Od paru lat wiedzieliśmy o jej zmaganiach z ciężką chorobą, ale nikt nie przypuszczał, że zgaśnie tak wcześnie. Żal i ból były tym większe. Urodziła się 14 września 1938 r. w Warszawie w rodzinie Lewandowskich, otrzymała imiona Elżbieta Barbara. Na UW ukończyła Wydział Fizyki, doktorat z nauk przyrodniczych obroniła w r. 1978 na Akademii Medycznej w Warszawie. Przez kilkanaście lat pracowała w Polskiej Akademii Nauk. W końcu lat pięćdziesiątych dała się poznać jako utalentowana taterniczka, choć raczej bez konkurencyjno-sportowego zacięcia. Wspinała się lekko, jakby od niechcenia, a do jej częstszych partnerek należała Małgorzata Surdel. Zrobiły we dwie kilka trudnych dróg, latem 1958 r. m.in. odnotowane w tomie VI "Tobiczyka" czysto kobiece przejście drogi Świerza na Mięguszowieckim Szczycie. Chodziła też zimą, choć przeszkadzała jej w tym inna namiętność: narty. Wyszła za mąż za kolegę klubowego, Andrzeja Sławińskiego "Negra". W r. 1982 wyjechała wraz z rodziną do Kanady, gdzie pracowała na uniwersytecie w Calgary jako ceniona profesorka i wychowawczyni. We wrześniu 2002 Andrzej pisał w liście: "Elżbieta pracuje na Uniwersytecie jako profesor na Wydziale Psychologii. Po Nowym Roku planuje spędzić parę miesięcy w Polsce na współpracy z ośrodkami naukowymi w Warszawie i Poznaniu." Miała znaczące osiągnięcia naukowe i duże grono wybitnych wychowanków. W r. 2005 przeszła na emeryturę. Górską pasję realizowała także w nowej ojczyźnie już tylko turystycznie, choć ambitnie w lecie i w zimie. Wędrowała też po górach świata w Ameryce Południowej, w Afryce Północnej, Oceanii. Cieszyła się sukcesami górskimi synów, szczególnie Rafała, bała się jednak o nich, wiedziała bowiem, czym jest alpinistyczny wyczyn. Ciężkim przeżyciem był dla niej wypadek Michała w r. 1996. Kochała wszystko, co żyje i aktywnie działała w towarzystwach ochrony przyrody. Pisał Negro: "Do naszego psa i trzech kotów Ela dokupiła sobie konia pięknego 20-letniego polskiego araba. Oboje mamy mnóstwo frajdy." Ostatnich kilka lat zabrała jej ciężka choroba, łagodzona pełną oddania opieką rodziny. Zmarła 9 listopada 2009 w Calgary w wieku 71 lat, tam też została pochowana a msze żałobne odbyły się w Kanadzie i w Warszawie. "Pozostanie w naszej pamięci jako wspaniała Żona i Matka, kochająca i kochana Towarzyszka całego naszego życia. Nikt nam Jej już nie zastąpi" napisali Andrzej i synowie Michał i Rafał, których obszerniejsze wspomnienie tu wykorzystujemy i do których kierujemy słowa najszczerszego współczucia. Nas, jej dawnych kolegów (a czasem i cichych wielbicieli), wspomnienie Elki cofa do szczęśliwej krainy naszej młodości: treningów na dębach w Lesie Bielańskim, beztroskich tygodni w schroniskach i namiotach tatrzańskich, wspinaczek w granitach Tatr w słońcu a nierzadko i deszczu lub burzy. Wielu przyjaciół z tamtych lat już nie ma, a każdy z odchodzących zabiera z sobą cząstkę tej naszej wspólnej pełnej światła pamięci. Szkoda...
I w czerni kroczą do nieba parami... W
czerwcowym numerze GS pożegnaliśmy Achillesa Compagnoniego, obecnie żegnamy jego partnera z K2, młodszego o 10 lat Lina Lacedellego. Urodził się on 4 grudnia 1925 r. jako członek rodu tak w Cortinie rozpowszechnionego, jak Gąsienicowie w Zakopanem. Miał bogatą kartę jako miejscowy wspinacz ale światową sławę przyniosło mu pierwsze wejście na K2, dokonane 31 lipca 1954 roku. Do finalnego ataku wyznaczył go prof. Desio il piccolo Mussolini, jak go zwano ponieważ dobrze się aklimatyzował i nie chorował, jak inni. Obaj zdobywcy wrócili do kraju jako bohaterowie narodowi, spotkali się z Papieżem i obsypani zostali honorami. Messner powiedział kiedyś, że miał to szczęście, by wejść na K2 śladami Lacedellego. Karierę wspinacza Lino zaczął jako nastolatek w miejscowym bractwie Scoiattoli Wiewiórek, w którym szybko przebił się do ścisłej czołówki. Z jego pierwszych wejść w Dolomitach wystarczy wymienić dwa: pd.-zach. ścianę Cima Scotoni (1952) oraz słynny Kant Wiewiórek pn.- zach. grań Cima Ovest di Lavaredo (1959), z wejść zimowych pierwsze zimowe przejście wschodniej ściany Grand Capucin (1951). Droga na Cima Scotoni była chlubą Wiewiórek 600 m wówczas granicznych trudności. Podczas wspinaczki w kompleksie Cinque Torri zobaczyła Lina jakaś turystka i spytała: Czy pan nie jest tym Lacedellim z K2? Nie odrzekł stanowczo jestem Lacedellim z Cima Scotoni. Lino był później handlowcem, przewodnikiem, ratownikiem, prelegentem, dorabiał nawet jako hydraulik. Zmarł 20 listopada 2009 roku i spoczął w rodzinnej Cortinie.
