GS/0000 BYLI CZY NIE BYLI? 11/2008
Opalony Wierch (2115 m) z grani Opalonego. Z prawej nizszy wierzcholek (2094 m). Fot. Janusz Vogel
Pojawianie sie wielkich dziel monograficznych lub slownikowych selekcjonuje i porzadkuje nasza wiedze gorska, zarazem jednak odslania jej slabe ogniwa. Tak bylo z tomami "Tobiczyka", tak jest z WET Paryskich, tak z peczniejacymi od tresci ksiegami WEGA Jasia i Malgosi Kielkowskich. W miare jak siegamy do tych opracowan, pojawiaja sie na ich marginesach pytajniki i dopiski, trudno bowiem, zeby przy takim zmasowaniu informacji ktokolwiek mogl sie ustrzec usterek. Ostatnio w III ksiedze WEGA przybyly nam dwa znaczki przy grani Miedzianego. Warto poswiecic im nieco uwagi, gdyz obie kwestionowane informacje, gdyby je uznac, wnioslyby do historii taternictwa XIX wieku nowe istotne tresci.
I tak z hasla "Opalony Wierch" wynika, ze pierwszego wejscia na nizszy wierzcholek tego szczytu dokonal zespol Jana Grzegorzewskiego w styczniu 1894 roku. Opisy tego autora sa tak pokretne, ze bez wodki lepiej do nich nie siegac – gdyby jednak przyjac jego rzekome wejscie za fakt, bylaby to pierwsza polska wspinaczka zimowa na wysoki szczyt – chronologicznie i technicznie niemal dorownujaca wyczynom Wundta. A pamietajmy, ze uczestnicy wyprawy nie dysponowali doswiadczeniem zimowym, nie mieli czekanow ani rakow a dzielna panna Pisarzewska odziana byla w spodnice. W "Almanachu Tatrzanskim" Grzegorzewski pisze na s. 106: "Czepiajac sie dobroczynnych krzakow kosodrzewiny, w kwadrans potem siegnalem wierzcholka Miedzianego i polaczylem sie z reszta towarzystwa, z ktorym juz razem ruszylismy w dol po za Swistowke i zaraz po poludniu stanelismy na Opalonym Wierchu." W "Pamietniku TT" 1894 (s.103) mamy inne slowa: "Lancuch gor, oddzielajacy doline Roztoki od Bialki, przeszlismy nie zwyklym szlakiem letnim w polnocno-wschodnim, lecz w poludniowo-zachodnim kierunku, t.j. nie przez Swistowke, lecz przez gran Miedzianego, a przeszlismy z najwiekszym dla nas niebezpieczenstwem". W tabelce na s.105 Grzegorzewski podaje za przewodnikiem Eljasza wysokosc "Opalony 2229 m", co jest rowne kocie Miedzianego (Opalony Wierch w r. 1876 nie zostal pomierzony). Coz o tym myslec, zwlaszcza, ze kosowki w rejonie grani Miedzianego byc nie moglo? Grzechem wszystkich historykow tatrzanskich bylo (i jest dzisiaj) traktowanie siatki nazw jako czegos stalego i istniejacego od niewiadomo kiedy. Tymczasem na mapach, jakie mial do dyspozycji Grzegorzewski, dzisiejszy Opalony Wierch zwany byl Swistowka, natomiast nazwa "Opalony Wierch" widniala przy... Czubie. Jeszcze w r. 1910 prof. Ludomir Sawicki (Ziemia 1910 z.23 s.357) uzywa dla Opalonego Wierchu okreslenia "szczyt 2095 m grzbietu Miedzianego". Obecne miejsce nazwie "Opalony Wierch" przyznal dopiero Chmielowski w roku – znow maly jubileusz – 1908. W potocznej mowie Swistowka bylo – tak jak dzis – siodelko na sciezce z Doliny Pieciu Stawow do Morskiego Oka. Na szczescie w sprawie wejscia mamy rozstrzygajacy argument archiwalny. Otoz w "Taterniku" 1909 na s.134 Wegier Jeno Serenyi podal, ze Grzegorzewski z tow. i przewodnikami wszedl 22 stycznia 1894 na Miedziane. Niebawem sprostowal to Janusz Chmielowski, piszac kategorycznie: "Miedziane. Ani glowny wierzcholek (2238 m.) Miedzianego, ani Szpiglasowa Przelecz (ok.2140 m) (...), ani wreszcie zaden z wierzcholkow (2116 m. i 2095 m.) Opalonego Wierchu (...) – nie zostaly bynajmniej przez J. Grzegorzewskiego i tow. zwiedzonymi" ("Taternik" 1910 s.6). A przeciez Chmielowski nie tylko ze sam pamietal rok 1894, to jeszcze mial pod bokiem uczestnikow historycznej wyprawy, chocby jej przewodnika Bartusia Obrochte. A wracajac do trasy Grzegorzewskiego, wnosic wolno, ze manewr Bartusia nie byl wielki i polegal na madrym ominieciu groznych trawersow za Siodlem Swistowki i przeprowadzeniu grupy wprost przez grzbiet tuz na prawo od Kopy 1858 m.
