22.03.2002 ROMSDALHORN Z ARNEM HEENEM 03/2002 (16)
Jest sierpień 1973 roku. Po dwumiesięcznym oczekiwaniu na wizy norweskie (kraj NATO, a my z KDL-u) docieramy do Andalsnes. Pierwszy napotkany taksówkarz informuje nas, gdzie możemy znaleźć dom państwa Heenów. Nieśmiało pukamy do drzwi, uzbrojeni jedynie w rekomendacje od Wandy Rutkiewicz. Wiemy, że Arne Randers Heen, znakomity alpinista (pierwsze przejście filara Trollryggen), niezrównany przewodnik, zasłużony żołnierz podziemia w walce z okupantem niemieckim, jest postacią niezwykle popularną i darzoną szacunkiem przez mieszkańców Andalsnes, a przy tym człowiekiem wszystkim życzliwym i niezwykle gościnnym.
Rekomendacje wcale nie były potrzebne, państwo Heenowie -- Arne i Bodil (znakomite konfitury własnej roboty) i tak przyjęliby nas jak swoich bliskich.
Podczas drugiej wizyty Arne zaproponował nam wspólne wejście na Romsdalhorn. Nie muszę dodawać, że propozycję tę przyjęliśmy jako zaszczyt. Umówiliśmy się na następny dzień. Pogoda dopisała, a relaksowa wspinaczka południową granią przez Hall's Renne (trudności II--III) w pełnym słońcu i z tak świetnym przewodnikiem pozostawiła jak najmilsze wspomnienia.
Romsdalhorn (1555 m) był ulubioną górą Heena. Nasze wejście było jego około setną wspinaczką na ten niewysoki ale efektowny szczyt, odwiedzany przez niego głównie w roli przewodnika z klientami. Na szczycie zbudował własnoręcznie ogromny kopiec, a właściwie piramidę z kamieni, "podwyższając" w ten sposób górę o dobre 3 metry, wybudował też drewniany schron. Na tym nie koniec. Z dumą pokazywał nam kwiatki rosnące... w miniaturowym skalnym ogródku. Nad każdą roślinką pochylał się z troską i czułością. Na szczycie zrobiliśmy wspólne pamiątkowe zdjęcie.
Po 15 latach (w roku 1988) odwiedziłem Heenów ponownie -- już w nowym domu na obrzeżu miasta, z pięknym widokiem na Romsdalhorn. Schorowany Arne powiedział mi, że na ten szczyt już nigdy nie wejdzie, dlatego zbudował w ogrodzie jego replikę z kamienia.
Ukochanej górze pozostał wierny do końca.
Andrzej Piekarczyk
20.03.2002 A, TO CIEKAWE! 03/2002 (16)
19.03.2002 PRZYJACIELE PAMIĘTAJĄ 03/2002 (16)
"Gazeta Wyborcza" z 16 marca 2002 w dziale Pożegnania zamieściła wspomnienie Elżbiety Niedziółki-Król o sześciu członkach Stołecznego Klubu Tatrzańskiego, którzy zginęli w Tatrach. Pierwszy tragiczny w skutkach wypadek wydarzył się w sierpniu 1985 -- Anna Grudzińska (urodz. w 1932 roku) poniosła śmierć na zboczu Szpiglasowego Wierchu. 17 czerwca 1991 podczas wspinaczki filarem Świeża w masywie Żabiego Szczytu Niżniego zginął aktywny działacz SKT, Aleksander Ziołecki (urodz. w 1924 roku). Najtragiczniejszym dniem w historii klubu był 18 marca 1993 roku -- w lawinie pod Sławkowską Przełęczą życie stracili Zofia Siwak-Klauznicer (rodz. w 1933), Jerzy Murach (urodz. w 1948) i Jerzy Rowicki (urodz. w 1941), trzy inne osoby odniosły zaś poważne obrażenia. Ostatni wypadek to śmierć w lawinie Piotra Asprasa (urodz. w 1944 roku) zdążającego 16 lutego 2000 roku do schroniska "Murowaniec". Tablice pamiątkowe z nazwiskami tych członków SKT odsłonięto 16 marca na zewnętrznej ścianie kościoła Św. Krzyża w Zakopanem przy ulicy Zamoyskiego. (mn)
12.03.2002 PROFESOR STANISŁAW SIEDLECKI 03/2002 (16)
Po długiej i wyniszczającej chorobie, w dniu 7 marca zmarł w Łodzi prof. dr Stanisław Siedlecki ("Siaś"), taternik, alpinista, jeden z czołowych polskich polarników. Urodzony 17 września 1912 w Krakowie, był o tylko 3 lata młodszy od Chwaścińskiego, Paryskiego, Stanisławskiego, Wojsznisa. Miał dodatkowe imiona: Emil i -- po ojcu, znakomitym zoologu -- Michał. Geolog z wykształcenia (doktorat 1949, prof. 1964), większą część życia przepracował w tym zawodzie, głównie w instytucjach naukowych polskich i norweskich.
