GS/0000 BARBARA MOMATIUK 01/2009
Basia Przybylanka (-Momatiukowa) w Dolinie Pieciu Stawow w r. 1954. Fot. Jozef Nyka
W gorach nie miala wielkich ambicji, mimo to jednak zaliczala sie do taternickiej society lat 50. i 60. Sprawna w skale, obdarzona wdziekiem i poczuciem humoru, usmiechnieta nawet podczas biwaku w jamie snieznej, byla mile widziana na drugim koncu liny a takze przy obozowym ognisku czy przy klubowych pogawedkach. Urodzila sie 4 grudnia 1925 r. w Katowicach-Ligocie jako Pelagia Barbara Przybylanka, wczesnie zaczela prace zarobkowa, m.in. w charakterze instruktorki k.o. w Zwiazku Zawodowym Pracownikow Energetyki. Do taternictwa trafila przez turystyke. W lipcu 1951 r. na kursowych drogach (Fajki, Koscielec, Granaty) towarzyszyli jej m.in. Leslaw Krok, Maciej Kwiatkowski, Zdzislaw Dziedzielewicz. W grudniu 1951 zostala czlonkiem uczestnikiem KW – rekomendacje otrzymala od Tadeusza Rogowskiego i Witolda Udzieli. Z kursu zimowego na Hali i noclegu w pare osob we wspolnie zbudowanym igloo wspomina ja Staszek Biel. Miala calkiem ladne wejscia. "Oscypek" z maja 1952 r. donosi na s. 16: Granaty droga WHP 223 – pierwsze przejscie zimowe M. Kaminska (Wroclaw), B. Przybylanka (Slask), W. Kusnierz i T. Strumillo 7. IV. 1952. W marcu 1953 z Rogowskim i Udziela weszla Zlebem Kirkora na Giewont, z nimi tez probowala zrobic drugie przejscie zimowe polnocnej sciany glownego szczytu Giewontu ("Oscypek" nr 14 s. 16). W latach 1954–55 z Czesiem Momatiukiem i nizej podpisanym wspinala sie m.in. na Mnichu (droga Orlowskiego) i na Zamarlej Turni (droga Motyki). Dobrze jezdzila na nartach – zaliczyla nawet trawers Koziego Wierchu z Dolinki Koziej do Pieciu Stawow. Chetnie wlaczala sie do roboty organizacyjnej – do lutego 1952 byla sekretarzem nowopowstalego Kola Slaskiego KW. Uczestniczyla w tatrzanskich obozach, takze w alpiniadach – od pierwszej w pazdzierniku 1951 r. poczynajac. Na filmie "Zdobywcy Orlej Perci" z alpiniady w marcu 1953 jej sylwetka przewija sie przez kilka kadrow. Zdzislaw Dziedzielewicz wspomina, ze podczas alpiniad wstawala w nocy i nie budzac innych szykowala sniadania dla swoich "kolchozow". Kiedy Zdzislaw wybieral sie na zimowe przejscie Zlebu Dre`ge'a (2 IV 1953), Basia o 3 w nocy przywitala jego zespol parujaca owsianka. W latach 50. w sezonach zatrudniala sie u Voglow w Roztoce, pozniej gazdowala u Antka Sitarza na Wancie. Wyszla za maz za Czeslawa Momatiuka – slub odbyl sie na skromnych wtedy jeszcze Wiktorowkach. Ich dom w Katowicach stanowil azyl gorski, przewijaly sie przez niego klubowe slawy z Dlugoszem na czele, kazdy mogl liczyc na nocleg i skromny wikt. Czesio nie byl zbyt zaradny, totez Basia na dom zarabiala szyciem znakomitej odziezy gorskiej, szczegolnie puchowej – w kolejce po spiwor made by Basia warto bylo czekac pare miesiecy. Wychowala trzech synow, z ktorych najstarszy Michal mocno wpisal sie w historie epoki Lojantow. Troskliwie opiekowala sie mama Czeslawa, ktora zmarla w r. 2003 w wieku 96 lat. Mloda duchem i tolerancyjna wobec wszelkich innosci, do ostatnich lat zycia otoczona byla wesola "czelodka". Nie wiedziala, co to dystans pokoleniowy, a dzieki dobrej pamieci stanowila zywa kronike pieciu dekad taternictwa slaskiego. Mowila swietnie gwara slaska, ktora chetnie wplatala w swe opowiesci. "Glos Seniora" nie tylko czytala, ale tez powielala i rozsylala znajomym. Do niedawna odwiedzala przyjaciol w kraju i za granica, takze rodzine Momatiukow odnaleziona na Ukrainie. Wciaz zyla sprawami Klubu, bywala na spotkaniach seniorow w skalkach i nad Morskim Okiem, uczestniczyla w "posiadach" u Tadzia Kozubka w Koniakowie i u Celiny Kukuczkowej Na Wilczy, pisala dowcipne listy, ktore konczyla wezwaniami "nie dajmy sie tej smutnej pani z kosa". Niestety smutna pani i o niej nie zapomniala – po dluzszej chorobie Basia pozegnala nas 9 pazdziernika 2008 roku. Bedzie jej brakowalo nie tylko tym, ktorych tak wzorowo wychowala, dla ktorych byla Mama, Babcia i Wszystkim, ale takze nam – jej licznym przyjaciolom, ktorym sluzyla dobrym slowem, madra rada, wyrozumialym i zyczliwym swiatu usmiechem.
