29.04.2005 POGRZEB TEDDIEGO 04/2005 (49)
Od 12--16 kwietnia zwłoki Teddiego wystawione były w małym kościółku w Les Praz -- w bliskości domu, w którym przeżył prawie całe życie i gdzie często przyjmował polskich gości. Domek ten był też warsztatem pracy Antoinette i Teddiego -- małym sklepikiem z gazetami i pamiątkami. W sobotę 16 kwietnia o godzinie 14 trumna została przewieziona z Les Praz do kościoła w Chamonix. Stary, piękny kościół wznosi się na centralnym placu w Chamonix, niedaleko Urzędu Miejskiego. W kościele zgromadziło się co najmniej 300 osób -- starsza i młodsza generacja ludzi gór. Niżej podpisany, reprezentujący PZA (zdjęcie), wygłosił po polsku oficjalną mowę pożegnalną, bezpośrednio tłumaczoną na język francuski. Kasia Gabryel powiedziała też kilka słów po francusku w imieniu wszystkich tych, którzy będąc w Chamonix doświadczali gościnności i serca Antoinette i Teddiego. Przemówił też oficjalny przedstawiciel społeczności chrześcijan i gminy Chamonix. Kilka słów pożegnania do dziadka powiedziały wnuki Teddiego -- siedmioletnia Juliette, córka Andrzeja i Jeanne oraz zaadoptowany przez małżeństwo młodych Wowkonowiczow siedmioletni chłopczyk z Bhutanu, który był bardzo przywiązany do Teddiego i przez niego też mocno kochany. Po ceremoniach i liturgii pożegnalnej, trumna została wyniesiona z kościoła i ruszył długi kondukt pogrzebowy. Zwykle we Francji za trumną postępuje już tylko rodzina i kilkoro przyjaciół. Tym razem w kondukcie żałobnym żegnało Teddiego prawie cale miasto. Ruch kołowy wstrzymano. Niestety gór nie było widać, choć w powietrzu czuło się zapach Mont Blanc (zdjęcie).
Ostatnie pożegnanie odbyło się na starym cmentarzu w Chamonix, gdzie każdy, kto wyrażał takie życzenie, zbliżał się do trumny i żegnał Teddiego znakiem krzyża (zdjęcie). Zebrani Polacy między innymi Janek Zacharzewski "Wańka" z córką, Iwona i Stefan Skarbińscy, rodzina Andrzeja Bachledy, Franek Spytek mieszkający w Chamonix, polska dziennikarka z Genewy, Teresa Węgrzyn i reszta miejscowej Polonii, odmówili nad trumna Teddiego po polsku dziesiątkę różańca. Teddy spoczął na starym cmentarzu pod Mont Blanc w znamienitym towarzystwie -- między innymi Edwarda Whympera. Po złożeniu trumny do grobu syn Teddiego zaprosił wszystkich obecnych na cmentarzu do swojego domku -- słynnego Chalet Wowkonowicz (zbudowanego od fundamentów po dach własnoręcznie przez Teddiego), w których wielu z nas spędziło niejedna noc. Była bardzo polska, bardzo domowa atmosfera, z ciasteczkami, herbatą i ciepłymi wspominkami o Zmarłym. Licznie reprezentowani byli przewodnicy i środowisko górskie Chamonix.
Wspaniale, że Polacy byli tak licznie obecni w czasie ostatniego pożegnania Teddiego. Czuło się uznanie i ciepło ze strony francuskich ludzi gór. Polskość była bardzo naturalna, bo taki był Teddy -- kochał swoje Chamonix i ludzi stamtąd, ale do końca swojego życia czuł się zawsze jednym z nas. Tęsknił i był dumny ze swoich korzeni ale otwarty był dla wszystkich ludzi gór -- niezależnie od narodowości.