W Tatry wszedł jako chłopiec, wspominał po latach: "W Tatry zostałem wprowadzony mając lat 15. Od razu stały się one moją wielką pasją. To był początek nowego życia. Chłopcy w tym wieku mają swoje kompleksy i góry niewątpliwie rozwiązywały wiele z nich. Znalazłem świat dobry, który bardzo mi odpowiadał. Jako 18-latek potrafiłem już pokonywać drogi bardzo trudne, a nawet -- w ówczesnej skali -- nadzwyczaj trudne. Żywo interesowałem się taternictwem, a zwłaszcza wyprawami, które wtedy właśnie zaczęły ruszać z Polski." Jego pierwszą wspinaczką z liną była grań Żabiego Konia ze Stanisławem Kowenickim. Do PTT wstąpił w roku 1929, stopień klubowego kandydata uzyskał w rok później w ST AZS Kraków, członkostwo zwyczajne -- w r. 1932 w KW OW PTT (w innym dokumencie podawał nieco inne daty: ST AZS 1930, ST PTT marzec 1932, KW OW PTT 1933). W r. 1931 prowadził administrację "Taternika", w okresie 1933--39 pracował w zarządach KW, podczas wojny działał w konspiracyjnych władzach Klubu. W latach 1945--46 był prezesem KW, w 1947 członkiem zarządu, 1949--50 wiceprezesem, a 1950--51 ponownie prezesem. Jako aktywny instruktor KW zajmował się pracą szkoleniową, prowadził tatrzańskie kursy i obozy. Wspominał Andrzej Zawada spotkanie z nim na ścieżce podczas kursowego zejścia z Zawratowej Turni w r. 1951. "Siaś zatrzymał się z nami i zrobił nam godzinny wykład geologii Tatr tak obrazowy, że jego treść utkwiła nam w pamięci na całe życie."
W Tatrach ma kilkanaście nowych dróg, z takimi partnerami, jak Motyka, Sawicki, Korosadowicz, Wicherkiewicz, Łapiński, Stryjeński i inni. Kaczy Żleb wprost (1931), Mały Ganek południowo-zachodnią ścianą (1931), Kozie Czuby od północy (1943), Smoczy Szczyt filarem południowym (1944) -- to tylko kilka z nich. Nimbem skrajnych trudności otoczona była jego droga na Zamarłej Turni (1943, z Wicherkiewiczem). W lipcu 1946 r. wraz z Czesławem Łapińskim przeszedł filar Mięguszowieckiego, po raz pierwszy w jeden dzień. Pierwszych przejść zimowych dorobił się Stanisław Siedlecki około tuzina, miał nawet szczęście wchodzić jako pierwszy w zimie człowiek (z Jerzym Pierzchałą) na tak wybitne turnie, jak Wielka Kapałkowa (1936), Pośrednia Jaworowa (1939), Jaworowy Róg (1939) czy Rogowa Grań (1939). Wysoko cenił swą nową drogę na zachodniej ścianie Łomnicy w 1945 roku. Jak stwierdza Bolesław Chwaściński (1979), wejście Stanisława Siedleckiego i Jana Stryjeńskiego na Kozią Przełęcz Wyżnią od północy 10 kwietnia 1944 r. było najpoważniejszym I przejściem zimowym lat wojny. Przewodnik WHP wymienia go 50 razy!
Lata okupacji Stanisław Siedlecki spędził częściowo w Tatrach, m.in. jako uczestnik obrosłej w zmyślenia "akcji Waga". Sam prostował związane z tym epizodem nieścisłości, ale też dodawał nowe legendowe wątki. Pisywał w wojennym "Taterniku", sygnując materiały dość przejrzyście "S.S." Wspominał taternicką wigilię 1944 i sylwestra w schronisku nad Morskim Okiem, kiedy żołnierze Grenzschutzu strzelali na "Hitler kaputt". W r. 1947 był inicjatorem, organizatorem i kierownikiem owocnego w sukcesy wyjazdu KW w Alpy Francuskie, osobiście uczestniczył w II w ogóle trawersowaniu grani Grandes Jorasses. Do swych najmocniejszych przeżyć górskich zalicza wycofanie się z Łapińskim z kopuły szczytowej Ganku w wielkanoc 1947 roku, z drugim biwakiem na żeberku omiatanym lawinami pyłowymi.
