JÓZEF NYKA
A potem zapadła cisza
Niemieckie obozy pracy dla Żydów
pod Tatrami
[Hobag Czarny Dunajec]
„Hobag” Czarny Dunajec – widok od strony wschodniej.
Z lewej barak ze stołówką i siedzibą Werkschutzu.
Po prawej barak biurowy i mieszkalny dla załogi niemieckiej.
Tablica drogowa informuje o wjeździe do Czarnego Dunajca.
Dzisiaj po całym zakładzie nie ma najmniejszego śladu.
Fot. Józef Nyka

  

Copyright © 2012 by JÓZEF NYKA


Według spisu ludności z 1921 roku[1] w granicach geograficznych Podhala żyło około 3500 Żydów, z tego w Nowym Targu 1342 (16,6% ogółu mieszkańców miasta), w Zakopanem 533 (6,1%) i w Czarnym Dunajcu 341 (13,1%). Do roku 1939 liczby te wydatnie wzrosły. Henryk Jost w swej książce[2] (2001, s. 53) samemu Zakopanemu przypisuje liczbę 3000. Podobne wielkości zawiera też encyklopedia „Zakopane od A do Z” Pinkwartów (1994, s. 190): „w 1931 mieszkało stale w Zakopanem 2900 Żydów, a w momencie wybuchu wojny było ich ok. 3000 – t.j. ok. 15,5%”. W bibliotece historycznej Podhala – nieporównanie bogatszej, niż literatura jakiegokolwiek innego polskiego regionu – bestialska zagłada tych rzesz ludzkich do dziś nie doczekała się pełniejszego i wolnego od znaków zapytania omówienia, choć poprzez zamierzenia badawcze IPN pojawia się szansa, że się może choć przybliżonego obrazu doczeka. Niemcy planowo zniszczyli dokumentację, po wojnie nie przeprowadzono w porę wywiadów, nienagabywani przez historyków wymierają ostatni naoczni świadkowie zbrodni, zresztą z uwagi na niepamięć dziś mało już godni wiary. Kilka tysięcy ludzi (chodzi tylko o region Podhala) zostało przez hitlerowców skazanych na unicestwienie – historia dodatkowo grozi im wymazaniem z pamięci.
Józef Nyka
 

GBH0000    34 (2012)
ZWANGSARBEITSLAGER
[Józef Piechocki]
Brygadzista ekipy żydowskiej, Józef Piechocki. Fot. Józef Nyka
Są też w dziejach podhalańskiego szoah prawdziwie białe plamy – jedną z nich stanowią obozy pracy niewolniczej przy hitlerowskich zakładach przemysłowych na bliższym i dalszym Podtatrzu. Obozy te figurują w niemieckich rejestrach, jednak z braku danych ewidencyjnych ich karty są tam praktycznie puste. Niewiele lepiej jest z wzmiankami w polskich źródłach, np. w cennym opracowaniu pod redakcją Janusza Berghauzena[3] (1977), w którym informacje o obozach ograniczają się do paru linijek (ss. 24–25) i daleko odbiegają od faktów – choć późniejsi autorzy czerpią głównie z tego źródła. W 600-stronicowej księdze o Czarnym Dunajcu tamtejszemu obozowi poświęcono 10 wierszy[4]. W innych pracach żydowskie komanda nie są wspominane w ogóle. Tak np. w wielkiej monografii Zakopanego[5] w t. I (s. 305) czytamy jedynie, że „Żydów wykorzystywała też firma »Hobag«, prowadząca tartak”. Nie tylko te sprawy poszły w zapomnienie. Dzisiaj zaledwie garstka starców pamięta o tym, że od początku roku 1940 czynne były na Podhalu 4 duże kombinaty zbrojeniowe branży drzewnej, należące do wrocławskiej spółki „Hobag Holzbau AG” i pracujące głównie dla zaplecza Luftwaffe. Dokumentacji historycznej nie mają one żadnej – ani w Polsce, ani w Niemczech[6]. Podlegały nadzorowi Komendy Okręgu Zbrojeniowego w Krakowie a nazwa firmy „Hobag” widnieje na haniebnej liście przedsiębiorstw III Rzeszy, uprawnionych do korzystania z niewolniczej pracy Żydów, Polaków, Romów i jeńców sowieckich. W jej podhalańskich zakładach Żydzi zatrudnieni byli od jesieni 1940 do końca maja 1943 roku, w sumie przez okres bez mała 3 lat. Najpierw był to przymus pracy z wolnej stopy, dość luźno nadzorowany przez policję, zaś od końca sierpnia 1942 r. – z internowania w przyfabrycznych obozach pracy przymusowej dla Żydów (Zwangsarbeitslager für Juden).
W wewnętrznej terminologii „Hobagów” brygady te na ogół figurowały nie jako Judenlager czy Judenkommando, lecz jako Jüdische Belegschaft czyli „załoga żydowska”. W dzisiejszych niemieckich rejestrach poszczególne obiekty mają numery, jak się zdaje wprowadzone po wojnie: Nowy Targ 2861, Czarny Dunajec 2615. W Zakopanem (nr 3078) sytuacja była inna. Stamtąd ludność żydowską usunięto dużo wcześniej (głównie na przełomie lat 1939 i 1940)[7], a zdatni do ciężkiej pracy mężczyźni – nota bene zwiezieni też z Nowego Targu, Jordanowa, Makowa, spod Pienin – zostali skoszarowani najpierw w barakach pod Krokwią a później w obozie pracy na Pardałówce, skąd byli doprowadzani do zakładów „Hobagu” i – głównie – do kamieniołomów firmy „STUAG” (Strassen- und Tiefbauunternehmung AG) u stóp Krokwi. W latach 1940–41 na niedziele (czasem co drugą) mogli oni wracać do rodzin, np. do Nowego Targu. Pardałówce przysługiwał status podobozu Krakowa-Płaszowa – czyli wyższy niż ten, jaki miały wewnętrzne lagry „Hobagów”. O ile w polskiej literaturze o podhalańskich obozach „Hobagu” (podobnie jak o samych zakładach) brak jakichkolwiek danych, o Pardałówce wspominano częściej (np. Juliusz Zborowski), jednakże z bardzo rozbieżnymi i tylko ogólnymi informacjami. Pełniejszy rys historyczny i tego obiektu nie jest nam znany, nad czym boleje już historyk Józef Kasperek[8] (s. 157): „Niestety, brak bliższej informacji o liczbie przebywających tam więźniów oraz rodzaju wykonywanej przez nich pracy.”
