Wszystkim naszym miłym Czytelnikom życzymy z serca pogodnych i radosnych świąt Bożego Narodzenia, a w parę dni później, wśród huku petard i z kielichem szampana w dłoni, wejścia śmiałym krokiem w światło Nowego Wieku i Nowego Tysiąclecia, które – jak obiecują starzy górale – ma być pomyślniejsze i mądrzejsze od tego zostającego poza nami, choć przecież i ono dało nam wszystkim wiele dobrych przeżyć. Zdrowia, optymizmu i chęci do wędrowania – ruch to życie!

 
GS/0000 CHO OYU I SHISHA PANGMA 12/2000
[Anna Czerwińska]
Anna Czerwińska. Fot. Józef Nyka
"Dwa w jednym", czyli Joint Cho Oyu and Shisha Pangma Expedition 2000... Do bazy wysuniętej (5800 m) pod Cho Oyu (8201 m) dotarłam już 1 września – zbyt wcześnie, gdyż monsun był ciągle jeszcze wyraźnie odczuwalny. Powoli ściągały też inne wyprawy, których w sumie zebrało się tu w tym sezonie co najmniej 15, w tym dwie duże komercyjne i dwie konkurujące z sobą koreańskie; Amerykanie zamierzali zjechać ze szczytu na nartach. Codzienne opady śniegu powiększały zagrożenie lawinowe i zmuszały do ciężkiego torowania. Razem z moim Szerpą z Everestu, Pasangiem, założyłam trzy obozy na drodze normalnej, na wysokości 6400, 7000 i 7500 m. W nocy z 19 na 20 września razem z zespołem południowokoreańskim wyruszyłam z obozu III (7500 m) w kierunku szczytu. Po osiągnięciu przez nas plateau szczytowego (Summit Plateau) Koreańczycy zawrócili z wysokości 8070 m (pomiar GPS). Zła pogoda i głęboki śnieg na plateau zmusiły i mnie do rezygnacji z osiągnięcia szczytu. Silne wiatry w następnych dniach uniemożliwiły powtórzenie ataku.
30 września z żalem opuściłam Cho Oyu, by z pomocą jeepa oraz jaków przenieść się do bazy wysuniętej (5500 m) u północnych podnóży Shisha Pangmy, gdzie dotarłam 2 października wieczorem. Szczyt atakowało w tym sezonie kilka wypraw, m.in. hiszpańska, koreańska, znalazł się nawet zespół grecki. Warunki było bardzo dobre, podobnie jak na Cho Oyu – dużo śniegu. Następnego dnia założyliśmy we dwoje z Pasangiem obóz I (ok. 6200 m), po czym wróciliśmy do bazy. W dniu 4 października, po noclegu w "jedynce", rozpoczęliśmy "atak z marszu". Następnego dnia (5 października) założyliśmy obóz II (6800 m) i nocą – wykorzystując naszą aklimatyzację z Cho Oyu, świetne warunki i brak wiatru – wyruszyliśmy w stronę szczytu, rezygnując z zakładania obozu III. Podchodziliśmy drogą normalną, północno-wschodnią granią wierzchołka środkowego (8008 m). Na grani głównej śnieg był głęboki i bardzo nam pomagały ślady poprzedników, zanikające jednak na dłuższych odcinkach. W pewnym miejscu widać było ślad wyprowadzający ze ściany południowej. Poruszaliśmy się niezwiązani, gdyż Pasang nie bardzo radził sobie z operowaniem liną. Ostatni etap wiodący do głównego wierzchołka jest niebezpieczny – zdarzyło mi się zapaść głęboko w pęknięcie w nawisie, na szczęście zdołałam się utrzymać na grani. Szczyt Shisha Pangmy (8027 m – kota podawana jest w kilku wersjach) osiągnęliśmy w dniu 6 października 2000 około godz. 10.30. Pogoda ciągle była dobra i widoki rozległe. W śnieg wierzchołka wmarznięte były tybetańskie chorągiewki modlitewne, takie jakie widziałam na szczycie Everestu. Tego samego dnia zeszliśmy do "dwójki", zaś następnego dnia byliśmy z powrotem w bazie – zupełnie opustoszałej, gdyż ostatnie wyprawy zwinęły się i odeszły w dół w czasie, kiedy my przebywaliśmy na górze.
