GS/0000 REINHOLD MESSNER W WARSZAWIE 08/1998
[Reinhold Messner]
Reinhold Messner pod Gasherbrumem I w r. 1975. Fot. Marcin Zachariasiewicz
Pierwsza wizyta Reinholda Messnera w Polsce (15–16 maja 1998) wiazala sie z promocja polskiego wydania jego ksiazki "Na koniec swiata", a pobyt finansowaly firmy "Muza SA" oraz "Alpinus SA". Do glownych punktow programu nalezaly wizyta na Miedzynarodowych Targach Ksiazki w PKiN oraz konferencja prasowa w sobote 16 maja. Otwierajac spotkanie, przedstawiciel "Alpinusa", Artur Hajzer, podziekowal Messnerowi za pomoc w akcji ratunkowej na Lho La w r. 1989, wyrazajac radosc z faktu, ze po latach przyszedl czas, kiedy mozna bylo zaprosic go do Polski.
Na konferencji Messner krotko opowiedzial o swoich zainteresowaniach gorskich i podrozniczych, wskazal tez na nowa dziedzine swej aktywnosci, jaka jest spisanie historii (kroniki) rozwoju alpinizmu. Jak stwierdzil, az na trzech polach osiagnal maksimum tego, co sie dalo osiagnac: we wspinaniu skalnym (swoimi solowkami w Dolomitach i drogami klasycznymi), w himalaizmie, a ostatnio w wedrowkach przez piaszczyste i lodowe pustynie. Analizujac przy pracy nad "kronika" fenomen himalaizmu polskiego, doszedl do wniosku, ze musi poznac Tatry i nawiazac kontakt z piszacymi polskimi alpinistami i dziennikarzami, zajmujacymi sie alpinizmem. Wymieniajac polskich wspinaczy, najczesciej wspominal Kurtyke, jako wielkiego alpiniste i mysliciela (thinker), Kurczaba, jako lidera wypraw, ktorego doswiadczenia organizacyjne daly efekty takze w nastepnych pokoleniach. Niemal rownie czesto wymienial nazwiska Kukuczki, Zawady i Wandy Rutkiewicz. Pytania z sali byly poczatkowo naiwne: "czy nie korcila pana poludniowa sciana Lhotse?", "jak pan sadzi, czy Wanda Rutkiewicz miala szanse na wszystkie osmiotysieczniki?". Pytano o zdarzenia najstraszniejsze i najbardziej zabawne w jego karierze, o sporty uzupelniajace itp. Istotne jest, ze Messner dawal bardzo dobre, wywazone ale zarazem jasne odpowiedzi, starajac sie przy tym tlumaczyc cos z najistotniejszych spraw alpinizmu. Zbyt naiwne pytania ("czy pan sie nie bal?") zbywal jednak krotko, odsylajac do swoich ksiazek. W zrownowazonej proporcji nastapily pytania fachowe, a odpowiedzi na niektore z nich moga zaciekawic i naszych czytelnikow. Na pytanie o Toma Cesena na poludniowej scianie Lhotse Messner wspomnial o wczesniejszym przyznaniu mu przez siebie nagrody Snieznego Lwa i 10 000 dolarow (za sciane Jannu, 1989). Nastepnego roku wydawalo sie, ze nagroda rowniez nalezy sie Cesenowi. Gdy Messner wysluchal jego prelekcji w Wiedniu dostrzegl w relacji szereg niescislosci i niekonsekwencji, np. dotyczacych niezwykle dobrej widocznosci na slajdach (widac bylo Kngchenjunge). W tej sytuacji dal mu dwie szanse: albo wyjasni wszystkie watpliwosci, albo dokona podobnego wejscia z jakims znanym silnym wspinaczem chocby ze Slowenii, Polski lub Rosji. Ale do dzis Cesen nie uczestniczyl juz w zadnym podobnej rangi wyczynie, wiec Messner swoja kronike pisze tak, jakby sciana Lhotse nie zostala pokonana przez soliste.