Na obszarze sąsiedniej Ziemi Sądeckiej znajdowały się trzy inne zakłady „Hobagu”, które także posiadały żydowskie „załogi”. W r. 1978 ukazała się rozprawa Jana Kuci o obozach pracy w powiecie nowosądeckim[9] – to dziwne, ale autor artykułu przeoczył te jednostki, dostrzegł tylko Rytro, które w dodatku odnotowuje bez nazwy (s. 251). A przecież oprócz Rytra były w nowosądeckiem kombinaty Grybów i Nawojowa – również eksploatujące przymusową pracę Żydów. Do krakowskiego rejonu przemysłowego należał duży „Hobag” Kłaj, we wschodnich powiatach beskidzkich Generalnego Gubernatorstwa spółka prowadziła nadto około 10 zakładów z filialną centralą we Lwowie. Sowiecki reżim policyjny po przejściu frontu lepiej niż władze polskie zadbał o zabezpieczenie dokumentacji – także jeśli chodzi o niewolnicze brygady żydowskie, dla których zachowała się tam nawet część wykazów imiennych.
PAMIĘĆ I ZAPISKI
Jako nastoletni pracownik „Hobagu” w Czarnym Dunajcu, mam w pamięci historię tego przedsiębiorstwa i losy „załogi żydowskiej”, z której pamiętam poszczególne osoby. Dysponuję nadto ważnym – kluczowym można rzec – źródłem, mianowicie własnym dziennikiem, tworzonym dzień po dniu i zawierającym konkretne daty i opisy zdarzeń. Naiwny młodzieńczy notatnik, pisany pod strachem, częściowo gwarą, zawiera niewiele tego, co wówczas warte było utrwalania, w dodatku ocalała z niego mniej niż połowa. Ale nawet to, co zawiera, i co z niego zostało, układa się w autentyczny, na gorąco kreślony obraz tamtego czasu – i to nie w sferze liczb i paragrafów, lecz konkretnych zdarzeń, bieżących ocen i indywidualnych ludzkich losów, widzianych oczyma prostego (2 klasy gimnazjum) wiejskiego wyrostka. Ponieważ w innych obozach „Hobagu” organizacja i stosunki były identyczne, na przykładzie Czarnego Dunajca odtworzyć można ze szczegółami cały ten zbrodniczy proceder – we wszystkich zakładach tej firmy w GG obejmujący przeszło 1000, może nawet 1500 robotników żydowskich.
Dla czytelności obrazu zachowuję stosowany przez Niemców podział załogi na „niemiecką”, „żydowską” i „polską”, choć przecież zasymilowani Żydzi byli też Polakami i większość z nich nie znała innego języka, niż polski. W moich zapiskach skrótem SS obejmuję Gestapo, Sicherheitsdienst (SD) i Sicherheitspolizei czyli Sipo. Nie wnikaliśmy wtedy w struktury tych formacji. W cytatach z moich wojennych notatek poprawiam nieporadności ortografii i stylu, a mylące gwarowe słowa zamieniam na literackie. Liczne skróty i kryptonimy staram się rozwijać. Podawane przeze mnie liczby pochodzą często z drugiej ręki a nierzadko z ustnych przekazów, mogą więc być obciążone typowymi dla lat okupacji – nieraz bardzo znacznymi – zaokrągleniami w górę.
[Hermann Barufke]
Główny brygadzista niemiecki Hermann Barufke. 23 lutego 1942 podczas narady ekipy niemieckiej z dyrekcją z Wrocławia ujmował się za Polakami i Żydami. Przy tak małej zapłacie i tak słabym wyżywieniu nie mogą oni efektywnie pracować – mówił. Fot. Józef Nyka
Zgodnie z zarządzeniami generalnego gubernatora dra Hansa Franka z 26 i 31 października oraz 14 grudnia 1939 r. w całym GG wprowadzono – ostro egzekwowany przez urzędy pracy – obowiązek zatrudnienia dla Polaków w wieku od 14 do 60 lat i Żydów od 12 do 60 lat. Ja sam nakaz pracy w „Hobagu” jako robotnik (Platzarbeiter) otrzymałem z nowotarskiej filii Arbeitsamt Neu Sandez mając lat zaledwie 15. „Hobagi” w Czarnym Dunajcu i Nowym Targu, podobnie jak zakłady w Nowosądeckiem przez okres około dwóch lat miały brygady złożone z Żydów zatrudnionych z wolnej stopy. W Nowym Targu do pracy dochodzili oni z domów[10] (tartak znajdował się obok stacji kolejowej), do Czarnego Dunajca dojeżdżali codziennie pociągiem relacji Nowy Targ – Podczerwone. Tylko kilku mieszkało w okolicznych wsiach. W moich papierach udało mi się przechować unikalny wykaz pierwszej żydowskiej ekipy roboczej z datą 12 listopada 1940 roku. Obejmuje on 38 nazwisk – przypominam je w przypisie, by utrwalić tożsamość przynajmniej tej garstki ludzi[11]. W zakładzie Żydzi zatrudnieni byli głównie na rampie kolejowej, przy rozładunku wagonów z półproduktami i załadunku gotowych elementów konstrukcyjnych. W Nowym Targu rozładowywali też dłużycę, przywożoną z Tatr. Część osób przyuczono do pomocniczych prac ciesielskich, takich jak obsługa prostszych maszyn lub montaż przęseł czy płyt ściennych. Pracowali oni pod dachem i nie tak ciężko, jak robotnicy na rampie czy „holcplacu”. Żydów używano też do „brudnych” robót, np. do impregnowania drewna żółtym płynem w korytach, szkodliwym dla zdrowia i żółto barwiącym ubrania. Brygadą dworcową kierował przez cały czas polski przodownik (Vorarbeiter) Józef Piechocki, przez Niemców zwany „Judenkönig” (Król Żydowski). Żydzi zatrudnieni w produkcji byli dołączani do brygad polskich. Ci podlegali szefowi działu technicznego: w Czarnym Dunajcu był nim polski mistrz stolarski Paweł Pezacki. Nad ich pracą bezpośredni nadzór sprawował główny brygadzista niemiecki, Hermann Barufke. Robotnicy żydowscy nie mieli numerów ani więziennych drelichów, korzystali z własnej odzieży, a ponieważ wszyscy się znali – opaski na rękawach i naszywki z gwiazdą Dawida nie były szczególnie egzekwowane. Pracowali pod gołym niebem, więc brak ciepłych rzeczy mocno dawał im się we znaki, szczególnie zimą. Jeszcze gorzej było z obuwiem, zwłaszcza że lepsze buty powymieniali z miejscowymi na żywność. Pracowali podobnie jak cała załoga (także polska i niemiecka) – po 11˘ godziny dziennie, z dwiema przerwami na posiłki (łącznie 45 minut). Dojeżdżając co dnia z Nowego Targu, przywozili polskim kolegom z pracy drobne zakupy. Podczas dojazdów koleją byli wystawieni na agresję niemieckich sadystów, która nasilała się w okresach sterowanych z zewnątrz nagonek. Mam notatkę z poniedziałku 8 czerwca 1942 roku: „Podobno w Nowym Targu Żydów dziś wysiedlają, 150 mieli na rozstrzelanie na cmentarz prowadzić, nasi bali się do domu wracać (...). W sobotę w Nowym Targu jeden niemiecki kolejarz naszych Żydów, co do roboty jechali, w wagonie bydlęcym na 3 kwadranse zamknął, potem ich wypuścił i musieli własnymi czapkami wagony szorować, potem każdego z głową do wiadra z wodą [wciskał] i bił ich przy tym strasznie, 2-ch wcale do roboty nie przyjechało bo pobici.”