Michał Gabryel
28.04.2005 WEJŚCIE NA OJOS DEL SALADO 04/2005 (49)
Pomysł zdobycia drugiej góry Andów, Ojos del Salado (6893m), narodził się w mojej głowie przed wielu laty, ale do jego realizacji -- z różnych zresztą powodów -- długo nie dochodziło. W tym roku udało się pokonać wszelkie trudności: załatwić formalności, dopiąć terminy, zgromadzić pieniądze i... podjąć próbę.
Pod koniec stycznia do Chile polecieliśmy we czwórkę: Paweł Ciszewski (Poznań), Tomasz Moszczak (Rzeszów), Marcin Policki (Kraków) i niżej podpisany. Aklimatyzację budowaliśmy na północnym skraju pustyni Atacama , w sąsiedztwie uroczego miasteczka San Pedro de Atacama. Okolice San Pedro świetnie się do tego celu nadawały. Po zwiedzeniu największych atrakcji krajoznawczych przyszła kolej na wulkany: weszliśmy na dymiący Lascar (5595 m -- wszyscy), Juriques (ok. 5700m -- Tomasz) i Licancabur (5916 m -- Paweł i Tomasz) (zdjęcie). Oczarowani urodą gór, lagun i salarów, po 10 dniach nie bez żalu przenieśliśmy się do Copiapo. Stąd wynajętym samochodem terenowym 4 WD (bez kierowcy!) ruszyliśmy w ponad 250-kilometrową drogę w kierunku przełęczy San Francisco, na granicy z Argentyną. Po pierwszym noclegu nad Laguna Santa Rosa, drugiego dnia prawie bez przeszkód dotarliśmy nad leżącą na wysokości 4300 m szmaragdową Laguna Verde (zdjęcie). To tutaj chilijskim karabinierom okazuje się zezwolenia na działalność górską w rejonie Ojos del Salado i zostawia paszporty (!) na czas pobytu w strefie przygranicznej. Stąd do bazy pod "naszą górą" mamy do przebycia jeszcze 30 km.
Po drodze szlifujemy formę wychodząc na pobliski Cerro Vicunas (6067 m). Łatwa góra, ale wysokość już się czuje. Na szczycie stoimy dokładnie na wprost masywu Ojos del Salado -- co za widok! Podziwiamy go może jako pierwsi Polacy (zdjęcie)? Dzień później już tylko we dwóch z Pawłem docieramy do bazy pod Ojos na 5200 m. Blaszany schron Refugio de Atacama jest zajęty przez przewodników z agencji górskiej "Aventurismo". Obok zbudowano kilka kamiennych murków dla osłony przed wiatrem. Za jednym z nich rozbijamy swój namiot. Następnego dnia wynosimy depozyt do Refugio Tejos na wysokość 5850 m. Jest co nosić! Woda, żywność na dwa dni i potrzebny sprzęt. W Tejos spotykamy 6 Chilijczyków i Kanadyjczyka, który wspomina spotkanie z Polakami pod Noszakiem w Hindukuszu sprzed 30 lat. Na noc schodzimy w dół, by powrócić do Tejos jutro po południu. W schronie panuje straszny tłok: Chilijczycy właśnie wrócili ze szczytu (czwórka z nich weszła!), a czterej hałaśliwi Tyrolczycy przygotowują się do jutrzejszego ataku. Wstajemy wcześnie i przed godziną czwartą rozpoczynamy wspinaczkę. Mocno dają się we znaki silny mróz i wyjątkowa suchość powietrza. Po trzech godzinach marszu zauważamy ze zdziwieniem, że podążający za nami Tyrolczycy nieoczekiwanie zawracają. Razem z Pawłem poddaję się powolnemu rytmowi podejścia. Ostatnie metry przywracają nam chęć do wspinaczki -- kilkadziesiąt metrów stromej i eksponowanej skały. Wreszcie szczyt! Pozostajemy na nim blisko godzinę. Jest pięknie, bezwietrznie i bezpiecznie. Fotografujemy i podziwiamy nieziemskie krajobrazy (zdjęcie). Paweł w przypływie energii wchodzi również na drugi, argentyński wierzchołek. Ten, na którym w lutym 1937 roku byli Justyn Wojsznis i Jan Alfred Szczepański, pierwsi zdobywcy Ojos del Salado. Wedug posiadanych przez nas informacji, nasz tu pobyt jest szóstym polskim wejściem na ten szczyt. Schodzimy do Tejos. Dopiero tutaj ogarnia nas zmęczenie, zatem po solidnym posiłku pozostajemy tu na noc. Przed nam jeszcze dwa dni wędrówki przez Atacamę. Zanim dotrzemy nad Pacyfik, mijamy jeszcze piękny i majestatyczny masyw Cerro Copiapo (6052 m), najwyższy szczyt Gór Domeyki, ostatni już polski akcent na naszej trasie.
