GS/0000 ARNE NAESS 03/2009
Arne Naess
Arne Dekke Eide Naess
Odchodza ostatni bohaterowie zlotych lat swiatowego himalaizmu. W Norwegii zmarl 12 stycznia pierwszy zdobywca najwyzszego szczytu Hindukuszu, Tirich Miru, a przy tym jeden z najwybitniejszych filozofow XX wieku – Arne Dekke Eide Naess. Urodzony w Oslo 27 stycznia 1912 r., znany jest m.in. jako tworca ekozofii czyli filozofii ochrony przyrody. Jego idee wywarly duzy wplyw na ruchy ekologiczne, ktorych sam byl pozniej czlonkiem i aktywista. W r. 1988 zostal pierwszym szefem Greenpeace Norway. Glosny byl jego udzial w r. 1970 w przykuciu sie lancuchami do skal przed wodospadem Mardalsfossen – w obronie przed budowa zapory. Cale zycie zwiazany byl z gorami. Mieszkal i pracowal w gorskiej chacie w Tvergastein w gorach Hallingskarvet, gdzie powstaly liczne jego dziela. Chata nie miala wody ani elektrycznosci, ale "dobry duch ozywial jej sciany". W okolicy mozna sie bylo wspinac. W swych pracach naukowych czesto siegal do motywow i alegorii ze swiata gor i alpinizmu. Szukajac uzasadnien potrzeby wspinania, uzywal takich pojec, jak "radosc ruchu" i "imperatyw zabawy". Chodzil duzo po gorach i skalach Norwegii, znal Alpy i inne pasma gorskie, chetnie wspinal sie na drzewa. Po wojnie zainteresowal go najwyzszy szczyt Hindukuszu, Tirich Mir (7706 m) – jeden z najpiekniejszych masywow gorskich Ziemi. W r. 1949 przeprowadzil rekonesans Poludniowego Lodowca Barun, wchodzac na granie do 6400 m, a towarzyszyl mu Arne Randers Heen, pozniej przyjaciel alpinistow polskich i od r. 1974 czlonek honorowy KW-PZA. W r. 1950 Naess poprowadzil zwycieska wyprawe na Tirich Mir (7708 m), na ktorym jako pierwsi ludzie staneli 22 lipca Per Kvernberg i 23 lipca Henry Berg, Anglik Tony Streather i Arne Naess. Wyprawa byla lekka i swietnie kierowana, towarzyszylo jej tez szczescie. W r. 1964 byl kierownikiem drugiej norweskiej wyprawy w ten masyw, ktora dokonala I wejscia na Tirich Mir Wschodni (7692 m). Wyprawe z r. 1950 Naess opisal w "Alpine Journal" 58, polska relacja ukazala sie w "Gorach Wysokich". W swej filozofii reprezentowal mistyczne podejscie do gor. Kiedy w r. 1971 wrocil w Himalaje z zamiarem zdobycia Gaurishankaru, zobowiazal sie, ze jego ludzie uszanuja wierzenia ludu i nie przekrocza rzednej 20 000 stop (6100 m). Wspinanie cieszylo go do poznej starosci. Pytany, czy mimo stalego treningu, odczuwa starcze zwolnienie funkcji zyciowych, odpowiadal, ze tak. "Coraz wiecej imion umyka z glowy, a fizycznie odczuwam to zwlaszcza wspinajac sie po znanych drogach – kiedys nie stawialy mi one takiego oporu, jak dzis, na progu osiemdziesiatki." Znanym alpinista byl tez bratanek filozofa, Arne Naess junior, bogaty przemyslowiec i maz piosenkarki Diany Ross. W r. 1985 poprowadzil on wyprawe na Everest, ktora 21 i 29 kwietnia wprowadzila na szczyt 17 ludzi, wsrod nich Chrisa Boningtona i pierwszego zdobywce Tirich Miru Wschodniego, Ralpha Hoibakka. Sam Naess Junior stanal na szczycie 29 kwietnia. Zginal w r. 2004 w wypadku wspinaczkowym w Afryce Poludniowej.
