GS/0000 SKĄD TE NAZWY? 04/2007
MŁYNARZOWA PRZEŁĘCZ
Żabi Szczyt Wyżni znad Żabiego Stawu Białczańskiego Wyżniego. Po lewej Młynarzowa Przełęcz, po prawej Białczańska Przełęcz Wyżnia. Fot. Vladimír Koštial
W odróżnieniu od wielu bezimiennych przełęczy, ta miała własną nazwę ludową: od pancerza "rzucających się w oczy płyt" zwana była przez juhasów "Głazami" (głazy = góralskie "płyty"). Pod tym imieniem jako pierwszy zapisał ją na łamach "Jahrbuch des UKV" 1879 (s.344) Viktor Lorenz – bez wątpienia najlepszy wówczas znawca Tatr, chodzący m.in. z koziarzami z Jurgowa, jako autor na wskroś wiarygodny. Należy przyjąć, że przełęcz Głazy przeszedł ok. 1875 r. – z tekstu wynika, że trudności drogi, w tym mokre i śliskie płyty skalne, były mu dobrze znane, wspomina też przejścia innych ludzi, może górali, dokonywane w dogodniejszym suchym okresie. Latem 1895 r. austriaccy geodeci musieli zatknąć w siodle przełęczy tyczkę mierniczą (w 1876 punkt ten nie był mierzony). Powtarzane w literaturze twierdzenie, że pierwszymi turystami byli tu w r. 1907 Beynarowicz i Karłowicz wynika ze słabej znajomości źródeł. Od Lorenza "Głazy" przejęli twórcy treści turystycznej mapy "Hohe Tátra" 1:40 000, wydanej w Wiedniu w r. 1881 i kilka razy wznawianej. Na progu XX wieku w literaturze niemieckiej dla przełęczy ustaliła się wtórnie nazwa Froschseescharte, Müllerscharte. Gyula Komarnicki miał wahania: w tomie II (1918, s.104) w tekście podaje Müllerscharte, na mapce zaś (s.104–105) Müllerjoch. Polskim autorom ludowa nazwa Głazy nie była znana – przykładem Gustawicz w Słowniku Geograficznym I 1880 s.851: "przełęcz, łącząca Rysy [=Żabi Szczyt Wyżni] z Młynarzem". Nie ma o niej wzmianki u Eljasza, brak jej nawet na szczegółowej mapie "Tatry Wysokie" TT z r. 1903.
Janusz Chmielowski zignorował zapis Lorenza, a co gorsza "Głazy" (nota bene tutaj wcale nie jedyne w Tatrach) uznał za formę niemiecką, wprowadzając na jej miejsce własną biurkową "Przełęcz pod Młynarzem" ("Przewodnik po Tatrach" II 1908 s.201; s.204 "Przełęcz pod Młynarzem [po niem. Głazy Scharte; patrz Rocznik Węg. Tow. Karpack. z r. 1879, str.344])". "Przełęcz pod Młynarzem" pojawia się w przewodniku Chmielowskiego i Świerza, używał jej "Taternik", wśród turystów spopularyzował ją Tadeusz Zwoliński na kolejnych wydaniach mapy "Tatry Polskie" 1:37 500 (od I wydania z r. 1912 poczynając), także w różnych edycjach przewodnika po Tatrach (np. wyd. II 1925 s.193, wyd. III 1927 s.211 itd.). Ciekawe, że na swych wielkoskalowych mapach (od 1931) ograniczał się tylko do podania koty 2037 m.
Dla przełęczy oddzielającej od Młynarza późniejszą Młynarkę wojenny "Taternik" zaproponował nazwę Niżnia Przełęcz pod Młynarzem (r. XXV, 1943, s.76), co zatwierdziła Komisja do Spraw Imiennictwa Tatrzańskiego w "Taterniku" 1947 s.69. Część autorów słowackich i czeskich przyjęła pomysł Chmielowskiego w brzmieniu "Sedlo pod Mlynarom", inni (jak np. Miloš Janoška, 1923) woleli wzór niemiecki, czyli "Mlynárovo sedlo" (czeskie "Mlynařovo sedlo"). Opracowując swój przewodnik, Witold H. Paryski uznał tę drugą, przymiotnikową wersję za bardziej udaną i w t. VII "Tatr Wysokich" (1954, s.95) w miejsce Przełęczy pod Młynarzem wpisał własną wersję – "Młynarzowa Przełęcz, zwana też Przełęczą pod Młynarzem". Równolegle wprowadził i inne regulacje (s.97): Niżnią Przełęcz pod Młynarzem przemianował w Wyżnią Białowodzką Przełączkę zaś Niżnią Młynarzową Przełęcz przeniósł między Młynarze Wielki i Pośredni. Parę lat później oba nowe pomysły Paryskiego przyjęli bez zmian autorzy słowaccy (Vyšná bielovodska štrbina i Nižné Mlynárovo sedlo).
