korygujemy błędy ortograficzne, także te w nazwach i nazwiskach, zresztą bardzo nieliczne. W pisowni słowa „niemiec” obowiązywała wówczas mała litera. Numerowane są strony 1–22 i osobno kolejne dni (1–42). Powtarzający się w tekście „chłopcy”, to bracia Józef i Jan, partyzanci oddziału „Lamparta”, odwiedzający właśnie dom przy okazji przemarszu z Gorców w Tatry. Przychodzą do nas towarzysze broni (Adam Bryl, Stefan Maciaszek, Franek Karge), urlopowani z lasu na okres zimy. Jadwiga, to siostra Jadzia, zatrudniona w Nowym Targu, Babka – sąsiadka Kalembina, Wojtek – przyjaciel rodziny Wojciech Chlebek-Traciok. Państwo Kałasowie, Pan Wysocki, Pan Zawada (nazywany „wujciem”) – to znajomi wysiedleńcy. Stale pojawiający się Jacek jest naszym bliskim sąsiadem, młodszym kolegą Walka, wnukiem zamęczonego w Oświęcimiu mecenasa Tadeusza Dąbrowskiego.
Są przesłanki, aby sądzić – parę słów o tym w posłowiu – że odnaleziona kronika Walka jest jedynym tak bezpośrednim rejestrem zdarzeń związanych z końcem wojny na zachodnim Podhalu – wpisanym w życie wysiedleńczej rodziny i jej bliższego i dalszego środowiska. Inne autentyczne źródła jak dotąd się nie ujawniły, a spisywane po upływie wielu lat wspomnienia świadków zwykle mocno odbiegają od rzeczywistości. Oddajmy jednak głos autorowi „Małego dzienniczka”.
Józef Nyka
Rok 1944
21. XII. 44 (1) Czwartek. Dziś od samego rana pogoda ładna. Dziś w kościele nie byłem. W szkole zamiast 5ciu godzin mieliśmy tylko 3. Gdy wracałem ze szkoły, spotkałem P. Wysockiego, mówiłem mu, że dziś wieczór odchodzą chłopcy i dał mi dla nich kiełbasy i kaszówki [kaszanki]. Po południu był Franek [Karge]. Przed wieczorem był Bartek [Goc] z poleceniem odejścia. Przed wieczorem chwycił mróz. Wieczorem przyszli do nas Franek i Władek [Kargowie, bracia pchor. Kazimierza Kargego „Białego”], o 6.30 wyruszyli. Po ich odejściu znaleźliśmy Józwów szkaplerz i sidol [granat konspiracyjny].
22. XII. 44 (2) Piątek. Dziś od rana pogoda. Rano byłem na roratach a po roratach byłem u spowiedzi. Jak szedłem do rynku spotkałem Bartka i mówił mi że w nocy wymagulali [obrobili] Grabarową. Przed południem był Władziu i mówił, że wszystko poszło szczęśliwie. Po południu zacząłem ubierać choinkę. Przed wieczorem byłem w tartaku po prowiant. Wieczorem jeździły samoloty. O 11.30 [tzn. 23.30] była silna detonacja.
[dziennik]
23. XII. 44 (3) Sobota. Dziś z rana była ładna pogoda. Na roratach byłem u komunii św. Gdy szedłem z kościoła z lekka prószył śnieg. Prawie cały dzień chodziłem po różne sprawunki i dokończyłem ubierać choinkę. My wigilię obchodzimy dziś. Wieczorem Ojciec mówił, że ta detonacja to było wysadzenie mostu w Klikuszowej i mówił, że była bitwa na Wesołej. Kolację jedliśmy o 7.30, był makowiec, grzybki, herbata, pierniki i jabłka a dla nieobecnych opłatek Matka schowała. [s. 4 – 1944 r.] Po kolacji Ojciec rozdał prezenty, ja dostałem baterię do lampki i kredki a Matka pończochy. Potem Ojciec zapalił świeczki na choince, ja grałem kolędy, między którymi Kompanię Szturmową na cześć nieobecnych. Wieczorem o 10.30 była silna detonacja.
24. XII. (4) Niedziela. Dziś pogoda ładna, słońce świeci ale mróz nie ustał, jest 18 st. Ojciec z Matką byli na roratach, a ja byłem na wotywie u komunii św. Jak Ojciec wrócił z kościoła to mówił, że ta detonacja to wysadzili most w Ludźmierzu na rzece Rogoźniku a most drewniany spalili. W południe byłem w kościele na zmiance. Po południu byłem na nieszporach, po nieszporach w kościele ustawialiśmy szopkę. Jak przyszedłem z nieszporu, to już czekał na mnie Jacek żebym szedł do nich na kolację wigilijną, więc poszedłem. Zwyczaje tam są zupełnie inne, niż u nas. Po kolacji pod choinką były prezenty 4, ja dostałem książeczkę, ołówek i dwie gry. Potem śpiewali kolędy a ja grałem na harmonii. Podczas śpiewania przyszli kolędnicy. Jak przyszedłem do domu, była 8 godz.
25. XII. (5) Poniedziałek. Dziś pogoda ładna ale mróz trzyma. W kościele byliśmy wszyscy trzech [troje] na Pasterce, ja służyłem. O 10 godz. przyszli do nas P. Wysocki i P. Zawada. Ja w południe wziąłem rower i pojechałem zobaczyć zniszczone mosty. Z mostu drewnianego nie zostało nic tylko kupa śrub i cementu. Most kolejowy bardzo uszkodzony nie jest, po obu stronach wyrwane są dziury w betonie [s. 3 – 1944 r.] a szyny są tylko trochę pogięte i pourywane podkłady, niektóre popękane. Jak zajechałem, to już robotnicy go naprawiali. Do domu wróciłem, to już się ściemniało. Był u nas Wuj Michalski. O godz. 5tej była lekka detonacja, widocznie znowu jakiś most wyskoczył. Wieczorem byli kolędnicy ze szopką. Jeszcze później byli z turoniem. Jak byłem w Ludźmierzu to w tym czasie Stachu Walczak przyniósł 22 zł od księdza [Józefa] Hajduka, każdy ministrant po tyle na święta dostał.