W samym zakładzie złym duchem był komendant straży zakładowej, J. Walaski – młody i z obawy o powołanie na front nadgorliwy w służbie hitlerowiec. Mam zapis o jego wyczynie poza terenem zakładu. Dbały o formę fizyczną, odbywał on co rana dalekie przejażdżki na koniu. Zabłądziwszy 20 maja 1943 r. do Starego Bystrego (mapka) wypłoszył z jednej z chałup dwoje ludzi. Mężczyzna zdołał zbiec, uciekającą w koszuli kobietę dopadł i poznał w niej Żydówkę. Doprowadził ją na Gestapo w Czarnym Dunajcu, z którego funkcjonariuszami po południu pojechał do Starego Bystrego, by wskazać zagrodę i rozprawić się z jej gospodarzami (którzy zresztą na Niemców nie czekali, ale zostali przez nich zaskoczeni i zlikwidowani jakiś czas później[12]).
PRACA I ZAGŁADA
W maju 1942 r. Niemcy rozpoczęli na Podhalu ostateczną likwidację ludności żydowskiej. W Czarnym Dunajcu 13 maja Gestapo zamordowało trzy osoby, pierwszą z nich był kupiec Józef Lehler, zastrzelony przez Franza Maiwalda. Na jego polecenie „Hobag” wykonał 3 trumny z surowych desek – dwie z nich z kirkutu wróciły skrwawione na Gestapo. „Drei Juden sind gestorben, trzej Żydzi zmarli – powiedział Barufke do Pezackiego – i tak teraz będzie co tydzień.” Latem 1942 przystąpiono do totalnej eksterminacji (tzw. Endlösung). Zatrudnionym w Hobagu Niemcom te plany były znane z wyprzedzeniem, co wynika ze słów Barufkego, jak i z innych moich zapisków: „Piątek, 7. Sierpnia 1942. Dyrektorowa [Hedwig Sacher] mówiła do księgowego, że Żydzi poniżej 16 i powyżej 35 lat zostaną zastrzeleni. Dodała, że muszą się Niemcy bronić, bo jakby się nie udało »to może Karge[13] byłby pierwszy, coby mi kulkę przez czaszkę przepuścił«.” Okrutne plany znali nie tylko Niemcy. W połowie lipca 1942 w Czarnym Dunajcu odbył się wielki wiec górali z udziałem Wacława Krzeptowskiego[14]. „Za 3 miesiące ani jednego Żyda tu nie będzie – mówił wódz Góralenvolku – a potem Podhale dla Podhalan, góry dla górali”. Z Nowego Targu już od wiosny dochodziły wieści o masakrach. Na wspomnianej kartce z 7 sierpnia zanotowałem, że „według niedokładnych [tzn. niesprawdzonych] danych” w nocy i w czwartek w ciągu dnia ok. 120 Żydów zostało wymordowanych. W Czarnym Dunajcu SS szalało 24 sierpnia. Tu dla nas nie były to już abstrakcyjne „setki” ofiar, lecz konkretni ludzie: sąsiedzi, znajomi. Notowałem w moim dzienniku: „Starych dziadków Balicerów we dwoje w łóżku zabili a ich syna 45 l. w sieni. Wnuk Balicerów na tartaku pracuje. Jest nie do poznania, blady i smutny.” Moja Matka widziała kroczących uliczką dwóch gestapowców – jeden z pistoletem w ręce – prowadzących między sobą młodą Żydówkę, która im wskazywała żydowskie domostwa. Z różnych stron miasteczka dobiegały odgłosy wystrzałów.
W dniu 30 sierpnia 1942 na plac przed dworcem kolejowym w Nowym Targu przygnano 2500 Żydów z tobołkami, by załadować ich na pociąg. Sparaliżowani lękiem, ludzie ci stali na słońcu szereg godzin, mdlejący byli zabijani przez SS-manów. Szczegółowo opowiada o tym Jehuda L. Stein w swojej książce. Z poddasza domu ukradkiem obserwowała te sceny moja zatrudniona w pobliżu siostra Jadwiga. „Pamiętam – mówi – wywózki góralskiej młodzieży na roboty do Niemiec. Załadunkowi na stacji towarzyszył lament, krzyk, tumult, przepychanki z policjantami, atakowanymi przez bojowe stare góralki. Tymczasem w ten gorący sierpniowy dzień panowała śmiertelna cisza, dochodziły tylko wrzaski Niemców, szczekanie psów i pojedyncze wystrzały. Nie słyszałyśmy nawet płaczu dzieci.”