Jozef Nyka
GS/0000 ODKRYWCY ZOLTEJ PRZELECZY 01/2009
Pierwsze przejscie przez te przelecz zwiazal z wlasna osoba Janusz Chmielowski. W II tomie "Przewodnika po Tatrach" (1908, s. 55) podaje, ze 17 lipca 1895 roku szli z nim przez nia jego ojciec, prof. Piotr Chmielowski, Michal Kulikowski i przewodnik Jasiek Bachleda Tajber. Z przeleczy Chmielowski zrobil wypad na Wierch pod Fajki, o czym szerzej pisze w "Przegladzie Zakopianskim" nr 1 1903. Skadinad wiadomo, ze przeprawa miala przykry epizod, gdyz Profesor doznal podczas niej pierwszego krwotoku plucnego, spowodowanego gruzlica. Z kart "Przewodnika" informacja o pierwszenstwie dostala sie do nowszych publikacji. Chmielowscy nie byli jednak na Zoltej Przeleczy pierwsi. I tak o rok – latem 1894 – wyprzedzil ich inny turysta, Czech Karel Droz, prowadzony przez Jana Stopke, ktory wczesniej duzo wedrowal z prof. Althem. Droz pisze w swoich "Tatrach" (1897 s. 116–117), ze do Panszczycy schodzil stromym lewym zlebem, ktorego dotad nikt nie odwiedzal. Podazal na Krzyzne i chodzilo mu o skrocenie drogi "o nekolik hodin", a jego opis mogl zainspirowac Zofie Urbanowska, ktora w swej "Rozy bez kolcow" (1900, ksiazka 1903) w ten wlasnie nietypowy sposob prowadzi do Panszczycy druzyne baroneta Warburtona. Oto urywek dialogu na s. 347 wydania 1958: – Tedy nikt nie chodzi – odezwal sie Witold. – Jedna racja wiecej, abysmy poszli – odrzekl z niecierpliwoscia baronet. Urbanowska bardzo dobrze znala Tatry, nie mozna wiec wykluczyc, ze kiedys sama przechodzila ta droga.
Jednak zainteresowanie grzbietem Zoltej Turni czyli – jak ja nazywano – Malej Koszystej siegalo w glebsza przeszlosc. W Pamietniku TT 1885 (s. 50) Bronislaw Gustawicz patrzy w gore z Panszczycy: "Mala Koszysta, znizajaca sie ku poludniu az po przelecz miedzy Panszczyca a dolina Suchej Wody. Nad ta przelecza, na ktora wejsc mozna, wznosi sie przepascisty wierch, zwany »Pod Fajki«..." Ze slow o polaczeniu obu dolin i o dostepnosci przeleczy wnosic wolno, ze i Gustawicz poznal te droge i to pewnie juz w r. 1872, kiedy przez 6 tygodni pracowicie badal "zrodliska obu Dunajcow". O cale 10 lat wczesniej, bo w r. 1863, w grzbiecie Zoltej Turni polaczenie obu dolin widzial Friedrich Fuchs (s. 293), uznal jednak, ze z powodu niezwyklej stromizny zboczy przejscie jest "kaum moglich" (ledwie mozliwe). Zolta Turnie nazywa Kopa, a przelecz 6500 Fuss hoher Felsenrucken [=2055 m, faktycznie 2028 m]. Sam przejscia zaniechal, jednak jego negatywna ocena zachecila do proby kogo innego. Wiadomo, ze latem 1873 r. probe taka podjal autor map i przewodnikow po Tatrach, Karl Kolbenheyer. W "Mitteilungen aus Justus Perthes' Geographischer Anstalt" 1874 pisze on (s. 306): "Nad wschodnia strona Czarnego Stawu wznosi sie Zolta turnia, za ktora lezy dolina Panszczyca. (...) Ja wspialem sie od Czarnego Stawu tymi co prawda uciazliwymi ale w zadnym razie nie, jak Fuchs mniema, niedostepnymi scianami skalnymi i opuscilem sie do tej doliny do stawu." Na s. 309 podaje, ze pomiary nad Czarnym Stawem Gasienicowym robil 8 sierpnia 1873 r. o godz.11, zas staw im Panszczyca-Thal badal o godz. 2, czyli ze cala ture zamknal w 3 godzinach.
