GS/0000 JAMES (JIM) CURRAN 04/2016
[Jim Curran]
Jim Curran w r. 1990. Fot. Jozef Nyka
Jima poznalam w czasie feralnego sezonu pod K2, w 1986 roku, kiedy to w roznych wypadkach zginelo tam az 13 osob. A tak naprawde, blizej, poznalam go podczas naszego dramatycznego odwrotu z Magic Line, kiedy we troje, z Anka Czerwinska i Januszem Majerem przedzieralismy sie z wysokosci 8200 m w kierunku bazy, walczac ze wscieklym zywiolem. Ten sam zywiol uwiezil wtedy 7 osob w obozie IV na drodze Zebrem Abruzzi. Z naszego stanowiska wysoko na filarze poludniowym widzielismy ich w dole – wygladali jak mrowki, krzatajace sie chaotycznie pomiedzy namiotami. Oni w koncu zdecydowali sie pojsc w gore, my w dol. Przez cztery dni naszego schodzenia, Jim – calkiem niepodobnie do Anglika – z bazy towarzyszyl nam w naszych zmaganiach, zawsze czujny przy radiotelefonie, gotowy dodac nam ducha. To sa te momenty, ktore wiaza ludzi na dobre.
Byl on uczestnikiem wyprawy Alana Rouse'a na NW gran K2 i przeniosl sie do naszej bazy w oczekiwaniu na powrot swego przyjaciela, gdy ten wyruszyl na Zebro Abruzzi razem z Mrowka – Dobroslawa Miodowicz-Wolf. Wejsciem droga normalna oboje chcieli powetowac sobie niepowodzenia na swoich wyprawach: Alanowi nie udalo sie pokonac grani, Mrowka z kolei uznala, ze nie ma szans na Magic Line. Ich wypad mial trwac najwyzej 5 dni, jednak los zrzadzil, ze oboje z gory juz nie powrocili. Razem z Jimem uczestniczylam potem w akcji ratunkowej po jednego z dwoch ocalalych z gehenny pobytu w obozie IV – Kurta Diembergera.
Wydarzenia z K2 odcisnely glebokie i trwale pietno na Curranie, czego owocem byly dwie ksiazki i film. Najpierw powstala relacja z tego tragicznego sezonu, zatytulowana "Triumph and Tragedy" – w polskim wydaniu "K2. Triumf i tragedia", 1989. Obok ksiazki Anki Czerwinskiej jest to zapewne najpelniejsza, najbardziej obiektywna relacja z tego, co sie wtedy dzialo. Bardzo ladnie – choc nie bezkrytycznie – pisal tam o Polakach i o naszych osiagnieciach. Druga ksiazke mialam okazje poznac doglebnie, gdy pracowalam nad jej tlumaczeniem. "K2, the Story of the Savage Mountain" – historia zdobywania K2, jego najslynniejsze dzielo – zostala wyrozniona glowna nagroda festiwalu ksiazki gorskiej w Banff, w Polsce jednak nie miala szczescia: wydawca ostatecznie wycofal sie z jej publikacji. Tematyka sezonu 1986 pod K2 powrocila rowniez w jego filmie o tym samym tytule: "K2 – Triumph and Tragedy".
Urodzony w 1943 r., Curran byl postacia zaiste renesansowa: wykladal na politechnice w Bristolu, wspinal sie, pisal, fotografowal, krecil filmy, malowal. Jako wspinajacy sie filmowiec uczestniczyl w wielu wyprawach. Byl w Himalajach, w Karakorum, w Andach (m.in. w 1985 pierwsze wejscie na Nevado Palomani Tranca w Cordillera Apolobamba), na Kaukazie, w Atlasie i w Tybecie. W trakcie wypraw towarzyszyl najslynniejszym himalaistom brytyjskim lat 70. i 80., a lista jego partnerow obejmuje takie postaci, jak Chris Bonington, Joe Tasker, Alan Rouse, Joe Brown czy Peter Boardman.