[Hobag, rampa, sztaple]
Na rampie kolejowej gotowe do wysyłki elementy hangarów i baraków tworzyły rozległe i wysokie „sztaple”. Fot. Józef Nyka
Z tych mas ludzkich wybrano brygady do zakładów „Hobagu” – w większości złożone z osób wcześniej w tych obiektach zatrudnionych. Tartakom w Czarnym Dunajcu i Nowym Targu przydzielono po ok. 50 ludzi, wyłącznie młodych mężczyzn. Pod datą 30 sierpnia 1942 zapisałem w moim dzienniku: „Niedziela krwi (...) Na stadionie 3000 Żydów od 5-tej rana zganiali z Nowego Targu. 16–35 lat pomiędzy tartaki i t.d. dzielili. Oglądali tym Żydom zęby, i ich brali. Nasi 90-ciu dostali. W obiad wyszło 25 wagonów bydlęcych po 80 ludzi w jednym, zaplombowanym! tam ich gdzieś do gazowej mordowni wywożą, 4 samochody wywiozły pokładzionych jak śledzie żywcem 500 Żydów na Kierkow [kirkut]”, gdzie ich – jak dodałem – zabijano seriami z karabinów maszynowych. (Dane te pochodziły z ustnych przekazów i mogły odbiegać od faktycznych). J. Kasperek podaje na s. 156, że w końcu sierpnia 1942 (czyli w tym właśnie czasie) z obozu „Stuagu” w Zakopanem „około 22 Żydów wysłano do pracy w tartaku w Czarnym Dunajcu”. Sam nie przypominam sobie tego transferu – być może chodziło o firmę „Flußkies” Czarny Dunajec, kooperującą ze „Stuagiem”, choć firma ta w własnego obozu żydowskiego nie miała.
Przymusowi pracownicy żydowscy stali się odtąd więźniami, jednak w zakładzie ich traktowanie nie uległo zmianie. Nadal nosili własną odzież, nie byli strzyżeni ani oznaczani numerami. Już wcześniej zmontowano dla nich osobny barak w północnym cyplu terenu, gdzie tępym klinem zbiegały się parkany. Drewniane płoty opasane były kolczastym drutem, ale jego mieszkańcy swobodnie poruszali się po terenie zakładu. Niemieckich strażników podczas pracy nie mieli, nie byli też na ogół osobno doglądani w nocy. Uzbrojeni w długie karabiny leciwi żołnierze z Werkschutzu (straży przemysłowej) pilnowali całej fabryki, szczególnie przed kradzieżami. Było ich w tamte lata około ośmiu. Ponieważ więźniowie obsługiwali głównie wyładunek i załadunek, przebywali na otwartej rampie kolejowej, poza opłotowaniem zakładu – w pogodne dni z budzącym tęsknotę za wolnością widokiem na Tatry. Ludzie przydzieleni do brygad ciesielskich pracowali też na nocną zmianę. Mimo to prób ucieczek było mało – pamiętam nie więcej niż dwie lub trzy. Żydzi mieli swego „starostę”, nazywanego przez robotników „rabinem”. Przez dłuższy czas był nim 40-latek Pacanower a od września 1942 chyba nieco młodszy Traustein (czy Trauenstein). Cienkie zupy obiadowe i głodowe posiłki ranne i wieczorne otrzymywali z kuchni zakładowej, w południe wydającej też równie słabe obiady polskiej załodze. Praca, często na deszczu, śniegu i mrozie, była wyczerpująca, niektóre elementy konstrukcji hangarów czy mostów ważyły po 300 kg, a zakład nie dysponował żadnym dźwigiem. Ludzie byli niedożywieni i głodni, choć nie wyniszczeni fizycznie, jak widmowe postaci w obozach koncentracyjnych. Mam zapis z 1 września 1942: „Żydzi już dziś z głodu mdleli.” Żywność próbowali zdobywać na wszelkie sposoby, nawet za cenę bólu czy ran. Mówi o tym jedna z moich notatek: Leon z kuchni poszedł do magazynku po ziemniaki. „Przebierał je tam jeden z Żydów, na klucz zamknięty. Za Leonem wcisnęło się paru jego kolegów, rzucili się na tę kupę ziemniaków i zaczęli je sobie do portek pakować, i wszędzie, gdzie się tylko dało. Potem drudzy powchodzili, Leon odpędzał ich ale oni na ziemię padali i dalej perki [ziemniaki] brali. Potem przyszedł Werkschutz, Leon mówił, że jednemu dał kolbą karabinu w głowę, drugiemu lufą w zęby, a tych drugich bagnetem po żebrach kłuł i ich wyrzucił, ale za drzwiami cały ogonek ich stał.” Janusz Berghauzen pisze (s. 24–25), że w obozach Hobagów „epidemie tyfusu dziesiątkowały (...) więźniów”. Nie odpowiada to prawdzie. Dzięki staraniom samych internowanych, przypadków tyfusu czy większych epidemii nie było, choć wycieńczeni ludzie chorowali często a poważniejsze przypadki, szczególnie kontuzje, leczono w szpitalu w Nowym Targu. Mimo ciężkich warunków, więźniowie usilnie dbali o higienę osobistą. Nawet w chłodne dni Werkschutz urządzał im zbiorowe kąpiele w oddalonej o 1 km rzece Czarnym Dunajcu. Mam zapis z (pogodnego) 24 listopada 1942: „Oni teraz co dzień kąpią się w Dunajcu.” Plagę stanowiły wszy, wobec zawszenia wielu miejscowych robotników trudne do opanowania.
W rozliczeniach finansowych „Hobagu” z SS, które było wyłącznym dysponentem kadr żydowskich, stawka za dzień pracy wynosiła 6 zł – minus koszt wyżywienia, nie wyższy jednak, niż 1,60 zł dziennie (litr masła u góralki 5 zł). Od dnia internowania ludzi, rozliczenia prowadziło biuro w Krakowie, przez lokalną księgowość zakładu przechodziły tylko ogólne kwoty. Gestapo rościło sobie pretensje do całego mienia pozostałego po Żydach. Świadczy o tym polecenie z komendy w Zakopanem (Weismanna), aby biuro „Hobagu” opracowało plan zakładu w skali 1:500 z naniesionymi obiektami pożydowskimi, czyli tymi, które pozostały po przedwojennym tartaku Izydora Landaua: ujęty w parkany teren tartaku, hala gatrów, kotłownia, suszarnia, linia kolejki zakładowej itp.