Anna Czerwińska
Autorka sprawozdania jest drugą Polką, która osiągnęła główny wierzchołek Shisha Pangma – po Wandzie Rutkiewicz w r. 1987. Ewa Panejko-Pankiewiczowa w dniu 2 maja 1994 dotarła do niższego szczytu środkowego. Cho Oyu jest ośmiotysięcznikiem najczęściej odwiedzanym przez kobiety, było ich na nim przeszło 70. Shisha Pangma też cieszy się dużą damską frekwencją, jednakże 3/4 zdobywczyń kontentuje się niższym o 20 m wierzchołkiem centralnym, do głównego do tej pory dotarło tylko ok. 10 pań, przy czym nie wszystkie z nich mogły przedstawić dokumentację fotograficzną. Pierwszą kobietą na głównym szczycie była Japonka Junko Tabei wiosną 1981 roku, na wierzchołek centralny jako pierwsze panie dotarły – w drodze na szczyt główny – Wanda Rutkiewicz i Elsa Avila w r. 1987, a nie Azumi Shirasawa w r. 1990, jak się podaje w monografiach. Wiosną przyszłego roku Anna Czerwińska chciałaby wejść na Lhotse, jesienią zaś wyrównać porachunki z Cho Oyu. (Red.)
GS/0000 PRZEZ GÓRY DO RZYMU 12/2000
W ramach obchodów Roku Jubileuszowego, w dniach od 21 czerwca do 13 sierpnia 2000 r. odbyła się piesza górska pielgrzymka "Wadowice – Rzym 2000", zorganizowana przez Akademickie Koło Przewodników Górskich PTTK przy filii Politechniki Łódzkiej w Bielsku-Białej. W pielgrzymce udział wzięli: Piotr Gawłowski (62) z Jaworza – PTT i Bielski Klub Alpinistyczny, Grzegorz Holerek (kierownik, 37) – PTT i AKPG, Paweł Mszyca (21), student informatyki i Franciszek Wawrzuta (42) – AKPG (trzej ostatni zamieszkali w Bielsku-Białej). W ciągu 54 dni przeszliśmy 1650 km, nie korzystając ze środków komunikacji nawet w miastach. Byliśmy wyposażeni w sprzęt biwakowy, żywność uzupełnialiśmy po drodze. Waga plecaków wahała się od 18 do 30 kg. Trasa prowadziła przez Beskidy, Wierchy Sulowskie, Góry Strażowskie, Góry Inowieckie, Białe i Małe Karpaty, Góry Lipawskie, Alpy, Dolomity i Apeniny. Przejście Słowacji zajęło nam bez mała 13 dni. Szliśmy na ogół bezludnymi ścieżkami górskimi. W Austrii przekroczyliśmy m.in. Seetaler Alpen, wchodząc na ich kulminację, Zirbitzkogel (2396 m). 18 lipca stanęliśmy w Tarvisio. W Dolomitach weszliśmy m.in. na Cima del Cacciatore (2048 m), w Apeninach – na Monte Catria. W Watykanie zostaliśmy zaszczyceni udziałem w mszy św. celebrowanej przez Ojca Świętego w jego kaplicy w Castel Gandolfo, zostaliśmy też przyjęci przez Papieża na prywatnej audiencji. Wręczyliśmy Mu m.in. fotografię słynnej Babki z Rusinowej Polany, Anieli Kotlarczyk z domu Nowobilskiej, z której gościny Karol Wojtyła korzystał wędrując po Tatrach, o czym w kręgach turystów krążą zabawne anegdoty. Była to pierwsza tego rodzaju pielgrzymka z Polski do Watykanu.