Nasz drugi pytajnik dotyczy Miedzianego, ktorego pierwszym zdobywca mialby byc wedlug WEGA w r.1848 Teodor Tripplin (tom III s.503). Jesli chodzi o Tripplina, to byl to plagiator, bez zenady zerujacy na dorobku poprzednikow i do cna niewiarygodny. Mozna miec watpliwosci, czy w ogole Tatry zwiedzal. Nazwa "Miedziane" u niego nie wystepuje, opisuje tylko wspinaczke na gore Siwarnie – co z Miedzianem kojarzy Jacek Kolbuszewski w "Taterniku" 2/1961 (s.80): "Nastepnego dnia po przyjezdzie do Morskiego Oka dokonal on wejscia na wierzcholek gory nazwanej przezen Siwarnia, pod ktora nalezy rozumiec najprawdopodobniej Miedziane." Siwarnia to oczywiscie czestsze w Tatrach goralskie Siwarne, Sywarne, Siwarowe odnoszone do zboczy porosnietych sywarem czyli bujna trawa (na wschodnim Podhalu np. trzcinnikiem owlosionym). Tak jeszcze ok. 1950 r. nazywali gorale zbocze Woloszyna nad "Soczkiem", inne Sywarne bylo na stoku Opalonego Wierchu nad lejem Glebokiego Zlebu. Nad identyfikacja "Siwarni" mozna by sie glowic, gdyby Tripplin w ogole wszedl na jakis szczyt. W dniu 17 czerwca nie mialby jednak na to czasu, a jego wzmianka – czego historycy dotad jakos nie zauwazyli – jest w calosci plagiatowym "zapozyczeniem" z wydanej pare lat wczesniej ksiazki Kazimierza Wodzickiego "Wycieczka ornitologiczna w Tatry". Porownajmy oba fragmenty:
Wodzicki 1851 (s.17–18). Szczyt ma wysokosci 4800' lecz droga tak przykra, ze na rekach i nogach przez godzin trzy doszedlem do polowy; tu rosc zaczynala kosodrzewina (...) i gdym sie dostal na wierzch, padlem jak niezywy, z ubiorem zupelnie potarganym. (...) Ze szczytu Siwarni widok przepyszny: na przeciwko przedstawiaja sie wegierskie gory Kolba wielka i mala (...) dalej Muran, wedlug mego zdania najokazalsza; z trzema wierzchami, (...) opasana w polowie szancem granitowym, stoi nad wsia Jaworzyna, Barona Paloczay, w ktorej wielkie znajduja sie fryszerki, hamry i walcownie; znac te produkcya zelaza na lasach.
Tripplin 1856 (t.I s.153–154). Ze szczytu gory Siwarni, na ktory wdrapalismy sie z nieslychana trudnoscia na czworakach, okute majac w zelaza obuwie, widok tak pyszny, zesmy przestali zalowac doznanych znojow. Naprzeciwko Siwarni stercza wegierskie gory, mianowicie Kolibaho Wielki i Maly, okazaly Muron z trzema poteznymi wirchami, opasany szancem granitowym. Nawet stad widac bylo wysokie kominy i geste kleby dymu hut Jaworzynskich, nalezacych do hrabiego Paloczaja.