Rafał Michałowski (Poznań)
26.04.2005 TADEUSZ WOWKONOWICZ 04/2005 (49)
14 kwietnia 2005 zmarł w Chamonix członek honorowy KW i PZA i nasz serdeczny przyjaciel, Tadeusz Wowkonowicz "Teddy". Miał 93 lata. Był na niewielu wysokich alpejskich szczytach, nie zaliczył żadnej trudnej drogi, zasłużył jednak na trwałe miejsce w kronikach polskiego alpinizmu i w sercach polskich sportowców licznie odwiedzających rejon Mont Blanc. Urodzony 4 lipca 1912 u stóp lwowskiej "Cytadeli", pierwsze narty otrzymał, gdy miał 8 lat. "Zaczynałem na stokach Pohulanki, później dużo jeździłem do Sławska i Worochty" -- wspominał. W latach trzydziestych należał do czołowych narciarzy polskich -- biegaczy i specjalistów od kombinacji norweskiej. Jako lwowiak rozpoczął starty w Sekcji Narciarskiej "Czarnych". W r. 1930 jego talentem zainteresował się zarząd krakowskiej "Wisły", której Sekcja Narciarska pod dyrekcją płk. Franciszka Wagnera znajdowała się w Zakopanem. Tadzik przeniósł sie ze Lwowa pod Giewont. Był m.in. członkiem mistrzowskiej sztafety 4 x 10 km. "Byłem tzw. »sprinterem« -- wspominał -- i parokrotnie wygrywałem »wystrzał«, czyli pierwszą zmianę. Razem z Marianem Woyną-Orlewiczem, Michałem Górskim, Staszkiem Michalskim wygraliśmy mistrzostwo Polski. Naszą sztafetę niekiedy uzupełniali Mietek Wnuk i Edek Nowacki, zwany Murzynekiem." W r.1935 wszedł do reprezentacji Polski na Mistrzostwa Świata w Szczyrbskim Plesie. W latach 1935-38 zarobkował pracując przy budowie kolejek na Kasprowy i na Gubałówkę. Na Kasprowy wraz z innymi kolegami klubowymi dźwigał na nosiłkach 10-litrowe blaszanki z wodą. Wrzesień 1939 r. rzucił go aż do Kołomyi. Wracał z przystankiem we Lwowie i po wielu przygodach w połowie listopada był znów w Zakopanem, gdzie razem z Janem Schindlerem, zwanym "Jojo", mistrzem Polski w kombinacjach alpejskich, pełnił funkcję kuriera między krajem a Węgrami. O swej ucieczce na nartach przez Kasprowy Wierch, Podbańską i Koszyce w końcu lutego 1940 pisał w GS 4/96. Z Budapesztu w marcu dotarł do Splitu, skąd statkiem "Warszawa" do Marsylii, w której wylądował 2 kwietnia. W czasie kampanii francuskiej walczył w II Dywizji Strzelców Pieszych, dowodzonej przez gen. Prugara-Ketlinga. Za zasługi na polu walki (ratowanie rannych) otrzymał francuski Croix de Guerre (zdjęcie). Internowany w Szwajcarii, najpierw w Katonie Berneńskim, później w Graubünden, w r. 1943 uzyskał pozwolenie władz na starty w zawodach w Skiclub Davos -- pod pseudonimem "Beskid". Jego obóz znajdował się w wiosce Contres, leżącej przy wówczas najdłuższej na świecie trasie zjazdowej, na której co roku rozgrywane były "Parsenn-Derby" z Weißfluhjoch do Küblis (11,24 km). Bieg odbywał się w kilku kategoriach. Jasio Kula, doskonały specjalista w skokach, startował pod pseudonimem "Tatra" zajmując w kategorii Senior I trzynaste miejsce. Teddiemu powiodło sie lepiej: w kategorii towarzyskiej Senior II wygrał bieg i zajął pierwsze miejsce.