[K2 – Triumph and Tragedy]
Byl autorem cenionych ksiazek – o ich klasie swiadczy fakt czterokrotnej nominacji do nagrody Boardman Tasker Award for Mountain Literature. Poza pozycjami o K2, napisal takze: "Trango, the Nameless Tower" (1978), "Suspended Sentences" (1991) i autoryzowana biografie Boningtona – "High Achiever: The Life and Climbs of Chris Bonington" (1999). Dwie kolejne ksiazki mialy charakter autobiograficzny. Sa to "The Middle-Aged Mountaineer" (o wyprawie rowerowej po Szetlandach) oraz "Here, There and Everywhere... The Autobiography of Jim Curran". Jego dorobek filmowy obejmuje m.in. takie tytuly, jak "The Bat", "A Great Effort", "Kongur", wspomniany juz "K2 – Triumph and Tragedy", "Barnaj" i "Trango". Przedstawial w nich glownie dokonania brytyjskich wspinaczy. Film "Rock Queen" – fabularyzowana biografia francuskiej gwiazdy Catherine Destivelle – przyniosl mu w r. 1997 nagrode Emmy za zdjecia; Curran byl rowniez autorem scenariusza i narracji w tym filmie. Niektore swoje tytuly mial okazje pokazac w Polsce osobiscie, byl obecny m. in. na niezapomnianym festiwalu filmow gorskich w Katowicach w 1988 r., oraz na nastepnym, dwa lata pozniej. Po przejsciu na emeryture wrocil do swojej pierwszej pasji – malarstwa. Tematyka obrazow skupiala sie na gorach, w ktorych sie wspinal: w Karakorum, Afryce, Indiach, Hiszpanii, a takze w blizszych okolicach: Peak District i w Szkocji. Duze uznanie zyskaly jego obrazy olejne, przedstawiajace Kongur, K2, Trango, a takze mniejsze formacje skalne, jak Old Man of Hoy czy skalki w okolicach Costa Blanca.
[Jim Curran]
Jim przy pracy pod K2. Fot. Krystyna Palmowska
Poza tworczoscia artystyczna Curran zywo udzielal sie spolecznie i towarzysko. Byl organizatorem (i dyrektorem artystycznym) gorskich festiwali filmowych w Kendal oraz jurorem Boardman Tasker Award. Mial tez swoje programy w telewizji BBC, w ktorych propagowal dokonania brytyjskich wspinaczy, glownie z lat 70. i 80. Jego dom w Sheffield byl zawsze otwarty dla kolegow klubowych i bractwa z calego swiata. Bywali tam tez polscy wspinacze. Wysoki, postawny, dowcipny, zawsze usmiechniety, ciekawy rozmowca, z miejsca budzil sympatie. Byl bystrym obserwatorem, znakomitym prelegentem, byl tez prawdziwym dzentelmenem. Przede wszystkim jednak, jak sam deklarowal, kochal gory – zarowno w wydaniu makro, jak i mikro – i do konca byl pelen tworczych pomyslow. Zmarl 5 kwietnia 2016 r. w wieku 73 lat, przegrywajac kilkuletnia walke z rakiem. Alpinizm polski traci w nim wiernego sympatyka i naprawde szczerze oddanego przyjaciela.
Krystyna Palmowska
GS/0000 TAK DZIS WIDZI NAS ZACHOD 04/2016
Z prosba o uwagi otrzymalem ostatnio z Francji dwa "polskie" rozdzialy do przygotowanej do druku ksiazki o alpinizmie. Autor nie zna polskiego i jego glowne zrodla to portale internetowe oraz dziela pan Gertrude Reinisch (GS 07/1998) i Bernadette McDonald. Z przyslanych tekstow dowiadujemy sie wiec, ze w "zlotych latach" polskiego himalaizmu nasi alpinisci w swoich smialych zrywach motywowani byli potrzeba wyrwania sie choc na troche z jarzma komunizmu, a panujacej w kraju nedzy zawdzieczali hart i odpornosc na wszelkie gorskie opresje. W gory i za granice wypychala ich nie ich pasja gorska i to, "ze gory sa", lecz przede wszystkim laknienie wolnosci (freedom climbers). Na szczescie udalo im sie przekonac rezim, ze sukcesy gorskie to wazna promocja socjalizmu, wladze zgadzaly sie wiec na wyjazdy, a nawet nie skapily na nie grosza. To, czego brakowalo do dopiecia budzetu wypraw, kandydaci dorabiali malowaniem slaskich kominow, co jako zarobkowy proceder mialo byc wynalazkiem Kukuczki. Nieblahy udzial w finansowaniu wypraw mialy tez przemyt i nielegalny handel. "Ten regularny szmugiel polscy alpinisci rozwineli do mistrzostwa, co kase wypraw znaczaco dopelnialo." Najwieksze problemy wiazaly sie z uzyskaniem zezwolen na wyjazd. Zeby jednak odetchnac powietrzem utraconej swobody, alpinisci szli wobec rezimu na malo chlubne uleglosci. A wiec cos za cos: w raportach z wypraw trzeba bylo obowiazkowo wychwalac lewicowy ustroj i walory socjalistycznego sportu, a wielu z wyjezdzajacych – choc z wewnetrznym oporem – zgadzalo sie na wspolprace z UB i szpiegowanie tak kolegow, jak i alpinistow za granica.