Wzgardzone przez Chmielowskiego "Głazy" do polskich publikacji nie weszły w ogóle, a historia nazwy przełęczy jest przykładem pochopnej, politycznie umotywowanej decyzji nazewniczej, w której wyniku sztuczny i bezbarwny banał – Przełęcz pod Młynarzem, Młynarzowa Przełęcz – wyparł oryginalny twór ludowy.
Józef Nyka
GS/0000 JAN PAWEŁ II W GÓRACH 04/2007
Jan Paweł II był – i jest – zjawiskiem niezwykłym i każda sfera jego życia budzi powszechną ciekawość. Tak jest m.in. z turystyką, która zresztą w jego długim ziemskim pielgrzymowaniu wcale nie była marginalnym hobby. Jan Paweł II kochał przyrodę, lubił ruch, był w młodości wodniakiem, uprawiał narciarstwo, ale najgoręcej adorował góry, u których stóp się wychował i którym pozostał wierny do ostatnich lat życia. W dniu 13 października 2005 r. z inicjatywy prof. Zdzisława Ryna górskiej pasji Papieża poświęcono w Krakowie specjalną konferencję naukową, która skupiła grono wybitnych prelegentów, w tym towarzyszy górskich wędrówek ks. Wojtyły – dla nich wówczas poufale "Wujka". Wśród referentów nie brakowało znanych taterników, takich jak ks. Roman Rogowski, Barbara Morawska-Nowak, Zdzisław Ryn, Janusz Zdebski, Andrzej Matuszyk (refleksje pedagoga turystyki), Zbigniew Ładygin. Wygłoszone referaty, zebrane w gruby tom, wydały wspólnie AWF im. Bronisława Czecha oraz COTG PTTK. Opracowanie księgi powierzono redaktorowi "Wierchów", Wiesławowi A. Wójcikowi, zasłużonemu twórcy kilku podobnych publikacji. Zachowując różnorodność i lekką formę narracji, nadał on całości jednolity kształt a przy tym rangę niemal dzieła naukowego. Mrówczej pracy wymagało zebranie i sprawdzanie źródeł, nazwisk, dat, cytatów, cenne są liczne odesłania do literatury, w tym do dawno zapomnianych gazet. Aż 80 stron zajęły streszczenia w 3 językach oraz tak przydatny indeks. Pro domo sua odnotujmy, że w artykule "Karol Wojtyła – Jan Paweł II w polskim piśmiennictwie turystycznym" często występuje "Taternik", a do "papieskich" mediów został też zaliczony "Głos Seniora", który red. Wójcik szeroko scharakteryzował jako "ewenement wydawniczy" (s.235–236). Książka przynosi wiele ciekawych wątków bocznych, np. artykuł Barbary Morawskiej-Nowak o taternictwie (wcale nie niedzielnym) ks. biskupa Józefa Rozwadowskiego i ks. prof. Ignacego Różyckiego. Słów osobnego uznania domaga się wystrój książki, do której redaktor zdołał wyszperać ok. 20 nieznanych fotografii z "Wujkiem" jako bohaterem. Skromne, nieprofesjonalne fotki sprowadzają Jana Pawła ze spiżowych pomników prosto pomiędzy nas turystów: siada z nami do śniadania, brodzi przez potok (s.266), wędruje na nartach po Gorcach, wyciąga w marszu nogi obute w swojskie trampki (s.258), gawędzi wesoło przy biwakowym posiłku. I taki zostaje w naszej pamięci po lekturze tej niezwykłej książki. (jn)
Ks. Karol Wojtyła – Jan Paweł II miłośnik gór i przyrody. Materiały z konferencji naukowej zorganizowanej w Akademii Wychowania Fizycznego Kraków, 13 października 2006. Pod redakcją Wiesława A. Wójcika. Kraków 2007, s. 384, 80 zdjęć, 30 mapek.