Osobiście poznaliśmy go w r. 1962. Jako dolomickich nowicjuszy skierowano nas do niego po wspinaczkowe rady. Miał w Cortinie elegancki sklep ze sprzętem górskim, ozdobiony wielkim szyldem "Lino Lacedelli del K2". Przyjął nas z włoską wylewnością, poczęstował kawą i winkiem ale z praktycznych rad usłyszeliśmy tylko, że wszelkie braki w sprzęcie możemy uzupełnić w jego magazynie. Później widywaliśmy się na międzynarodowych mityngach, gdzie często reprezentował alpinizm włoski. Jan Mostowski przysłał nam wycinek z amerykańskiej gazety, która przypomina, jak w 2004 r. Lino wziął udział w jubileuszowej wyprawie Scoiattoli na K2, w której trakcie szczyt zdobył jego bratanek Mario Lacedelli, o czym pisaliśmy też na naszych łamach. Oświadczył wtedy Lino, że przyjechał w Karakorum, by Królowi Gór powiedzieć jednocześnie i "witaj", i "żegnaj". W tymże 2004 roku, po śmierci prof. Desio, napisał wespół z Giovannim Cenacchim reportaż wspomnieniowy "K2. Il prezzo della conquista" (K2. Cena zwycięstwa) jedyną swoją książkową wersję wydarzeń na K2. W notatce o Compagnonim w
GS 06/09 wspomnieliśmy o długo ukrywanych przez prof. Desio i obu zdobywców niechlubnych okolicznościach ataku szczytowego na K2, ujawnionych dopiero przez skrzywdzonego Bonattiego. Achille i Lino tłumaczyli się gęsto, m.in. w swoich mocno spóźnionych książkach, z ostateczną prawdą poszli jednak we dwóch na sąd boski, bo nawet Bonatti pewnych spraw tylko się domyśla. W historii alpinizmu obaj pozostaną na zawsze.
"Z wysokich gór Chin, gdzie głównie (...) buszują Japończycy, nie ma dotąd prób podsumowań i długo nie będzie." czytamy w numerze 10/2009 Głosu Seniora. Tymczasem warto wspomnieć o polskim sukcesie właśnie w sezonie 2009 w Chińskim Pamirze. 8 i 11 sierpnia 2009 wyprawa w składzie ks. Krzysztof Gardyna, Paweł Roehrych, Paweł Ciszewski i Rafał Michałowski w dwóch zespołach jako pierwsza polska ekipa stanęła na szczycie Koskulaka (7028 m). Atak przeprowadzono żebrem północno-zachodnim. Jako w ogóle pierwsi szczyt zdobyli w r. 2005 Rosjanie. Zespoły rosyjskie oprócz przejścia wspomnianej drogi dokonały także wejść żebrem południowo-zachodnim oraz ścianą północną od strony Muztaghaty. Podejmowane wcześniej próby zdobycia szczytu nie odniosły sukcesu.
Skromna liczba polskich wejść w tym rejonie wiąże się m.in. z jego niedostępnością. Jeden z dojazdów możliwy jest od strony Kirgistanu po ok. dwudniowej podróży z Biszkeku przez Naryn i przeładunku bagażu na granicznej przełęczy Torugart (3752 m, samochody kirgiskie nie wjeżdżają na teren Chin). Alternatywą jest przylot do Kaszgaru przez Urumqi i Pekin droga dłuższa i droższa, ale dzięki temu, że pokonywana samolotem, znacznie mniej męcząca. Trzecia droga, to Karakorum Highway od strony Pakistanu połączeniem Rawalpindi Kaszgar.
Pierwszą zdobyczą dla polskiego alpinizmu z tego rejonu było wejście na Muztaghatę (7546 m) Ryszarda Pawłowskiego w 1998 r. (nie będziemy tu wspominać o wiek wcześniejszych osiągnięć po części eksploracyjnych, po części wywiadowczych, Bronisława Grąbczewskiego). Od tamtego czasu na szczycie Ojca Lodowych Gór stanęło kilkunastu Polaków, szczególnie licznych w roku 2005: wyprawa AKT Watra i Klubu Górskiego z Lubina (Paweł Mitura, Bogusław Chamielec, Małgorzata Nowak, Marcin Nowak, Witold Pietrzak) oraz Annapurna Klub (Paweł Roehrych). Dwukrotnie bezskutecznie próbowano dokonać polskich wejść na pobliski Kongur Shan (7719 m), w r. 1985 zdobyty od południa przez Chrisa Boningtona. Dwie wyprawy KW Trójmiasto, kierowane przez Michała Kochańczyka w 1999 i Marcina Henniga w 2007 r. nie osiągnęły szczytu.