Po wojnie Teddy był inicjatorem stworzenia na terenie Chamonix reprezentacyjnej drużyny Wojska Polskiego na Zachodzie, pod kierownictwem uwolnionego z niewoli por. Józefa Hamburgera, który w 1939 r. na mistrzostwach świata w Zakopanem prowadził nasz patrol w biegu na 25 km, zajmując dobre III miejsce (jedyny medal dla naszych barw). W Chamonix w reprezentacji znaleźli się Jan Haratyk, Jan Kula, Józef Zubek, Daniel Krzeptowski, Tadeusz Wowkonowicz i przez krótki okres Mieczysław Wnuk. W r. 1946 startowali oni na pierwszych po wojnie międzynarodowych zawodach narciarskich w Zermatt w Szwajcarii w ramach Tygodnia Narciarskiego. W r. 1947 Chamonix zorganizowało drugi po wojnie Tydzień Sportów Zimowych, na który przyjechała z Polski krajowa ekipa ze Staszkiem Marusarzem na czele. Teddiego i towarzyszy włączono do oficjalnej reprezentacji, a po zakończeniu zawodów wszyscy wrócili do kraju. Ożeniony z Francuzką Antoinette, Teddy pozostał na Zachodzie i szybko wrósł w środowisko sportowe Chamonix. Z Tadzika stał się Teddym, choć dla Staszka Marusarza pozostał Tońkiem. W r. 1947 skończył karierę zawodniczą i wszedł do francuskiej kadry działaczy narciarskich -- w charakterze sędziego orzekającego skoków narciarskich (juge fédéral de saut a ski). Był też działaczem hokejowym.
"Chamoniard d'adoption", od końca lat pięćdziesiątych stał się ambasadorem sportu polskiego w Alpach Francuskich. Z niezwykłym oddaniem opiekował się polskimi narciarzami i alpinistami -- od pierwszego wyjazdu klubowego w r. 1947 poczynając. Popularny i szeroko ustosunkowany w Chamonix, załatwia dla nich trudne sprawy, takie jak tanie lub bezpłatne campingi, zniżki na kolejki linowe, kontakty z lokalną prasą. Przed sezonem zestawiał długie listy Polaków uprawnionych do 50-procentowych zniżek na kolejki. Zdarzało się nierzadko, że na niego spadały zadania najboleśniejsze, kiedy w Alpach wydarzało się coś złego: identyfikacje zwłok, załatwianie formalności, organizowanie transportu do Polski. Okazywał się wtedy człowiekiem prawdziwie niezastąpionym. Jego ofiarność szła tak daleko, że nie uchylał się od pomocy we wstydliwych operacjach handlowych. Jak powiedział p. Teresie Węgrzyn z Genewy, taternicy przywozili kurtki puchowe, narciarze kryształy, kiedyś na zawody dziennikarzy sportowych "przyjechało" kilka kilo kawioru, a hokeiści złożyli u Teddiego 60 flaszek "wyborowej".