26. XII. (6) Wtorek drugie święto. Dziś pogoda ładna ale mróz trzyma. W kościele byliśmy na pierwszej całą trójką, ja służyłem do mszy św. Od samego rana przychodzą kolędnicy podziewać [?] było ich sześciu. Ojciec powiedział mi, że jak ułożę obrazek z takich kawałków tektury, które dostałem od P. Dąbrowskich na Gwiazdkę, przez dwie godziny, to dostanę 50 zł ale się nie udało. W południe przyszedł do nas Franek z listem od Józefa. Gdy zaczęliśmy czytanie listu usłyszeliśmy turkot [warkot] samolotów, było ich około 60. Widocznie były gdzieś podsiewać, bo poprzednio było słychać silne detonacje. Po południu byłem na nieszporach, a po nieszporach kościelny wyznaczał kto ma chodzić po kolędzie i gdzie. Mnie przypadło chodzić z Kwaśnym po Rogoźniku. Przed wieczorem przyszedł do nas Władek Olszak, od nas szedł do Kałasów, ja byłem z nim. Gdyśmy zaszli, P. Kałasowa akurat zamierzała iść do nas. Gdyśmy przyszli, Ojca nie było, bo poszedł do W. Osińskiego. Tak sobie Matka z P. Kałasową gadają a tu wchodzi P. Wysocki, zaraz zaczęło się nabieranie P. Kałasowej. Ja grałem na harmonii różne piosenki, między innymi [Kompanię] szturmową. Za chwilę przyszedł Ojciec i wypiliśmy wspólnie herbatę. Po herbacie jeszcze chwilę gawędzili, jak goście odeszli była godzina 8.30.
[Ignacy Wysocki]
„P. Wysocki” – Ignacy Wysocki, rolnik ze wsi Godawy na Pałukach, dawny sąsiad i przyjaciel rodziny. Z usposobienia wesołek i gawędziarz. Fot. Józef Nyka
27. XII. (7) Środa. Dziś pogoda ładna ale mróz trzyma. W kościele byłem na trzech mszach a na pierwszej służyłem. Cały czas jak byłem w kościele rozmawialiśmy o kolędzie. Dziś był pogrzeb ojca naszego gazdy [Latochy]. Jak szedłem z kościoła mówiłem Wojtkowi, żeby mi pożyczył koszołki na jutro na kolędę. Wojtek mówił, że jak wyszedł, to te mysy stamtej izby sie śmioły jak byki. [?] Przed wieczorem byłem w tartaku z paczką dla chłopców. Wieczorem był P. Wysocki i pił u nas herbatę.
28. XII. Czwartek. Dziś pogoda ładna, będzie ładny dzień na kolędę. Rano gdy czekaliśmy na furmankę, przejeżdżał niemiecki orszak pogrzebowy. Wieźli oni zabitych czterech graniczników, koło trumien szli ich towarzysze. Za furmanką czekaliśmy do godz. 10. O 10. kościelny przyjechał swoim koniem i ruszyliśmy. Jak wyjeżdżaliśmy na szosę, to dopiero sanki po nas jechały. Zaraz przesiedliśmy się na drugie sanki a kościelny swojego konia wrócił [odprowadził] do domu. Koło kopca wszyscy ze sanek zeszli oprócz furmana i organisty. Sanki pojechały naprzód a my razem z księdzem i kościelnym na wyścigi, na sanki wsiedliśmy dopiero koło stacji. [s. 5 – 1944 r.] Jak wyjechaliśmy za tartak ksiądz wsiadł na kozioł wziął lejce i bat i ruszyliśmy prędzej. Koło Czarnego Potoku ksiądz rzucił mi czapkę w śnieg i ruszył jeszcze prędzej, ja skoczyłem za czapką ale oni mnie odjechali i dogoniłem ich dopiero koło Sośliny. Zaledwie ja wsiadłem a już Kwaśny swoją czapkę goni, chwilę po Kwaśnym ksiądz zrzucił czapkę kościelnemu a ja Antkowi Piechockiemu, który miał prowadzić organistę. Teraz wszyscy trzej lecieli na wyścigi za nami i dogonili nas przy pierwszych domach Rogoźnika. Koło pierwszego domu ubraliśmy komże i uszykowaliśmy się do kolędy, ja szedłem z koszykiem a Kwaśny z dzwonkiem, śpiewaliśmy tam „W Betlejem przy drodze”. Nam dali po 2 zł a księdzu 50 zł. Chwilkę ksiądz porozmawiał i szliśmy dalej, w drugiej chacie tak samo jak w pierwszej. Teraz dopiero ruszyliśmy na dół do wsi. Jak przejeżdżaliśmy tor, kościelny zrzucił ks. czapkę ale ksiądz gonił nas aż do wsi. Ja swój płaszcz razem z futrem księdza zostawiłem na sankach – sanki odjechały a my ruszliśmy od chaty do chaty. Gdyśmy obeszli 16 chałup, to w jednej dali nam śniadanie. Ksiądz, organista i kościelny jedli kanapaki i ciastka, pili herbatę, a nam dali słodkiej kawy i 2 talerze pełne krajanej babki. Gdy najedliśmy się do syta, ukradliśmy parę kawałków babki i schowaliśmy je do koszyka. Tu przeliczyliśmy zebrane pieniądze było 71 zł, schowałem je do kieszeni żeby skarbonka była wolna na nowe. Po tym śniadaniu ruszyliśmy dalej. Zaszliśmy do jednego domu, był tam mały Wojtuś, gdy ksiądz dał mu obrazek i parę cukierków, które ksiądz dawał tylko tym, którzy jeszcze [s. 6 – 1944 r.] do szkoły nie chodzą. A babka mówi do Wojtka, Wojtuś pobośkojze księdza profesora, a ten po krótkim namyśle pocałował księdza w kolana bo wyżej nie mógł sięgnąć. I tak szliśmy od chaty do chaty, prawie wszędzie powtarzało się to samo. Gdyśmy obeszli jeszcze 26 chat, dostaliśmy obiad. Kościelny, ksiądz i organista jedli w jednej izbie ziemniaki, jakiś sos i mięsa. A my trzej mieliśmy jeść w kuchni a wtem wchodzi gróbarz z jakąś dziewką, która mu pomagała więc i oni jedli z nami. Gospodyni dała nam na jednej dużej misce rosołu z ziemniakami. Zaczęliśmy jeść a tu wchodzi podpity kościelny i kładzie rękę w miskę z rosołem żeby zobaczyć jakie ciepłe, ale my nie przerywaliśmy jedzenia, potem przyniosła nam na talerzu