Jozef Nyka
GS/0000 MARIA HONOWSKA 03/2009
7 stycznia 2009 zmarla w Krakowie zona Jerzego Honowskiego, Maria Honowska, z domu Brodowska, w KW znana jako Lilka. Urodzona w grudniu 1924 r. w Warszawie, nauke i studia odbywala na okupacyjnych kompletach, wspominala tez swoj udzial w powstaniu w charakterze sanitariuszki. Po szkoleniu skalkowym, w lipcu 1951 zapisala sie na kurs nad Morskim Okiem. Do jej towarzyszek nalezaly Wanda (Dada) Stefanska i Krystyna Ostafin(-Dunikowska). W nastepnym sezonie (1952) umowily sie nad Morskim Okiem ponownie. Mieszkajac w Kurniku wspinaly sie w zenskich zespolach. Razem z Dada i Krystyna, Maria zrobila m.in. polnocna sciane Mnicha i droge na Niznia Mnichowa Przelaczke od wschodu. W koncu lipca wybraly sie z namiotami na kilka dni do Doliny Pieciu Stawow, gdzie towarzyszyli im Marek Stefanski, Andrzej Grabianowski i Jerzy Wala. Wedlug notatek Jerzego, Lilka zaliczyla wtedy m.in. takie drogi, jak Motyka i Siedlecki na Zamarlej Turni, czy Sokolowscy i Leporowski na Kozim Wierchu od polnocy. W r. 1953 z Antonim Wala robila m.in. Komin Stanislawskiego na Mnichu i filar Gronskiego na Zabiej Turni. Wszystkie te drogi mialy wowczas wysokie notowania, szczegolnie w wykonaniu zenskim. W lecie 1953 r. uczestniczyla w I Ogolnopolskiej Alpiniadzie dla uczczenia 30-lecia Alpinizmu Radzieckiego i wraz z Jerzym Honowskim, n.b. przyszlym mezem, zostala wyrozniona przez organizatorow "za wzorowe pelnienie odpowiedzialnej funkcji lacznikow na grani". Wspinala sie intensywnie lecz krotko, za to w pozniejszych latach duza aktywnosc rozwijala jako turystka gorska. Wychowanka prof. Doroszewskiego, byla szeroko znana slawistka – jedna z najwybitniejszych w Polsce w ostatnich dekadach – profesorka UJ, czlonkinia PAN i PAU. Wsrod jej prac naukowych byl m.in. kierowniczy udzial w przygotowaniu 2-tomowego slownika slowacko-polskiego. Przez wiele lat dzielila czas pomiedzy Krakow a mieszkania w Kamienicy i Lubomierzu pod Gorcami, jej maz byl bowiem dyrektorem Gorczanskiego Parku Narodowego. Pogrzeb odbyl sie 27 stycznia na Powazkach w Warszawie. (Jozef Nyka – informacje m.in. od Barbary Morawskiej-Nowak i Jerzego Wali)
GS/0000 ZIMOWE WEJSCIE NA ELBRUS 03/2009
Wejscie na te sama gore latem i zima – jak ma sie jedno do drugiego? Chyba mozna by to ujac tak: w zimie czasem wyjscie z namiotu za potrzeba jest wiekszym wyczynem, niz latem osiagniecie szczytu. I tak chyba jest z Elbrusem. Licznie odwiedzany i pogardliwie nazywany "gora dla leszczy", nawet w sezonie letnim potrafi pokazac pazury. Najbardziej jednak o naleznym sobie szacunku przypomina zima.
Zawsze chcialam pojechac w Kaukaz. Ale na Elbrusie nie bylam, bo to przeciez gora latwa, lepiej od razu uderzac na 7-tysieczniki. Jednak mysl o Kaukazie pozostala i po udanym trawersie Mont Blanc w 2008 r. zaczela kielkowac w pomysl nieco szalony: dlaczego by nie sprobowac Elbrusu zima? Pojawil sie standardowy problem zimowy – sklad. Raz, ze trudno zebrac ekipe, majaca wolne w tym samym czasie, dwa, ze wiekszosc ludzi jest normalna i na takie rzeczy sie po prostu nie pisze. A jednak kilkoro nienormalnych sie znalazlo. Cala idee przed porzuceniem ocalil Pawel Szaniec ze Swietokrzyskiego Klubu Alpinistycznego. Pomysl podjely takze dziewczyny z tworzacego sie wlasnie Female Team. Wyjazd postanowilysmy potraktowac jako trening przed letnia "Tien-Shan 2009 – Polish Female Expedition". Ostatecznie w Kaukaz wyruszylismy we troje: Pawel, Joanna (Asia) Stasielak z KW Warszawa oraz ja, z KS Kandahar. Wyprawa miala nazwe HiMountain Elbrus Winter Expedition. Nikt z nas nie znal gory z lata.