Pytany o serie smierci Polakow w Himalajach oswiadczyl, ze najwazniejsza odpowiedz musimy dac sobie sami tu w kraju. Jego natomiast opinia jest zwiazana z obserwacja losow wiodacych srodowisk wspinaczkowych, wynikla z pracy nad kronika alpinizmu. Zbyt czesto w tych najsilniejszych grupach wiele osob przekracza granice ryzyka w rywalizacji i, jesli wmieszaja sie w to media, de facto wspina sie poza ta granica (they push the limit really after the limit). Wymienia wiedenczykow i monachijczykow, Francuzow w latach 50., w Himalajach Brytyjczykow w 70., Polakow w latach 80., ostatnio przez 8–9 lat Slowencow, z ktorych kilku zginelo. Rzecz warta jest zastanowienia, bo przeciez wszyscy znamy pokuse wyznaczania sobie z kazdym sezonem ambitniejszych celow i dostosowywania ich do osiagniec kolegow, a nie do wlasnej formy. O Wandzie Rutkiewicz wyrazil sie tak: mial z nia bardzo dobre kontakty i byla wedlug niego najwybitniejsza ze wspolczesnych himalaistek. Ale kiedy publicznie zapowiedziala, iz zdobedzie wszystkie pozostale osmiotysieczniki w ciagu jednego roku – juz wiedzial, ze nie wroci. Wszyscy to "wiedzielismy". Wszyscy wiemy tez, jaka uniwersalna range ma nasz najbardziej wszechstronny wspinacz, Wojciech Kurtyka. Niemniej to Messner musi naszym mediom wyraznie mowic, ze "dla mnie najwiekszym polskim alpinista jest Kurtyka, choc wiem, ze polskie spoleczenstwo wybralo na swego idola Jerzego Kukuczke".
Po konferencji Messner przeszedl na stoisko wydawcy i przeszlo godzine podpisywal ksiazki. Chetnych w kolejce bylo ok. 600 osob, co moze stanowic rekord tegorocznych targow (po autograf laureata nagrody Nobla, Vargasa Llosy, stalo ok. 500 osob). Niecodzienny byl widok 5 ochroniarzy oslaniajacych stolik przed kolejka czytelnikow. Mily akcent stanowila obecnosc obok Messnera pani Marii Blaszkiewicz, mamy Wandy Rutkiewicz – czesc osob prosila o autografy oboje.
Ogolne wrazenie z wizyty: Messner jest w kazdym calu profesjonalista. Umie wypowiadac sie w sposob dobrze wychodzacy na prelekcjach i w mediach, cechuje go tez wysoka odpowiedzialnosc za slowo. W trakcie godzinnej konferencji nie popelnil zadnej niescislosci czy przeinaczenia. Wszelkie uproszczania wypowiedzi byly trafne i ewidentnie podyktowane koniecznoscia klarownosci dla mediow (choc oczywiscie w tlumaczeniu niuansow zdarzaly sie juz drobne potkniecia). Konferencja miala bardzo dobrego tlumacza, calymi akapitami oddajacego sens wypowiedzi, niemniej i tu pare rzeczy uleglo przekreceniu. Dzisiejsza dojrzalosc Messnera, jako osoby wypowiadajacej sie o tajnikach alpinizmu wobec szerokiej publicznosci, w blasku reflektorow i na poziomie doskonalego wykladu uniwersyteckiego, budzi po prostu podziw – chyba nie mniejszy, niz jego dawniejsze wyczyny w gorach. Pobytowi Messnera w Polsce towarzyszylo znaczne zainteresowanie mediow. Glowne wydanie "Wiadomosci" z informacji targowych 16 maja dalo o nim zaraz po Llosie i Daviesie, "Panorama" – na miejscu pierwszym. Wczesniej zas mozna bylo obejrzec program telewizyjny z udzialem Messnera i Leszka Cichego. Po wizycie ukazaly sie dwa wywiady – w "Rzeczpospolitej" z 18 maja i w "Gazecie Wyborczej" z 23–24 maja 1998 – oba interesujace i generalnie przychylne, choc i w nich zdarzaly sie niezrecznosci i zaczepki. Rozmowcy lagodzili to potem, przechodzac do innych watkow, ale nizej podpisany pozwala sobie kategorycznie stwierdzic, ze bez wysluchania oryginalnego tekstu i temperatury interakcji na razie jest bardziej sklonny przyjac strone profesjonalisty Messnera, niz osob tlumaczacych jego wypowiedzi.
Grzegorz Glazek
GS/0000 SPOTKANIE W SZANCU 08/1998
W poprzednim numerze GS pisalam o VI zlocie seniorow nad Morskim Okiem, warto jednak pamietac, ze zjazd ten zostal poprzedzony o tydzien przez zlot w Skalkach, jako impreza majacy znacznie glebsze tradycje, niz spotkania tatrzanskie. Tym razem do Doliny Bedkowskiej przybylo ok. 60 osob – na "liscie obecnosci" znalazlo sie 55 nazwisk, choc nie wszyscy sie wpisywali. Posiadlosc Rosciszewskich zastalismy rozgrodzona – my goscilismy na czesci Jurka, niewielkiej laczce opadajacej do potoczka. Tam stanely namioty tych, ktorzy zamierzali biwakowac (okolo polowy uczestnikow). Braci Slowakow reprezentowal Julo Parak, serdecznie przez nas witany. Zajeli sie nim druhowie z dawnych lat, Worwa, Biel, Hrebenda, Rokita, Hanka Skoczylas, Maryna Lechowska. Po raz pierwszy przyjechali ze Slaska Alina i Jan Dabrowscy, pozatem tradycyjnie Popowicze, Majchrowicze, Lisowski, Sidwa, Kuniccy, Czujowie oraz niezawodna jako uczestniczka wszystkich zlotow – Dada Stefanska. Duza atrakcja byl, dawno nie widziany, "Hrabia" Recko. W ubieglym roku nad Morskim Okiem zjawili sie Dietrichowie, w tym roku przyjechali po raz pierwszy do Doliny Bedkowskiej. Z Krakowa stawili sie bracia Walowie, bracia Jakubowscy i znow tacy, co to jezdza tylko w dolinki: Kietlinscy, Maciolowscy, Basia Jentys-Gaszynska, Krysia Ostafin-Dunikowska. Ognisko zaplonelo blisko potoku, a wieczorna uroczystosc otworzyl – tradycyjnie – Karolek Jakubowski. Atmosfera spotkania byla, jak zawsze, serdeczna i mila, a goscie rozjezdzali sie odmlodzeni o lat kilkadziesiat.