Piotr Gawłowski
GS/0000 WITOLD PARYSKI NIE ŻYJE 12/2000
Obiecywaliśmy sobie, że przynajmniej numer gwiazdkowy GS będzie wolny od nekrologu – pomyliliśmy się, i to bardzo. W dniu 16 grudnia Andrzej Skłodowski przekazał nam wiadomość, że w Zakopanem zmarł nagle Witold H. Paryski. Miał 91 lat, był w dobrej formie fizycznej i ciągle w pełni sił twórczych – wydawało się, że tak będzie zawsze, a przynajmniej jeszcze bardzo długo. Los zrządził niestety inaczej... Życiorys i zdjęcie Zmarłego zamieściliśmy na naszej stronie www, a w czwartek 21 grudnia pożegnaliśmy Go na Pęksowym Brzyzku – w starej części cmentarza, gdzie spoczywają m.in. Maciej Sieczka i Jędrzej Wala. Uroczystość zorganizował TPN, wzruszające pożegnanie, częściowo w gwarze góralskiej, wygłosił dyr. Wojciech Byrcyn, od PTTK i "Wierchów" pożegnał Zmarłego red. Wiesław Wójcik, od naukowców i przyjaciół prof. Zbigniew Mirek, od przewodników – Piotr Konopka. Licznie stawili się przewodnicy tatrzańscy, górale, przedstawiciele miasta, były delegacje PTT, PTTK, TOPR i HS (Fero Mázik), grały dwie połączone muzyki góralskie, kończąc rzewnym "Krywaniu, Krywaniu wysoki". W prasie ukazał się nekrolog PZA następującej treści:
 
Z głębokim poruszeniem i żalem przyjęliśmy wiadomość o śmierci w dniu 16 grudnia członka honorowego naszego Związku, kawalera Krzyża Komandorskiego z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski
WITOLDA HENRYKA PARYSKIEGO
Odchodzi współtwórca, świadek i dziejopis wielkich lat alpinizmu polskiego, łącznik kilku pokoleń miłośników Tatr, zapewne ostatni z ludzi, którym dane było zdobywać jako pierwszym najwyższe szczyty Ameryki, autor kluczowych dzieł literatury tatrzańskiej: m.in. 25-tomowego przewodnika "Tatry Wysokie" i "Wielkiej encyklopedii tatrzańskiej". Był naszym nauczycielem i moralnym autorytetem, a nadto bezkompromisowym obrońcą przyrody Tatr i czołowym badaczem historii tych gór. Życie wypełnił pracą, pozostawia więc ogromne dzieło, niestety – choć żył 91 lat – nie wszystkie plany zdołał zrealizować. Zawdzięczamy mu więcej, niż komukolwiek innemu i jego odejście jest niepowetowaną stratą góroznawstwa i alpinizmu polskiego. Cześć jego pamięci.
POLSKI ZWIĄZEK ALPINIZMU
 
GS/0000 GÓRY WYSOKIE W ŁODZI 12/2000
W dniach 15–19 listopada 2000 odbył się w Łodzi odbył się II Festiwal Gór, przygotowany z wielkim rozmachem przez grupkę działaczy z Jackiem Sikorą i Zbigniewem Łuczakiem na czele. Prawdziwą gwiazdą imprezy była francuska alpinistka Catherine Destivelle, zaprezentował też swój wspaniały dorobek filmowy znany angielski reżyser i kamerzysta, Leo Dickinson, autor książki "Filming the Impossible" (1982). W sumie pokazano kilkadziesiąt filmów, wśród prelegentów byli m.in. Piotr Pustelnik, Michał Jagiełło, Krzysztof Pankiewicz, Maciej Berbeka, Janusz Majer, Artur Hajzer, Anna Czerwińska, Leszek Cichy, Krzysztof Wielicki, ale także młodzi autorzy sportowych przejść na ścianach El Capitana, Maroka, Mali czy Madagaskaru. Specjalnie powołana Kapituła w składzie Krzysztof Baran, Janusz Majer, Janusz Onyszkiewicz, Andrzej Paczkowski, Jerzy Surdel (przewodniczący) i Józef Nyka przyznała honorowe wyróżnienia kilku najbardziej zasłużonym przedstawicielom naszego sportu. Zaszczytne "Eksplorery" w kategorii "plus" przypadły Andrzejowi Zawadzie (przyznany mu jeszcze za życia), Witoldowi H. Paryskiemu, Wojtkowi Kurtyce i Krzysztofowi Wielickiemu, w kategorii "minus" – Maciejowi Kuczyńskiemu i Andrzejowi Ciszewskiemu oraz w kategorii "horyzont" – Markowi Kamińskiemu. Nagrodę Camera-Extreme odebrał z rąk dziekana Wyższej Szkoły Filmowej wyraźnie zaskoczony Leo Dickinson. Wobec starszych gości obowiązki gospodarzy pełnili m.in. Andrzej Wilczkowski, Jerzy Michalski, Bogdan Mac. Festiwal był niezapomnianym zlotem miłośników gór wszystkich generacji, pełnym wzruszających spotkań "po latach", a salę projekcyjną Politechniki wypełniał tłum przeszło 1000 widzów, głównie młodzieży, choć nie tylko. Atrakcją niedzielnego przedpołudnia były zawody na sztucznej ścianie w hali Uniwersytetu Łódzkiego. Organizatorom należą się nasze najszczersze gratulacje i słowa zachęty do kontynuowania menadżerskiego trudu.
