GS/0000 MAŁY LĄDOLÓD PATAGOŃSKI 02/2000
Tomek wrócił 6 stycznia ogromnie zadowolony. Wyprawa z Andrzejem Śmiałym na Mały Lądolód Patagoński udała się, choć była b.b. ciężka. W sumie spędzili w terenie 35 dni (projektowali 25). Już samo osiągnięcie lądolodu z Zatoki San Rafaele, dokąd dopływają statki z turystami, chcącymi zobaczyć "cielenie się" lodowca, zajęło im przeszło 10 dni prawdziwej harówki. Na szczyt San Valentin (4057 m) weszli w 20-godzinnym wypadzie z biwaku, już z mniejszymi trudnościami, siedemnastego dnia wyprawy i był to ostatni dzień dobrej dotąd pogody. Zdecydowali się wracać krótszą, ale za to trudniejszą drogą na wschód – i ta dała im popalić! Szli bez mapy (na arkuszu 1:50 000 biała plama), przeważnie w mgłach, chmurach, wichurze i często deszczu. Andrzej wpadł w szczelinę – bez liny. Tomek tego nie widział, odszukał jednak dziurę i 20 m głębiej Andrzeja – żywego, tyle że potłuczonego. Zrzucił mu linę i "dziaby" i Andrzej, podciągany z góry, jakoś wydostał się na powierzchnię. Tomek twierdzi, że gdyby jego towarzysz zginął, on sam nie miałby szans na uratowanie się. Błądząc zeszli nad wielkie uskoki lądolodu, przez które musieli wielokrotnie zjeżdżać w kierunku widocznych niżej jezior. Skończyła im się żywność, po drodze pozbywali się sprzętu. Na dole trafili na dżunglę z kolibrami, rosnącą miejscami na progach i gigantycznych wantach. Przedzieranie się bez maczet wymagało nie lada wysiłku. W końcu dotarli do dzikiej rzeki, a wzdłuż niej do dolnego jeziora, które przepłynęli na małych pontonach. Nad dalszym ciągiem rzeki miała być według mapy jakaś farma. Minęły dalsze 2 dni, żywili się jagodami. W pewnym miejscu ocenili, że rzeka jest już spokojniejsza. Pontoniki powiązali w katamaran, niestety sterczący z wody kamień rozerwał im ten pojazd i obaj wraz z resztą sprzętu znaleźli się w wodzie. Tomka wyrzuciło na lewy brzeg, Andrzeja na prawy, na którym była poszukiwana sadyba. Wezwany przez Andrzeja peon przeprawił Tomka z pomocą 2 koni a potem odtransportował obydwu do nie figurującej na mapie porządnej farmy, gdzie otrzymali ciepły posiłek. Byli uratowani.
"Valentina zdobyliśmy, ale nie to najważniejsze. Najważniejsze, żeśmy w ogóle wrócili." Tak brzmiał ich pierwszy telefon do kraju. Było to prawdopodobnie kilkunaste wejście na San Valentin i pierwsze trawersowanie lądolodu z zachodu na wschód (w kierunku odwrotnym było jedno przejście – grupy chilijskiej). Tomkowi w trakcie wyprawy stuknęło 50 lat.
Ryszard W. Schramm
Lodowy szczyt San Valentin (4057 m, mapy podają też 3876 m) jest najwyższym wzniesieniem Patagonii Południowej. Kiedyś uważano, że stanowi zerodowany wulkan. Pierwszego wejścia dokonało w r. 1952 ośmiu członków wyprawy CAB. Pierwszą panią była Nicole Moderé z Francji w r. 1985, pierwsi zimą weszli Włosi w sierpniu 1989 (Casimiro Ferrari z towarzyszami). Tomasz Schramm i Andrzej Śmiały stanęli na San Valentin w dniu 9 grudnia 1999 roku jako pierwsi Polacy. (Red.)
