31.01.2006 |
MAKALU, 31 STYCZNIA 2006 |
01/2006 (57) |
Nie ma żadnej szansy na odnalezienie Jeana-Christophe Lafaille'a żywym" -- stwierdza dzisiejszy "Le Monde" w artykule "Plus d'espoir pour Jean-Christophe Lafaille". W bazie na wysokości 5300 m wylądował helikopter, który zastał tam 3 Szerpów nie mających kontaktu z alpinistą i podenerwowanych tym, że nie wraca. Maszyna poleciała w górę i kilka razy przemierzyła całą trasę drogi normalnej. Stały na niej obozy założone przez Jeana-Christophe'a -- także namiot nad przełęczą Makalu La. Nigdzie nie dostrzeżono śladu życia. Gdyby alpinista żył -- mówią jego przyjaciele -- usłyszałby helikopter i dał jakiś znak. Jest to jednak czysta teoria: upłynęło bez mała 5 dni, temperatury powyżej 7000 m spadają do minus 30 stopni a wiatr dmie z prędkością 40--60 km/godz. W tych warunkach przy obniżonym ciśnieniu wyniszczenie organizmu postępuje bardzo szybko i o zgonie decydują nieraz godziny.
Gazeta przypomina, że we Francji wszyscy alpiniści pretendujący do miana mistrzów himalaizmu -- "himalaiste français le plus expérimenté" -- po kolei zostają na zawsze w górach. Można przytoczyć nazwiska Lilianne i Pierra Barrardów (K2 1986), Pierre Béghina (Annapurna 1992), Benoita Chamoux (Kangchendzönga 1995), Erica Escoffiera (Broad Peak 1998), Chantal Mauduit (Dhaulagiri 1998) i innych. Ciał większości z nich nie odnaleziono. Przypomnijmy, że w lodach Makalu są też ciała naszych polskich przyjaciół.
Helikopter ewakuował dwu Szerpów, trzeci -- kucharz Ang Sera -- pozostał w bazie, gdzie czeka na przylot Katii Lafaille, która jest w drodze do Katmandu, chce bowiem pożegnać męża tam na miejscu i własnoręcznie ułożyć pamiątkowy chorten. Cuda w alpinizmie się zdarzają, tu nikt już jednak na cud nie liczy.
30.01.2006 |
MAKALU ZIMĄ |
01/2006 (57) |
W ostatnich tygodniach z uwagą obserwowaliśmy poczynania Jeana-Christopha Lafaille'a, samotnie atakującego zimowy Makalu (8485 m). Francuz bazę rozbił w połowie grudnia i zakładał optymistycznie, że zaaklimatyzuje się do Nowego Roku, a szczyt osiągnie w pierwszych dniach stycznia, kiedy warunki bywają jeszcze znośne. Pogoda pokrzyżowała mu plany. Warunki poprawiały się na zaledwie kilka lub kilkanaście godzin i nawet aklimatyzacyjne dotarcie do Makalu La wymagało paru wypadów. Ostatecznie w stronę szczytu wyruszył z bazy (5300 m) we wtorek 24 stycznia. Warunki pogodowe były idealne: temperatura -15 st., bezwietrze. Niepokój budziły kumulusy wędrujące nad dolinami Nepalu. Noc spędził w namiocie na wysokości 6400 m. 25 stycznia zabiwakował na 7 tysiącach. Wieczorny komunikat meteo zapowiadał spadek temperatury, jednak w dalszym ciągu bez wiatru. W czwartek 26 stycznia podchodzenie na Makalu La (7427 m) utrudniały przelatujące opady śniegu. Wieczorem tego dnia odbył rozmowę telefoniczną z żoną Katią w Grenoble -- mówił, że jest w formie, choć niewyspany z powodu zimna i wysokości. Wspomniał też o wyczerpywaniu się baterii w telefonie satelitarnym. W piątek 27 stycznia o 5 rano miał opuścić biwak na 7650 m i ruszyć w stronę szczytu, planując wejście na 8--9 godzin. Od tego czasu brak od niego znaku życia. Na ostatnim odcinku do najpodstępniejszych zagrożeń należą liczne zawiane szczeliny lodowe i jest obawa, że alpinista mógł stać się ofiarą którejś z nich. W rachubę wchodzi też upadek, wyziębienie, wreszcie deterioracja w rejonie szczytu. Rodzina alpinisty poprosiła władze w Nepalu o wszczęcie poszukiwań z pomocą awionetki i o przelot helikoptera do bazy, gdzie bawią kucharz Ang Sera i dwaj tragarze. Sans nouvelles... -- smutno pisze Katia Lafaille na domowej stronie.
