W
poprzednim numerze GS odnotowaliśmy śmierć Janki Zygadlewicz wracamy do jej sylwetki w szerszym wspomnieniu. Pozostaje w naszej pamięci jako serdeczna koleżanka, przyjaciółka i towarzyszka ze skalnych dróg, ale Janka to także duża postać w historii taternictwa żeńskiego. Około roku 1960 należała do kilkuosobowego złotego kobiecego teamu, śmiało wkraczającego na drogi dotąd uważane za domenę mężczyzn. Później odnosiła sukcesy w Alpach i Kaukazie. Urodziła się 19 października 1933 r. w Katowicach w rodzinie nauczycielskiej. Mając 18 lat otrzymała świadectwo maturalne w Liceum im. Marii Konopnickiej. Studia techniczne na Politechnice Gliwickiej zakończyła z tytułem inżyniera budownictwa. W biurach projektów przemysłu węglowego była cenionym pracownikiem, choć podobnie jak wielu innym taternictwo i jej przeszkadzało w pracy. Wspinaniem zainteresowała się w r. 1955, rok później była już w klubie gliwickim a ściślej mówiąc w ówczesnej Sekcji Alpinizmu PTTK. Jej głównym taternickim promotorem był Zdzisław Dziędzielewicz. Wspominał po latach Jankę jako dziewczynę mocną fizycznie i odporną na trudy, przy tym silnie zmotywowaną i konsekwentną w realizacji górskich celów. Wspinała się świetnie w skałkach i na tatrzańskich ścianach, sięgając po drogi coraz to wyższej klasy. Szybko też przebiła się do zaledwie paruosobowej kobiecej czołówki. Z Jolą Śledziewską(-Jarecką) zrobiła drugie zimą przejście kobiece pn. ściany Mięguszowieckiego Szczytu. Kilku wybitnych przejść dokonała w towarzystwie Haliny Krüger(-Syrokomskiej). Były to m.in. otoczone sławą skrajnie trudnych tzw. kant hakowy Mnicha, droga Wrześniaków na Zamarłej Turni i z wszystkiego najgłośniejszy słynny Wariant R na Mnichu (29 lipca 1962 wszystko jako pierwszy zespół kobiecy). Pierwszym kobietom na Wariancie R "Taternik" 12/1963 poświęcił osobną notatkę, pisze też o nich Witold H. Paryski w "Wielkiej encyklopedii tatrzańskiej" (s.1241).
Marzyła o kobiecym przejściu Wielkiej Grani Tatr, opracowała nawet szczegółowy plan trawersowania. Jako członkini ówczesnej kadry klubowej, wyjeżdżała za granicę. W Alpach Julijskich przeszła 10 sierpnia 1962 z Tadeuszem Kozubkiem oraz Barbarą i Romanem Łazarskimi środek pn. ściany Triglavu drogą bawarską. Wracając do kraju, grupa zatrzymała się w Wysokich Taurach a Janka weszła pn.-wsch. grzędą na najwyższy szczyt Austrii, Grossglockner. Z Alp Francuskich wystarczy wymienić wysoko ocenione II w ogóle przejście pn.-wsch. filara Grande Rocheuse (z Henrykiem Bednarkiem, Bronisławem Kunickim i Jerzym Potockim, 2326 sierpnia 1962). W Kaukaz wyjeżdżała w latach 1963 (KW), 1970 (KW), 1971 (AKG Gliwice) i 1974 (PZA). Tu do jej zdobyczy należały m.in. prawy filar pn.-zach. ściany Dombaj Ulgenu Zachodniego (1963), pd. grań Kurmyczi oraz wejścia na Dżantugan, Bżeduch i wschodni wierzchołek Elbrusa (wszystko w lipcu 1970 r.). Na Bżeduch weszła mimo bolesnego zranienia kamieniem, Elbrus stał się jej życiowym rekordem wysokości (5621 m). W 1971 r. nastąpiło wejście pn. filarem Pika Giermogienowa (25 lipca) i długi trawers grani Szczytu Wolnej Hiszpanii (28 lipca 1971). Trzy lata później jej działalność w Kaukazie zakończył mocny akord: wielkie trawersowanie 17-kilometrowej pięciotysięcznej grani Muru Bezingi (21 lipca 4 sierpnia 1974), wówczas mającej zaledwie kilka kobiecych przejść rosyjskich. Andrzej Sobolewski w swoim "Kalendarium" kaukaskim zalicza Janinę Zygadlewicz, obok Anny Okopińskiej, do honorowego grona 28 osób zasługujących na "szczególne wyróżnienie sportowe". W r. 1963 w Kaukazie zaprzyjaźniła się z Jerzym Krajskim i ciężko przeżyła jego śmierć na Cima Ovest w Dolomitach. Chciała dociec prawdy, co w dniach od 4 do 10 marca 1964 faktycznie wydarzyło się na Filarze Wiewiórek i 5 stycznia 1965 złożyła w tej sprawie w ZG KW 25-stronicową krytyczną analizę różnych wypowiedzi partnera Jurka niespójnych i winę za nieszczęście przenoszących na osobę Zmarłego.