trochę gotowanego mięsa. Gdyśmy się najedli, spróbowaliśmy z koszyka cukierków. Po przeliczeniu pieniędzy okazało się, że od śniadania zebraliśmy 98,10 zł. Stąd ruszyliśmy dalej, gdyśmy uszli 6 chat, zaczęliśmy skubać babkę z koszyka. Jak uszliśmy 13 domów od obiadu, była kolacja, na kolację my jedliśmy czarny suchy chleb i kawę z sacharyną. Ksiądz jadł prawie to samo tylko chleb miał posmarowany. Tu pieniędzy nie liczyliśmy, bo w izbie było ciemno. Po tej kolacji jeść się nam chciało wiecej niż przed kolacją. Po kolacji ruszyliśmy dalej, wieczór był ładny, na niebie nie było ani jednej chmurki, świecił księżyc. Już od południa ja chodziłem z dzwonkiem a Kwaśny z koszykiem. Myślałem, że wieczorem z dzwonkiem będzie się gorzej chodzić, ale wieczór jasny był jak dzień. Wszyscy oprócz organisty mieliśmy chęć chodzić całą noc. O godz. 7. kolędę zakończyliśmy. [s. 7 – 1944 r.] Jak tam zaszliśmy, to już wóz na nas czekał, w domu odprawiliśmy kolędę. Zaraz tam rozebraliśmy się z komży. Komże, stułę i biret ułożyłem w koszyku a na wierzchu było kropidło, krzyż i dzwonek. Do szosy na wozie jechał tylko ksiądz i organista a my szliśmy na nogach, bo droga szła pod górę i była bardzo śliska. Na wóz wsiedliśmy dopiero na szosie. My trzej siedzieliśmy w tyle, nogi mieliśmy pod siodłem a siedzieliśmy na worku z owsem. Kwaśny do domu został zaraz pode drogą a ja pojechałem na wikariówkę. Kościelny i organista poszli prosto do domu. Na wikariówce ks. [Stanisław] Ficek już był z kolędy, ja wypróżniłem koszyk, wszystko zostawiłem na wikariówce, zaraz policzyłem pieniądze a było 263,10 zł. Do domu szedłem kamieńcami, nikt mnie nie zaczepił, tylko jeden pies, którego odstraszyłem koszykiem. Jak zaszedłem do domu była godz. 9ta. W domu Matka mi mówiła, że granicznicy byli u Kalemby i przeszukiwali wszystkie kąty, u Gawrychowej, u Sytka i u P. Dąbrowskich.
29. XII. (9) Piątek. Dziś od samego rana pada śnieg. Rano byłem w kościele na pierwszej i na trzeciej służyłem. Po południu był u nas P. Wysocki w chwilę potem przyszła P. Gawrychowa.
[zachodnie Podhale]
Mapa zachodniego Podhala (fragment)
30. XII. (10) Sobota. Dziś jest pochmurno ale śnieg nie kurzy. Rano byłem w kościele na pierwszej służyłem. W południe był Jacek pożyczyć sanek. Przed wieczorem był Józek Katana po gazety. Wieczorem przyniósł nam jakiś chłop gęś od P. Krzysiaka.
[s. 8 – 1944 r.]
31. XII. (11) Niedziela. Dziś pada śnieg. Rano byliśmy w kościele na pierwszej. Od samego rana oczekujemy Jaduchy [siostra Jadzia, typowe dla Pałuk zgrubienie imienia], ma przyjechać samochodem ze Stołowskim, bo pociąg nie idzie, bo most jeszcze nie naprawiony, przyjechała dopiero w południe. Po południu byliśmy na nieszporach na zakończenie starego roku. Dziś cały dzień mróz trzymał się poniżej 10 stopni. Wieczorem przyszedł do nas P. Wysocki, P. Zawada i Roman. Jedli u nas kolację, po kolacji Zawada i Wysocki zaczęli śpiewać różne piosenki skoczne na.....[?] Zawada odgrywał pijaka, zakonnika i żyda. Co do jego humoru to Lubliniak [Jan Wysocki] mu nie dorówna. Uśmialiśmy się aż do łez. Roman poszedł prędzej, a P. Wysocki i P. Zawada odeszli od nas dopiero o godz. 11.30. My poszliśmy spać o 12tej.
Rok 1945
[s. 9]
1. I. (12) Poniedziałek. Dziś pada śnieg. Matka i Ojciec byli rano w kościele. A ja i Jadwiga byliśmy na wotywie, ja służyłem, jak przyszliśmy z kościoła układaliśmy z Jadwigą obrazek. Po południu byłem na nieszporach, w zakrystii huśtaliśmy Mietka. Jak wyszliśmy z kościoła planowaliśmy z Kwaśnym zasadzkę na wujcia. Przed wieczorem poszliśmy do P. Kałasowej. Chwilę po nas przyszli kolędnicy, ci sami, którzy poprzednio byli u nas. Turoń chciał urwać z choinki ciastka, chwycił je pyskiem, poszarpnął a choinka na niego się zwaliła. Potem skoczył do mnie, ja złapałem go za rogi, skręciłem w bok i złamałem mu kij, na którym osadzona jest głowa. Piliśmy tam kawę, ja pytałem Lesia ministrantury bo i on się uczy. Potem przyszedł P. Zawada, z nim P. Wysocki i P. Marta. Wysocki i Zawada zaczęli znów swoje śpiewanie. Do domu wróciliśmy o godz. 11.
2. I. (13) Wtorek. Dziś pada śnieg. Rano byłem w kościele. Jak przyszedłem z kościoła rozebrałem choinkę. Przed południem pojechaliśmy na nartach z Jackiem na kopiec. Przyjechaliśmy w obiad, po obiedzie pojechaliśmy znów na narty. Przed wieczorem wynosiliśmy z Matką rower na strych. Jacek był u nas do godz. 6 wieczór.
[Walenty Nyka, Jacek Żelkowski]
Walek (z lewej) z Jackiem Żelkowskim. Fot. Józef Nyka
3. I. (14) Środa. Dziś pogoda ładna. Rano spaliśmy prawie do 7mej bo budzik nie budził. Rano byłem w kościele. Potem przyszedł do nas Jacek. Po południu robiłem porządek na regale. W tym czasie przyszedł Jacek i mówił, że miał potyczkę z wujciem. Wieczorem jak byłem u babki po mleko, pożyczyłem wody święconej bo jutro u nas kolęda. Ja z Jędrkiem tu będę chodził. Wieczorem był u nas P. Wysocki i Roman. W tym czasie jak tu byli przyszli kolędnicy z gwiazdą.