39-letni Jean-Christophe Lafaille (
zdjęcie) na razie uznawany jest za zaginionego, choć 2--3 dni milczenia przy ew. awarii telefonu pozostawiają jeszcze nadzieję na szczęśliwe zakończenie przygody. "Szanse są nikłe -- mówi Serge Koenig, kolega Jeana-Christopha z ENSA -- ale nie można nie brać ich pod uwagę." Lafaille należy do najwybitniejszych alpinistów europejskich. "Najdoświadczeńszy z himalaistów Francji" -- pisze "Le Monde" z 30 stycznia w artykule "Le silence de Jean-Christophe Lafaille". Ma za sobą 11 szczytów 8-tysięcznych a także wiele trudnych dróg na niższe szczyty. W r. 1992 wysoko w południowej ścianie Annapurny przeżył śmierć Pierre Beghina i dramatyczne zejście bez sprzętu wspinaczkowego. Wówczas się udało -- może uda się i tym razem?
12.01.2006 |
A, TO CIEKAWE! |
01/2006 (57) |
Wieści spod Makalu
Jean-Christophe Lafaille zapowiadał zimowy atak szczytowy na koniec grudnia, opady i wichury pokrzyżowały mu jednak plany. Dla zamknięcia cyklu aklimatyzacyjnego powinien spędzić przynajmniej jedną noc na Makalu La (7400 m), do tej pory nie udało mu się to jednak. W ostatnich dniach podjął kolejną próbę. Po noclegu w obozie na wysokości 6900 m, 10 stycznia dotarł na przełęcz i rozbił tam mały namiocik, porwał mu go jednak atak wichury i alpinista musiał zawrócić. Z przełęczy obejrzał kopułę szczytową, gdzie -- zgodnie z regułami himalajskiej zimy -- jest raczej mało śniegu i dużo gołej skały. Na grani szczytowej nie widać na szczęście wielu nawisów. Minionej zimy Lafaille wyrwał się z solowym wejściem na Shisha Pangmę, dokonał go jednak w początku grudnia, czyli przed okresem zimy kalendarzowej. Makalu (8485 m) ma być jego dwunastym 8-tysięcznikiem -- jeżeli plan sie powiedzie, do pełnej "korony" zabraknie mu już tylko Kangchendzöngi i Everestu.
Tymczasem na najbliższy rok przewidziane są jubileuszowe zniżki opłat za świętujące 50-lecie zdobycia szczyty Lhotse (8516 m -- Szwajcarzy) i Manaslu (8163 m -- Japończycy). Pakistan przewiduje szerokie udogodnienia dla turystów i alpinistów w zniszczonym przez tragiczne trzęsienie ziemi Kaszmirze.