Tak w wielkim skrocie w oczach westmana wyglada obraz polskiego alpinizmu, takie mialo tez byc faktyczne podloze zdumiewajacych polskich sukcesow.
Z tej wizji jasno wynika, ze gdyby nie era komunizmu w naszym kraju – paradoksalnie dla alpinizmu protekcyjnego – brakowaloby koniecznej motywacji, a rozpieszczeni komfortem ludzie nie mieliby tej krzepy, aby wiesc walke z zywiolami gor najwyzszych. W efekcie bez dekad PRL nie byloby polskiego Kunyang Chhisha, ani Kangchendzongi Poludniowej i Srodkowej, ani Everestu w zimie, zapewne w ogole nie byloby himalajskiej zimy, bo mieszkajacej w dobrze ogrzanych mieszkaniach mlodziezy brakowaloby odpornosci na mordercze zimowe mrozy i wichury.
[Konstanty Narkiewicz-Jodko, Stefan Osiecki, Stefan Daszynski]
Szczyt Aconcagua 8 marca 1934 – Konstanty Narkiewicz-Jodko, Stefan Osiecki i Stefan Daszynski. Fot. Wiktor Ostrowski
Autor ksiazki otrzymal opinie, jakiej sie raczej nie spodziewal. Jesli chodzi o uciekanie po wolnosc na szczyty dowiedzial sie – co mu nie bylo wiadome – ze z 4 najwyzszych szczytow Ameryki, 3 jako pierwsi zdobyli Polacy, ktorzy w dodatku na Aconcagua poprowadzili pierwsza nowa droge, znany dzis Glaciar de los Polacos. Dokonali tego w latach 1934 i 1937, a wiec na 10 lat przed tym, jak socjalizm dobral im sie do skory. Wiecej: w r. 1939 mala 4-osobowa polska wyprawa weszla jako pierwsza na nielatwa Nanda Devi East (7434 m) w Himalajach, co bylo jednym z najsmielszych wyczynow calego przedwojennego himalaizmu. Do tego byly przed rokiem 1939 pierwsze wejscia na Spitsbergenie, nowe drogi w Wysokim Atlasie, trudne wspinaczki w Kaukazie. W sumie nijak to nie pasuje do postawionej w ksiazce wolnosciowej tezy, wszak przedwojenna Polska nie uciskala obywateli. Pamietam telefon Janka Mostowskiego po lekturze ksiazki pani McDonald. "Zdumialem sie – powiedzial – ze w 1960 wspinalem sie na Noszak nie jako spragniony gor alpinista-eksplorator, tylko z calkiem innych, i to politycznych pobudek."
Jesli chodzi o propagandowe akty wdziecznosci wobec wladz, autor ksiazki uslyszal, ze sprawozdania z wypraw ukazywaly sie w "Taterniku", gdzie sport socjalistyczny nie cieszyl sie szczegolna adoracja. Byly to z reguly techniczne raporty, na ogol nie zbaczajace ze stricte gorskiej sciezki. Poniewaz autor nie zna polskiego, zostal odeslany do niemieckiej wersji ksiazki o Kunyang Chhishu, nota bene wydanej w r. 1977 w upolitycznionej NRD. Niech sprobuje doszukac sie tam jakichs pochwalnych sluzebnosci wobec rezimu... Bardziej bolesne jest oskarzenie o zaciag himalaistow do grona tajnych agentow UB. Jednak polskie kluby gorskie liczyly wtedy ok. 4000 czlonkow, a udowodnione sa tylko 3 lub 4 przypadki "wspolpracy", i to ze strony podrzednych wspinaczy, a nie himalaistow i gorskich celebrytow. Zapewne agentow bylo jeszcze paru, w sumie jednak w porownaniu z innymi sferami zycia – Kosciola nie wylaczajac – nie byl to odsetek wart liczebnika "wielu".
Boje sie niestety, ze moje wyjasnienia nie osiagna zamierzonego celu. Autor wie swoje, a nade mna ma te przewage, ze sam w tym nie tkwil i moze pisac, co mu wyobraznia podpowie. Uzna mnie przy tym pewnie za pogrobowca umarlego rezimu i wywody pani McDonald wydadza mu sie bardziej godne wiary. Zakoncze wiec ten tekscik pewna konstatacja i pewna propozycja.