GS/0000 PROF. ANDRZEJ RADOMSKI (1929–2007) 04/2007
Dent de Crolles 1957 – Andrzej Radomski i Rafał Unrug (zmarły parę lat temu). Fot. Ryszard Gradziński
27 kwietnia 2007 r. zmarł w Krakowie prof. dr hab. Andrzej Radomski, całe dorosłe życie związany z naukami geologicznymi na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wybitny specjalista w dziedzinie sedymentacji, stratygrafii i paleontologii, autor wielu cennych publikacji i podręczników. Człowiek prawy i niezwykle skromny. Należał do Klubu Grotołazów, pierwszej nieformalnej organizacji taterników jaskiniowych, założonej w 1950 roku. Brał udział w wielu odkrywczych wyprawach do jaskiń tatrzańskich i wówczas najgłębszych jaskiń świata. W Tatrach penetrował m.in. Szczelinę Chochołowską, Jaskinię Miętusią, w r. 1955 w Jaskini Bielskiej na Słowacji pierwszy sforsował niebezpieczny komin. Jako geolog zajmował się naciekami z mleka wapiennego, które badał wraz z Ryszardem Gradzińskim (opracowanie 1957). W r. 1956 przeszedł do dna przepaść Bezden Pczelin w Bułgarii (II przejście w ogóle). Wspinał się też na powierzchni. Tak np. korzystając z pobytu w Bułgarii pokonał trudną 450-metrową północną ścianę Wichrenu, w tamte lata uchodzącą za najtrudniejszą w tym kraju. W imieniu grotołazów żegnał go nad grobem jego najbliższy przyjaciel, prof. Ryszard Gradziński, który przypomniał dwie z takich znaczących wypraw, należących do głównych sukcesów Zmarłego: do jaskini Dent de Crolles w rejonie Grenoble (1957) i do jaskiń Kuby (1961–62).
Barbara Morawska-Nowak
GS/0000 SZUKAMY CZUBKA AMERYKI 04/2007
Drugi szczyt Ameryki i najwyższy wulkan świata, Ojos del Salado, wciąż nie daje spokoju topografom. Polska wyprawa w r. 1937 operowała całkiem uczciwą kotą 6870 m, wziętą z map Riso Patróna (por. Wojsznis 1964 s.353). W r. 1956 wyprawy z Argentyny i Chile doliczyła się 7084 m a nawet przeszło 7100 m, co wysuwało Ojos del Salado na pierwsze miejsce całego kontynentu. Wszystkie prace krytycznie zestawił Witold H. Paryski w "Taterniku" 3–4/1956, w znakomitym artykule "Wysokość szczytu Nevado Ojos del Salado" (s.158–161). W tym samym czasie szczegółową triangulację przeprowadziła ekipa Adamsa H. Cartera z AAC, która uzyskała wynik 6893 m. Potem pomiary wiele razy powtarzano, pozostając w pobliżu warstwic 6850–6900 m. W tym roku w dniu 1 kwietnia na szczyt weszła trójka "Badaczy Dachu Ameryki", która dokonała pomiaru dwufrekwencyjnym GPS, obiecując odczyt o ostatecznej precyzji. Zespół przeprowadzi też identyczne pomiary porównawcze szczytów Aconcagua i Nevado Pissis (aktualnie 6883 m). Na tym drugim zostanie umieszczona tablica, przypominająca uczonego francuskiego i pioniera kartografii chilijskiej, Pierre Aimé Pissis. Wyniki pomiarów zostaną opracowane w Instituto Geográfico Militar (IGM). Geografowie wciąż poszukują sensacyjnych ustaleń, uparcie wraca 7000 m, choć przecież tak Aconcagua jak Ojos del Salado zostały gruntownie zbadane i nie powinny kryć żadnych już tajemnic.
GS/0000 Z NASZEJ POCZTY 04/2007
Piotr Lutyński, Kanada.