Francuzi kochają góry
Francuskie kluby wysokogórskie, zrzeszone w Fédération française des clubs alpins (FFCAM) zebrały ostatnio przeszło 3100 ankiet wypełnionych przez różnego rodzaju członków. Ich podsumowanie jest bardzo interesujące. Jak się okazuje, 2/3 masy członkowskiej stanowią mężczyźni, 40% to ludzie w wieku 35--55 lat. Zrzeszeni na ogół dochowują wierności swojej organizacji -- jest wiele osób z 40-letnim stażem członkowskim, sporo z 50-letnim, 60% ogólnej liczby należy do swoich organizacji od co najmniej 5 lat. Wśród członków klubów wiele jest osób z wykształceniem średnim i wyższym. Aż 63,2% wciąż uprawia różne formy działalności w górach -- przy średniej ogólnokrajowej 45,6%. Jeśli chodzi o rodzaj aktywności, najczęstsza jest turystyka górska (70%), popularne są narty, alpinizm i wspinaczka sportowa. W ostatniej dekadzie dużą karierę robią we Francji rakiety śnieżne (
zdjęcie) -- sprzedaje ich się tutaj 100 000 par rocznie. Są one tanie, łatwe do transportowania i można na nich biegać we wszystkich górach. Masy amatorów tego sportu doprowadziły do ogłoszenia drugiej niedzieli stycznia Narodowym Dniem Rakiety Śnieżnej (w tym roku V edycja). Kluby i towarzystwa wychodzą naprzeciw tym zdrowym tendencjom, rozbudowując i doskonaląc tzw. infrastrukturę. Tak np. 4 września otwarte zostało nowe schronisko Tete Rousse (3170 m), dwa dalsze na drodze na Mont Blanc -- Vallot (4362 m) i Gouter -- będą modernizowane w najbliższych dwóch latach.
TOPR w roku 2005
W "Tygodniku Podhalańskim" 1/2006 Adam Marasek omawia rok 2005 pod względem nieszczęśliwych wypadków. Ratownicy TOPR odbyli 126 wieloosobowych wypraw i 1536 mniejszych akcji, najpracowitszym miesiącem był sierpień. W ciągu całego roku śmierć zabrała w górach 17 osób, rannych było 639. Śmigłowiec zwiózł 131 osób. Najwięcej wypadków, bo 1352, spowodowali narciarze, z czego ok. 500 wydarzyło się na Kotelnicy Białczańskiej, która ostatnio cieszy się największą popularnością. W minionym roku aż 1/3 zgonów przypada na samobójców, którzy od dawna już szczególnie upodobali sobie Giewont. Szczegółowe informacje o wypadkach Adam Marasek publikuje na łamach "Tygodnika" w stałej rubryce "Kronika TOPR".
Ech, te dziewczyny...
Do tej pory tylko 4 paniom udało się pokonać redpoint drogi skałkowe o trudności 8c (5.14b). Są to Josune Bereziartu, Beth Rodden, Liv Sansoz i Marietta Uhden. 21 grudnia dołączyła do nich jako piąta 28-letnia Słowenka Martina Čufar, w przeszłości zdobywczyni Pucharu Świata. Przeszła ona 35-metrową drogę "Vizija" na Mišje peči w Słowenii. Drogę próbowała przejść przed rokiem, dłużej pobawiła się z nią w marcu, potem próbowała szereg razy. Główne trudności są na przewieszonych dolnych 10 metrach -- dalej jest łatwiej (8a/8a+). Wreszcie przed świętami nastąpił finalny atak. "Kiedy wykonałam 25 najcięższych ruchów, dalszych 45 było już tylko formalnością -- popłakałam się z radości na górze" -- mówi Martina na swojej stronie internetowej. Trzy drogi 8b+ zaliczyła w latach 1997 (Kaj ti je deklica), 2001 (Karizma) i 2004 (Millenium). "W moim wykazie dróg trudniejszych niż 8a Vizija ma okrągły numer 150". Pytana o następny stopień wtajemniczenia, mówi, że ma już pewne pomysły, na razie jednak chce popracować nad formą zawodniczą, by wrócić na najwyższe podia pucharowe. I pomyśleć, że kiedyś rolą kobiet było Kinder, Küche, Kirche -- dzieci, kuchnia, kościół (
rysunek).
Poszukiwanie agentów
Jak podaje Nepal News, indyjska policja graniczna przeprowadziła werbunek 1000 agentów granicznych ze wsi podgórskich w celu prowadzenia obserwacji granicy między stanem Uttar Pradesh a Nepalem i informowania władz o wszelkich nietypowych zdarzeniach, szczególnie o przecieku maoistów z Nepalu, forsujących dziurawą górską granicę, by następnie przyległe tereny indyjskie wykorzystywać jako kryjówki, miejsce leczenia się i zaopatrywania się w broń. Agenci otrzymali przeszkolenie wysokogórskie i wywiadowcze -- ich służba będzie płatna.