4. I. (15) Czwartek. Dziś pogoda ładna. Rano byłem w kościele. Prosto z kościoła poszliśmy z Jędrkiem na wikariówkę, tam ubraliśmy komże, wzięliśmy cukierki. Jak uszliśmy parę domów dali nam jeść chleba z bryndzą, kawy, ciastek a na końcu po kieliszku wódki. Gdyśmy zaszli do Goca Ignaca tam zaraz zaczęli rozmawiać z księdzem pewnie o Adzie [Andrzeju Gocu „Szponie”], bo nas wygnali na pole. U P. Suligowej ksiądz pytał się o męża, to mówiła, że jest u dziadków w Częstochowie. U Gajewskich dali nam śniadanie, dostaliśmy chleba z kiełbasą i po kawałku z marmoladą. Do picia dali nam herbaty z sokiem. U P. Wysockiego na kolędzie nie byliśmy, bo był w Nowym Targu. U sołtysa ksiądz posiedział dość długo. Kolędę skończyliśmy u Klimowskich, tam gdzie mieszkał Nawratil. Od Klimowskich poszliśmy do Magdziorki na obiad o godz. 4tej. Stamtąd już kolęda dalej nie szła, bo ksiądz szedł spowiadać przed pierwszym piątkiem miesiąca. Jeść dali nam u Magdziarki kapusty i suchego chleba. Po skończonej kolędzie ja z Jędrkiem poszliśmy z księdzem na wikariówkę tam policzyliśmy zebrane pieniądze, było 300 zł. Potem zaczęliśmy się gościć pozostałymi cukierkami, tak że nic nie zostało. Jak przyszedłem do domu zastałem u nas kolędników z gwiazdą. [s. 11] Jak przyszedł Ojciec mówił, że sowieci wczoraj wieczór przyszli na stację do Rogoźnika, kazali wyjść ludziom z pociągu a pusty pociąg puścili do Nowego Targu. Pociąg przejechał przez Nowy Targ i zatrzymał się dopiero koło Lasku.
5. I. (16) Piątek. Dziś pogoda ładna ale mróz ostry. Rano byłem w kościele u spowiedzi i komunii św. O godz. 11 była u nas kolęda. Ja już dziś nie chodziłem, u nas był Stachu Walczak i Mazanek, dostali 20 zł a ksiądz 100 zł. Jak ksiądz zobaczył w kredensie książki o budowie maszyn, zaraz się pytał czy Ojciec jest mechanikiem a Matka mówiła że to chłopcy je studiują a on pyta się, gdzie są, a Matka mówi, że ich nie ma w domu. Ksiądz jeszcze chwilę pogadał a chcąc żeby grobarze, kościelny i ministranci odeszli, mówi, no „Zostańcie z Bogiem”, wtedy wszyscy wyszli, ksiądz zamknął drzwi i pyta się o chłopców. Matka powiedziała tak jak jest. Potem ksiądz kazał ich pozdrowić i wyszedł. Wieczorem przyszedł do nas P. Zawada i P. Wysocki.
6. I. (17) Sobota. Dziś z lekka pada śnieg. Przed południem przyszła J. Domagałowa i mówiła, że chłopcy są we Wróblówce i siedzą u nich. Jak odchodziła, poszedłem z nią do Wróblówki, żeby zobaczyć, gdzie mieszkają, bo wieczorem idę po nich. Przed wieczorem wziąłem w plecak ich cywilne ubrania i poszedłem. Jak tam zaszedłem, to Antek [Antoni Domagała „Brzoza”] jadł kolację. Cały swój rynsztunek zostawili u P. Domagałów. Do domu przyszliśmy koło godz. 6tej. Dziś cały dzień było słychać strzały armatnie.
[Walenty Nyka]
Walek w partyzanckim rynsztunku braci. Fot. Józef Nyka
[s. 12]
7. I. (18) Niedziela. Dziś pada śnieg. Matka rano była w kościele na pierwszej [mszy]. A ja z Ojcem byłem na wotywie. Po południu byłem na nieszporach. Po nieszporach byłem u Jacka. Wieczorem jak przyszedłem do domu byli u nas Adam i Michał a chłopcy byli schowani.
8. I. (19) Poniedziałek. Dziś z lekka pada śnieg. Rano byłem w kościele. Jak przyszedłem z kościoła, rozebrałem płaszcz i poszliśmy z Jędrkiem i Stachem Walczakiem do Wróblówki, bo tam wszyscy ministranci mieli się zebrać i mieliśmy zbierać po domach torf do kościoła. Jak zaszliśmy do Wróblówki okazało się, że Kwak poszedł z koniem na tartak, bo dziś w tartaku przegląd koni. I z niczem wróciliśmy do domu.
9. I. (20) Wtorek. Dziś jest pochmurno. Rano poszedłem do kościoła, przygotowany do kolędy. Koszyk już był na wikariówce. Prosto z kościoła poszliśmy ze Stachem W. na wikariówkę, tam ubraliśmy komże i ruszyliśmy o 9-tej, do godz. 2 chodziliśmy po kamieńcu dóle. O 2 godz. mieliśmy obiad u Zygmunta Dąbrowskiego. Po obiedzie ruszyliśmy ulicą Krakowską, zaczęliśmy od Figusa Staszka, byliśmy też u Czerwonki, ale wujcia nie było. O godz. 7mej zaszliśmy do Doktora Ciszka, tam była kolacja. Jedliśmy tarte ziemniaki ze sosem i mięso. Potem przyniosła doktorowa tort i makowiec. O godz. 8mej kościelny poszedł do domu a my zostaliśmy. Potem Wiesiek przyniósł harmonię i ja na niej grałem. Do domu przyszedłem o godz. 11.30 wieczór.
[s. 13]
10. I. (21) Środa. Dziś pada śnieg. Rano byłem w kościele. Prosto z kościoła poszedłem do szkoły, bo już od wczoraj nauka się rozpoczęła. W południe byłem u P. Suligowej. Mówiła mi, że dziś chłopcy odchodzą. Po południu byłem z listem u Słowika. Przed wieczorem był Franek. Wieczorem przyszli do nas Bularz Jasiek Słowik, Bolek G. i Maciaszek. O godz. [nieczytelne] wyruszyli, ja prowadziłem ich aż za Kiptę.