Serdecznie pozdrawiam z odległych krajów, po których ciągle podróżuję. Obecnie prowadzę prace geologiczne w Meksyku, w pięknej okolicy na zachód od Mexico City. Jest to pagórkowaty płaskowyż o wysokości dochodzącej do 3000 m, przypominający Lasek Wolski pod Krakowem, gdzie się urodziłem. Góry porośnięte są pięknym lasem dębowym i tujowym, co odróżnia je od okolic Krakowa, gdzie rosną głównie buki. Z odległości jednak ta różnica w drzewostanie nie ma dużego znaczenia i jest tam bardzo uroczo. Może zainteresuje was, że "Magazyn Górski" po opublikowaniu w maju 2006 (nr 38) mojego artykułu na temat Chachani wydrukował kolejne moje obserwacje górskie z rejonu Maricunga w Chile (nr 43, marzec 2007). Na połowę lata zaplanowałem przyjazd na 3 tygodnie do Polski.
Władysław Janowski, Filadelfia.
Do ogłoszonej w poprzednim numerze recenzji WEGA III dorzuciłbym jeszcze jedną sugestię. Chodzi o sposób wyodrębniania w hasłach informacji o działalności polskiej. Podoba mi się to, jak do tej sprawy podszedł Zorrilla w swojej "Enciclopedia de la Montańa", który wzmianki o Hiszpanach daje od nowego akapitu, oznaczanego flagą kraju. W ten sposób oddziela się ważne informacje ogólne od tych mających węższe narodowe znaczenie. W kwietniu byłem dwa tygodnie w Polsce. Zjeździłem dawno nie odwiedzane tereny – od Drezna (dokąd miałem lot) aż do Międzylesia (a nawet, to już na rowerze, do wioski Kamieńczyk). Sudety są przepiękne, szczególnie było to widać teraz wiosną. I stają się coraz piękniejsze, tym bardziej że są remontowane niegdyś mocno zaniedbane i robiące złe wrażenie domostwa. Ogólnie jedno z najładniejszych miejsc, jakie znam! Zresztą zawsze tak mi się zdawało, choć kiedyś, kiedy krajobraz Sudetów był dla mnie codziennością, to aż tak tego nie odczuwałem. Pozdrawiam serdecznie także od Hani.
Maciej Popko, Warszawa.
W długi weekend wybrałem się na Tubkal (4167 m) w Atlasie Wysokim, najwyższy szczyt Afryki Północnej. Po 6-godzinnym locie do Casablanki dotarłem w jeden dzień do wioski berberyjskiej Imlil (1740 m), skąd podchodzi się ok. 6 godzin do schroniska Club Alpin Français "Tubkal" (3207 m). Na szczyt wszedłem w czasie przewodnikowym 4 godzin. Do wysokości 3700–3800 m droga wiodła po twardym śniegu, raki okazały się więc absolutnie niezbędne, przydałby się też czekan, ale musiały go zastąpić kijki. Śnieg jest też na wierzchołku. Codziennie wchodzi nań kilkadziesiąt osób, głównie z Hiszpanii – nierzadko z licencjonowanym guide z Imlil, który jednak niewiele przypomina troskliwego przewodnika francuskiego. W drodze powrotnej nocowałem w Amrud (ok.1900 m), potem zszedłem przepiękną doliną rzeki Mizane na niziny, aż do Asni. Wypad na Tubkal z Polski zajmuje 4 do 5 dni, najlepiej wybrać się w kwietniu lub maju, później bowiem jest gorąco a śnieg znika odsłaniając nudny i męczący piarg. Wydatki na miejscu są śmiesznie małe: 300 zł na 8 dni, również przelot można zorganizować tanio.
Okolice Tubkalu widziane z dolnej części doliny Mizane. Fot. Maciej Popko
Schronisko "Tubkal", nad którym zaczyna się droga na szczyt. Fot. Maciej Popko
Dolina, którą się podchodzi pod Tubkal, nad nią piarżysta grzęda wiodąca ku szczytowi. Fot. Maciej Popko
Wreszcie na szczycie! Fot. Maciej Popko
Widok z wierzchołka w kierunku północnym. Fot. Maciej Popko
GS/0000 Z KULTURY 04/2007
GS/0000 RÓŻNE RÓŻNOŚCI 04/2007