Gdy w sobotni poranek 14 lutego opuszczalismy zasypany sniegiem Krakow, towarzyszyl nam lekki niepokoj. Skoro w Polsce taka zima, to co bedzie tam, w Kaukazie? Nasze obawy poglebily sie na widok zimowej scenerii Szeremietiewa. Tymczasem w Mineralnych Wodach zaskoczyla nas... wiosna. Podobnie wiosenny krajobraz roztaczal sie wokol nas podczas calej podrozy busikiem do Azau u stop Elbrusa. Ceny noclegow sa tu wysokie, rozbilismy wiec namiot niedaleko dolnej stacji kolejki. Byla niedziela wieczor. W poniedzialek obudzilismy sie podduszeni. Na 2200 m n.p.m. – co jest? Okazalo sie, ze w nocy zima wrocila w Kaukaz i bylismy zasypani po dach. We wtorek w gory nie wyszlismy. Zalamanie pogody trwalo nadal.
Ela Lewandowska
Elbrus – Schron Walerego. Fot. Aleksandra Dzik
W srode wreszcie przywitala nas piekna pogoda. Dolna kolejka nie dzialala. Kolejny odcinek dzialal, jednak pogardzilismy luksusem. Moskiewscy narciarze, dla ktorych bylismy atrakcja turystyczna, nie mogli zrozumiec, dlaczego idziemy pieszo niosac po 30 kg. Tego dnia dotarlismy w okolice stacji Mir (3500 m) i tam spalismy w namiocie. Znow zimno, szron na sciankach, mokre spiwory – czyli po hotelowych luksusach w Azau wszystko wraca do normy. Kolejny dzien to podejscie do polozonego na 4100 m obok ruin Prijuta 11 Schronu Walerego. Jak sie pozniej okazalo, ta drewniana chatka, w ktorej temperatura w dzien wahala sie miedzy –6 a –20 stopni, miala stac sie naszym domem na kolejne 6 dni. W piatek odbylismy aklimatyzacyjny spacer pod Skaly Pastuchowa. Asie dopadl jakis kaszel. Atak szczytowy zaplanowalismy na najblizsza noc. Przecietny czas zdobywania szczytu zima to 14 godzin.
Sobota, 21 lutego, godz. 1:00. Brutalny dzwiek budzika. Temperatura jak na zime i wysokosc 4100 m calkiem znosna, wiatr tez. Tylko widocznosc kiepska, no i ciagly opad. A jednak o 2:20 wyruszylismy. Przy Skalach Pastuchowa Asia postanowila zawrocic. Pawel i ja poszlismy dalej. Widocznosci nie bylo zadnej, snieg zaklejal oczy, ale pozostawal jeszcze GPS. Niestety rzetelnych map GPS Kaukazu nie ma. Slad, wzdluz ktorego szlismy, biegl jakos dziwnie. Wycofalismy sie z ok. 5100 m, gdzies spod przeleczy miedzy zachodnim i wschodnim wierzcholkiem Elbrusa. I znow szczeliny, lod, szczeliny, lod. I strach, zeby nie zostac tu, na tej "gorze dla leszczy". W koncu nad Skalami Pastuchowa trasery a potem spotkanie z Asia, ktora wyszla nam naprzeciw.