11. I. (22) Czwartek. Dziś jest ciepło, śnieg topnieje. Rano byłem w kościele. Z kościoła poszedłem na wikariówkę, bo dziś będę chodził ze Stachem po rynku. Wyruszyliśmy o godz. 8.30. Zaczęliśmy od Szelesty, tam było śniadanie. Były bułki, kawa i ciastka. Jak zaszliśmy do cioci Meli to jedna wzięła dzbanek i poszła niby to po mleko a druga zamkła się w izbie, kościelny całe drzwi kredą popisał. Po południu zaszliśmy do Sądu, bo tam też parę rodzin mieszka. Potem Gonet oprowadził nas po całym więzieniu. Wszystkie cele były puste. Wieczorem dopiero zaszliśmy do Binderów. Dali nam rosołu i kapusty. Na końcu poszliśmy z kolędą do ks. Ficka, nam dał po 50 zł. A kościelnemu ani organiście nic nie dał. Potem ksiądz dał nam resztę cukierków. Ja wziąłem do domu swoją komżę do wyprania. Jak przyszedłem do domu była godz. 7ma.
12. I. (23) Piątek. Dziś jest pochmurno, ale ciepło. Rano byłem w kościele. Jak przyszedłem ze szkoły, zjadłem obiad, wziąłem plecak i sanki i pojechałem do Wróblówki do Domagały po ubrania, które chłopcy zostawili. Wieczorem chwycił mróz.
[s. 14]
13. I. (24) Sobota. Dziś mróz trzyma, jest pochmurno. Rano byłem w kościele. W szkole na pierwszej lekcji nosiliśmy torf. Dziś P. Furtak darła się na ministrantów, żeśmy jej ukradli ze szkoły czcinkę [trzcinkę?].
14. I. (25) Niedziela. Dziś pogoda ładna, ale jest pomglisto. Rano ja z Matką byliśmy w kościele na pierwszej. Ojciec był na wotywie. Od południa zaczęło świecić słońce. Po południu byłem na nieszporach. Po nieszporach ksiądz wyznaczył tygodnie, ja mam na trzeciej. Potem wszyscy ministranci poszliśmy na wikariówkę, tam ksiądz dzielił nas pieniędzmi z kolędy. Było nas jedenastu, to na jednego przypada po 545 zł. A Jacek dlatego, że nie chodził po kolędzie, dostał 26 zł samych drobnych. Jak przyszedłem do domu to siedział u nas Wuj Michalski, stryja z góry i stary Krupiński. Wieczorem Ojciec poszedł do P. Kałasowej, do nas przyśli P. Wysocki i Roman. [...]
15. I. (26) Poniedziałek. Dziś pogoda ładna, ale mróz trzyma. Rano przyszedł Jacek po mnie do kościoła. Jak szliśmy rano do kościoła, to szły dwa oddziały niemców. Na łapankę, zaczęli od dołu. Wszystkie krowy z wyjątkiem cielnych musiały iść na rynek. Ze samego Dunajca wzięli 90 sztuk. Wojtek ze swoją uciekł już z Nowego Targu.
16. I. (27) Wtorek. Dziś pogoda ładna. Rano byłem w kościele. Po południu był u nas Wojtek pożyczyć pieniędzy. Wieczorem Ojciec mówił że Sowieci są 30 km od Krakowa.
[Czarny Dunajec]
Czarny Dunajec – kościół Św. Trójcy w r. 1943. Fot. Józef Nyka
[s. 15]
17. I. (28) Środa. Dziś pogoda ładna. Dziś w szkole nauki nie było bo nie ma opału. Wieczorem przyszedł P. Wysocki. A Ojciec prosto z tartaku poszedł do Wuja Michalskiego.
18. I. (29) Czwartek. Dziś pogoda ładna. Rano wyjeżdżało ze szkoły wojsko, po ich wyjeździe przeszukiwaliśmy wszystkie pokoje po nich. Po południu granicznicy z Odrowąża uciekli i przyjechali na placówkę do Dunajca. Przed wieczorem byłem w tartaku.
19. I. (30) Piątek. Dziś pogoda ładna. Rano granicznicy chodzili i szukali koni. Jak już mieli furmanek dość, zaczęli ładować swoje graty na wozy. Co lepsze zabrali, a lustra, talerze wszystkie naczynia tłukli. W południe wyjechali. Ja do szkoły szedłem na jedenastą i od dziś będziemy chodzić co drugi dzień na 11tą. Koło południa wyjechali toty [jednostka Organisation Todt]. Co chwila przejeżdżały transporty wojska, jechali od Nowego Targu na Jabłonkę. Wieczorem przyjechał do Dunajca cały oddział wojska i zaraz szukali kwater dla koni i dla siebie. U nas na kwaterze było pięciu, czterech spało w sypialce a jeden w kuchni koło ławy.
20. I. (31) Sobota. Dziś jest pochmurno. Rano jak myśmy jeszcze spali, to już żołnierze ogień zapalili. Zaraz rano uszykowali się do odjazdu ale okazało się, że kilku furmanów z koniami uciekło, więc brali konie z Dunajca. Około 9tej wyruszyli. Koło południa poszedłem do rynku, byli już tam dunajeccy granicznicy. W południe wrócili toty. Po południu byłem w tartaku. Przed wieczorem dowiedzieliśmy się, że w Rogoźniku się pali. [s. 16] My zaraz wszystkie lepsze rzeczy powynosiliśmy do piwnicy. Wieczorem Matka ubrała kożuch i wyszliśmy na kamieniec. Od strony Rogoźnika widać było łunę a czasem i płomień. W tym czasie słychać było serie z maszynówek. Gdzieś na Gorcach widać było jakiś ogień. Wieczorem przyszedł do nas P. Wysocki, jak przyszedł Ojciec mówił, że w Rogoźniku była potyczka z partyzantami.
21. I. (32) Niedziela. Dziś pogoda ładna. Rano jak matka szła z kościoła to uciekały toty. Ojciec był na wotywie. Jak przyszedł z wotywy, zaraz szedł na tartak. Ja byłem na sumie. Jak szedłem z kościoła, to P. Wysocki mówił mi, że zajęli Wieluń, Kępno i Kraków. Po południu byłem zobaczyć w elektrowni. Bo w nocy wybuchnął kocioł z gazem i cała elektrownia się spaliła, wszystko jest nie do użytku. Przed wieczorem byłem na tartaku po prowiant. Wieczorem byli u nas P. Ciszkowa, P. Wysocki, P. Zawada i P. Kałasowie. O 8 godz. była silna detonacja.