GS/0000 POWTÓRKA Z ZIMOWEGO EVERESTU 02/2000
17 lutego 1980 roku. Dla polskiego środowiska górskiego był to niewątpliwie jeden z w ogóle najszczęśliwszych dni: kiedy już wydawało się, że wszystko przegrane, z eteru zaskrzypiały zmęczone głosy Leszka i Krzysia: jesteśmy na szczycie. W kraju napięcie podnosiło to, że dzięki łączności radiowej z bazą, mogliśmy w wydarzeniach uczestniczyć niemal "na żywo". Prosto z finalnego seansu łączności, prezes Andrzej Paczkowski pośpieszył na pocztę, by na polecenie Zawady wysłać depeszę o sukcesie do Jana Pawła II ("wysyłajcie gdzie się da, a najpierw do Papieża"). W 20-lecie wejścia, Klub Olimpijski PKOL, PZA i Polski Oddział Explorers Club zorganizowały w Warszawie, w sali Grand Hotelu, spotkanie z bohaterami zimowych zmagań i pozwoliły nam przeżyć raz jeszcze tamte wielkie dni. Spotkanie z werwą i – miło to stwierdzić: perfekcją – prowadzili Monika Rogozińska, Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki, którzy po kolei zapraszali na proscenium innych członków wyprawy: Rysia Dmocha, Alka Lwowa, Walka Fiuta, Waldka Olecha, lekarzy ekipy wiosennej – Janka Serafina i Leszka Korniszewskiego. Nastrój spotkania był rodzinny, a niespodzianki stanowiły dwa "wejścia" chorego lidera, Andrzeja Zawady – jedno nagrane w łóżku szpitalnym, drugie z domu, za pośrednictwem telefonu. Wśród paruset słuchaczy byli m.in. Anna Milewska-Zawadowa, Hanna Wiktorowska, dyr. Iwona Gryz z Muzeum Sportu, Anna Czerwińska, Andrzej Paczkowski, Adam Izydorczyk, Wojciech Święcicki, Zbigniew Kowalewski, Piotr Młotecki, Wojciech Brański. Można było kupić album everestowski, Krzysztof Zuchora rozdawał swój nowy tomik poezji, zawierający m.in. wiersze poświęcone Wandzie Rutkiewicz i Jerzemu Kukuczce. – Monika Rogozińska, Andrzej Zawada, Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki występowali też kilkakrotnie w specjalnych programach radiowych i telewizyjnych, a gazety i czasopisma odnotowały jubileusz w artykułach i notatkach.
GS/0000 50 LAT DOKTORATU R.W. SCHRAMMA 02/2000
W poniedziałek 21 lutego 2000 r. w Dużej Auli (sala o świetnej akustyce, wykorzystywana przez Filharmonię Poznańską) w Collegium Minus Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu odbyła się uroczystość odnowienia doktoratów prof. A. Smoczkiewiczowej i prof. R. W. Schramma. Na uroczystość, która była zapowiadana w Małej Auli, przybyło tyle osób, że trzeba ją było przenieść do Dużej Auli. Prof. Ryszard Wiktor Schramm wygłosił przemówienie, wspominając całą drogę życiową. Wiele miejsca poświęcił swym osiągnięciom alpinistycznym (szczególnie w Hindukuszu i na Spitsbergenie), jak i przygodom w Tatrach, z wypadkiem na Gierlachu i pierwszym przejściem całej grani Tatr włącznie. Nadto dodał, że obecnie nie zajmuje się już pracą naukową, lecz czas poświęca wspomnieniom taternickim. Doktorat obronił w końcu r. 1949 w Uniwersytecie Poznańskim, a w tym roku kończy 80 lat. Po oficjalnej uroczystości odbyła się tłumna lampka wina. Zjechało wiele osób, bo oboje wyróżnieni są znani poza ścisłym gronem naukowców, Ryszard – biochemik, wśród alpinistów, p. Smoczkiewiczowa – chemik, wśród muzyków.
Jerzy Głazek
Wydział Biologii UAM wydał z tej okazji 34-stronicową, żywo napisaną autobiografię naszego kolegi, zatytułowaną "Ryszard Wiktor Schramm" i – podobnie jak wspomniany wykład – podzieloną między działalność naukową i górsko-podróżnicze pasje Jubilata.
GS/0000 KOMANDORIA DLA PARYSKICH 02/2000
W dniu 14 lutego odbyła się w Zakopanem niecodzienna uroczystość:autorzy "Wielkiej encyklopedii tatrzańskiej", Zofia Radwańska-Paryska i Witold H. Paryski zostali odznaczeni Krzyżami Komandorskimi z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski "w uznaniu za wybitne zasługi w popularyzowaniu historii i kultury Podhala oraz za wieloletnią działalność społeczną na rzecz ochrony dziedzictwa przyrodniczego i kulturowego Tatr". Nadane przez Prezydenta odznaczenia przekazała sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta, Barbara Labuda. Przyjął je Witold H. Paryski, tryskając – jak napisano w prasie – humorem i z imponującą pamięcią wspominając różne zdarzenia ze swego 90-letniego życia. Zofia Radwańska-Paryska, która przyszłej wiosny ukończy 100 lat, z powodu choroby nie mogła wziąć udziału w akcie dekoracji. Mimo, iż już nie najmłodsi, oboje Paryscy pracują niestrudzenie i mają rozległe autorskie plany – na razie skupiają się na "Wielkim słowniku gwary góralskiej". Swoje bezcenne zbiory dotyczące Tatr i Podtatrza zapisali i częściowo już przekazali Tatrzańskiemu Parkowi Narodowemu. W ogłoszonym w mediach prezydenckim laudatio zabrakło nam słowa o – obok popularyzacji – doniosłej pracy badawczej w dziedzinach botaniki, toponomastyki i historii Tatr i Podtatrza, prowadzonej przez Paryskich przez ok. 70 lat. Obojgu Gazdom z Kozińca, członkom honorowym KW i PZA, serdecznie gratulujemy zaszczytnego wyróżnienia – wśród orderów nadawanych przez Prezydenta te dwa należą bez wątpienia do najbardziej zasłużonych i najuczciwiej zapracowanych.