Załoga polska pomagała więźniom ukradkiem, było to jednak surowo wzbronione. Moja notatka z maja 1942: „P. też jednego Żyda schwycił, że ma kupiony od Polaka chleb za 20 papierosów egipskich, i go do Dyrektora zaprowadził. Żyd ma jutro tego pokazać, kto mu go sprzedał.” Sprzedawcą okazał się furman z Poręby, Grzanowicz, któremu Dyrektor za karę wstrzymał na miesiąc przydział chleba. Pracownicy miewali skrycie indywidualnych „podopiecznych”, którym podrzucali między deski zawinięte w gazetę kromki chleba. Pamiętam, że Ignac Bauman prosił przy tym, żeby gazeta (u nas zwykle „Krakauer Zeitung”) była świeża a nie sprzed paru tygodni. Nadzieja na załamanie się frontów była powszechna a Żydzi czekali na takie wiadomości z napięciem.
Dla dwóch krawców zorganizowano pracownię, głównie obszywającą Niemców. Mój zapis z 7 listopada 1942: „Żydzi-krawce pannę Kruberównę obszywają [Elfriedę, córkę kierownika]. Takiego życia jak tutaj nie będzie ona miała!” Obok garażu miał warsztat żydowski szewc, który łatał buty całej – polskiej i niemieckiej – załodze. Nazywał się Chmielnik i był przekonany, że jako niezbędny rzemieślnik ocaleje. Jego 16-letni syn Benie był kłopotliwym dla ojca enfant terrible – 25 marca 1943 z garażu wyjechał na plac mercedesem dyrektora, którego nie potrafił wprowadzić z powrotem. Dyrektor grzmocił go po plecach, a urzędnicy biurowi wpychali zgasłą maszynę pod dach. W moim rodzinnym domu przez powojenne dekady krążyło powiedzonko „gumę klepać?” Było ono żywą pamiątką po Chmielniku, do którego nasz Ojciec zaniósł zdarte buty i kawałek czarnej zelówkowej gumy. Kawałek okazał się za mały, na co Ojciec powiedział: „Pan rozklepie, panie Chmielnik”. – „Gumę klepać, panie Nyka?” – wykrzyknął mistrz szewski, zgorszony ignorancją klienta.
[Czarny Dunajec 1934]
Czarny Dunajec na mapie z r. 1934. 1. Teren tartaku Izydora Landaua (od 1939–40 „Hobag”), w pobliżu stacja kolejowa. 2. Cmentarz katolicki. 3. Cmentarz żydowski (kirkut).
13,80 I CHUSTECZKA
Ani w Czarnym Dunajcu, ani w innych obozach „Hobagów” nie było więźniów polskich, jak to podaje praca „Podhale w czasie okupacji” (s. 24–25), nie było też Cyganów ani tym bardziej Rosjan. Dyrekcja i członkowie niemieckiej załogi – w stosunku do Polaków w miarę poprawni – Żydów traktowali jak nieludzi. Pamiętam jak na nocnej zmianie niemiecki cieśla Gebler pchnął w złości jednego z nich na wielki kombajn frezarski, który wciął mu się w plecy. Albo inna scena. „16 X 1942. Piątek. (...) Po południu Kierownik, Lakwa, Gebler i Walaski Wachführer robili rewizję w żydowskiej barace. Szukali pieniędzy czy czegoś... pijani byli i straszne świństwo tam robili, bili tych chorych itd. Ojciec [Stefan Nyka, ur. 1896] zwrócił im uwagę, że jak są pijani niech idą spać, a jak są zwariowani niech idą do domu wariatów. A Wachführer Walaski mu odpowiedział, że ma »pysk trzymać bo on tu nic do gadania nie ma«, ubrania im lepsze poodbierali, i pieniądze, co tylko znaleźli.” Przymus fizyczny był codziennością, dochodziło do ciężkich pobić. Moja notatka z 12 maja 1942: „Dziś Lagerführer bił na szosie jednego Żyda, co do Baumana podobny. Po twarzy go walił, a co ten się cofa, już mu Lagerführer pokazywał jak psu palcem »do nogi« i ten musiał stać a on go walił z jednej i drugiej strony, na ostatek go z całej siły kopnął, i to za to, że za długo w ustępie siedział.” Dodać trzeba, że Lagerführer był socjalnym i politycznym opiekunem pracowników niemieckich i nie miał żadnych prerogatyw w stosunku do załogi – rozprawa z żydowskim robotnikiem była jego osobistą „rozrywką”. Albo inny zapis, o wiele drastyczniejszy: „Niedziela, 15 listopada 1942. Kościół zamknięty (...) W nocy zbiegł jeden Żyd. Za karę zostało skazanych na śmierć 8-miu. Tego uciekiniera zaraz rano w Nowym Targu SS złapało. On też poszedł pod ścianę. Tu z tartaku zaprowadził Wirstiuk 6-ciu jego krewnych i sąsiadów na SS [posterunek w miasteczku Czarny Dunajec], i tam ich zostawił. Zostali oni wieczorem ok. 7-mej zastrzeleni. Tak samo tych chorych, którzy w N. T. w szpitalu byli też tamt. SS miało zabić. W biurze jest 13,80 zł, co im odebrali i chusteczkę (...). Ot, życie, ot los! Wieczorem Żydzi fasowali pierzyny, co je Dyrektor z Nowego Targu przywiózł.”
Zdarzało się, że niedożywieni i znękani Żydzi ulegali wypadkom przy maszynach. Wszelkie poważniejsze kontuzje były zgłaszane zakopiańskimu Gestapo. Stanowiły one preteksty do likwidacji grup ludzi. Po obcięciu dwóch palców 15-latka przez wahadłową cyrkularkę, przyszedł rozkaz od Roberta Weissmanna z Zakopanego „jest ich zbyt wielu, należy 10 zastrzelić”. Już dzień później zapisałem w dzienniku: „29 listopada 1942 niedziela. O 10-tej prowadziło 2-ch Werkschutzów 8-miu Żydów do SS. (...) Podobno 2-ch młodych z tych prowadzonych chciało uciec, ale ich Walaski złapał i im nabił.” Były w tej grupce „dzieci prawie (...) ok. 15-letnie”, m.in. rozmowny Szaulewicz, który jeszcze dzień wcześniej pytał mnie o sytuację na frontach. Nadszedł niedzielny wieczór. „Punkt o 9-tej wyszedłem z domu, wiatr wył i śnieg sypał bez przerwy. Kurniawa. W kierunku rynku usłyszałem w jednej mniej więcej minucie 5 strzałów, głuchych, to Żydzi...” I następny dzień: „Poniedziałek. 30.11.1942. Wiatr i śnieg, że świata bożego nie widać. (...) Maciaszek nasz[15] musiał tych Żydów wczoraj wieczorem chować. Musieli się oni z płaszczów rozebrać i się twarzami do ziemi pokłaść, i tak ich z tyłu strzelali. W tym chowaniu pomagał mu jakiś student z góry Dunajca i Żydów w tym dole układał. On się przewrócił, a oni na niego dalszych Żydów zrzucili, tak że on się za życia w grobie znalazł. Gonet się tej egzekucji przypatrywał, bo on jest klucznikiem.” (Student został zapewne doprowadzony z więzienia). 3 grudnia 1942 telefon ze szpitala w Nowym Targu, że dwaj nasi Żydzi już wyleczeni. Kierownik odpowiedział, że „ich Gestapo odbierze i że szpital ma na SS Nowy Targ zatelefonować”. „Pójdą ze szpitala pod kule” – zapisałem. Mimo postępów ogólnej znieczulicy, bestialstwa te głęboko przeżywaliśmy, poza wszystkim ofiary były nam dobrze znane, nie było też tajemnicą, że następną do likwidacji nacją będą Polacy.