Zolta Turnia i Granaty – miedzy nimi Zolta Przelecz ukryta za masywem Zoltej Turni. Fot. Jozef Nyka
Ale i Kolbenheyer mial pewnie poprzednikow, gdyz podobna przeprawe wczesniej odbyl jak sie zdaje Ludwik Zejszner. W "Bibliotece Warszawskiej" 1849 III s. 442 pisze, ze z Doliny ku Jaworom (Panszczycy) "przeszedlszy przez znany nam grzbiet Zolta Turnia" stajemy w szerszej dolinie, w ktorej lezy Czarny Staw. Przejscia mogl dokonac 4 sierpnia 1838 r., kiedy mierzyl wysokosc n.p.m. "szalasu Panszczyca" (13 pomiarow!) a takze gornej granicy lasu na Koszystej i w tym samym dniu wysokosci Zielonego Stawu (dzis Czerwonego w Panszczycy) i Czarnego Stawu Gasienicowego, gdzie rozpadal sie deszcz. O przejsciu wspomina po informacji o stawku polozonym powyzej pagorka zw. Kopka, z ktorego woda spada do Zielonego Stawu (=Czerwonego) w Panszczycy.
Poniewaz w rejonie przeleczy pasaly sie owce, musiala ona byc stale odwiedzana przez gorali, a wiec i zakopianskich przewodnikow, ktorzy jako chlopcy mogli tu pelnic obowiazki goncow lub juhasow. O okreznym przejsciu "spodem Zoltej Turni przez Dubrawiska" gorale wiedzieli, ale co to byla za droga! Szczegolowe mapy z XIX w. nie wykazuja jej w ogole, a Eljasz w wydaniach IV 1891 i V 1896 przewodnika pisze, ze "na tym torze nie ma sciezki, tylko z dobrym przewodnikiem mozliwosc przejscia dla taternikow przywyklych do chodzenia po bezdrozach". Jest zatem prawdopodobne, ze w ciagu XIX w. droga "przez grzbiet" lub – jak mawiano – "w poprzek" Zoltej Turni mogla byc w powszechniejszym uzyciu. Piszac, ze "dla turystow nie posiada ona zadnego prawie znaczenia" Chmielowski mial na mysli swoj czas, a nie ten sprzed 10 czy 20 lat, kiedy jeszcze nie bylo wygodnego chodnika ponad Dubrawiska, zbudowanego w roku 1900.
Jozef Nyka
GS/0000 CIEPLO, CIEPLEJ, GORACO... 01/2009
Jestesmy swiadkami swiatowej batalii o ograniczenie emisji dwutlenku wegla do atmosfery, co ma jakoby zatrzymac widoczne w ostatnich latach ocieplanie sie klimatu. "Zieloni" i liczni naukowcy wina za to zjawisko obciazaja przemysl i w ogole cywilizacje. O umiar w tych oskarzeniach apeluje w mediach nasz przyjaciel, prof. Zbigniew Jaworowski, ktory udzial czlowieka w procesie zmian klimatu marginalizuje. Zgadzamy sie z nim w zupelnosci i przypominamy niesmialo, ze nasz Glos Seniora wypowiadal takie opinie juz iles lat temu, a to przy okazji relacji z badan lodowcow alpejskich, ktore pozwolily stworzyc dokladny kalendarz historycznych falowan klimatu, nastepujacych w przyrodzie "od zawsze". Prowadzony w Alpach od niemal 150 lat dokladny monitoring jezykow lodowych mowi nam o nieustannych oscylacjach plytszych, obejmujacych dekady, zas "archeologia" lodowcowa (por. GS 8/2006) – o liczonych na stu- i tysiaclecia ociepleniach glebokich, kiedy w Alpach calkowicie znikaly lodowce a las siegal o 150 m wyzej niz obecnie. Gigantyczna zmiana klimatu byla powszechnie znana epoka lodowa, ktora na naszych ziemiach zakonczyla sie w czasach wcale nie geologicznych, bo zaledwie okolo 12 000 lat temu. W GS 8/2006 do alpejskich spostrzezen dorzucilismy tatrzanski slad cieplejszej fazy sprzed wieku XIX, kiedy las limbowy wchodzil na prog Czarnego Stawu pod Rysami. Jako potwierdzenie mozna do tej obserwacji dodac notowane w r. 1825 sprochniale pnie debow (?) i limb na wysokich graniach Fatry. Kto jednak czyta "Glos Seniora" i kto wzialby jego enuncjacje powaznie? A wracajac do epoki lodowej poinformujmy czytelnikow, ze nakladem naukowego wydawnictwa dra Mullera ukazalo sie w tym roku nowe wydanie klasycznego dziela na ten temat, mianowicie Josefa Partscha "Die Hohe Tatra zur Eiszeit" (1923) – cena niestety ok. 60 euro. (jn)