[Catherine Destivelle]
Catherine Destivelle. Rys. Jan Nyka
GS/0000 WIEK ULRICHA 12/2000
Urodził się 3 grudnia 1900 r. i – rówieśnik XX stulecia – w tym miesiącu święcił hucznie swój setny Geburtstag. Nie narzeka na zdrowie, w szpitalu był tylko raz w życiu, gdy symulował chorobę, by uniknąć wojska. Ulrich Inderbinen z Zermatt i Z'Mutt, już kilka razy wzmiankowany w "Głosie Seniora", jest chyba najsłynniejszym przewodnikiem alpejskim, i to nie ze względu na swoje wyczyny, lecz na wiek, do jakiego prowadził wycieczki. Jako chłopiec pracował na gazdówce ojca, pasał krowy i owce. Szczyty górskie pociągnęły go, gdy miał lat 20. W r. 1925 ukończył szkołę przewodników górskich, a w 1927 kurs przewodników narciarskich. Ale przed wojną nie było popytu na takie usługi. Prawdziwy boom zaczął się około r. 1960, a Ulrich im więcej liczył lat, tym chętniej był angażowany. Mając 84 lata prowadził jeszcze wycieczkę na Mont Blanc, jako 87-latek – na Dufourspitze. Swe 90. urodziny święcił na czubku Matterhornu, a 97. – na Breithornie. "Szoda, że zawczasu nie odkładałem pieniędzy – żartuje – mógłbym teraz pofiglować z Everestem." Tymczasem od dwóch lat chodzi już tylko na niższe górki. "Cóż, powoli zaczynam się starzeć", mówi.
[Ulrich Inderbinen]
Ulrich Inderbinen 100
Fot. Ludwig Weh "Les Alpes" 12/2000
GS/0000 WIEŚCI SPOD MAKALU 12/2000
Jak wynika z notatki Moniki Rogozińskiej w "Rzeczpospolitej" z 19 grudnia, wyprawie na Makalu (8481 m) udało się ustawić obóz II (6400 m). Rozbili go Jerzy Natkański, Krzysztof Wielicki i Dariusz Załuski ok. 200 m poniżej przełęczy południowej. Obóz I na tej drodze (5400 m) założyli 13 grudnia Maciej Pawlikowski, Dariusz Załuski i Jarosław Żurawski. Do szczytu droga wiedzie przez wierzchołek południowy (8010 m) i jest jeszcze bardzo daleka i niełatwa, a nad przełęczą wystawiona na wiatr. Warunki są jak dotąd bardzo korzystne, zauważmy jednak, że w Himalajach zaostrzają się one z początkiem zimy kalendarzowej, czyli od świąt Bożego Narodzenia. Krzysztof Wielicki planował wspinaczkę trudnym i efektownym Filarem Francuzów (zachodnim) lecz 10 grudnia odstąpił od tego zamiaru ("Rzeczpospolita" 12 XII 2000), choć wykonana już tam była duża robota (baza wysunięta i obóz I). Drogę granią południowo-wschodnią poprowadzili Japończycy wiosną 1970 roku, rozpinając 5 km lin poręczowych. Na szczycie stanęli 23 maja Hajime Tanaka i Yuichi Ozaki. 16-osobowy zespół japoński na przeprowadzenie całej operacji potrzebował – bagatela – 69 dni. Nasza wyprawa ma więc przed sobą trudne zadanie, a pamiętać trzeba, że dni zimowe są krótsze, warunki zaś zwykle nieporównanie trudniejsze od wiosennych.