Mając lat 60 Janka zakończyła pracę zawodową, nie wspinała się już, ale nadal jeździła w skałki i w góry, szczególnie w Tatry Słowackie. Turystyka górska i sprawy alpinizmu pozostawały jej głównym hobby. Była osobą wielkiej skromności, stroniącą od mediów i daleką od zabiegów o "blask własnej gwiazdy". Jej wciąż świetną kondycję wspomina Krystyna Sałyga: ze spotkań seniorów nad Morskim Okiem nie wracała samochodem, lecz szła pieszo przez Zawrat i Halę. Zmarła po długich cierpieniach w Wielkanoc 24 kwietnia 2011 w konsekwencji drobnego z pozoru wypadku ulicznego. Spoczęła na cmentarzu parafii Piotra i Pawła w Katowicach, żegnana przez rzeszę górskich przyjaciół i kolegów. Do jej siostry, Basi, kierujemy słowa szczerego współczucia, dziękujmy Jej przy tym za użyczenie nam garści biograficznych szczegółów.
Dużo działo się w tym sezonie na trzech najwyższych szczytach Himalajów. Na Lhotse weszły pierwsza Chinka (Wang Jing) i pierwsza Niemka (Billi Bierling). Nowym nestorem tego szczytu jest od 21 maja Carlos Soria, liczący jak podaje Eberhard Jurgalski 72 lata i 195 dni. To jego 10. ośmiotysięcznik, a towarzyszący mu Oiarzabal odnotował swoje 25. wejście 8-tysięczne. Było sporo wejść na Kangchendzöngę, której mit niedostępności został wreszcie przełamany. Zdobyła ją m.in. pierwsza Amerykanka, Cleo Weidlich. Schodziła ona z kontuzją kolana i ślepotą śnieżną. Z pomocą pośpieszyli jej z bazy dwaj towarzysze i z obozu II odprawili helikopterem prosto do szpitala. Główną sceną był jak zwykle Everest, na którym w tym sezonie bywało wręcz tłoczno. Nic dziwnego, że aby znaleźć się w mediach nie wystraczyło tylko postawić stopę na 8-tysięcznym czubku, nawet w dobrym czasie i bez tlenu. Trzeba było jeszcze błysnąć czymś niecodziennym. Były takie wyczyny. Dwie panie Szerpanka i Hinduska zaliczyły po dwa w tym sezonie wejścia na Everest pierwsza w przeciągu 8, druga 9 dni. Amerykanin Michael Horst w 21 godzinach zamknął wejścia na Everest i na Lhotse. Sensacją było wejście nepalskiego guru Kumara Rai (30), który pozostał na szczycie Everestu 32 godziny, z tego 27 na religijnej medytacji. Tylko przez 11 godzin korzystał z maski tlenowej (poprzedni rekord Chiri Sherpy wyniósł 21½ godziny). W te same dni ze szczytu zlecieli na dwójkowym spadolocie Nepalczycy Babu Sunuwar (29) i Lakpa Tshering Sherpa (35), by po 40 minutach wylądować w Namche Bazar. W dniu 20 maja było na szczycie ok. 100 ludzi (!), ale już 6 maja Eberhard Jurgalski mógł napisać: "9 wspinaczy weszło wczoraj na Everest. To oznacza, że liczba wejść na ten szczyt od strony Nepalu przekroczyła 3000. Nowy niewiarygodny rekord!" (
8000ers.com). Nie zabrakło też przykładów niezwykłego hartu woli. 20 maja na Kangchendzöngę weszła Hiszpanka Rosa Fernández. Był to jej piąty 8-tysięcznik, najtrudniejszy jako szczyt ale też jako problem psychiczny, gdyż pokonała go tuż po zakończeniu kuracji raka piersi. Rosa przyznała, że jej ikoną i inspiracją jest od lat Wanda Rutkiewicz koledzy w bazie przezywali ją "Rosa Wanda". "A jednak
el cáncer był moją najtrudniejszą górą" zwierzyła się portalowi
Desnivel.com. Dzień po Hiszpance na Lhotse wszedł Węgier Zsolt Eross (43), który po wypadku w Tatrach w styczniu 2010 stracił nogę i wspina się z pomocą protezy. To jego 9. ośmiotysięcznik, "wraca w Himalaje o pół nogi krótszy ale o połowę silniejszy duchem" napisała popularna ExplorersWeb...