Muran to u Wodzickiego Tatry Bielskie, gore Miedziane wymienia on dwa razy bez zwiazku z Siwarnia. Oczywiscie Jaworzyny z nikad widac nie bylo, na dodatek nie bylo w niej zadnych wysokich kominow. Ale jakby sie nie mialy sprawy z Tripplinem, nie jemu przyslugiwalby tytul pierwszego uwiecznionego w druku zdobywcy Miedzianego. W swoich przewodnikach od r. 1971 wymieniam w tej roli Franza Herbicha, austriackiego alpiniste, ktory podaje nazwe "Medzianej-Gory" a swoje wejscie na nia 9 wrzesnia 1832 r. wzmiankuje dwa lata pozniej w naukowym pismie botanicznym (por. "Taternik" 1974 s.121). Pewien problem stanowi to, ze nazwa Miedziane byla do poczatku XX w. rozciagliwa i mogla obejmowac tez Szpiglasowy Wierch. Na szczescie Herbich w innym artykule sam ja definiuje, piszac, ze chodzi o grzbiet rozdzielajacy doliny Pieciu Stawow i Morskiego Oka.
Niescislosci i bledy w dzielach encyklopedycznych warto nie tylko zaznaczac na marginesach, ale takze sygnalizowac ogolowi czytelnikow, z tych kart bowiem – jako pozornie ostatniego slowa – przenosza sie one najlatwiej do innych publikacji. Ktores z naszych czasopism gorskich mogloby wydzielic staly kacik erratowy, w ktorym tego typu materialy gromadzilyby sie w jednym stalym miejscu. Poprawki ujmy wielkim dzielom nie czynia, gdyz ich autorzy sami nie moga prowadzic szczegolowych badan i chcac nie chcac musza sie zdawac na ustalenia innych, a przy okazji takze ich pomylki.
Jozef Nyka
GS/0000 SUBARU FREERAJDY CLIMBING TEAM 11/2008
W dniach 8–11 listopada 2008 powstala nowa droga w dolinie lodowca Ngozumpa, w rejonie Khumbu Himal. Linie wytyczono na polnocno-wschodniej – ponad tysiacmetrowej – scianie Pharilapchy (6017 m), nazywanej takze Machermo Peak lub Longcha. Zespol w skladzie Michal Krol, Andrzej Sokolowski i Przemyslaw Wojcik spedzil trzy i pol dnia w scianie, na zejscie potrzebny byl jeszcze jeden dzien. Na szczycie stanelismy 11 listopada o godz. 11.30 – przy pieknej pogodzie, ktora szczesliwie towarzyszyla nam przez caly niemal pobyt w Himalajach. Droge, liczaca ok. 1300 m dlugosci, nazwalismy "Dzien Niepodleglosci" i wycenilismy na M7, WI 5+. Jej kwintesencja nie byly jednak trudnosci techniczne, lecz zalegajacy na plytach skalnych snieg typu cukier o nachyleniu 60–70 st. oraz kruszyzna w gornej czesci sciany. Z cala pewnoscia jest to najpowazniejsza i najbardziej angazujaca psychofizycznie droga w dorobku calego zespolu. Glownymi sponsorami wyjazdu byli: Subaru Import Polska i PZA, a sponsorami wspierajacymi Direct Alpine, Regamet, Freerajdy oraz Klub Wysokogorski Zakopane. Obszerne omowienie wyprawy i wspinaczki, piora Apoloniusza Rajwy, ukazalo sie w "Tygodniku Podhalanskim" nr 48/2008.