7 stycznia ujęto w Indiach w rejonie przygranicznym jedną z głównych działaczek Komunistycznej Partii Nepalu i przywódczyń maoistów, która przerzucała do Indii bibułę i wrócić miała z materiałami wybuchowymi.
W poprzek Karakorum
Francuz Bruno Collard zorganizował w czerwcu 2005 małą wyprawę śladami "białych plam" Erica Shiptona przez nieznane zakątki Karakorum. Wyprawa przeszła "na przełaj" z Shimshal do Askole, buszując dłużej na lodowcu Braldo i w dolinach sąsiednich. Stwierdzono duże niezgodności z mapami -- tam gdzie mapa informowała o szczytach 5-tysięcznych natknięto się na ewidentny 6-tysięcznik, nigdzie nie zaznaczony. W dolinach Shugerab, Braldu i Sarpo Laggo obserwowano niezwykle płoche dzikie osły, zwane tutaj "kulan", bardzo szybkie i z wyglądu będące raczej końmi. W dolnej części Doliny Braldo, w okolicy zaznaczonej na mapie Wali Uschelgi (=Wyżnie Domy) odkryto liczne jaskinie, niektóre używane jako miejsce pochówku jakichś wymarłych plemion. Nie penetrowano ich, jednak w jednej znaleziono stosy kości ludzkich, ale tylko kończyn dolnych i górnych -- czaszek ani kości tułowia nie było. Od pasterzy dowiedziano sie, że w trudno dostępnych jaskiniach zachowały się obok szczątek ludzkich narzędzia gospodarskie, ceramika, nawet siodła. Wyprawa znalazła ślady przeprawiania się miejscowych przez bardzo wysokie lodowe przełęcze. Bruno Collard prowadzi w internecie stronę "blankonthemap.free", poświęconą północnemu Pakistanowi, m.in. pasmom Karakorum, Hinduraju i Hindukuszu. Na przyszły sezon planuje on większą wyprawę w ostatnio zwiedzone partie z udziałem grotołazów, archeologów i etnografów.
Tragedia na Kilimandżaro
Najwyższy szczyt Afryki, Kilimandżaro (5875 m), sprawia turystom licznie wchodzącym na jego wierzchołki problemy związane z wysokością i aklimatyzacją -- z powodu choroby wysokościowej wielu zawraca z drogi, więcej niż połowa nie dociera do kulminacji krateru. Zdarzają się nawet zgony. W tym sezonie masyw pokazał, że może być też niebezpieczny inaczej: 4 stycznia na drodze od strony zachodniej, na wysokości 4900 m, w lawinie kamiennej, podobno oberwanej spod lodowca, zginęło troje turystów amerykańskich w wieku 37--63 lat, czwarty zaś odniósł ciężkie obrażenia. Poważnie ranni zostali 4 miejscowi tragarze, kilku wyszło z lżejszymi kontuzjami. Wszyscy ciężko ranni zostali przewiezieni do szpitala do Nairobi.
Kilimandżaro należy do elity "szczytów siedmiu kontynentów". Glacjolodzy interesują się pokrywą lodową na szczycie, która kurczy się coraz gwałtowniej. Eksperci Uniwersytetu Ohio, Lonnie Thompson i inni, obliczyli, że od r. 1912 powierzchnia czapy lodowej zmniejszyła się o 82%. Przewidują, że jeśli globalna tendencja ociepleniowa nie ulegnie zmianie, w latach 2015--2020 na Kilimandżaro lodu nie będzie już w ogóle.
Wilk 75
Melduję, że w dniu wczorajszym (11 stycznia)
Andrzej Wilczkowski czyli Wilk obchodził 75. urodziny. Obchodził, to może nie najwłaściwsze słowo, bo raczej został zmuszony do obchodzenia, kiedy znienacka, pod osłoną ciemności, pod dowództwem Mareczka Grochowskiego do mieszkania Wilka przy ulicy Malwowej zwaliło się kilkanaście osób, zaopatrzonych w bukiety, torty, flaszki oraz PREZENT. Andrzej (
zdjęcie), jak na literata przystało, otrzymał pióro-dzieło sztuki, ozdobione rzeźbą przedstawiającą wilka, wykonaną artystycznie w litym srebrze. Było bardzo miło, bardzo koleżeńsko i bardzo sentymentalnie. Jeszcze raz, Wilku -- sto lat, a nawet więcej!