Żyjący w stanie nieustannego napięcia lękowego, Żydzi zachowywali się biernie i apatycznie. Sześciu młodych ludzi prowadzi 65-letni Wirstiuk na wiadomą śmierć 1 km przez niezamieszkane tereny, jest uzbrojony w długiego mausera. Nikt nie próbuje ucieczki. Wcześniej dwóm żydowskim podoficerom placówka konspiracyjna pomogła w ucieczce – po 3 dniach sami wrócili. Zostali z miejsca zastrzeleni. Zdarzył się jednak przypadek innej postawy. 16 października 1942 r. 22-letni Korngut Leib „odmówił posłuszeństwa i oświadczył, że nie będzie pracował”. Został skatowany przez SS i „naszych R.D.” (Reichsdeutschów), a Gestapo zapowiedziało rozstrzelanie („ale on tego chce” – zapisałem). Po 12 dniach kolejna notatka: „28. Październik 1942. Rano szron był i dosyć zimno. W nocy Żyd umarł, Korngut Leib, młody, ten co miał być zastrzelony.”
Firmom takim jak „Hobag” czy „Stuag” stawia się zarzut czerpania zysków z pracy niewolniczej, jak jednak wynika z tych skromnych zapisków, ciąży na nich wina znacznie poważniejsza: współudziału w fizycznej eksterminacji Żydów. Ludzie ci byli w „Hobagach” nie tylko głodzeni i obciążani katorżniczą pracą, ale także poniewierani, bici, poniżani i z byle powodu – lub bez powodu – pozbawiani życia. Przymus fizyczny był codziennością. Dopuszczający się gwałtów Niemcy – na codzień poczciwi cieśle lub strażnicy – musieli mieć dyrektywy z góry, gdyż te ekscesy nasilały się falami. Rozstrzeliwań dokonywało Gestapo, ale bywała też w to włączana straż graniczna (Grenzschutz). Polska „granatowa” policja nie była angażowana w żadnej formie. Niemiecki personel zakładów zgłaszał do Zakopanego służące za preteksty do mordów wypadki przy pracy, ucieczki a raz – może były i inne – desperacki protest Kornguta Leiba.
W cytowanej już książce J. Kasperek pisze na s. 159, że komanda żydowskie przy niemieckich zakładach na Podhalu czynne były do wiosny 1943 roku. „Ostatecznie w maju 1943 r. – czytamy – wymordowano wszystkich znajdujących się jeszcze w tym powiecie Żydów.” W rzeczywistości w tej fazie mordów pracowników już nie było, chodziło przecież o wykwalifikowaną siłę roboczą, coraz bardziej Niemcom potrzebną. W moim dzienniku sprawę Zwangsarbeitlager für Juden zamyka obszerna notatka z końca maja 1943 roku – kiedy „Hobag” zmienił już nazwę na „Delta”. „Wtorek, 25 Maj (5) 1943. Uwaga! O 2.30 przychodzi do tartaku dwóch SS. Oficer i inny jeden. Mnie w korytarzu złapali i z Hermanem [Barufkem] chcieli mówić. Rozkazali Żydom ustawić się przed barakiem. Prawie każdy dostawał pałą gumową kilka razy przez głowę. Po chwili zajeżdża auto ogromne, schodzą z niego ok. 10–15 Ukraińców, ładują karabiny i otaczają tartak. Ja chciałem wyjść z baraku, a ten do mnie: Ty kudy chodysz? Wróciłem się i drugi raz już mnie nie wypuścił. Ojciec wołał Barufkę a on do Ojca: Szto ty kryczysz? Żydów załadowali z ich tobołkami na auto. Nabili ich kolbami i pałkami. Tak przy tym było, że pierzynę rozdarli i jakby śnieg padał. Załadowali ich 70-ciu na jedno auto. (...) W Nowym Targu to samo zrobili.”
Na głowy ludzi Ukraińcy wrzucali stołki i kocioł kuchenny. Wypełniona po brzegi ciężarówka odjechała a na placu przed garażami zapadła przejmująca cisza. Wylękli robotnicy polscy wynurzali się spomiędzy sztapli. „Kiedy w taki sposób zabiorą się do nas?” Od rana lał deszcz, dzień był ciemny i ponury. Do asfaltu lepiły się pióra z rozdartej pierzyny szewca Chmielnika. Taki był koniec Zwangsarbeitslager w Czarnym Dunajcu, a także zamknięcie bolesnej sprawy Żydów w moim dzienniku. Scenariusz powtórzył się w Nowym Targu, podobne sceny rozegrały się w tym czasie także w sądeckich „Hobagach”. Byliśmy zrazu przekonani, że ciężarówki pojechały do Oświęcimia, o którym wiadomo było wówczas niewiele – przede wszystkim to, że nikt stamtąd nie wraca żywy. W rzeczywistości więźniowie zostali przerzuceni do obozu pracy przymusowej w Płaszowie, skąd później – częściowo dopiero w kwietniu 1944 – wywożono ich do KZ Groß-Rosen (dziś Rogoźnica), Flossenbürg i dalej na zachód.