Barbara Morawska-Nowak
GS/0000 "SPRINTER DES CIMES" NIE ZYJE 08/1998
Pierwsza strone GS 5/1998 zdobil portrecik usmiechnietego Erika Escoffiera – dzisiaj Eric jest juz miedzy umarlymi. Zaginal w dniu 29 lipca 1998 podczas proby wejscia na Broad Peak (8051 m), wspinajac sie w towarzystwie 27-letniej Pascale Bessire z Annecy. Ostatnio para ta byla widziana na wysokosci 7800 m przez zespol polski (Piotr Pustelnik, Ryszard Pawlowski i Eric Marguerite), ktory wycofywal sie z powodu krytycznych warunkow atmosferycznych (mgly, mrozna wichura). Wczesniej zrezygnowal tez z dalszej drogi towarzysz Erika, Jean-Francois Lasalle. Eric wyraznie przecenil swoje sily (przypomnijmy: 35% inwalidztwa) i poszedl dalej wraz z Pascale. Nie widziano ich wiecej – byc moze poryw wichury zmiotl ich z otwartych grani. Po kilku dniach oczekiwan, Eric Marguerite zawiadomil Francje o nieszczesciu. W Chamonix, gdzie "Le Pirate" – Chamoniard od wielu lat – byl popularna postacia, jego smierc wywolala przygnebiajace wrazenie, wszyscy podziwiali bowiem jego walke o powrot z wozka inwalidzkiego do pelnego zycia. Mial wielu przyjaciol, gdyz mimo ciezkich doswiadczen zachowywal pogode ducha. Szok jest tym wiekszy, ze chodzi przeciez o kolejna strate wielkiego alpinizmu francuskiego. W polowie maja tego roku na Dhaulagiri smierc poniosla Chantal Mauduit. W pazdzierniku 1995 pod szczytem Kangchenjungi pozostal na zawsze partner Erika z Karakorum, Benoit Chamoux, zginal tez jego towarzysz Pierre Royer. W jesieni 1992 z poludniowej sciany Annapurny nie powrocil Pierre Beghin. Wszystko alpinisci swiatowej slawy i wspaniali ludzie. Profesor ENSA, Michel Fauquet, z ktorym rozmawialem, skwitowal te straty krotko: "Il e certain que flirter regulirement avec les 8 000 n'assure pas une longe vie." Takze historia polskiego alpinizmu potwierdza te smutna prawde.
Teddy Wowkonowicz
Swa wielka kariere Eric Escoffier (38) rozpoczal w szeregach l'Ecole militaire de haute montagne. Byl wybitnym wspinaczem skalkowym, w krotkim czasie zebral piekny komplet wejsc w masywie Mont Blanc. Do rewelacji nalezalo pierwsze klasyczne przejscie poludniowej sciany Aiguille du Fou. W r. 1985 znalazl sie na czolowkach gazet po ekspresowym samotnym przejsciu polnocnych scian Eigeru, Matterhornu i Grandes Jorasses. Byl to zreszta dla niego wielki rok: latem wszedl z Gasherbrum La na Gasherbrum II (15 czerwca) i Gasherbrum I (22 czerwca – 21 godzin w te i z powrotem!), pozniej zas – jako pierwszy Francuz – na K2 (6 lipca). We wrzesniu 1987 tragiczny wypadek samochodowy pomiedzy Albertville a Megve wylaczyl go na dlugo z czynnego zycia. Lekarze nie wrozyli mu nie tylko powrotu w gory ale nawet samodzielnego chodzenia. Forsowna rehabilitacja uczynila cud i Eric stanal na nogi. W sezonach 1989 i 1991 latal na spadolotach, jezdzil na nartach, probowal wejsc na Everest. Byl na Mount McKinley, Kilimandzaro, Aconcagua. Jeszcze dwa razy wracal do szpitala w wyniku groznych kontuzji (spadolot, upadek do szczeliny). Jesienia 1997 r. wszedl na Cho Oyu (GS 5/98), oglosil tez harmonogram walki o "korone Himalajow" poszerzona o "korone Ziemi" i... oba bieguny. Plan byl ambitny ale nierealny i, co gorsza – niebezpieczny, podobnie jak kiedys "karawana do marzen" Wandy Rutkiewicz. I oto nie ma juz dzielnego Erika, jak nie ma i naszej Wandy. (jn)
GS/0000 ECHA ZIMY 1997–98 08/1998
GS/0000 A CO U CIEBIE? 08/1998
Teddy Wowkonowicz, Chamonix, 14 sierpnia 1998.