GS/0000 E-MAIL Z BULGARII 01/2009
Ostatnio zaczalem sie zajmowac wydawaniem ksiazek gorskich. Do tej pory udalo mi sie wydac Reinholda Messnera i zasluzonego seniora alpinizmu bulgarskiego, Georgia Atanasowa. Nasz ostatni – VIII juz z kolei – Festiwal Filmow Gorskich w Bansku u stop Pirinu (27–30 listopada 2008 r.) stal sie znowu waznym wydarzeniem kulturalnym i towarzyskim. W r. 2007 naszym gosciem byl sam Reinhold Messner, w 2008 roku goscilismy m.in. Krzysztofa Wielickiego z interesujaca prezentacja pt. "Polski himalaizm zimowy". Program obejmowal az 6 filmow z Polski. Grand Prix – Goljama Nagrada – 7-osobowe miedzynarodowe Jury (z Polski Janusz Majer) przyznalo filmowi Miroslawa Dembinskiego "Pustelnicy w gorach" – opowiesci filmowej o Piotrze Pustelniku i jego wspinajacych sie synach Adamie i Pawle. W dniach 2–4 lutego w sali Instytutu Polskiego w Sofii wyswietlimy wybor 24 filmow pokazanych w Bansku, w tym nagrodzone pozycje. Przeglad zakonczy projekcja "Pustelnikow".
Piotr Atanasow
GS/0000 KSIAZKI LEPSZE I GORSZE 01/2009
Moj syn Tomek przywiozl mi z Niemiec troche gorskiej bibuly, m.in. ostatnie roczniki AAJ, dwie ksiazki o boliwijskich Andach oraz dwie nowosci z Anglii. Pierwsza, to spore tomisko (570 stron), zatytulowane "Who's who in British Climbing" autorstwa Colina Wellsa. Duzo polonikow, ma tez swoje haslo pan(pani) Jill Neate. Zal chlopakow takich jak Tasker, Cloud, Boardman, Estcourt, Haston, Rouse i wielu innych. Wiekszosc ledwo przekroczyla trzydziestke i juz nalezli sie po tamtej stronie grani. Druga ksiazka, to historia swiatowego himalaizmu – "Fallen Giants. A History of Himalayan Mountaineering from the Age of Empire to the Age of Extremes". Autorami sa zawodowi historycy, Maurice Isserman i Stewart Weaver – przeszlo 450 stron tekstu, do tego 100 stron przypisow, bibliografii i indeksow. Na pierwszy rzut oka widac, ze autorzy traktuja himalaizm jako domene Anglosasow. Bibliografia zawiera az... 1 pozycje w jezyku polskim – Nanda Devi J. Klarnera. Rownie zle wyglada to w skorowidzu nazwisk. A. Zawada – krotka wzmianka o zimowych wejsciach na Noszak i Everest, wymieniono tez nazwiska uczestnikow obu tych wejsc. Kurtyka i Kukuczka (!) w ogole nie dosluzyli sie hasel. Nasze pierwsze wejscia, poza Nanda Devi Wschodnia i Gasherbrumem III, rowniez nie zostaly odnotowane. Zreszta wzmianke o tym drugim zawdzieczamy niewatpliwie udzialowi w nim Angielki Alison Onyszkiewicz. Najwiecej odsylaczy ma Wanda Rutkiewicz ale i tak nie zmienia to faktu, ze ksiazce bardzo daleko do "historycznego" obiektywizmu. A wiec jesli sami nie napiszemy obiektywnych dziejow himalaizmu – nikt za nas tego nie zrobi.
Marek Maluda
GS/0000 LUDZIE 01/2009
GS/0000 BRAWO, PANIE 01/2009