GS/0000 A CO U WAS? 12/2000
Marek Grochowski, Łódź
W połowie grudnia pojechaliśmy w kilka osób do Pięciu Stawów. Padły dwa ostatnie "problemy" na północnej ścianie Cichego Wierchu (1979 m). Środkową depresję przeszli Iwona i Andrzej Skłodowscy, Marek Grochowski i Waldemar Ruta (pierwsze przejście, I, 1 godzina z dna doliny), zaś prawą depresję – Joanna i Zbigniew Krośkiewiczowie (II, 1 godzina, także z dna doliny). Pogoda była nadzwyczajna. W roku przyszłym chciałbym wziąć udział w międzyśrodowiskowej wyprawie na Kamet. Organizatorem jest Alpinistyczny Klub Eksploracyjny Sopot, przewidziani są też uczestnicy z Lublina, Łodzi i Wrocławia. Kierownikiem ma być Jerzy Tillak, kierownikiem organizacyjnym Jerzy Wieluński, ja zaś szefem sportowym. Kamet (7756 m) został zdobyty w r. 1931 przez wyprawę brytyjską (m.in. F. Smythe, E. Shipton) i był wówczas najwyższym szczytem osiągniętym przez człowieka. Nasza wyprawa została zgłoszona do kalendarza PZA.
Andrzej Skupiński, Calgary
Dzisiaj (18 grudnia) przyleciała do nas Iza Mikulska, którą odebrałem z lotniska. Wczoraj byliśmy z Ryśkiem Szafirskim pierwszy raz w tym sezonie na nartach. Śnieg był wspaniały, niestety podczas ostatniego zjazdu Rysiek upadł tak niefortunnie, że złamał sobie kciuk lewej ręki i czekają go co najmniej dwa tygodnie gipsu. Jak się Wam podobają nasze rozmowy przy piwku? Już się chyba ukazały na łamach GiA.
Ela (Lewandowska-) Sławińska, Calgary
Oboje z Andrzejem (Negrem) pracujemy pełną parą. Ja na wydziale psychologii uniwersytetu. Wykłady, pracownie – wszystko to bardzo mnie absorbuje, ale w miarę wolnego czasu chodzę w góry, w zimie zaś biegam na nartach. Lubię pływać, pojechałam więc na Tahiti i zrobiłam tam kurs płetwonurkowania z butlą. Ostatnie lato spędziliśmy w Ekwadorze, gdzie usiłowaliśmy wejść na Chimborazo i Cotopaxi, wichury i zła widoczność nie pozwoliły nam jednak na to. Na Cotopaxi wszedł Andrzej w towarzystwie Stacha Wilczaka z Polski. Andrzej jest w doskonałej formie i wyżywa się we wspinaniu po lodospadach i w skale, i jemu jednak praca nie pozostawia wiele czasu na góry. Nasi synowie Michał i Rafał też są związani z górami. Michał jest profesorem i wkrótce przenosi się na uniwersytet w Nowej Funlandii, gdzie obejmie katedrę fizyki stosowanej. Rafał nie zamierza (jak na razie) opuścić Calgary. Ma tutaj swoje ukochane Rockies, a w nich lodospady. Na uniwersytecie działa jako "postdoc" na geofizyce.
       PS. W świąteczny wtorek Andrzej Skupiński (Maharadża) poważnie uszkodził się na nartach: złamana główka kości ramieniowej, pęknięcie nadgarstka, ogólne potłuczenia. Pewnie czeka go dłuższa rehabilitacja.
GS/0000 W PARU ZDANIACH 12/2000