Od poczatku sierpnia pogoda sie ustabilizowala i przez "doline" przewala sie lawina turystow. Widuje duzo samochodow z Polski, a takze grupy rodakow idace na Mont Blanc. Rowniez nasi tatrzanscy przewodnicy z Arkiem Gasienica Jozkowym na czele prowadza ludzi na ten szczyt. Chamonix zalane jest Japonczykami, pod kasa na Aiguille du Midi tlumy, takze gosci z Polski – nic dziwnego, ze folder "Aiguille du Midi 3842" ma takze wersje z literka "P" (po polsku), nota bene dosc slabo przetlumaczona. Bardzo glosno zachowuje sie "Mountain Wilderness" ze swoja – sluszna zreszta – akcja alarmowa "Mont-Blanc 2000". Dzis wieczorem zaczyna sie swieto miejscowych przewodnikow. Szerokim echem odbila sie w Chamonix smierc Erika Escoffiera na Braod Peaku. W marcu zmarl nasz emigracyjny przyjaciel, Zdzisio Pregowski, alpinista i narciarz alpejski. Jego ojciec – autor "Zlotej ksiegi narciarstwa polskiego" – ma swoje haslo w "Wielkiej encyklopedii tatrzanskiej" (s. 972). I jeszcze jedna nowosc: w hotelu "Majestic" w Chamonix odbedzie sie w polowie pazdziernika Walne Zebranie najbardziej elitarnego ze swiatowych klubow gorskich, Groupe de Haute Montagne (GHM). Jak sie dowiedzialem z kregow ENSA, jednym z punktow programu bedzie mianowanie dwoch nowych czlonkow honorowych GHM w osobach Edmunda Hillary'ego i – uwaga! – Andrzeja Zawady.
Inga Cochlin, Grindelwald, 12 sierpnia 1998.
Nareszcie udalo mi sie dotrzec do stop wielkiej trojcy Eiger – Monch – Jungfrau. Wrazenie ogromne! Moglam choc z bliska napatrzec sie na droge klasyczna na polnocnej Eigeru i odszukac wzrokiem slynne, znane z literatury miejsca – Rampe, Trawers Bogow, Pajaka, Rysy Wyjsciowe. Niebo bylo bez chmur, wiec panoramy cudowne. Tak pysznych czarnych jagod, jak pod samym Eigerem w zyciu nie jadlam (no, moze dawno temu na Uboczy powyzej Szalasisk...). Kleine Scheidegg pelna turystow japonskich, podobnie zreszta jak cale Alpy.
Jerzy Wala, Krakow, 26 lipca 1998.
Chcialbym wrocic jeszcze do naszego ostatniego spotkania nad Morskim Okiem (GS 7/96). Pierwszego dnia wraz z Adamem Trzaska i Wojciechem Kapturkiewiczem zjezdzalem na big footach z Niznich Rysow. Po drodze sprowadzilismy chlopaka, ktory idac w adidasach posliznal sie i spadl spory kawalek po stoku. Jego towarzysze zawiadomili TOPR, my jednak – widzac ze nie ma powazniejszych obrazen – sprowadzilismy go "na smyczy" nad Czarny Staw. Helikopter wysadzil ratownikow z toboganem na Buli pod Rysami. Wieczorem odbyla sie bardzo mila wspolna kolacja, choc wszyscy byli zmartwieni wypadkiem Ali Swiezynskiej. Poznym wieczorem przy Starym Schronisku w kontenerze ze smieciami buszowala niedzwiedzica z malymi. Siedzac na pojemniku wyrzucala smieci przez wlazy, ktore sprytnie pootwierala. Pelne kontenery winny byc niezwloczne wywozone – cuchnac przynecaja zwierzeta. W Starym Schronisku jest wreszcie osobna izba – ta za kuchnia – z ustepami, umywalka, prysznicami. Schronisko zyskalo a spiacy nie musza szukac w nocy "ustronnych miejsc" w okolicy.
GS/0000 W PARU SLOWACH 08/1998