Większość drogi na Lhotse (do 7600-7700 m) jest wspólna z drogą na Everest, a ta jest co roku poręczowana przez Szerpów z wypraw komercyjnych. W tym sezonie było podobnie. Mieliśmy poręczówki podciągnięte do obozu IV (7800 m). Dalej trzeba się było wspinać bez sztucznych ułatwień i w zasadzie bez trudności technicznych, co nie znaczy jednak, że droga była bezpieczna. Idąc rano do góry mieliśmy sporo stromych betonów a w kuluarze trochę dziwnych nawianych formacji śnieżnych, które groziły lawiną. W zejściu śnieg był mokry i zagrożenie lawinowe duże. Ja z obozu IV wyruszyłem w godzinę po Ance, Pasangu i Tomie, choć wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak ma na imię, bo działał zupełnie oddzielnie. Dogoniłem ich przed kuluarem i zwolniłem Pasanga z torowania. Szedłem bez tlenu. Po jakimś cięższym kawałku założyłem maskę. Było trochę lżej, ale miałem problemy z okularami, które ciągle zaparowywały. W końcu na około 1 godzinę przed szczytem zdjąłem maskę na dobre. Czułem się świetnie. Niestety pogoda była średnia. Wszedłem na szczyt pierwszy i jeszcze trochę widziałem: Everest, Makalu, grań Lhotse. Ale gdy dotarła na szczyt Anka, zrobiło się zupełnie brzydko i nie mamy ani ładnego filmu, ani ciekawych zdjęć. Sam szczyt jest wyrastającą ze śnieżnego żlebu 20-metrową skałką, zwieńczoną znanym z opisów nawisem. Jest tam bardzo mało miejsca.
Po zejściu ze skałki (kawałek starej poręczówki) poczekaliśmy na Toma, potem Anka rozpoczęła zejście, asekurowana ok. 30-metrową liną przez Pasanga. Tom i ja też początkowo korzystaliśmy z liny, uświadomiłem sobie jednak, że takie schodzenie trwałoby bardzo długo i zacząłem schodzić na żywca. Było łatwo, a idąc twarzą do stoku czułem się całkowicie pewnie. Tom poszedł za mną, a Anka z Pasangiem zostali trochę w tyle. Obniżając się, co jakiś czas zatrzymywałem się i czekałem aż reszta się przybliży. Trochę filmowałem. W pewnym miejscu kuluar skręca w lewo i traci się kontakt wzrokowy. Byłem w połowie jego dolnej części, kiedy zdecydowałem się poczekać na pozostałych. Obawiałem się rozległych pól śnieżnych, które rano były częściowo b. twarde. Tom był ok. 40 m powyżej mnie a Anki z Pasangiem nie było widać.
Usiadłem na kamieniu z boku kuluaru i w pewnym momencie coś uderzyło mnie w nogę. Z przerażeniem spostrzegłem, że był to szybko zsuwający się Tom. Uderzył o skałę poniżej, po czym wyleciał w powietrzu z kuluaru i straciłem go z oczu. Zacząłem schodzić jego śladem na drżących nogach. Po chwili zobaczyłem go 300-400 m niżej w śniegach ściany Lhotse. Ruszał się. Schodziłem jak mogłem najszybciej, musiałem jednak uważać, bo śnieg miał tendencję do wyjeżdżania. Na śniegu pojawiła się krew Toma, co dodatkowo wzmogło moje obawy. Gdy dotarłem do niego, cały się trząsł, mimo że byliśmy w pełnym słońcu. Spojrzałem na zegarek -- była godzina 16.00. Obejrzałem jego głowę i stwierdziłem z ulgą, że zewnętrznie wszystko jest raczej OK. Miał dwa niekrwawiące już rozcięcia. Pozostawał jednak ewidentnie w szoku. Dałem mu tlen, którego zostało mi jeszcze ponad pół butli (Tom nie miał ani tlenu, ani Szerpy, ani nawet plecaka). Zostawiłem plecak, w którym była butla i coś do picia i uzgodniłem, że zejdę do trójki, bo tam mogą być Szerpowie, którzy mogliby znieść Toma na dół.
Kiedy zacząłem zejście, uświadomiłem sobie, że dużo szybciej dotrę do czwórki, wiec gdy tylko pojawiła się możliwość, rozpocząłem trawers w tamtą stronę. Po około 30 minutach dotarłem do obozu, gdzie byli Simone Moro z Denisem Urubko (por. GS 05/2001) oraz 4 Hiszpanie. Simone jest bardzo operatywny i od razu zaczął pracę z radiotelefonem. Ostatecznie cały ciężar transportu Toma do obozu spadł na niego. Denis, który też poszedł do góry, trafił na Ankę z Pasangiem i uznał, że trzeba im pomoc w zejściu. Ja byłem zdezorientowany, bo cały kontakt odbywał się po hiszpańsku, Hiszpanie byli wściekli, że ucieka im atak szczytowy. W końcu jeden z nich, mówiący trochę po angielsku, przekazał mi informację, że w górze nie ma już nikogo. Zrozumiałem, że Anka z Pasangiem schodzą bezpośrednio do trójki, wiec zabrałem swój śpiwór i chyba między 17 a 17.30 zacząłem schodzić do obozu III. Tam okazało się jednak, że Anka właśnie dotarła ale... do czwórki . Niezłe zamieszanie, a ja byłem strasznie wkurzony, bo czułem, że mogłem się przydać w akcji ratunkowej, miałem jeszcze trochę sił. W obozie IV panował straszny tłok. Po trzy osoby w trzech dwuosobowych namiotach. Następnego dnia Anka zeszła do obozu III, po Toma zaś przysłano Szerpów, którzy sprowadzili go do bazy. Wszystko więc skończyło się w miarę szczęśliwie.
My jeszcze tym wszystkim żyjemy, bo krążą różne wersje wydarzeń. Rosjanie weszli na Lhotse Middle (co najmniej 7 osób -- por. GS 05/2001). Na Everest od 22 do 24 maja weszły 53 osoby plus 43 Szerpów. Zginął (od strony południowej) Austriak Peter, który mieszkał w naszej bazie.
Darek Załuski
|