Wojtek Święcicki
09.01.2006 |
HEINRICH HARRER |
01/2006 (57) |
Jak zakomunikowała jego rodzina, w szpitalu we Friesach w Austrii zmarł w wieku 93 lat ostatni z czwórki zdobywców północnej ściany Eigeru, Heinrich Harrer. Urodzony w r. 1912 w Hüttenberg w Karyncji, karierę sportową rozpoczął jako olimpijczyk w 1936 roku. Sławę światową zyskał, kiedy 24 lipca 1938 r. wraz z 3 kolegami stanął na szczycie Eigeru po pierwszym przejściu jego słynnej północnej ściany. Jako przedostatni z tej czwórki zmarł w roku zeszłym Niemiec Anderl Heckmair. W r. 1939 uczestniczył w wyprawie na Nanga Parbat (II wejście na Diamirai Peak). Po zejściu w doliny, został aresztowany i internowany przez Brytyjczyków. Wraz z Peterem Aufschneiterem, kierownikiem wyprawy, zbiegł z niewoli. Ich awanturnicza ucieczka w poprzek Himalajów do Lhassy trwała 21 miesięcy, pokonali przy tym pieszo 2000 km i 50 przełęczy wyższych niż 5000 m. W Tybecie zaprzyjaźnił się z młodym Dalaj Lamą, którego był nauczycielem. Przyjaźń ta przetrwała całe życie. Do jego czołowych późniejszych sukcesów górskich należały w r. 1953 pierwsze wejście na Ausangate (6380 m) w Cordillera Vilcanota, w 1954 pierwsze wejścia na Mount Deborrah (3822 m) i Mount Hunter (4450 m) na Alasce oraz w 1962 pierwsze wejście na najwyższy szczyt Oceanii, Carstensz Pyramid (4884 m). O Eigerze, swoich przygodach w Azji i podróżach po świecie napisał przeszło 20 książek, wznawianych i tłumaczonych na różne języki. Do najważniejszych należą: "Sieben Jahre in Tibet" 1954 (polski tytuł "Siedem lat w Tybecie"), "Die weisse Spinne. Die Geschichte der Eiger-Nordwand" (1961) oraz "Ich komme aus der Steinzeit -- Ewiges Eis im Dschungel der Südsee" (1963). Pierwsza z tych książek (przełożona na 53 języki) została niedawno przypomniana przez głośny film, nakręcony w r. 1997 przez Jeana-Jacquesa Annauda. Ogromne zbiory zgromadzone w trakcie podróży (4000 eksponatów, 100 000 zdjęć i dokumentów) wypełniają Heinrich-Harrer-Museum w Hüttenbergu, w którym buddyjską salę modłów i ścieżkę pątniczą pobłogosławił osobiście Dalaj Lama podczas swoich wizyt u przyjaciela w latach 1992 i 2002.
Heinrich Harrer podsumował swoje bogate życie w autobiografii "Mein Leben" (2002). W Austrii należał do wybitnych osobistości. Po jego śmierci premier Wolfgang Schüssel powiedział, że "z odejściem Harrera alpinizm traci postać z pierwszego planu", zaś Jörg Haider, że "zakończył życie ambasador pokoju i koegzystencji różnych religii". Informacje o zgonie przekazali nam Monika Rogozińska i Bohdan Witwicki.