Niedziele poswiecilismy na odpoczynek. Na poniedzialek zapowiadano nieznaczna poprawe pogody, przygotowywalismy sie wiec do kolejnej proby. Elbrus czekal. W poniedzialek znow pobudka o pierwszej. Warunki niestety nie lepsze niz dwa dni wczesniej. Kolejny dzien w Chacie Walerego. Wtorek 24 lutego. Standardowo pobudka o pierwszej. Inna tylko sceneria za oknem. Wiatr i snieg nie zniknely, za to po raz pierwszy od dawna zobaczylismy gwiazdy. O 2:30 wyruszylismy ze schronu, Asia nadal czula skutki choroby i znow wycofala sie przy Pastuchowie. Pawel i ja parlismy dalej ku gorze. Znalezlismy pierwsze trasery i ich linii sie trzymalismy. Niestety snieg sypal coraz mocniej. Ciemnosc, snieg – niewiele widzielismy i najtrudniejszy odcinek, gdzie niektorzy zima wkrecaja sruby, przeszlismy z... kijkami. Kiedy zorientowalismy sie, ze wypadaloby zamienic jeden z kijkow na czekan, na postoj i zdjecie plecaka nie bylo juz szans. No to szlismy dalej. Ostroznie, wyrabujac rakami kazdy krok, przeszlismy czarny lod, az wreszcie podloze stalo sie lepsze a trasa zaczela skrecac. Temperatura wymuszala niezle tempo. Swit zastal nas na trawersie tuz przed przelecza miedzy oboma wierzcholkami. Najzimniejszy czas przed wschodem slonca byl dla mnie jednym wielkim kryzysem. Kazda operacja – wkladanie puchowki, zgaszenie czolowki, zalozenie plecaka – wymagala zdjecia wierzchnich lapawic. To powodowalo natychmiastowa utrate czucia w palcach, pozniej dlugie przywracanie ich do zycia, wycie z bolu, kiedy czucie wracalo...
Na przelecz doszlismy powoli, w skuleniu przeczekujac najsilniejsze porywy wiatru. Tutaj bylismy tak zmeczeni i wychlodzeni, ze postanowilismy odpoczac w naturalnej jamie, o ktorej mowili Rosjanie. Wydobywa sie z niej gaz wulkaniczny, a wewnatrz panuje podobno upal +8 stopni! Niestety jama byla zasypana. My poki co martwilismy sie o siebie. Batony konsystencja przypominaly ceglowki, a termosy zamarzly tak, ze dopiero po kilkunastu minutach chuchania udalo sie je odkrecic. Ale warto bylo sie pomeczyc. Troche ozylismy. Zrobilo sie tez nieznacznie cieplej. Ruszylismy do gory. I tu pojawil sie kolejny problem. Powietrze wydychane z masek windstopperowych lecialo w gore wprost na szkla okularow, gdzie w momencie zamarzalo. Na szczyt poszlismy wiec, o zgrozo, bez okularow. Szlismy powoli. W koncu aklimatyzacje mielismy do 4100 m, a Elbrus ma 5642 m. Na zboczu wyraznie rysowal sie slad sciezki z lata. Jeszcze jeden zakret, jeszcze jeden wierzcholek i... nic nie pozostawialo watpliwosci, ze to ten najwyzszy. Slupek, choragiewki modlitewne i, ku naszemu zaskoczeniu, gitara. Kto ja tu przytaszczyl latem? Szybki rzut oka na piekno gor dookola, zeby zachowac ten obraz w pamieci. Po sesji zdjeciowej jak najszybciej w dol.
Na przeleczy przywital nas juz zupelnie inny swiat. Mozna bylo zdjac puchowki i zewnetrzne lapawice. Dopiero teraz zorientowalismy sie, ze mimo calej ostroznosci bez odmrozen sie nie obeszlo. Pawel mial czerwony nos, ja zamiast prawej polowy twarzy poczulam cos dziwnego, co wkrotce mialo stac sie wielkim bablem. No trudno, i tak bylo warto. Teraz trzeba bylo wydobyc z siebie rezerwy sil i zejsc. Przed Skalami Pastuchowa zaliczylismy jeszcze jedna przygode. Ja nie majac sil wbijac rakow w twardy czarny lod, postanowilam pojsc naokolo, lepszym lodem bialym. Stracilismy sie z oczu, prawie wpadlam do szczeliny... w koncu jednak znow sie zobaczylismy, a po chwili juz Asia poila nas czekolada. W chatce Walerego bylismy ok. 13. 10 1/2 godziny to czas jak latem. Ale wolniej sie nie dalo, zamarzlibysmy. Wchodzac do schronu zobaczylismy, jak nad wierzcholkiem Elbrusa kotluja sie ciemne chmury. Dostalismy swoj czas. Wyczekalismy go i dobrze wykorzystalismy co do minuty.