Jego przygody polarne zaczęły się w latach 1932--33 (Wyspa Niedźwiedzia), w 1934 była wyprawa KW na Spitsbergen (sekretarz Komitetu Organizacyjnego), wypraw było potem wiele, a sławę wyczynowca polarnego przyniosło mu dokonane latem 1936 r. 56-dniowe trawersowanie Spitsbergenu -- w towarzystwie Stefana Bernadzikiewicza i Konstantego Narkiewicza Jodko. Wylądowali w trójkę w południowej części wyspy i przeszli cały Spitsbergen -- najpierw do południowego przylądka, potem do północnego, wreszcie z powrotem do fiordu lodowego (zdjęcie). Sanie ciągnęli siłą własnych mięśni, szli bez map, przez kraj właściwie nieznany, przez wielkie góry i lodowce, marszem na nartach przebyli 850 km. "W sumie -- wspominał po latach -- uczestniczyłem w 14 wyprawach na Svalbard, w jednej na Grenlandię, czyli w 15 ekspedycjach polarnych. Zimowałem dwa razy -- na Wyspie Niedźwiedziej i na Spitsbergenie. Wtedy, jesienią 1933 roku, kiedy wracaliśmy z wyprawy, wiedziałem, że muszę tam wrócić." Swymi przeżyciami polarnymi podzielił się w książkach "Wśród polarnych pustyń Svalbardu" (1935) oraz "Dom pod Biegunem" (1964). Wielkim zainteresowaniem cieszyły się jego publiczne prelekcje, których przed wojną wygłosił ok. 600, a po wojnie chyba przeszło dwa razy tyle. Całe 14 lat prof. Siedlecki poświęcił badaniom geologicznym Norwegii, i to jej najbardziej północnych rejonów. "W sumie -- mówił -- ogromną część życia spędziłem w terenie polarnym." W roku 1964 zamieszkał w Norwegii na stałe, m.in. organizując norweskie wyprawy.
Jednocześnie były dalekie podróże. Latem 1983 r. zwierzał się: "W ciągu ostatnich 15 lat byłem w Australii, na Nowej Gwinei, cztery razy na Cejlonie, na rafach koralowych Malediwów. Zjeździłem w poprzek i wzdłuż Brazylię, obejrzałem najciekawsze parki narodowe w USA, zwiedziłem Kanadę. W tym roku pojechałem na Jawę i w inne rejony Indonezji. Krótko mówiąc, realizuję plan poznania oblicza Ziemi." W r. 1980 wykonał część swego dawnego pomysłu (jeszcze z lat 50.): opłynięcia Spitsbergenu łodziami bezpokładowymi. W drugim etapie wyprawy już nie uczestniczył -- oba barwnie opisał jego towarzysz i bliski przyjaciel, Ryszard W. Schramm w dziele "Dwa długie dni. Dzień pierwszy -- 1980. Dzień drugi -- 1983" (1996). W r. 1988 ożenił się z Anną -- dobrym duchem jego ostatnich 15 lat -- i przeniósł się z Norwegii do Bludenz w Austrii, skąd w 1991 wrócił do Polski. Włączył się od nowa w nurt życia naukowego (zdjęcie), organizacyjnego i towarzyskiego, zjawiał się na imprezach klubowych i zlotach seniorów. W r. 1960 Walny Zjazd KW w Warszawie obdarzył go godnością członka honorowego. Za zasługi naukowe i eksploracyjne otrzymał szereg odznaczeń i godności -- polskich i międzynarodowych.
Stanisław Siedlecki odchodzi jako jeden z ostatnich już przedstawicieli taternickiej elity roczników sprzed pierwszej wojny światowej. Swoje życie uważał za spełnione, bogate i szczęśliwe. W "Głosie Seniora" -- którego był stałym czytelnikiem -- w sierpniu 1992 życzyliśmy mu stu lat w zdrowiu i poczuciu młodości. Nasze życzenia nie do końca się spełniły. Do dziewięćdziesiątki zabrakło mu kilku miesięcy, a i zdrowie na schyłku życia dało mu się dotkliwie we znaki. Ale pozostawił trwały ślad zarówno w alpinizmie, jak i polarnictwie polskim, będzie też długo żył w pamięci młodszych generacji, którym przekazał tak wiele ze swej wiedzy, doświadczenia i entuzjazmu.
Józef Nyka
Literatura:
1. Józef Nyka: Profesor Stanisław Siedlecki, "Głos Seniora" 8/1992.
2. Ryszard W. Schramm (inicjatywa i opracowanie): Pamiątkowa księga przyjaźni: Stanisław Siedlecki (1992).
3. Zofia i Witold Paryscy: Siedlecki Stanisław. "Wielka Encyklopedia Tatrzańska" (1995).

 
Pogrzeb Stanisława Siedleckiego odbędzie się w poniedziałek 18 marca na Cmentarzu Starym przy ul. Ogrodowej w Łodzi. Msza Św. w kaplicy o godz. 13.