04.01.2006 |
TRAGEDIA W DOLINIE ROHACKIEJ |
01/2006 (57) |
Słowackie i czeskie media podały więcej szczegółów dotyczących tragicznego wypadku lawinowego, w którym zginęło siedmiu turystów z Czech. Młodzi ludzie poznali się ostatniego lata podczas wyjazdu w Kaukaz (razem weszli na Elbrus). Umówili się, że wspólnie powitają Nowy Rok z Tatrach. Wyposażeni w sprzęt biwakowy, wyruszyli w piątek, 30 grudnia ze Zwierówki z zamiarem wejścia na grań. Ogłoszony był wówczas trzeci stopień zagrożenia lawinowego. Dni grudniowe są krótkie, zmrok złapał ich więc stosunkowo nisko, w Spaleńskim Żlebie wcinającym się w strome zbocze Przedniego Salatynu. Na wysokości 1270 m, na przecinającej ten żleb drodze stokowej, rozbili namioty. Nikomu z nich nie przyszło do głowy, że jest to tor lawin i miejsce szczególnie niebezpieczne... Jedyny ocalały uczestnik wycieczki pamięta, że przebudził się o 4.15 rano, rozmawiał przez chwilę z kolegami, a potem drzemał. Ocknął się, gdy podmuch lawiny wyrzucił go z namiotu. Miał dużo szczęścia, gdyż zsunął się z masami śniegu blisko 500 m, aż na narciarską trasę zjazdową, ale jego górna połowa ciała nie została zasypana. W szoku zbiegł do dolnej stacji wyciągów, gdzie byli już pracownicy.
Akcja ratunkowa została podjęta bardzo szybko. Uczestniczyli w niej zawodowi ratownicy z HZS i TOPR, a także ratownicy-ochotnicy. Śmigłowce przywiozły 8 psów lawinowych, które bezbłędnie zlokalizowały pięć głębiej pogrążonych osób. Niestety, wydobyto już tylko zwłoki. Zginęło siedem osób w wieku od 22 do 36 lat, w tym jedna 29-letnia kobieta.
Lawina spadła z lewego (orograficznie prawego) odgałęzienia Spaleńskiego Żlebu. Wywołało ją prawdopodobnie oberwanie się nawisu śnieżnego z grani. Tor lawiny był potężny (
zdjęcie): miał 1200 m długości i 100 m szerokości. W dolnym końcu powstał wał śniegu o szerokości 30 m, długości 350 m i grubości sięgającej 5 m.
Uczestnicy wycieczki wybrali bardzo niefortunną trasę podejścia na grzbiet (jeśli podchodzili letnim szlakiem, a wszystko wskazuje na to, że tak było) a także miejsce biwaku. Stromy Spaleński Żleb należy do miejsc szczególnie narażonych na lawiny. Będąc już na stokówce turyści bez żadnego wysiłku mogli przejść nią w las -- w prawo lub w lewo od żlebu -- i wtedy zapewne uniknęliby nieszczęścia. Pisząc w naszej "Gazetce Górskiej" z 31 grudnia o lawinach w Alpach wspomnieliśmy o kierowaniu się zdrowym rozsądkiem -- tutaj tego czynnika wyraźnie zabrakło.
Słowaccy ratownicy alarmują, o czym też już "Gazetka Górska" pisała, że czescy miłośnicy gór stają się coraz częściej ofiarami Tatr. W r. 2005 po słowackiej stronie łańcucha zginęły 24 osoby, z tego połowę stanowili Czesi. Spośród tych 12 osób aż 10 zasypały lawiny.
Monika Nyczanka
04.01.2006 |
DOBREGO NOWEGO ROKU! |
01/2006 (57) |
A jednak nie mógł być...