Nie da sie zaprzeczyc, iz nie bylismy wielka, przelomowa, powazna wyprawa. To byla raczej namiastka tego, czym jest zima w gorach wysokich. Namiastka, ktora wystarczyla, abysmy do Polski wracali z poczuciem wykonania sporego kawalka dobrej roboty. I z jeszcze wiekszym niz dotad szacunkiem dla wszystkich tych, ktorzy zima atakuja szczyty najwyzsze. Bo zimy z latem nie da sie porownac.
Aleksandra Dzik
Redakcyjny skrot obszernego artykulu otrzymanego od Autorki, w calosci publikowanego w kilku roznych portalach w internecie
GS/0000 ELBRUS ZIMA 03/2009
Pierwsze wejscia zimowe na Elbrus nastapily w latach 1934 i 1935. Z Polakow dotad zima nie stanal na tym szczycie chyba nikt. Wyjazd w marcu 1981 r. mial charakter treningowy i zakonczyl sie fatalnym zlamaniem nogi przez Wande Rutkiewicz – na szczyt nawet nie probowano wchodzic. Z zimowym Elbrusem wiaze sie jednak ciekawostka historyczna. W r.1903 wyprawe zimowa w ten masyw zaplanowal glosny w tamte lata taternik krakowski, Karol Englisch. Miala to byc wyprawa wegiersko-polska, przewidziana na "jedna z najblizszych zim". Szczegoly omowil Englisch z Karoly Jordanem podczas zimowej wycieczki na Krywan, porozumial sie tez z panna Terez Egenhoffer. Sto lat temu problemem bylo samo dotarcie w Kaukaz – Englisch poszukiwal w prasie informacji na temat mozliwosci i kosztow, zapraszal tez do udzialu w wyprawie "osoby obznajomione z gorami i traktujace te sprawe powaznie" (Prz. Zakop. 18 1903). Ostatecznie skonczylo sie na projektach – ale wazny jest sam smialy i pionierski pomysl, wpisujacy sie w pozniejsza polska zylke do wspinania sie zima na szczyty wyzsze od Alp, o czym w owym czasie nikomu sie nawet nie snilo. Zamiar Englischa – w tamte lata zupelnie nierealny – przypomnial cierpko i uszczypliwie "Taternik" 1933 na s.118. Englisch w wielu sprawach wyprzedzal swoj czas – jak widac bardzo mocno, skoro jeszcze w r.1933 jego wizja przerastala wyobrazenia klubowych krytykow. Pomysl czekal przeszlo sto lat na polskie urzeczywistnienie – zrealizowali go dopiero w tym roku Ola Dzikowna i Pawel Szaniec. Dziekujemy! (jn)
GS/0000 SNIEZNE PANTERY 03/2009
Glowny ksiegowy wysokich szczytow Pamiru i Tien-szanu, Wladimir Szatajew, podaje aktualne dane o stanie liczacego wiele lat programu "Zloty Czekan", polegajacego na nagradzaniu zdobywcow wszystkich postradzieckich olbrzymow dyplomami, zetonami i tytulami "snieznej pantery" (snieznyj bars). Na komplet tych siedmiotysiecznikow – nazwijmy je "czerwonymi" – skladaja sie obecnie Pik Somoni (Kommunizma, 7495 m), Pik Pobiedy (7439 m), Pik Lenina (7134 m), Pik Korzeniewskoj (7105 m) i Chan Tengri (6995 m). W ciagu lat zestaw ten ulegal zmianom, glownie z powodow politycznych, np. zamykania na dlugie lata Piku Pobiedy. Zdobywcow wymaganej serii (nie zawsze tej samej) zebralo sie 534, znalazla sie wsrod nich garstka cudzoziemcow – m.in.15 Bulgarow, 4 Japonczykow, 3 Francuzow. Z Polski tabela zawiera 1 osobe, chodzi zapewne o Amalie Kaploniak. Meskiej trojki Henning – Miotk – Kaczkan brak, byc moze chlopcy nie dopelnili jakichs formalnosci. W Moskwie powstala specjalna grupa robocza FAR, ktora ma cala dosc zaniedbana problematyke "snieznych barsow" uporzadkowac. Wolodia Szatajew proponuje, by osoby pominiete zglaszaly sie do niego z odpowiednia dokumentacja w celu uzupelniania listy i wydania certyfikatu, mozna sie tez zwracac wprost do sekretariatu FAR w Moskwie.
GS/0000 W SKROCIE 03/2009