[Hobag]
Z tego placu 25 maja 1943 r. odjechała ciężarówka do Krakowa-Płaszowa. Z lewej garaż i suszarnia (pozostałość po tartaku Landaua). Za białą ścianą magazyn żywnościowy. Fot. Józef Nyka
TO JA, JEHUDA STEIN
Tymczasem cisza, jaka zapadła na placu przed garażami, miała rozciągnąć się nie tylko na godziny, ale na dni i lata, a nawet na całe półwiecze. Mijały dekady, o Podhalu ukazywały się coraz to nowe książki, m.in. popularne i naukowe monografie, tworzone z udziałem historyków. Tematyka Zwangsarbeitslager nie pojawiała się w nich w ogóle, podobnie zresztą jak temat również do cna zapomnianych kombinatów „Hobagu”. Jedną z przyczyn był brak informacji. Podczas ucieczki Niemców, w końcu stycznia 1945 r., poszły z dymem wszystkie dokumenty. Frontowe Vernichtungskommanda systematycznie niszczyły zakłady. W Czarnym Dunajcu na 3 dni przed podpaleniem całego obiektu zostały spalone na stosie wszystkie akta biurowe. Uciekający Niemcy mieli jeszcze siły, by zacierać ślady swej zbrodniczej działalności. O zebraniu zeznań świadków w powojennych latach nikt nie pomyślał. Musiało ocaleć biuro filii w Krakowie, ale kto wtedy dbał o nienawistne niemieckie papiery? Toteż gdyby dzisiaj ktoś przebił się przez wszystkie te bogato wydawane po wojnie książki, słusznie mógłby zapytać, czy coś takiego w ogóle się wydarzyło? Jednak przez myśl mi nie przeszło – ani wtedy, ani później – że po półwieczu sprawa otrzyma niespodzianie ciąg dalszy.
W ostatnich latach stwierdziłem, że porządki polityczne się zmieniają, a sprawami podhalańskiego szoah mało kto się interesuje, że oficjalna historiografia pozwala wymrzeć najostatniejszym świadkom i jeżeli wydarzenia tamtych lat nie mają rozpłynąć się w nicość, powinienem ocalić przynajmniej to, co sam zapamiętałem i co utrwaliłem w swoich nieporadnych młodzieńczych zapiskach. I tak w niedługim czasie powstało powyższe opracowanie.
[Jehuda L. Stein]
Dr Jehuda L. Stein
Chcąc sprawdzić, co na ten temat można by znaleźć w zbiorach niemieckich, przeprowadziłem kwerendę w archiwach i w internecie. Wyniki były bliskie zera, ale przyniosły jedno dla mnie sensacyjne odkrycie: dowiedziałem się, że obozy „Hobagu” a potem Płaszów i jeszcze okrutniejsze obozy koncentracyjne w Niemczech udało się przeżyć paru ludziom, w tym dwóm więźniom z Nowego Targu i Czarnego Dunajca. Byli to zbiegiem okoliczności pochodzący z Krakowa bracia Gerson (Gershon, Jerzyk) i Jehuda Steinowie. Ocaleli osobno. Pierwszy – pracownik zakładu w Nowym Targu – po wojnie znalazł się w Izraelu, drugi[16] po dramatycznych, wręcz filmowych przeżyciach, przedarł się – cień człowieka – do Szwajcarii. Wyleczył się tam z gruźlicy, skończył studia. Wydał kilka książek, w tym dzieje swojej rodziny z rozdziałem poświęconym miesiącom w lagrze w Czarnym Dunajcu. Dla mnie było to odkrycie szokujące. A więc telefony do wydawcy książki w Konstancy i do redakcji „Jüdische Rundschau” w Zurychu, stamtąd skierowanie do kogoś, „kto pana Steina zna osobiście”. Na otrzymany adres, list do Szwajcarii i po paru dniach telefon a w nim pełen wzruszenia głos: to ja jestem Jehuda... Po 60 latach drogi dwóch wówczas nastolatków, dziś naznaczonych przeżyciami starców, krzyżują się jeszcze raz, jak w banalnej powieści. Płyną chaotyczne wspomnienia, wracają wyrywane z zaświatów sylwetki – imiona i nazwiska... Pamięć wygasła po obu stronach i nie ma tych nazwisk zbyt wiele. Jehuda – po polsku mówi i pisze bez śladu obcego nalotu – wielu rzeczy nie pamięta: przez dziesięciolecia usiłował zrzucić z siebie bagaż doznań zbyt trudnych do udźwignięcia. „Nasza uwaga – mówi – koncentrowała się w tamte lata wyłącznie na możliwości przeżycia dnia, zaspokojenia głodu i uniknięcia bicia przez Niemców i ich pachołków.” Niestety, bolesnej pamięci nie sposób się pozbyć. „Życie nie idzie tylko biegnie – wspomina kiedy indziej. – Przeszłość jednak prześladuje mnie nadal w burzliwych snach, których nie mogę zwalczyć mimo porad lekarskich.” Jehuda dobrze wspomina Józefa Piechockiego: „zatrzymałem go w pozytywnej pamięci, gdyż zachowywał się wobec mnie, uwzględniając »lokalne warunki«, porządnie...” Ludzkie odruchy widział też u Hermanna Barufkego, który przymykał oko na godziny słabości Żydów przy pracy, powodowane chorobą, wycieńczeniem czy efektami pobicia. Wątki z różnych obozów nakładają mu się w pamięci na siebie. Zbiorowe egzekucje wzmiankuje tylko ogólnie, a po późniejszych koszmarach obozów koncentracyjnych Płaszowa, Groß-Rosen i Flossenbürg, „Hobag” jawi mu się jako „całkiem dobre komando”, o raczej umiarkowanym reżimie.
Młodszy brat Jehudy, Gerson (Jerzyk)[17], otrzymał przydział do „Hobagu” w Nowym Targu. Do końca lata 1942 do tartaku dochodził z domu piechotą, w trakcie pamiętnej akcji Gestapo 30 sierpnia został skierowany do tego samego zakładu, gdzie go wraz z innymi internowano. Jak wspominał, załoga żydowska liczyła 45–50 ludzi i mieszkała w specjalnym baraku, pilnowanym przez Werkschutz. Organizacja była podobna jak w Czarnym Dunajcu. Brygadzistami byli Beker i Gruszka, którzy wobec więźniów żydowskich zachowywali się przyzwoicie. Gruszka kierował halą traczy (gatrów). „Starszym” żydowskiej grupy był Emek Langer, któremu też dane było przeżyć holocaust i osiąść w Izraelu. Jerzyk pamięta niewielu kolegów, byli wśród nich Katz, Samek Grasgrün, Bronek Morgenstern. Żydzi byli zatrudnieni przy dłużycy na holcplacu oraz przy załadunku części baraków i hangarów do transportu kolejowego, kilkunastu przyuczono do prac montażowych. W okresie zatrudnienia z wolnej stopy mieli tygodniową płacę w wysokości podobnej do polskiej załogi (60 gr za godzinę), otrzymywali też ważne dla całej rodziny przydziały żywności, a na Boże Narodzenie dodatkowy prowiant i wódkę. To się skończyło wraz z internowaniem, zresztą i rodzina przestała istnieć. Aktów rozstrzeliwań nie zapamiętał, co nie znaczy, że w Nowym Targu ich nie było. Obóz żydowski został zlikwidowany, podobnie jak w Czarnym Dunajcu, 25 maja 1943 roku.