Dobrze wiodło się naszym południowym sąsiadom. Peter Hámor zaliczył Makalu a Czech Radek Jaroš Lhotse, jako swój 12. ośmiotysięcznik. Pozytywnych polskich akcentów tym razem nie było, Kinga Baranowska nie zdołała wejść na Makalu, podobnie jak Paweł Michalski na Kangchendzöngę. Mimo sprawnej służby ratowniczej (o czym niżej), wypadków odnotowano sporo, źle wiodło się zwłaszcza seniorom.12 maja na Evereście zmarł 58-letni Takashi Ozaki a 22 maja na Cho Oyu czołowy alpinista holenderski Ronald Naar (56). Ozaki był wybitnym japońskim himalaistą, Naar w r. 1981 wszedł na Nanga Parbat, miał też za sobą m.in. Everest i K2. W górnych partiach Icefallu stracił życie nepalski senior (i polityk), 82-letni Sailendra Kumar Upadhyaya, dawniejszy minister spraw zagranicznych Nepalu.
W
poprzednim numerze GS zamieściliśmy notatkę o szwajcarskich ratownikach z powietrza w Nepalu. Dowiadujemy się ostatnio, że do szwajcarsko-nepalskiego zespołu dołączył Włoch Simone Moro, który licencję pilota helikopterowego zdobył w r. 2009 w Kalifornii. Uczestniczył on już w kilku akcjach, m.in. w poszukiwaniach Białorusinów Sierheja Biełousa i Nikołaja Bandaleta, zaginionych na Thulagi Peak (7057 m) w Mansiri Himal (ostatni kontakt 8 maja). Simone znalazł tam namiot na wysokości 6300 m ze sprzętem lecz bez ludzi. Jako nowość w nepalskim ratownictwie Szwajcarzy wprowadzili akcje z użyciem długiej liny, bez konieczności lądowania maszyny. W ten sposób uratowano alpinistów na Annapurnie, co przyniosło im Eurocopter's 2011 Golden Hour Award. W Pakistanie tą metodą w r. 2005 wojskowy helikopter zdjął z flanki Nanga Parbat wyczerpanego Słoweńca Tomaža Humara, który sam wpiął się do opuszczonej mu liny. W marcu 2011 r. nepalscy piloci i ratownicy przeszli szkolenie w Szwajcarii plany przewidują, że niebawem usamodzielnią się oni pod tym względem.
Przygotowując nowe wydanie przewodnika "Tatry Słowackie" miałam okazję przejść większość opisanych w nim szlaków. Obszary ogołocone z lasów przez huragan w jesieni 2004 r. powoli zamieniają się w miłe dla oka zagajniki, natomiast złe rzeczy dzieją się w ocalałych drzewostanach powyżej warstwicy 1200 m. Po kataklizmie z listopada 2004 w lasach Tatr Wysokich, Bielskich i wschodniej części Tatr Zachodnich doszło do następnej klęski ekologicznej. Wskutek inwazji kornika, obumarły wielkie połacie lasów górnoreglowych od Doliny Białej Wody na północy, pod Dolinę Cichą na południu. W niektórych rejonach sucharze już padły pod naporem wiatrów (dol. Zimnej Wody, stoki Łomnicy). W innych jeszcze stoją, zagrażając ludziom przy następnej wichurze (stoki Sławkowskiego, Dolina Wielicka, rejon Krywania). Pracownicy ŠL TANAP sygnalizują potrzebę usunięcia martwych drzew przynajmniej z obrzeży szlaków w czerwcu mają przeprowadzić takie działania. Na razie niebezpieczne odcinki oznaczono tablicami ostrzegawczymi. Suche drzewostany mogą też łatwo paść pastwą płomieni, dlatego turyści powinni pedantycznie przestrzegać zasad ochrony przeciwpożarowej. O sytuacji tej jakoś mało się pisze, u nas prawie w ogóle...