Przemyslaw Wojcik
GS/0000 CUD NA LOMNICY 11/2008
Rowno 70 lat temu, 22 listopada 1938 roku, wydarzyl sie na stokach Lomnicy pierwszy w Tatrach powazny wypadek lotniczy. Byl to czas goracy politycznie i moze dlatego nasze media ledwo musnely go uwaga. "Wierchy" (1938 s.240) i "Taternik" (1939 s.82) poswiecily mu po kilka wierszy, podobnie bylo z prasa codzienna. Korzystajac z okraglej rocznicy przypomnijmy wiec przebieg tego zdarzenia – wedlug pism wychodzacych wowczas na Slowacji, a przypomniec je warto tym bardziej, ze mimo jednej ofiary smiertelnej katastrofa miala w sobie cos z cudu. Oto notatka z dwumiesiecznika "Die Karpathen" z 1 grudnia 1938 roku (s.109–110):
Pierwsze nieszczescie samolotowe w Tatrach Wysokich. We wtorek, 22 listopada, po poludniu do hotelu gorskiego Pod Kozica w Dolinie Zimnej Wody przyszli dwaj ranni piloci, ktorzy zameldowali, ze prowadzac samolot spadli w Dolinie Malej Zimnej Wody i ze prosza o pomoc lekarska dla trzech pasazerow maszyny. Gospoda polaczyla sie telefonicznie z punktem ratowniczym KCST w Nowym Smokowcu i niebawem zjawil sie ordynator szpitala w Nowym Smokowcu dr Hoppe. Obandazowal on obu pilotow po czym grupa ratownikow wyruszyla w gore do rozbitego samolotu. Lezal on na wysokosci ok. 2000 m na wschodnim zboczu Malej Zimnej Wody, w muldzie, ktora opada do Doliny Malej Zimnej Wody z siodla pomiedzy Lomnica a Lomnicka Grania. Mulda ta wiedzie normalna droga przez tzw. Lomnicka Probe. Samolot tkwil w poprzek zlebu, nosem ku poludniowi, wklinowany w zwezenie zlebu powyzej Lomnickiej Proby. Dwaj ciezko ranni towarzysze zostali prowizorycznie opatrzeni i ekipa ratownicza sprowadzila ich i dostarczyla do szpitala w Spiskiej Sobocie, piaty czlonek zalogi zostal wydobyty spod samolotu juz martwy. Wedlug relacji pilota do wypadku doszlo w nastepujacy sposob: Samolot, trzysilnikowy Fokker, wystartowal po 11 przed poludniem przy pieknej pogodzie z lotniska w Nowej Wsi Spiskiej i mial leciec do Pragi. W dolinie Popradu dostal sie w mgly, okrywajace kilkoma warstwami doline i zaslaniajace gory. Z dotad niewyjasnionych powodow przestala dzialac igla magnetyczna a do tego jeszcze zepsul sie przyrzad do mierzenia mgly. Samolot stracil kierunek, staral sie tylko wyjsc ponad warstwe mgiel. Byl na wysokosci ok. 1700 m i prowadzacy pilot juz sadzil, ze ma za soba wszystkie niebezpieczenstwa, kiedy nagle przed nimi wynurzyla sie sciana skalna. Mimo natychmiastowego hamowania lewe skrzydlo uderzylo w te sciane i nadlamalo sie. Pilot poderwal maszyne w prawo i w gore, samolot przeszybowal w mgle nad seria scian i grani skalnych i wpadl na pole sniezne. Tam zaczal powoli zsuwac sie bokiem, by wreszcie utknac w przewezeniu zlebu. Pilot i jego pomocnik mieli tylko nieznaczne rany szapane i stluczenia, siedzacy za nimi obserwatorzy wskutek czesciowego zniszczenia kabiny byli ranni ciezko, piaty wypadl z rozpeknietej kabiny i zostal zmiazdzony przez maszyne. Okazalo sie, ze samolot nalecial na Sciane Stawiarska Doliny Pieciu Stawow w jej wschodniej – wyzszej i stromszej polaci. Stamtad poszybowal lukiem ponad zachodnimi zboczami Lomnicy i wklinowal sie w wyzej wspomniana depresje. Trzeba go bedzie rozebrac i zniesc, poniewaz transport wiekszych czesci w dol Dolina Malej Zimnej Wody nie bylby mozliwy.