GS/0000 PIĘĆDZIESIĄTKA KW KATOWICE 02/2000
[xxx]
Dwaj z kilku założycieli Koła Śląskiego KW, Janusz Chmielowski i Marek Korowicz na wycieczce w Tatrach ok. 1950 roku. Fot. Czesław Bajer
Z okazji swego 50-lecia (GS 1/2000) KW Katowice wydał 112-stronicową "Księgę jubileuszową", podzieloną na zarys historii (Adam Zyzak), artykuły wspomnieniowe i 30 stron aneksów. Barwnie napisane wspomnienia Zyzaka i Gerarda Janoty (40 stron o przejściu grani Tatr) wnoszą mało znane szczegóły i są bardzo interesujące. Szkoda jednak, że książkę jako całość opracowano bez "śląskiej perfekcji". Błędy zdarzają się każdemu, tu bywa ich po kilka na stronie. Wiele z nich pójdzie "w lud", gdyż praca sprawia wrażenie źródłowej. Tymczasem kreśląc historię Koła, zapewne z pośpiechu pomijano nie tylko źródła, ale nawet ważne teksty, jak np. artykuł "Taternictwo na Śląsku" w "Wierchach" 1950–51. Całe 50-letnie dzieje Koła i Klubu zawarto na paru stronach, choć długie ciągi sukcesów sportowych zostały zestawione dwu- a nawet trzykrotnie. Nie dochodzi do głosu nikt z żyjących jeszcze założycieli Koła w latach 1949–50, brak z tej epoki zdjęć. W wykazach mylone są nazwy szczytów, wysokości, daty, imiona i nazwiska. Szchara zlepia się ze Schiarą (s. 11, 81), popularna kiedyś w Kole Mówna na s. 101 pojawia się jako Anna Mucha-Świerzyńska, zaś na liście historycznej zajmuje dwa miejsca: jako Alicja Kozłowska-Mucha (nr 348) i jako Anna Mucha-Świeżyńska (nr 481, tu poprawnie przez "ż"). Ten dublet nie psuje zresztą statystyki, gdyż braki w nazwiskach są liczne – z mianowań z lat 1951–54 na liście brak większości osób. Usterki rzeczowe trudno byłoby policzyć. Przykładowo, "J. Surdel" na s. 11 to najpierw Jerzy, potem jednak – w Kaukazie – Jan, czyli Kiszkant; drogi na Zadnim Kościelcu (s. 76) i na Wołowej Turni (s. 78) należą do Jerzego, a nie, jak podano, Jana. Na s. 81 błąd w dacie sprawia, że Czesław Momatiuk i Jerzy Wojnarowicz robią przejście... zimowe wariantu R, i to być może drugie zimowe. A czego dokonał Momo w roku 1958 na Wielkiej Teriańskiej Turni? Na s. 74 zasłużony dla początków Koła dr Marek Korowicz figuruje jako członek honorowy KW PTT, choć w dokumentach brak śladu, żeby kiedykolwiek tę godność otrzymał. Adam Zyzak pisze o ciężkich latach PRL, szkoda, że nie rozwija szerzej wątku, jak Koło Śląskie (Katowickie) – podobnie zresztą jak i inne koła – starało się dopasować do ducha tamtego czasu i wykorzystać szanse, jakie ten dziwny czas stwarzał.
Przez bramkę półwiecza będą teraz przechodziły inne kluby, które też zechcą podsumować swą historię. Wiadomo nam, że książkę jubileuszową przygotowuje Poznań – tu przynajmniej Ryszard W. Schramm jest gwarantem jej poziomu, a "Oscypek" wsparciem pamięci. Ale inne ośrodki, nie mające takiego zaplecza? Skoro jubileuszowa okazja pozwala poruszyć sponsorów, warto się przyłożyć, by wydawane raz na pół wieku książki jak najwięcej wnosiły i jak najkompetentniej dokumentowały.
GS/0000 WYPRAWY 02/2000
GS/0000 W SKRÓCIE 02/2000