 
12.03.2002 10 WYZWAŃ FITZ ROYA 03/2002 (16)
W dniu 2 lutego minęło 50 lat od dnia, kiedy na słynnym Fitz Royu w Andach Patagońskich stanęli pierwsi ludzie. Byli to -- jak przypomniał GS 02/02 -- Francuzi, Lionel Terray i Guido Magnone. Napisał potem Terray: "Ze wszystkich moich wejść (...), zdobycie Fitz Roya było tym, które mnie najbardziej zbliżyło do granic mojej siły i mojej odwagi." W celu uczczenia jubileuszu, w styczniu pojechała do Patagonii mała wyprawa francuska, która wytyczyła sobie cel w postaci nowej drogi na północno-zachodniej ścianie szczytu. Wypatrzył tę możliwość jeden z uczestników 7 lat wcześniej, wspinając się na Aiguille Saint Exupéry. Po próbach w dniach 18 i 20 stycznia, czwórka doczekała się dobrej pogody i 22 stycznia 2002 o 2 rano wyruszyła do ataku. Ścianę przebyto -- jak na nową drogę -- w prawdziwie ekspresowym tempie: w 22 godziny. Z górnych partii wspinacze mogli podziwiać cudowny zachód słońca. Droga, nazwana skromnie Mur Nord-Ouest, jest piękna, a granit lity i dobrze uszczeliniony. Jej wysokość obliczono na 1200 m, trudności na 6B+ i hakowe A3. Łączna liczba dróg na Cerro Fitz Roy (indiańska nazwa Chaltén, 3405 m) zbliża się do 20, a trzy z nich są francuskie. Jak stwierdzają bohaterowie wspinaczki, na ścianach tego szczytu czeka na rozwiązanie jeszcze co najmniej 10 pięknych problemów. Wejścia dokonali: Jérôme Arpin, Lionel Pouzadoux (obaj z compagnie des guides de Chamonix), Sylvain Empereur i Yannick Ponson.
Teddy Wowkonowicz, Chamonix
12.03.2002 LHOTSE TA NA EKRANIE 03/2002 (16)
Na wieczór 17 marca zapowiedziano w Moskwie uroczystą projekcję filmu o udanej wyprawie na Lhotse Środkową (8414 m) w maju 2001 roku. Film otrzymał tytuł "Russkij Wośmitysjacznik", a firmują go jako autorzy Paweł Kaduszkin (sponsor wyprawy i produkcji filmu) oraz Wiktor Kozłow, organizator i współkierownik wyprawy. W zaproszeniu gospodarze pokazu przypominają, że chodzi o najwyższy z dotąd nie zdobytych przez człowieka czubków 8-tysięcznych i pierwszy "swoj Russkij wośmitysjacznik". Sukces nie przyszedł od razu: wyprawy rosyjskie podejmowały ataki już w latach 1997 i 2000, oba jednak zakończyły się tragicznie: przy pierwszej próbie zginął kierownik wyprawy, Władimir Baszkirow, przy drugiej -- podpułkownik Władimir Bondariew. Udział w moskiewskiej imprezie zapowiedzieli wszyscy uczestnicy zeszłorocznej ekspedycji, a także różni notable ze świata polityki, kultury i sportu. Obecny też będzie prezes Federacii Ałpinizma Rossii, Eduard Mysłowski. Warto tu dodać, że w naszym rozumieniu "ośmiotysięcznikami" są tylko szczyty główne, w liczbie 14, natomiast Lhotse Ta jest ośmiotysięcznym wierzchołkiem bocznym. Polska ma na własność 3 takie szczyty: Broad Peak Centralny (8006 m), Kangchendzöngę Południową (ok. 8500 m) i Kangchendzöngę Środkową (ok. 8500 m). A swoją drogą ze względu na eksploracyjny walor wejścia może warto by zainteresować tym filmem któryś z naszych festiwali?
12.03.2002 KLUB WYSOKOGÓRSKI W POZNANIU 03/2002 (16)
W planach sportowych naszego Klubu na ten rok wybija się kilka interesujących zamierzeń. Pierwsze i już będące w toku, to wyjazd zimowy do Norwegii na ścianę Trollveggen, z zamiarem przejścia środkowej części urwisk. W skład zespołu wchodzą G. Bittmar, F. Frydek, M. Kazior (wszyscy KWP) oraz M. Muskat. Na sezon letni (maj -- czerwiec) przygotowywana jest w ramach programu "Strefa 7000" wyprawa pod kierownictwem Macieja Sokołowskiego na piękną i bardzo trudną Mustagh Tower (7273 m), w której zdobyciu w r. 1956 konkurowali Anglicy i Francuzi. Skład nie jest jeszcze ostatecznie ustalony. Cel ambitny, wiele jednak będzie zależało od rozwoju sytuacji politycznej w Pakistanie. Wszystko wskazuje na to, że w sezonie pomonsunowym KWP będzie reprezentowany w Himalajach przez Jarka Żurawskiego, który ma wziąć udział w wyprawie na Annapurnę. Nosi się on też z zamiarem solowego wejścia na Nanga Parbat.