W czasie stanu wojennego wraz z Pierre Devouassoux organizował w Chamonix zbiórkę darów, które wysyłał ciężarówkami do kraju. Przez długie lata Tadeusz Wowkonowicz, popularny "Teddy", był oficjalnym łącznikiem Klubu Wysokogórskiego i PZA z władzami lokalnymi Chamonix i z ENSA. Za całość zasług otrzymał w r. 1972 najwyższe wyróżnienie naszej organizacji: członkostwo honorowe KW (PZA), został też członkiem honorowym KW Warszawa. Mimo, iż -- ciężko zapracowany -- nie odwiedził po wojnie kraju, był z nim sercem związany. Z nostalgią wspominał Zakopane ale też ukochany Lwów, prosząc o kartki pocztowe z tego miasta. W rozmowach wracały setki nazwisk i postaci. "W Zakopanem moim dobrym kolegą i rywalem na trasach był Staszek Motyka, znakomity wspinacz ale i narciarz. Naszym trenerem był niezapomniany Bronek Czech. Obaj nie żyją. W Chamonix przyjaźniłem się z Przemkiem Kotarbińskim, bohaterem débarquement w Normandii (nazywaliśmy go "Maczkiem"), ofiarą wypadku na Brevent. Często odwiedzali mnie Jurek Ustupski, Tadek Pawłowski, Jurek Hajdukiewicz, co roku na narty przyjeżdżała z Londynu Zosia Galica-Kamińska, wpadał Jano Sawicki, w latach 1945--55 pojawiał się autor "Zasad taternictwa", prof. Zygmunt Klemensiewicz. »Pan wróci do Sławska -- mawiał -- a ja umrę w Edynburgu.« Tymczasem stało się odwrotnie. Również z młodszych generacji znałem wszystkich." (zdjęcie) Na cmentarzu w Chamonix Teddy opiekował się tablicami pamiątkowymi Żuławskiego i Grońskiego, składał pod nimi świeże kwiaty, organizował polsko-francuskie obchody rocznicowe tragicznych dni 1957 roku.
Głębokim przeżyciem było dla niego spotkanie z Ojcem Świętym w Courmayeur 10 września 1986 roku. Teddiego włączono wówczas w skład delegacji gminy Chamonix, a Papież zatrzymał się przy nim na dłużej, podejmując rozmowę o nartach, Zakopanem, alpinizmie. Mer Chamonix Michel Charlet i inni notable z "la vallée" mieli do niego żal, gdyż "le Pape Jean-Paul II" dla nich nie znalazł już chwili czasu. W dniu 3 maja 1996 r. w Konsulacie Generalnym RP w Lyonie Teddy został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Wyróżnienie to sprawiło mu wielką radość, choć nie oddaje miary jego zasług. Teddy tkwił w żywiole francuskim ale pozostawał Polakiem. Po francusku mówił z intonacją lwowską, śledził pilnie sukcesy polskiego sportu, prenumerował polskie czasopisma sportowe, sam publikował informacje z Francji w "Taterniku", "Górach", zakopiańskim "Tygodniku Podhalańskim". Reagował na błędne wiadomości w gazetach francuskich, ściśle współpracował z "Le Dauphiné libéré", przekazując redaktorom informacje o naszych sukcesach. W domu zgromadził cenne archiwum sportu polskiego: odznaczenia, wycinki, zdjęcia, korespondencję. Jego słynna kuchenka w Chamonix Les Praz w sezonie pełna była polskiego gwaru i stanowiła domową przystań dla wielu przyjeżdżających tam sportowców (zdjęcie). Przewijały się przez nią takie sławy, jak Wawa Żuławski, Ryszard W. Schramm, Czesław Łapiński, Stanisław Biel, Jurek Warteresiewicz, Andrzej Mróz, Andrzej Zawada, Wojtek Kurtyka, Wanda Rutkiewicz, Jurek Kukuczka. "Z Zosią Kamińską -- mówił -- Jurkiem Ustupskim, Jankiem Stryjeńskim, Siasiem Siedleckim wieczorami wspominamy niezapomniane zakopiańskie czasy. Dzisiaj jest już inaczej -- nie ma tej beztroski i tej radości, jakie nas otaczały przed wojną."