22. I. (33) Poniedziałek. Dziś pogoda ładna. Rano przyszedł do nas Józef Karge. Mówił, że chłopcy są we Wróblówce i przyniósł od nich list. Ja zaraz zapakowałem we worek ich cywilne ubrania i pojechałem do nich. Od Domagałów patrzeliśmy oknem jak szosą jechało niemieckie wojsko od Nowego Targu. Jak przyszedłem z Wróblówki poszedłem na tartak. W tartaku była Jadwiga i dała mi na sanki wszystkie swoje klamoty a po następne jechałem drugi raz. Przed wieczorem pojechałem po nich do Wróblówki. Przyszliśmy szczęśliwie, broni żadnej nie mieli.
[s. 17]
23. I. (34) Wtorek. Dziś pogoda ładna. Rano przyszedł Jacek i już o chłopcach wiedział. W południe wyjeżdżali z tartaku werkszuce i dyrektorowa a dyrektor pojedzie za nimi autem. Wieczorem ja z Jackiem zwoziliśmy do nas stół od pingponga.
24. I. (35) Środa. Dziś pogoda ładna. Z rana przejeżdżały auta pancerne i działka. Przed południem był Jacek. Po południu przyszedł Władek i Adam. Przed wieczorem poszliśmy z Jackiem do Wróblówki po chłopców plecaki i płaszcze. Szliśmy przez kamieniec, sanki nam się kilka razy przewróciły. Jak przyjechaliśmy, to siedział u nas Walczak. Później przyszedł Sarnowski. Jak przyszedł Ojciec to mówił, że jutro pojedzie po Jadwigę.
25. I. (36) Czwartek. Dziś jest pochmurno. Rano Ojciec poszedł na tartak, bo z tartaku pojedzie do Nowego Targu. Cały dzień przejeżdżały samochody z wojskiem. Około 10tej słychać było samoloty i silne detonacje. W południe znów była silna strzelanina na drodze do Nowego Targu. Jak samoloty odjechały poszedłem z Jaśkiem na kamieniec popatrzeć na jadące samochody. Jaśku pierwszy raz był w dzień na dworze. Potem przyszła ciotka Brzykca. O 4tej przyjechał Ojciec z Jadwigą, przywieźli część Jadwigi dobytku. Ja akurat pilnowałem przed domem konia, aż nadjechały samoloty i gdzieś nad kamieńcem rzuciły dwie bomby. Przed wieczorem Józef, Jan i Adam wyszli na pole.
[Stanisław Stopka Kupczyk]
Nasz najbliższy czarnodunajecki sąsiad Stanisław Stopka Kupczyk, ofiara niemieckiej miny 29 stycznia 1945 roku. Fot. Józef Nyka
[s. 18]
26. I. (37) Piątek. Dziś jest pochmurno ale śnieg nie pada. Z rana przyszedł Jacek i Olga. W południe jak jedliśmy obiad to nadjechały samoloty i zaczęli rzucać bomby i strzelać z maszynówek, my zaraz uciekliśmy do piwnicy. Po chwili odleciały. Zaraz po południu przyszedł Adam. Około 4tej znów przyleciały samoloty. My, jak je usłyszeliśmy, zaraz uciekliśmy do piwnicy, zaraz zaczęli rzucać bomby i strzelać z maszynówek, jak odjechały w stronę rynku, my z piwnicy wyszliśmy, to widać było z ganku, jak wyrzucały bomby. Po całym alarmie przyszedł Franek Karge i mówił, że jedna bomba spadła na rynek. Przed wieczorem Ojciec poszedł do W. Michalskiego. Potem przyszedł Kaźmierz Chełminiak. Wieczorem przyszło dwóch żołnierzy za kwaterami. Później przyszło jeszcze dwóch, bo czterech ma tu kwaterować. Na kolację mieli swój chleb i bulion. Wieczorem jeszcze dość długo siedzieli. Dziś już Ojciec w tartaku nie był.
27. I. (38) Sobota. Dziś całą noc i cały dzień padał śnieg. Rano jak my wstaliśmy, przyszli żołnierze do kuchni i zaraz zaczęli się myć. Jak się pomyli, usiedli w kuchni koło stołu, ale śniadania nie jedli, bo nie mieli co, ale nic nie mówili. Dopiero koło 10tej matka wstawiła ziemniaków w łupinach, oni sami je obrali, później nakrajali na brutwanę i usmażyli, jak było gotowe, to jedli je z bulionem. O godz. 4 uszykowali się, podziękowali za kwaterę i odjechali. Przed wieczorem przyszedł Kaźmierz Karge i Adam. [s. 19] Jak żołnierze odeszli, to my dopiero jedliśmy obiad. Wieczorem my poszliśmy spać a Jadwiga myła podłogę, przyszło dwóch niemców, niby to za kwaterami, ale porwali [ukradli] mi lampkę i poszli.
28. I. (39) Niedziela. Dziś pada z lekka śnieg. Rano w kościele byliśmy tylko Matka, Jadwiga i ja, ja na pierwszej służyłem. Jak szedłem z kościoła, to niemcy chodzili po domach i brali krowy. Cały dzień ludzie wozili na saneczkach owies z magazynu koło stacji i różne dziady z tartaku. Po południu przyszły Babka i Zośka Kalembina i mówiły [że] mały mostek koło mleczarni i mostek na Czarnym Potoku będą dziś niemcy wysadzać. Przed wieczorem przyszedł szewc Lenart i mówił, że był w tartaku to było tam pełno rumunów.