W dniach 1822 listopada odbył się w Łodzi już po raz jedenasty Explorers Festival, największa w Polsce impreza tego typu, jedna z największych na świecie. Nagrody "Explorera" tym razem poszły do rąk polarników, m.in. 4 członków głośnej kiedyś wyprawy TransAntarctica 1989. Nagrody "Camera Extrem" odebrali mistrzyni fotografii podróżniczej Elizabeth Wald z USA oraz znany słowacki filmowiec górski Pavol Barabaš. Wśród licznych atrakcji towarzyszących festiwalowi, w tym zawodów wspinaczkowych, wymienić trzeba wybór drogą głosowania internetowego "10 Złotych Wypraw Polskich XX Wieku" oraz adresowaną do młodzieży szkolnej i rozrastającą się z roku na rok Wielką Lekcję Geografii z wykładami uznanych sław nauk geograficznych i konkursem, do którego w tym roku stanęło 65 szkół i ok. 700 uczniów z całej Polski. W sobotnie popołudnie publiczność ciepło przyjęła nawiązującą do 70 rocznicy Września prelekcję prof. Andrzeja Paczkowskiego w asyście redaktora GS pt. "Drogi do wolności", przypominającą udział alpinistów w walce z hitlerowskim najeźdźcą. Nakładem Festiwalu ukazała się broszura "Taternicy Ojczyźnie 19391945", rozdawana gratis uczestnikom. Dyrektorem i duszą Explorers Festival dziś już z powodzeniem naśladowanego w innych miastach jest jego niegdysiejszy inicjator, Zbigniew Łuczak, któremu należą się od ludzi gór gorące podziękowania.
W końcu listopada otrzymaliśmy "Taternika" nr 3/2009 z "przewrotnym" zdjęciem na okładce. Numer jest treściwy i bogato ilustrowany głównie eksploracyjno-sportowy i w odróżnieniu od kilku poprzednich raczej wolny od małowartościowych tekstów. Zaskoczenie dla czytelników kryje artykulik wstępny: pożeganie z odbiorcami redaktorki pisma, która wytrwała na tym posterunku zaledwie 2 lata. Pani Jagoda Adamczyk-Ceranka zawiadomiła nas o swej decyzji okólnikiem mailowym: "Chciałabym wszystkich poinformować, że nie jestem już redaktorem naczelnym "Taternika". Dziękuję Wam za współpracę i zachęcam do jej kontynuowania w przyszłości. Nowym redaktorem została Renata Wcisło, tel. 607-503-568, e-mail:
renata.wcislo@pza.org." Nową gospodynię pisma, taterniczkę jaskiniową i dziennikarkę, postaramy się przedstawić w numerze grudniowym, już wiemy jednak, że w pracy nad "Taternikiem" pomagała dotychczasowej redaktorce i w wiele spraw jest nieźle wprowadzona.
Echevarría (rocznik 1926) w liście z 28 lipca donosi nam o swojej kolejnej solowej wyprawie w rzadko odwiedzane rejony Andów Peruwiańskich. Pisze: "Wypad do Peru był bardzo nieudany, a to z powodu fali polarnego powietrza (nazywanej w Peru el friaje), która dotarła tu z południa i spowodowała zamarzanie wód, zanim zdołały one wypłynąć z lodowców czy pól firnowych. W związku z tym potoki wyschły i nie było wody w dolinach, które ludzie ze stadami musieli opuścić. Ja przez kilka dni maszerowałem jak idiota, mając do dyspozycji tylko jeden kubek wody na dzień, aż w końcu niżej udało mi się znaleźć jakieś źródło. Wszedłem tylko na dwa mało wybitne szczyty, P.5007 m i P.5123 m (wysokości według GPS), położone na południe od przełęczy Abra Condori i na południe od masywu Mismi w pasmie Cordillera Chila. (...) W Chile teraz w ogóle nie ma śniegu, a powinien trwać właśnie sezon narciarski."
Od lat dostajemy od Evelia krótkie meldunki z jego wypraw w Andy, których co roku odbywa dwie do trzech. Najczęściej wyrusza samotnie i zawsze w rejony rzadko lub wcale nie odwiedzane przez alpinistów. Obecnie najczęściej są to Andy Peruwiańskie lub Boliwijskie, dawniej chętnie jeździł do Kolumbii i Wenezueli. Andy Argentyńskie i Chilijskie eksplorował w młodości, natomiast nigdy nie był w Andach Ekwadorskich. Evelio jest autorem znacznej liczby haseł w tomie IV WEGA, a także życiorysów andynistów do biograficznego tomu VI encyklopedii. 83 lata czapki z głów!