Mieczysław Rożek
12.03.2002 DOBRE WIEŚCI Z GRENOBLE 03/2002 (16)
W "Gazetce Górskiej" ukazała się niedawno notatka o dramatycznym załamaniu się próby przejścia zimowej "trylogii direttissim alpejskich", podjętej przez Lionela Daudeta. Ten 34-letni przewodnik z L'Argentiere-La Bessée po 9 dniach w ścianie Matterhornu, częściowo w głębokim załamaniu pogody (mróz do -25°C), zdołał się wycofać o własnych siłach i dotrzeć do schroniska Hörnli, skąd zaalarmował pogotowie szwajcarskie i został ewakuowany "in extremis". Przerzucony do szpitala w Bernie a następnie do wyspecjalizowanej kliniki w Grenoble, według pierwszych prognoz stał wobec groźby utraty części stóp i dłoni. Dzięki energicznemu leczeniu i wrodzonej odporności alpinisty, kuracja postępuje pomyślnie i dziś już wiadomo, że palce rąk uda się uratować, skończy się jedynie na amputacji po jednym palcu u każdej stopy. Uradowany werdyktem lekarzy, Lionel oświadczył, że chodzi szczęśliwie o te palce, które mają mniej roboty na wspinaczce i że dalej myśli o swej trylogii, tyle że po pewnym czasie, gdyż co najmniej przez rok nie wolno mu odmrożonych rąk i nóg wystawiać ponownie na niskie temperatury. Tak więc jest szansa, że wyjdzie z tego wszystkiego bez większego uszczerbku na zdrowiu, czego mu tu wszyscy z serca życzymy.
Teddy Wowkonowicz, Chamonix
12.03.2002 CHAN TENGRI NA ZIMOWO 03/2002 (16)
Dzięki wstrzeleniu się w okres dobrej pogody, efektownym sukcesem zakończyła się zimowa wyprawa kazachska na Chan Tengri (6995 m). Ośmioosobowa grupa pod wodzą Nikołaja Czerwonienki wyjechała z Ałmaty 26 lutego. 1 marca dotarła do letniego obozu agencji Asia Turism (4200 m) na lodowcu Inylczek Północny. Wykorzystując wcześniejszą aklimatyzację grupy, atak można było prowadzić -- co jest w zimowym alpinizmie wysokościowym ciekawym novum -- "z marszu", z noclegami na wysokości 4600, 5300 i 5800 m (na siodełku). W dniu 6 marca w godz. 15--16 zespół osiągnął szczyt, w czym bardzo przeszkadzał mroźny wiatr. (Jest to drugie wejście zimowe, w 10 lat po pierwszym, dokonanym w nieporównanie trudniejszych warunkach). Ze szczytu wrócono na siodełko, by po nocnym odpoczynku zejść na drugą stronę masywu, na lodowiec Inylczek Południowy i nim w 60-kilometrowym marszu w dół. W wyprawie uczestniczą Nikołaj Czerwonienko (kierownik), Dmitrij Murawjow, Kiriłł Barbaszinow, Siergiej Samajłow, Oleg Szczukin i Aleksandr Krynin. Równolegle grupa Igora Chenina próbuje zrobić zimowe wejście na Pik Nansena. Organizatorzy podkreślają wyjątkowe wartości sportowe wejść zimowych na wysokie szczyty. "Na Evereście było już 17 alpinistów kazachskich -- piszą -- a na zimowych siedmiotysięcznikach zaledwie czterech." Przy okazji wyprawy powróciła dyskusja na temat prawdziwej wysokości Chan Tengri, który jest bardzo często "sprzedawany" jako pełny siedmiotysięcznik, z kotą 7010 m, taką też wartością operuje obecna wyprawa. Według wypowiedzi znawców, nie ma podstaw, by kwestionować tradycyjne 6995 m.