29. I. (40) Poniedziałek. Dziś jest pochmurno. Z rana przyszedł Wojtek i przyniósł mleka. Zaraz po śniadaniu poszedłem na kamieniec zobaczyć podminowany mostek. Około 9tej lecieli ulicą ludzie i mówili, że pali się tartak. Ja zaraz wyleciałem na kamieniec, było w kilku miejscach widać kłęby dymu a za chwilę wybuchnął płomień. Matka z Ojcem zaraz zaczęli wszystko pakować i wynosić do piwnicy, my co chwila goniliśmy na kamieniec popatrzeć na ogień. Po niedługim czasie przyszedł P. Wysocki i Walczak. Wszystko wojsko uciekało na Jabłonkę. Potem ustawili dwa działa na kamieńcu w stronę tartaku, ale za chwilę zabrali je z powrotem na Jabłonkę. O godz. 12 my akurat siedzieliśmy w kuchni, był u nas Wojtek i Wujciu Zawada. Zrobił się szum i głośny huk i posypały się ze sufitu kawałki tynku, my zerwaliśmy się a na dworze jeszcze słychać było brzęk tłuczącego się szkła w oknach, a u nas nic się nie stało. Wojtek i Wujciu zaraz wylecieli i każdy w swoją stronę uciekał. Józef był na dworze, widział jak kawałki mostu leciały w powietrzu i mówił, że duży most wysadzili. Ja z Jaśkiem wyszliśmy na kamieniec – nie było nic widać, więc szliśmy z powrotem. Akurat byliśmy w progu a tu znowu huk, nas powietrze wepchło w drzwi. Jak się obejrzałem to wysoko ponad drzewami widać było kawałki drzewa i szyn. My zaraz polecieliśmy zobaczyć. Było jeszcze czuć zapach prochu i siarki. A dom Traciaka mocno uszkodzony, dachówki, potłuczone okna, powyrywane drzwi nawet. U P. Wysockiego nawet dykta z okien wyrwana i dachówki porzucane. Kawałki drzewa i szyny porozrzucane wokoło. A jedna szyna leży koło mleczarni. My staliśmy koło mostu a jeszcze trzech Niemców uciekało a już za nimi trzech Rosjan na koniach jechało. Jak zaczęła iść piechota, to ja poszedłem na obiad. Po obiedzie poszedłem znów na ulicę. Wszystko wojsko przechodziło przez lód. Za piechotą zaczęły jechać wozy a między wozami jechali na koniach. Wszyscy mieli barankowe czapki, sukniane buty, zielone płaszcze i prawie wszyscy mieli automaty a niektórzy ciągnęli na kółkach „ckem”. Potem poszedłem z Józwem zobaczyć duży most, tam z mostu nic nie zostało tylko drzazgi. Żołnierze przechodzą przez taki prymitywnie zbudowany mostek a wozy i samochody przejeżdżają przez wodę w bród. Wkoło w śniegu leżało pełno min a chłopaki rzucali je na kupę i nic się nie stało. Potem poszedłem z powrotem na drogę koło Chełminiaków, stałem tam chwilę i nadjechały trzy czołgi, stały może z pół godziny. My wchodziliśmy do nich, oglądalismy rewolwery, ale oni nic nie mówili. Po pół godzinie odjechały. Potem przyszedłem do domu a u nas siedziało dwóch żołnierzy i jedna kobieta. Matka dała im jeść a Ojciec wódki. Przed wieczorem była dość silna detonacja, krótko potem dwóch chłopów prowadziło kulawego Żołędziowego Franka a za chwilę nieśli na boku od woza zabitego Kupczyka. Ja poszedłem do babki, to mówiła, że Kupczyk pojechał koniem po sztuczny nawóz i jak jechał przez rzekę, natrafił na minę kołem od wozu. Przed wieczorem przyszło siedmiu żołnierzy na kwaterę a wieczorem przyszło jeszcze może z dwudziestu furmanów wojskowych a wozy mieli na ogrodzie. Bramę sami sobie otworzyli. Jak wyszedłem na pole to już wozy na ogrodzie stały. Żołnierze całą noc siedzieli w kuchni. Jeden z nich był ranny w głowę od tej samej miny co i Kupczyk.
[s. 22]
30. I. Wtorek. Dziś jest pochmurno i z lekka pada śnieg. Rano żołnierze odjechali a potem przyszła Zośka Kalembina i mówiła, że razem z Kupczykiem na wozie jechał Franek Kamińskiego i jego też [mina] zabiła. Przed południem przyszło kilku żołnierzy i zakwaterowali się w sypialce, zaraz zaciągnęli telefon. Krótko po nich przyszło pięciu oficerów ale przyszli do kuchni i jak zjedli obiad, poszli. W południe wieźli na lawecie zabitego komendanta, po obu stronach trumny szła orkiestra. Pochowali go na rynku pod figurą Matki Boskiej, strzelali mu salwę z armat siedem razy. Po południu przyszedł jeden żołnierz i zobaczył Jaśka karty, to koniecznie chciał je kupić, ale Ojciec mu nie dał.
31. I. Środa. Dziś pada śnieg. Rano byłem w kościele na pogrzebie Kupczyka i Kamińskiego, ludzi dużo nie było tylko kilka kobiet. Prawie stale przejeżdżało wojsko.
70 LAT PÓŹNIEJ
[Walenty Nyka]
Walek
Mój 14-letni brat Walek gryzmoląc w zeszycie swoje zapiski nie mógł przypuszczać, że nabiorą one kiedyś wartości historycznego źródła. Notował, bo działy się rzeczy ciekawe, a w rodzinie były pamiętnikarskie tradycje. Szczęśliwy los sprawił, że trafił na brzemienny w wydarzenia czas a także na wyjątkowe na mapie Polski miejsce: Podhale z Tatrami w tle. Jego kronika, przynajmniej to, co się z niej odnalazło, obejmuje 40 dni poprzedzających wkroczenie wojsk sowieckich. Głównie odnosi się do spraw dnia powszedniego, ale i to jest bardzo ciekawe, odbiega bowiem od standardowego obrazu wojennej wegetacji podhalańskiej wsi. Przygraniczne miasteczko ma tej zimy dużą załogę niemiecką: gestapo, placówkę Grenzschutzu, jednostkę Organisation Todt („totów”), zmieniające się oddziały wojska. Wysiedleńcy z Wielkopolski tworzą wyraźną diasporę, ale są zżyci z góralami i uważają się już za „tutejszych”. Zebrały się ich całe rodziny: wujowie, stryjowie, ciotki. Kwitnie życie towarzyskie, gestapo jeszcze urzęduje w rynku, nikt jednak nie przestrzega godziny policyjnej, zresztą lekceważonej też wcześniej. Święta Bożego Narodzenia skupiają ludzi przy wigilijnych stołach, prezenty są skromne ale za to kolędnicy z gwiazdą i turoniem liczni. Walek jest ministrantem i chodzi z księdzem, kościelnym, organistą i grabarzem z gwiazdkową kolędą – odwiedzają chyba z dwie setki chałup w Czarnym Dunajcu, Starym Bystrem, Rogoźniku. Niektóre są biedne, biedowały też przed wojną, ale widać, że