Syn Tadeusza, Andrzej zwany Snafu, jest absolwentem ENSA i przewodnikiem wysokogórskim wyspecjalizowanym w Bhutanie. Teddy bardzo długo zachowywał świetną formę fizyczną (zdjęcie), jeszcze jako 90-latek jeździł na nartach i wchodził na dach szaletu w Praz, by go oczyścić ze śniegu. Zmarł 13 kwietnia i do Niebieskiej Bramy zapukał w 10 dni po ukochanym Papieżu -- całe swoje życie poświęcał innym, będzie więc tam na pewno przyjęty życzliwie. A my zachowamy go w prawdziwie wdzięcznej pamięci.
Józef Nyka
25.04.2005 VIII FESTIWAL FILMÓW GÓRSKICH W VANCOUVER 04/2005 (49)
Międzynarodowy Festiwal Filmów Górskich w dalekim kanadyjskim Vancouver jest miłośnikom filmu górskiego w Polsce dobrze znany, choćby ze słyszenia, a to za sprawą odbywającego się tam zawsze Dnia Polskiego. Autorem tej inicjatywy był Mariusz Pawlak, który od przeszło 20 lat mieszka w Kanadzie, ale utrzymuje z krajem bliskie kontakty poprzez relacje biznesowe. W organizacji "Dnia" bierze udział szerokie grono tamtejszej Polonii, a nawet, co godne podkreślenia, nasz konsulat. Tradycją stało się już zapraszanie na ów Dzień Polski znanych postaci z naszego światka górskiego. I tak przez vancouverski festiwal przewinęli się m.in. Wojtek Kurtyka, Leszek Cichy, Krzysztof Wielicki, Anna Milewska, Mirosław Dembiński, Anna Pietraszek. To właśnie film Anny "Afganistan moja miłość" został laureatem tegorocznego pokazu w Dniu Polskim. Poza tym zaprezentowali się mieszkający tam polscy wspinacze, m.in. goszczący nas Marcin Karcz, który na festiwalu pokazał swoje wspaniałe zdjęcia z niedawnej wyprawy na Aconcaguę. Poza festiwalowymi pokazami odbyło się kilka kameralnych imprez w środowisku polskim (m.in. w polskim kościele), na których Anna Pietraszek prezentowała swoje filmy. Dwukrotnie też snuł frapującą opowieść o świecie Papuasów Jurek Kostrzewa, który śmiało mógłby wystąpić w głównym festiwalowym programie. Z poloników warto jeszcze dodać, że opracowane przez Grzegorza Głazka i Janka Żurawskiego mapy satelitarne K2 i Everestu spotkały się z żywym zainteresowaniem widowni, i to tej najbardziej wyrobionej. Mogłem się o tym przekonać, gdy podeszli do nas m.in. Heinz Zak i Jim Whittaker (zdjęcie).
Tegoroczna, ósma już, edycja miała naprawdę mocną obsadę. Z pewnością jest to duża zasługa dyrektora festiwalu, Alana Formanka, który odwiedza kilka znaczących imprez tego rodzaju po obu stronach wielkiej wody i w związku z tym ma w miarę pełny przegląd sytuacji. Nie bez znaczenia są też odpowiednie środki finansowe, a wreszcie sama lokalizacja festiwalu, bo do cudownie położonego Vancouver każdy chętnie przyjeżdża (zdjęcie). Swoje prezentacje mieli w tym roku m.in.: absolutny mistrz kolarstwa górskiego (lub jak kto woli kolarstwa ekstremalnego) Hans Rey, prekursor tej formy "jazdy" na rowerze, Kanadyjczyk Peter Croft, opowiadający o swoich niezwykłych przygodach związanych z solowymi wspinaczkami, legendarni już amerykańscy alpiniści związani z K2 -- kierownik wypraw z lat 1975 i 1978, Jim Whittaker, Jim Whickwire (który w 1978 roku stanął na szczycie) oraz prezentująca wspaniałe slajdy z owych dwóch wypraw -- urocza Dianne Roberts (prywatnie małżonka Jima Whittakera). No i przede wszystkim Heinz Zak -- jego pokaz slajdów na stałe zapisał się w mej pamięci.