Tyle "Die Karpathen". Ten sam tekst podaly tez tygodniki spiskie, a w sensacyjnej formie wychodzace na Slowacji gazety. Do literatury polskiej wnosi go Glos Seniora w 70 lat po tragicznym choc w miare szczesliwie zakonczonym zdarzeniu. (jn)
GS/0000 A CO POD CHOINKE? 11/2008
Zblizaja sie swieta a wraz z nimi problem upominkow. Organizatorom i kibicom wypraw w najwyzsze gory swiata polecam bardzo inspirujaca monografie Tamotsu Nakamury, wydana m.in. w Niemczech (2008 r.) pod tytulem "Die Alpen Tibets. Ostlich des Himalaya". Niemiecka edycje przygotowalo wydawnictwo Detjen z Hamburga. Cena 49,95 euro. Ksiazka omawia w szczegolach trzy pasma skomplikowanego systemu gor chinsko-tybetanskich. Najobszerniejszy rozdzial dotyczy wschodniej czesci pasma Nyainqentanglha (wg WEGA, wschodnia czesc Transhimalajow) z najwyzszym Sepu Kangri (6956 m), znanym z wypraw Ch. Boningtona a zdobytym przez C. Buhlera i M. Newcomba w 2002 roku. Kolejny rozdzial poswiecony jest "Krainie glebokich wawozow" – Deep Gorge Country (wg WEGA, czesc Gor Chinsko-Tybetanskich) z najwyzszym (niezdobytym?) Kawagebo (lub Kang Karpo) 6740 m. Trzecia czesc poswiecona jest polozonemu na wschod od Namcha Barwa pasmu zwanemu Kangri Garpo, kulminujacemu w Ruoni (6882 m). Ciekawym opisom dotyczacym geografii i eksploracji regionu towarzysza przejrzyste mapy a takze przeszlo setka przepieknych zdjec. Nie wdajac sie w niuanse dotyczace podzialu gor, wypada tylko stwierdzic, ze opisywany przez Nakamure jeden z najmniej znanych rejonow Azji Wysokiej moze byc rajem dla eksploratorow-estetow. Dziesiatki niezdobytych szesciotysiecznikow o wyjatkowo eleganckich formach (tytul Alpy Tybetu jest wyjatkowo celny) powinny byc wystarczajacym powodem do zastanowienia sie nad zorganizowaniem wyjazdu w te okolice. Nakamura informuje rowniez o kosztach takiego przedsiewziecia. Wydaje sie, ze polscy alpinisci powinni zwrocic uwage na ten wspinaczkowy raj.
Minya Konka (Gongga Shan) – zdjecie ze zbiorow Alpine Club.
To samo wydawnictwo obdarzylo nas w 2006 roku ksiazka Michaela Brandtnera poswiecona Minya Konka (7566 m). Zdobycie tego wysokiego szczytu przez Amerykanow w 1932 roku bylo jednym z najwiekszych sukcesow miedzywojennego himalaizmu. Ksiazka – wydana pod tytulem "Minya Konka. Schneeberge im Osten Tibets" – jest gruntowna i bogato ilustrowana monografia szczytu. Oprocz czesci ogolnej, autor przypomina wazniejszych eksploratorow tego ciekawego regionu i omawia dzieje alpinistyczne masywu. Do 2002 r. odnotowano 8 wejsc, dokonanych kilkoma drogami. Jeden z rozdzialow poswiecony zostal Amnye Machen (Amne Maczen) 6287 m. Starsi Czytelnicy Glosu Seniora pamietaja, ze okolo pol wieku temu szczyt ten probowano kreowac na gore wyzsza od Mount Everestu. Ksiazka (cena 36,90 euro) jest wspaniale ilustrowana, wyposazona w liczne mapy, zestawienia, slowniczek i literature. Wraz z dzielem Nakamury wydatnie wzbogaca ona nasza wiedze o tym ciekawym i ciagle nieznanym regionie Azji. Mimo wszechobecnej komercji na rynku ksiazek gorskich, wciaz pojawiaja sie na szczescie dziela naprawde wybitne.
Marek Maluda
GS/0000 LUDZIE GOR 11/2008