głodu nikt nie cierpi, kościelnych gości częstują obiadami, zdarza się, że na deser tortem i ciastkami z kawą. Walek jako jeden z 11 ministrantów „zarabia” z datków kwotę całkiem pokaźną. Jego dwaj bracia są w lesie u „Lamparta” i korzystając z wypadu z Gorców w Tatry odwiedzają dom rodzinny. Walek przewozi na saneczkach ich broń i mundury. Ksiądz Hajduk podczas kolędy delikatnie pyta o „nieobecnych”. W miasteczku przebywa kilkunastu żołnierzy I PSP, urlopowanych na okres zimy. Odwiedzają oni nasz dom w jasny dzień – nie ma więc denuncjatorów. Walek kursuje między domem, szkołą i kościołem, wiele rzeczy widzi i – notuje. Są to w swej drobiazgowości cenne zapiski: kondukt z 4 trumnami żołnierzy Grenzschutzu, wojskowy pogrzeb radzieckiego pułkownika na rynku pod figurą Matki Boskiej. Tuż przed wkroczeniem Rosjan, Niemcy wysadzają w powietrze mosty: wielki na Dunajcu i mały na Przykopie koło mleczarni. Na desce niosą ciało naszego sąsiada Kupczyka, którego wraz z Frankiem Kamińskim rozerwała niemiecka mina. Walek biegnie do rynku patrzeć na wejście Rosjan – patrol na koniach, trzy czołgi. Żadnych powitań, kwiatów, flag. Nie podnieca się ważnością chwili. „Jak zaczęła iść piechota, poszedłem na obiad.” Na miesiąc przed przejściem frontu ruscy partyzanci wysadzali mosty. Wieczór wigilijny godzina 22.30 – silna detonacja. Rano wiadomo, że wyleciał most kolejowy na rzeczce Rogoźnik. Jest mroźna zima, Walek siada na rower i jedzie 10 km obejrzeć zniszczenia, które pokrótce opisuje. Nikt inny tego nie zrobił, nawet data nie była wiadoma. W bogato wydanej w r.1997 600-stronicowej monografii Czarnego Dunajca pod redakcją prof. Feliksa Kiryka o przejściu frontu czytamy na s. 489: „Czarny Dunajec został wyzwolony (tak powszechnie o tym dniu wtedy mówiono) 29 stycznia 1945 roku w wyniku operacji karpackiej prowadzonej przez czwarty front ukraiński. (...) 29 stycznia (...) oddziały sowieckie weszły do Czarnego Dunajca...” Aż tyle i tylko tyle, żadnych dalszych szczegółów ważnego bądź co bądź wydarzenia. Autorom książki musiało brakować źródeł – gdyby znali skromny „Mały dzienniczek”, ich relacja byłaby znacznie bogatsza. Zdumiewające jest też coś innego: Walek kończy biedną lokalną podstawówkę, a pisze z niewieloma błędami, i to literackim językiem, bez gwarowego nalotu. Świadczy to jak najlepiej o czarnodunajeckiej alma mater i jej nauczycielach, w ich gronie ks. Józefie Hajduku. A wracając do mostów na Rogoźniku, to były to akcje czysto propagandowe: linia kolejowa obsługująca tylko miejscowych, również szosa o lokalnym znaczeniu. Zresztą mosty zniszczono o miesiąc za wcześnie a przy tym nieudolnie, gdyż kolejowy szybko został naprawiony.
Walek urodził się 22 stycznia 1931 r., zmarł 20 lat temu, 14 maja 1992 – publikacji swojego tekstu nie doczekał. Pożółkłe stroniczki zeskanowali jego córka Agnieszka i syn Jacek. Całość materiałów zechciał przejrzeć i uzupełnić Jacek Żelkowski, urodzony i wychowany w Czarnym Dunajcu. Mamy nadzieję, że ten skromny tekst zainteresuje historyków związanych z Podhalem i znajdzie miejsce w bibliotece gminnej Czarnego Dunajca a także w archiwum miejscowego kościoła, bo kto dziś pamięta, jak w szczegółach wyglądało pół wieku temu gwiazdkowe odwiedzanie wiernych? Wszystko poszło w niepamięć – zdarzenia, daty, nazwiska, może nawet pochówek radzieckiego komendanta pod Matką Boską na rynku jest już zapomniany? Skromny dzienniczek Walka, choć po chłopięcemu naiwny, wiele spraw prostuje, wiele innych zaś przywraca na nowo do życia.
Józef Nyka
GBH0000  70 JAHRE DANACH 32 (2012)
Ein sonderbarer Ausflug in die letzten Wochen des Zweiten Weltkriegs. Die Tagebuchaufzeichnungen meines Bruders Walenty (Walek, 1931–1992), damals 14-jährigen Knaben, sind ein faszienierendes und in ihrer Authentität eimaliges Zeitdokument. Sie decken die Zeitspanne zwischen 21. Dezember 1944 und 31. Januar 1945 – im Podhale-Gebiet sechs Wochen voll denkwürdiger Ereignisse. Die schlimme Zeit der Naziherrschaft und der grauenvolle Krieg gehen langsam zu Ende. Im Osten hört man Kanonendonner, die sowjetischen Partisanen sprengen Brücken, die deutschen Polizei- und Militäreinheiten werden nervös, doch das Leben der Bergdörfer fliesst ruhig weiter. Die Nachbarn besuchen sich, es wird gewitzelt und getanzt, die Sperrstunde wird nicht beachtet. Das in Czarny Dunajec zahlreiche Millieu der Aussiedler aus Westpolen bleibt beisammen. Der junge Autor ist als eifriger Meßdiener in das Kirchenleben engagiert. Weihnachtsumzüge mit dem Priester, Organist und Totengräber öffnen die Häuser der Góralen und geben uns Einblick in das alltägliche Treiben der Einwohner. Ende Januar folgt der Rückzug der Deutschen und der Einmarsch der sowjetischen Truppen. Keine Fahnen, keine Hochrufe, keine Blumensträuche. Das Städtchen Czarny Dunajec ist durch Kriegshandlungen weitgehend unversehrt geblieben. Paar Bomben, zwei gesprengte Brücken, Brandstiftung des großen Holzbetriebs durch das Vernichtungskommando – das war alles. Zwei unvorsichtige Góralen wurden durch eine deutsche Mine getötet. Alles das wird von Walek bemerkt und aufgeschrieben – mit Namen, Tagesdaten, ja – Stunden. Er ist neugierig und will alles sehen und erleben. Zufäligerweise besitzt Czarny Dunajec keine andere authentische Chronik dieser Wochen und die neuentdeckten – nach fast 70 Jahren – kindlichen Aufzeichnungen meines Bruders erlangen Geltung eines wichtigen Quellenzeugnisses. Ermutigt durch Historiker, hat unsere Familie die vergilbten Heftseiten zur Publikation freigegeben. Ein zwar kleines aber für den Raum von Podhale signifikantes Stück der Zeitgeschichte wird in greifbare Nähe gebracht und für spätere Generationen aufbewahrt.
Józef Nyka