Naszym największym wydawcą książek wysokogórskich pozostaje STAPIS. Mimo zaangażowania w monumentalną WEGA, oficyna znajduje czas i środki na wydanie paru tytułów alpinistycznych w ciągu roku (w ramach serii "Literatura górska na świecie"). W ostatnim półroczu trafiły na rynek dwie pozycje o tematyce himalajskiej. W końcu zeszłego roku otrzymaliśmy II wydanie "Nanda Devi" Janusza Klarnera. Decyzja o wznowieniu dziejów pierwszej polskiej wyprawy w Himalaje wydaje się być jak najbardziej słuszna. Nowa edycja została wzbogacona komentarzami historycznymi, m.in. autorstwa Janusza Kurczaba i Marcina Gałusa. Szkoda, że w nowym wydaniu nie znalazł się "Dziennik himalajski" Jakuba Bujaka, częściowo drukowany w latach 196061 na łamach Taternika. Była też okazja, by pokusić się o sporządzenie bibliografii wyprawy, zresztą komentowanej także w zachodnich periodykach. Pewien sprzeciw budzi zbyt nagłaśniany wątek ubecki wokół Klarnera i jego książki oraz poważne traktowanie klątwy, jaka rzekomo miała ciążyć na uczestnikach wyprawy.
Druga książka to bodaj debiut bardzo skutecznego zimą (I wejścia zimowe na Shisha Pangmę 2005, Makalu 2009 i Gasherbrum II 2011) przyjaciela polskich wspinaczy Simone Moro. "Kometa nad Annapurną" to książka, której głównym wątkiem jest tragicznie zakończona zimowa wyprawa na Annapurnę w 1997 roku. W lawinie zginął wówczas jeden z najlepszych himalaistów świata Anatolij Bukriejew z Kazachstanu. Z dużą przyjemnością czyta się o przyjaźni dwóch alpinistów a portret Bukriejewa stworzony przez Włocha jest bardzo ciepły i sugestywny. Coraz rzadziej gości w literaturze górskiej taki sposób pisania. Dobrze się stało, że książka Moro przywraca właściwy wizerunek Bukriejewa, tak niesprawiedliwie wykoślawiony przez Krakauera.
I jeszcze jedna cenna książka "Góry na opak", to starannie wydane przez National Geographic 10 rozmów Olgi Morawskiej z rodzinami naszych wielkich wspinaczy. Aż 6 wywiadów zostało przeprowadzonych z bliskimi alpinistów, którzy zapłacili najwyższą cenę za swoja pasję (Chrobak, Czok, Heinrich, Kukuczka, Dobrosława Miodowicz-Wolf, Wanda Rutkiewicz). Z uwagi na osobiste przeżycia, Olga Morawska, jak mało kto potrafi wczuć się w tragedie swoich rozmówców. Pytania stawia z dużym taktem ale i chęcią dotarcia do głębi duszy interlokutorów. Zapis tych rozmów jest pasjonującą lekturą i przynosi szereg nieznanych przyczynków biograficznych dotyczących naszej elity wspinaczkowej. "Góry na opak" to książka ważna i potrzebna.
Z dużym zadowoleniem odnotowujemy zainteresowanie się literaturą górską przez "Sklep Podróżnika". W stosunkowo krótkim czasie na półki księgarskie trafiły dwie książki z serii "W górach". I tak, znany polskim czytelnikom (m.in. z albumów wydanych przez Romana Gołędowskiego) Stefano Ardito, na stronach "W granicie i lodzie" zapoznaje nas z dziejami alpinistycznymi masywu Mont Blanc. To bardzo trafiony tytuł, bo w polskim piśmiennictwie alpinistycznym dzieje zdobywania Alp były traktowane dość po macoszemu. Drugą pozycją są wspomnienia Alaina Roberta z jego wspinaczek miejskich, wydane pod tytułem "Szklane góry". Do tej pory określenie to kojarzyło nam się z pięknościami raczej granitowym, bądź wapiennymi. "Sklep Podróżnika" ma jeszcze w tegorocznych planach wydawniczych m.in. wspomnienia Petera Habelera, kolejną książkę Ardito, tym razem o ważniejszych dokonaniach wspinaczkowych w Dolomitach oraz książkę J. Hemmleba o tragedii braci Messnerów na Nanga Parbat. Po południowej stronie Tatr Milan Vranka wraca do tragedii słowackiej wyprawy na Mount Everest w roku 1988. Przypomnijmy, że wyprawa pokonała w stylu alpejskim angielską drogę na pd.-zach. ścianie. Tylko J. Just osiągnął szczyt, a pozostali P. Božík, D. Bečík i J. Jaško weszli na Wierzchołek Południowy. Podczas zejścia na Przełęcz Południową cała czwórka zaginęła. "Nezvestní z Everestu" to smutne przypomnienie tragicznych wydarzeń i ważne memento na przyszłość.