Otoz w kwestii zachodniej ignorancji historycznej sami nie jestesmy bez winy. Nie mamy na rynku zwiezlej historii polskiego alpinizmu – z jego niezwyklym dorobkiem, ale tez i calym skomplikowanym organizacyjnym, kadrowym i kulturalnym backgroundem. To duze zaniedbanie, bo przeciez wersja angielska takiego opracowania bardzo by sie przydala. Tymczasem nie ma nie tylko ksiazki, ale nawet zwiezlej angielskiej noty historycznej na stronie PZA w internecie. Zbliza sie kolejny walny zjazd Zwiazku, moze warto by zastanowic sie nad powolaniem malej, ale zlozonej z fachowcow-dokumentalistow i nie tylko fasadowej Komisji Medialnej, ktora zajelaby sie – spolecznie oczywiscie – caloscia spraw wydawniczych Zwiazku – z "Taternikiem", pismami klubowymi, stronami internetowymi, ale takze – nawet przede wszystkim – produkcja drobnych niekomercyjnych publikacji, wypelniajacych luki w naszej roboczej biblioteczce. Jurka Wali "Polacy w Hindukuszu", Andrzeja Sobolewskiego "Wyprawy w Andy", zestawienie polskich wypraw w Himalaje, indeks zawartosci "Taternika" opracowany przez WHP, kalendarium polskiego alpinizmu, reedycja "Krzesanicy" i "Oscypka" – wyliczanke mozna by kontynuowac. Priorytetem bylaby inicjacja prac nad historia polskiego alpinizmu – zwiezla, lecz kompleksowa, m.in. z takimi rozdzialami, jak finansowanie alpinizmu, kontakty miedzynarodowe, nasz wklad w powstanie i rozwoj UIAA czy udzial Polski w dorobku swiatowej kultury gorskiej (Kielkowskich WEGA!). Chodziloby o pozycje niskonakladowe, ktorych produkcja dzis nie kosztuje wiele (1500–2000 zl tytul). Mozna by pomyslec o zawiazaniu malego Klubu Ksiazki Dokumentacyjnej i zestawic liste osob zainteresowanych ta tak zawezona tematyka. Setka-dwie znalazlyby sie bez watpienia. Gdyby autor przygotowanego we Francji dziela mial takiego angielskiego bryka, na pewno pokazalby nasz alpinizm z tamtych lat nie w az tak wypaczonym zwierciadle. A przeciez nie chodzi tylko o zagranicznych autorow, lecz o szeroki ogol, dzis zaopatrywany w gorska wiedze w sposob dosc nieuporzadkowany. Dodac wypada na koniec, ze takze niejeden z mlodych alpinistow w kraju – tych urodzonych na schylku PRL – bierze podniosle brzmiacy frazes "freedom climbers" za zaszlosc historyczna i za dobra monete. I dla tych czytelnikow warto byloby sie potrudzic.
Jozef Nyka
GS/0000 NARTY WIKINGOW 04/2016
Topniejace lodowce wyjawiaja coraz to nowe tajemnice. Prasa norweska rozpisuje sie o tym, ze w parku narodowym Reinheimen lodowiec wyrzucil narte, ktorej wiek ustalono na 1300 lat. Ma ona 1,72 m dlugosci i 14,5 cm szerokosci, Pnie drzew w zagadkowy sposob lupano w plaskie deski i po namoczeniu dzioby wyginano nad ogniem. Narta z Reinheimen nie jest najstarszym tego rodzaju znaleziskiem, sensacja jest co innego: kompletnie zachowane wiazanie z rzemieni skorzanych, z paskiem obejmujacym piete. Dotad przyjmowano, ze dawni mysliwi uzywali nart jako karpli, do poruszania sie po sniegu. Typ wiazania z Reinheimen swiadczy jednak, ze mogli tez zjezdzac, czyli ze juz wtedy istnial rodzaj telemarku. Jak ustalili badacze, podobny sprzet i technika zjazdu istnialy od tysiecy lat w Altaju Chinskim. Zjazdy wykonywano tam w przysiadzie z pomoca silnego kija jako opory. Nasuwa sie podejrzenie, ze istniala przedhistoryczna lacznosc kulturowa krain polnocnych.
Justyna Nyka (Oslo)
[narty z Reinheimen]
Fot. Vegard Vike (Oslo)
GS/0000 WIOSENNE SPOTKANIA OLDBOYOW 04/2016
GS/0000 NIUSY OD RUDAWA 04/2016