04.03.2002 PRZERWANY MARATON 03/2002 (16)
Lionel Daudet po przejściu drogi Babanowa na Jorassach (szczyt 23 stycznia, GS 01/02) ruszył pieszo, na nartach i rowerem w 10-dniową drogę do Zermatt. 13 lutego wszedł w północną ścianę Matterhornu (4477 m), która miała stać się drugą odsłoną jego ambitnej trylogii. Zgodnie z planem, wybrał drogę "Aux amis disparus" (Poległym Przyjaciołom) w urwiskach Nez de Zmutt, zrobioną dziesięć lat temu przez Patricka Gabarrou w dwóch etapach i jako całość dotąd nie powtórzoną. Przejście, jak podał, zaplanował na 12 dni. Tymczasem od 19 lutego mamy w Alpach -- przynajmniej tu w Chamonix -- duże opady śniegu, a wyżej w górach silne spadki temperatury. Cieszymy się jako narciarze, ale zaczęliśmy się martwić o Lionela. I nie bez powodu. Po 9 dniach w ścianie, zaalarmował on telefonicznie Air Zermatt, które w piątek 22 lutego przeprowadziło akcję ratunkową i przerzuciło go helikopterem do szpitala w Bernie z bardzo poważnymi odmrożeniami, zwłaszcza stóp. Zdjęto go z okolicy schroniska Hörnli, poruszał się już tylko na czworakach. Nie jest jasne, czy osiągnął szczyt, czy wytrawersował ze ściany (którą dobrze znał, m.in. jako towarzysz Gabarrou z końcowych partii jego drogi). I tak poprzedzona głośną reklamą prasową "trilogie des directtissimes" zakończyła się bardzo boleśnie, a 34-letni Daudet, laureat Złotego Czekana 1999, może ją przypłacić trwałym kalectwem. Na zakończenie coś pozytywnego: Nasza mała wnuczka, Julietka, zdobyła ostatnio swój pierwszy puchar w szkolnych zawodach narciarskich i dziadek jest pełen dumy.
Tadeusz Wowkonowicz, Chamonix
04.03.2002 I JESZCZE RAZ ALPY 03/2002 (16)
Znany Słoweniec Marko Prezelj ze swym alaskańskim partnerem, Stephenem Kochem, po uroczystościach wręczenia Złotego Czekana pojechali na krótki pobyt do Chamonix. Ponieważ pogoda była słaba, zaczęli od dwóch lodospadów w niedalekiej dolinie Fer a Cheval. Le Dam du Lac (VI, 120 m) i Tut la Chaume (240 m, VI) należą do ciekawszych obiektów lodowych w rejonie Alp -- 10 lat temu na nich odbywano rekordowe wspinaczki. Marko i Stephen wrócili następnie w masyw Mont Blanc. W murze Aiguille des Pelerins powtórzyli znaną drogę Twighta "Beyond Good and Evil", którą przeszli a.f. w rekordowym czasie 5 godzin. Na koniec zostawili poważniejszy projekt: przejście dotąd nie powtarzanej drogi "There Goes the Neighbourhood" Twighta i Bakesa (900 m, V/6, 5c, A3) na północnej ścianie Aiguille Sans Nom. Pierwszego dnia już po 3 godzinach śnieżyca zmusiła ich do biwaku. Nazajutrz czekała ich właściwa robota: trudności w zasadzie lodowe, ale także 4 trudne wyciągi skalne. W ciągu 6 godzin byli na grani -- zrobili pierwsze powtórzenie drogi a równocześnie jej pierwsze przejście klasyczne. Droga powstała w r. 1993, była jednak omijana z powodu ostrzeżenia zawartego we francuskim opisie: "upadek pierwszego na kluczowym wyciągu miałby skutki fatalne". (Według materiałów Tomaža Jakofčiča)
04.03.2002 17 DNI WOLNOŚCI 03/2002 (16)
Jednym z osobliwszych wydarzeń drugiej wojny światowej była ucieczka trzech włoskich jeńców z angielskiego obozu w Nanyuku w Afryce. W r. 1943 Felice Benuzzi, były dyplomata, wraz z dwoma towarzyszami wykradli się za druty i przedarli się przez dżunglę, by dokonać zaawansowanej próby wejścia na widoczny na wschodnim horyzoncie Mount Kenya (5199 m) -- bez ekwipunku i o głodowych racjach żywnościowych. Po przeszło dwutygodniowym wypadzie wrócili do obozu, gdzie odcierpieli nałożoną na nich karę, świadomi, że i tak się opłaciło. Zaraz po wojnie Benuzzi napisał o tej przygodzie piękną książkę, należącą do włoskiej klasyki górskiej -- "Fuga Kenya. 17 giorni di liberta". Miała ona szereg tłumaczeń, a w wersji angielskiej (No Picnic on Mount Kenya) -- kilka wydań od r. 1952 poczynając. Tej zimy w masyw Kenii wyjechała wyprawa włoska w celu odtworzenia marszruty dzielnej trójki. Mimo złych warunków panujących na flance północno-zachodniej, 20 lutego 2002 Fabrizio Ferrari, Sergio Cerutti i Fausto De Stefani (13 ośmiotysięczników!) ukończyli zadanie, identyfikując linię próby Benuzziego z drogą wejścia Shiptona i Harrisa w r. 1929 (drugie wejście na szczyt, po pierwszym w r. 1899). Dwa inne zespoły zdobyły Kenię od strony południowo-wschodniej -- w ich składzie byli m.in. alpinista kenijski Joseph Waruteri oraz Carlo Alberto Pinelli, główny szef Mountain Wilderness, która finansowała wyprawę do spółki z Club Alpino Italiano. Przedsięwzięcie wpisano w kalendarz imprez MRG. (jn)