Ale jak na festiwal filmowy przystało, mieliśmy też okazję obejrzeć sporo ciekawych produkcji filmowych. Nasza podróż niestety przedłużyła się o jeden jakże ważny dzień: przypadkiem na naszej trasie przez Frankfurt pojawił się amerykański prezydent, co wywołało zamknięcie lotniska na kilka godzin, a w wyniku ogromnego zamieszania stratę bezpośredniego połączenia do Vancouver. Nie obejrzeliśmy więc projekcji podczas pierwszego dnia głównych pokazów filmowych, gdy wyświetlany był późniejszy zwycięzca festiwalu "Being Cariboo", z J. Bushem w roli głównej. Było za to kilka innych interesujących produkcji, choć tak naprawdę trzeba te obrazy obejrzeć, by móc docenić ich urok. Polega on przede wszystkim na osobistej, często prowadzonej z dużą dozą humoru narracji, nowoczesnym montażu i olbrzymiej szczerości w przedstawianiu otaczającego świata. Niekiedy już same tytuły coś sugerują, jak choćby tytuł laureata w kategorii filmu wspinaczkowego "Twice upon a Time in Bolivia".
Do tegorocznego festiwalu zostały też zgłoszone dwa filmy polskie: "Ciao Martina" Darka Załuskiego i "Na krawędzi" Aleksandra Dembskiego. Niestety, filmy te nie miały żadnych szans na odpowiednie zaistnienie (choćby w oczach jurorów), bo film Darka przyszedł uszkodzony i podczas jego emisji miały miejsce poważne zakłócenia, a film "Na krawędzi" dotarł tuż przed rozpoczęciem festiwalu (czyli po zamknięciu oficjalnego terminu zgłaszania), co podobno wywołało dodatkowe perturbacje. A jednak na zakończenie festiwalu pojawiła się ogromna niespodzianka -- bo oto podczas prezentacji nagrodzonych produkcji jako pierwszy został wymieniony polski film z K2 (zdjęcie). Uzasadnienie tej nagrody wygłosiła osoba nie związana bezpośrednio z festiwalem, bo reprezentantka tamtejszej Polonii. Powstało w związku z tym pewne zamieszanie, bo przynajmniej na miejscu do końca nie było wiadomo, kto i za co otrzymuje tę nagrodę, ale zawsze cieplej zrobiło się na sercu. Pełne uzasadnienie można było znaleźć później w Internecie, jednak jak chodzą słuchy, była to w pewnym sensie prywatna inicjatywa. Tak czy inaczej na oficjalnej stronie festiwalowej o takowej nagrodzie ani mru-mru.
Relacja ta może się wydawać niepełna, bo o samych filmach jest raptem kilka zdań. Istnieje jednak szansa na to, by polska publiczność mogła podziwiać najlepsze dzieła z tegorocznej edycji. Czynione są bowiem starania o sprowadzenie na kilka pokazów do Polski puli najciekawszych filmów. Zapewne takie imprezy zostaną zorganizowane w Warszawie, Lądku Zdroju (podczas wrześniowego przeglądu) i Bielsku Białej. Wtedy też postaram się je nieco bardziej przybliżyć.
Obserwator festiwalowy: Roman Gołędowski