Czy w czerwcu 1924 roku Mallory zginął w drodze na Everest czy może uległ wypadkowi wracając z Irvinem po szczęśliwym osiągnięciu wierzchołka? To pytanie wciąż nurtuje nie tyle alpinistów, co zajmujących się górami dziennikarzy, a za starym "kodakiem" nadal rozglądają się ciekawscy, z nadzieją że może kryć sensacyjną niespodziankę. Znalezienie przez specjalną wyprawę w dniu 1 maja 1999 r. "almost perfectly" zachowanych zwłok Malloryego nie wyjaśniło do końca problemu, nic bowiem nie potwierdzało wejścia, chociaż też żaden szczegół bezpośrednio mu nie przeczył. Odkrywcy uważali, że osiągnięcie szczytu było prawdopodobne. W sumie odkrycie ciała i jego szczegółowa dokumentacja przybliżają nas jednak do odpowiedzi na postawione wyżej, od lat powtarzane pytanie. Otóż grupa specjalistów z różnych dziedzin z czterech uniwersytetów brytyjskich zbadała drobiazgowo znalezione ze zwłokami elementy wyposażenia wspinacza (a partiami ocalało mniej więcej wszystko) i doszła do wniosku, że ubranie i obuwie, jakim posługiwali się Mallory i Irvine (
zdjęcie) nawet przy wyjątkowo dobrych warunkach pogodowych nie wystarczało do dokonania wejścia na tak wysoki szczyt. Marynarka alpinisty była otwarta na wiatr, a bielizna i sweter nie zapewniały niezbędnej osłony termicznej, podobnie jak szalik, owijacze i zwykłe turystyczne buty. W Anglii odtworzono ekwipunek Mallory'ego i poddano testom. Wniosek wypłynął jeden: Mallory (pomijając sprzęt tlenowy) nie był na tyle dobrze wyposażony, by stawić czoła warunkom klimatycznym panującym w rejonie szczytu Everestu -- próba ataku musiałaby zakończyć się śmiercią z wyziębienia lub w wyniku ciężkich odmrożeń. Wysokość 8000 m, na jakiej leży zmarznięte ciało, świadczy i tak o niezwykłym harcie alpinisty i wielkości jego wyczynu.
Szpiedzy z linami
Sprzed 40 lat pamiętamy aferę z amerykańską wyprawa na Nanda Devi, która pod pozorem wspinania się miała tajne zadanie ustawienia na szczycie urządzenia do monitorowania chińskich prób nuklearnych na obszarze Tybetu. W dniu 11 października 2005 w Himalayan Club w Dehli mówił o tym zasłużony alpinista hinduski, kpt. Mohan S. Kohli, który kierował kilkoma indyjsko-amerykańskmi wyprawami, wykonującymi te właśnie misje. Ich celami zrazu miały być Everest i Kangchendzönga, aparatura okazała się jednak zbyt ciężka, jak na trudności obu tych gór. Wybór padł więc na Nanda Devi (
zdjęcie). W r. 1965 supertajna grupa wspinaczy wytaszczyła 4 elementy urządzenia w pobliże szczytu Nanda Devi (7816 m). Tu zaskoczyła ich zawierucha. Zmuszeni do ucieczki w dół, części odbiornika ukryli w jamie śnieżnej i przypętlili linami. Gdy wrócili -- urządzenia nie było, nie znalazły go też kolejne finansowane przez CIA tajne wyprawy poszukiwawcze. Założono, że strąciła je duża lawina. W latach 1966--68 misje instalacyjne powtórzono z powodzeniem, także na pogranicznej Nanda Kot (6830 m) i -- jak mówi kpt. Kohli -- na "paru innych szczytach". Wokół zaginionego odbiornika wybuchła afera. Jego generator był napędzany 7 bateriami z plutonem-238. Powstała obawa, że w razie wydostania się paliwa, mogą ulec skażeniu nuklearnemu wody Gangesu -- szeptano o możliwości milionów ofiar. Władze zamknęły na 10 lat cały masyw Nanda Devi, Amerykanie uspokajali: ładunki substancji są niewielkie, a baterie zabezpieczone na lat sto lub więcej. Niemniej jednak sprawa wraca przy różnych okazjach. Kpt. Kohli wyjawił swoje sensacje w napisanej wespół z Kennether Conboyem książce "Spies in the Himalaya. Secret Mission and Perilous Climbs" (2002). Wypowiedziało się też dwóch czy trzech innych uczestników. Najświeższy "Himalayan Journal" przynosi recenzję wydanej ostatnio nowej książki kapitana Kohli -- jego autobiografii "One More Step" (2005), w której bije się on w piersi, mówiąc, że nie wiedział do końca w jak brudnej sprawie uczestniczy. Cała operacja wciąż osnuta jest mgłą tajemnicy, nie znamy nazwisk większości alpinistów, dat wejść na szczyty i dat demontażu wysłużonych receiverów.
Józef Nyka