04.03.2002 WYSOKA STATYSTYKA 03/2002 (16)

www.adventurestats.com

Z dniem 1 marca wystartowała w sieci nowa strona, zatytułowana AdventureStats (www.adventurestats.com), a poświęcona wielorakim zestawieniom odnoszącym się do ośmiotysięczników, Korony Ziemi, a także dwóch i trzech biegunów. Wydawcą strony jest amerykańska ExplorersWeb, a autorem tekstów i z wielkim mozołem zestawionych tablic znany niemiecki ekspert (i nasz współpracownik), Eberhard Jurgalski. W artykule "Brief History of Adventure Statistics" kreśli on krótko dzieje rejestracji gór najwyższych i wejść na nie, tak starej jak alpinizm, a w rodzaj nauki przeobrażonej przez Güntera O. Dyhrenfurtha, Marcela Kurza i Andersa Bolindera, u nas zaś m.in. Witolda H. Paryskiego (Andy, od 1947), Jerzego Walę (Hindukusz, od 1961), Jana K. Dorawskiego (Himalaje, od ok. 1950). Nowa witryna ma bardzo przejrzysty układ i skromny layout, dzięki czemu można się w niej poruszać bez większych trudności. Rozwojowo pomyślana, będzie ona bieżąco aktualizowana, a także rozbudowywana i poszerzana o nowe dziedziny, być może 7- tysięczniki, drogi na szczyty, jaskinie. Na razie mamy w miarę kompletne i doprowadzone do progu sezonu 2002 listy zdobywców Mount Everestu i K2 -- w różnych przekrojach: wszyscy, panie, bez tlenu, z obu stron, według wieku itd. itp. Dalej następują rejestry odnoszące się do Korony Himalajów i Siedmiu Szczytów czyli Korony Ziemi, w połowie gotowe są listy zdobywców biegunów. Imponuje trud autora, włożony w zebranie dat urodzenia i dat wejść, miło uderza pedantyzm w pisowni nazwisk i dbałość o znaki diakrytyczne, w wydawnictwach zachodnich zwykle bezmyślnie pomijane. Dla piszących o górach wysokich i wszystkich nimi zainteresowanych otwiera się nowe archiwum dokumentacji, które oby rozwijało się jak najpomyślniej. Eberhard Jurgalski będzie wdzięczny za wszelkie uzupełnienia i poprawki -- w materiale o takiej rozległości i tak grząskiej bazie źródłowej braki i usterki są nieuniknione. (jn)
01.03.2002 TO ZASZCZYT DLA NAS, PANI GANDHI 03/2002 (16)
Było to w drodze pod Makalu w sierpniu 1978 roku, a więc niemal ćwierć wieku temu (zdjęcie). Ponieważ Janek Holnicki (na zdjęciu po lewej) i ja (drugi od lewej) bawiliśmy w Indiach po raz pierwszy (Andrzej Młynarczyk był tam już w cześniej), wybraliśmy się na autokarową wycieczkę, aby bliżej poznać Delhi. W pełnym autokarze byliśmy jedynymi obcokrajowcami. Zwiedzaliśmy zabytki, m.in. Czerwony Fort, Qutab Minar i świątynię Birla Mandir, ale również obiekty ważne dla najnowszej historii Indii: Muzeum Jawaharlala Nehru, miejsce jego kremacji, mieszkanie Mahatmy Gandhiego i miejsce zamachu na niego. Dziwił nas trochę mocno upolityczniony komentarz przewodnika, który przez całą drogę krytykował rządy partii Janata, a wychwalał Partię Kongresową. Wszystko się wyjaśniło, kiedy poinformował nas, że pod koniec wycieczki odwiedzimy dom Indiry Gandhi, która udzieli nam audiencji. Zdaliśmy sobie sprawę, że nieświadomie bierzemy udział w kampanii wyborczej. Na dziedzińcu ustawiono Hindusów w jednej dużej grupie, do której najpierw podeszła pani Gandhi, pozdrowiła zebranych i pozowała do wspólnego zdjęcia (fotografować mógł tylko jeden oficjalny fotograf). Naszą trójkę ustawiono oddzielnie. Indira Gandhi poświęciła nam znacznie więcej czasu, pytała o plany himalajskie, opowiadała o swoich wrażeniach z pobytu w Polsce. Wiadomo, że miała sentyment do alpinistów: pełniąc polityczne obowiązki, ważniejsze wyprawy indyjskie zapraszała na rządowe salony i dekorowała państwowymi orderami. Na marginesie: Partia Kongresowa wygrała najbliższe wybory i w roku 1980 pani Gandhi ponownie została premierem.
Janusz Kurczab

Przypomnijmy, że Indira Ghandi, urodzona w r. 1917 jako córka J. Nehru, kilka lat po spotkaniu z naszymi kolegami, w r. 1984, zmarła tragicznie, zamordowana przez Sikhów, członków swej straży przybocznej. Andrzej Młynarczyk (na zdjęciu trzeci od lewej) nie przeżył wyprawy. W dniu 6 października 1978 zginął zasypany lawiną we własnym namiocie w bazie u stóp Makalu i tam został pogrzebany. (Red.)
01.03.2002 AMERYKAŃSKIE WEEKENDY 03/2002 (16)
W niedzielę w nocy wróciłem z trzydniowego wyjazdu skałkowego. Byłem w Gunksach i trochę nieoczekiwanie (w końcu mamy dopiero luty!) rozpocząłem sezon skałkowy. Było wyśmienicie, jak na tę porę roku. Co prawda w nocy utrzymywały się lekkie przymrozki, w ciągu dnia jednak w słońcu było ciepło. Przyjechało mnóstwo ludzi. Tzw. górny parking w Trappsach w sobotę i w niedzielę był zapełniony, nie wyobrażam sobie, co się tam będzie działo w środku sezonu. W samych skałkach także spory ruch, przede wszystkich widać było boulderowców z ich noszonymi na plecach i rzucającymi się w oczy wielkimi materacami zabezpieczającymi przy upadkach. Ważniejsze grupy skałek były przez nich dosłownie oblegane. Na "Buddzie" (trudności V7) naliczyłem w sobotę w południe 20 osób! Ludzie wspinają się świetnie, nie tylko zresztą młodzi, bo dało się również zauważyć dobrze wspinające się osoby w średnim wieku. W ogóle to wygląda na to, że bouldering jest zabawą niezwykle towarzyską, chyba najbardziej ze wszystkich dziedzin wspinania. Wynika to chociażby z faktu, iż na drogach z kamienistym i niebezpiecznym lądowaniem, jakich np. w Gunksach nie brakuje, do amortyzacji upadku oprócz materaców przydaje się większa ilość rąk. Do sezonu przygotowany jest już sklep "Rock and Snow" w New Paltz, mający pełny wybór -- czym byłem zainteresowany -- trzewików wspinaczkowych. Mnie spodobał się najbardziej najnowszy model butów firmy "5.10" o nazwie Mesa. W sezonie sklep ten organizuje prelekcje dla wspinaczy. Już teraz zapowiedziany jest na 11 maja występ Lizzy Scully z opowieścią na temat pierwszego czysto kobiecego przejścia drogi Inshallah (5.12 A2) na Shipton Spire w Karakorum.
Kiedy ja bawiłem się w suchej i przyjaznej skale Gunksow, to z kolei Miron Chlebosz wspinał się zimowo daleko na północy na Mount Katahdin w Maine. Jak mi napisał, zrobił tam pierwszą drogę o charakterze tatrzańsko-alpejskim od czasu przyjazdu do USA. Dostęp zimą do Katahdina jest relatywnie uciążliwy. Licząc z Nowego Jorku, skąd wyruszył, zajmuje to 12 godzin jazdy samochodem plus 2 dni podejścia. Jego partnerem był Mitchell Stearn, często wspinający się z Polakami (m.in. na El Capie). Przeszli piękną drogę Silly-Barber (trudności NEI4), liczącą sobie 12 wyciągów śniegu, lodu i mikstu. Warunki w ścianie były kiepskie, cały kluczowy wyciąg składał się z wiszących sopli, kruchych i niebezpiecznych z uwagi na możliwość oberwania się. Zespół przeżył załamanie pogody: sypał śnieg i niezwykle silnie wiało. Na szczyt Katahdina weszli bez problemów, jednakowoż w zejściu trochę pogubili się na rozległych i trudnych orientacyjnie polach podszczytowych, co kosztowało ich kilka godzin błądzenia. W sumie wrócili bardzo zadowoleni. Wcześniej w ładny słoneczny dzień zrobili trawers całej grani Katahdina.
27 II 2002 Władysław Janowski, Filadelfia