Niedawno temu natknąłem się w internecie na jeszcze jedno nazwisko: Robert Mendler, pierwotnie Roman Reibeisen, po wojnie mieszkaniec USA (Latrobe, Pennsylvania)[18]. Pracował w zakopiańskim „Stuagu”, a także w „Hobagu” w Czarnym Dunajcu. I on zdołał wyjść cało z zagłady. Przez wiele lat zajmował się prelekcjami „Przeżyłem holocaust”, a jego relacje – streszczane przez dziennikarzy i słuchaczy – przykrojone były wyraźnie do oczekiwań publiczności, co obniża ich wartość dokumentacyjną. Różne wątki wyraźnie mu się myliły.
Mnie w rekonstruowaniu zdarzeń pomagają zapiski, choć pamięć też jest wciąż żywa, chodziło przecież o doznania o wyjątkowym dramatyzmie i grozie. Karteczki dziennika tę pamięć wspierają i porządkują, puszczona wolno wpada ona bowiem w niebezpieczne meandry[19].
Żydowskie obozy pracy w poszczególnych zakładach „Hobagu” (podobnie jak i w kamieniołomach Zakopanego, Szaflar) stanowiły osobny rozdział podhalańskiego holocaustu, tym bardziej tragiczny, że tak gruntownie wymazany z pamięci. Wszystkie dokumenty spłonęły wraz z tartakami w styczniu 1945 roku, brak publikacji, nie są pooznaczane zbiorowe mogiły, bohaterski Korngut Leib nie jest patronem nawet małej uliczki. Czy jego męczeńską śmierć pamięta ktoś oprócz mnie i małej pożółkłej karteczki z mojego pamiętnika? Książki Jehudy nie zostały dotąd przetłumaczone na język polski, nie ma ich nawet w zbiorach naszych głównych bibliotek. Ostatnio otwiera się jednak szansa, że i ten zapomniany temat zostanie podjęty przez historyków z IPN i doczeka się należnej mu publikacji. „A co nie zostało spisane i ogłoszone, pójdzie w niepamięć tak, jakby się nigdy nie zdarzyło” – mówi prof. Erhard Roy Wiehn w książce Jehudy Steina. Mam nadzieję, że te moje wspomnienia – świadka a po trosze i uczestnika zdarzeń – przywracają jakiś strzępek pamięci, a fragmenty tego, co mogło zginąć, wracają znowu do życia. Drobne okruchy wielkiej bolesnej historii – każdy, nawet najmniejszy, wart ocalenia.
PRZYPISY
 1.  Biuletyn Komisji Studiów Ligii Popierania Turystyki, tom II, 1938, s. 77–78.
 2.  Henryk Jost: Zakopane czasu okupacji (Wspomnienia). Wydanie II. Zakopane 2001. Wyd. I – 1989. Lidia Długołęcka-Pinkwart, Maciej Pinkwart: Zakopane od A do Z. Warszawa 1994. O „Hobagach” i martyrologii Żydów brak wzmianek.
 3.  Janusz Berghauzen (redakcja): Podhale w czasie okupacji 1939–1945. Wyd. I 1972. Wyd. II poprawione i rozszerzone, Warszawa 1977.
 4.  Feliks Kiryk (redakcja): Czarny Dunajec i okolice. Zarys dziejów do roku 1945. Kraków 1997. O obozie żydowskim „Hobagu” czytamy (z paroma błędami) na s. 448: „Już w roku 1940 zorganizowano na Podhalu pierwsze obozy pracy dla Żydów. W Czarnym Dunajcu obóz taki założono we wrześniu 1942 roku. Żydów zakwaterowano w baraku za stacją kolejową przy drodze do Nowego Targu. W obozie przeciętnie przebywało około 90 Żydów, głównie z Jordanowa, Limanowej, Mszany Dolnej, Nowego Targu, Ochotnicy i Szczawnicy. Żydzi pracowali w tartaku »Homag« (...) Jedna osoba zmarła a 22 rozstrzelano na miejscu, pozostałych wywieziono do obozu w podkrakowskim Płaszowie. Obóz pracy w Czarnym Dunajcu zlikwidowano w maju 1943 roku.”
 5.  Renata Dutkowa (redakcja): Zakopane czterysta lat dziejów. Tomy I i II, Kraków 1991.
 6.  Jedyną dotąd publikacją na ten temat jest nasz zeszyt 7(27) GBH: Józef Nyka – Hitlerowski przemysł zbrojeniowy pod Tatrami. Warszawa 2009.
 7.  Juliusz Zborowski: »Der Judenrat in Zakopane«, Wierchy XXVI 1957 s. 174–180. To samo w „Pisma podhalańskie” Kraków 1972 t. II s. 208–241. O Pardałówce sporo szczegółów, jednak bez informacji podstawowych. Według tego artykułu, 1 stycznia 1940 r. pozostawały w Zakopanem jeszcze 593 osoby pochodzenia żydowskiego, w lutym było ich już tylko ok. 100.
 8.  Józef Kasperek: Podhale w latach wojny i okupacji niemieckiej 1939–1945. Warszawa 1990.
 9.  Jan Kucia: Obozy pracy na terenie byłego powiatu Nowy Sącz w okresie okupacji hitlerowskiej, „Rocznik Sądecki” 1974–77 t. XV–XVI (s. 247–253).
10.  Powtarzana w literaturze informacja o getcie w Nowym Targu (Berghauzen 1977 s. 168, Kasperek 1990 s. 157, Kiryk 1997 s. 448) nie odpowiada prawdzie. Według braci Steinów i naszej pamięci, aż do „Endlösung” Żydzi mieszkali w domach w różnych częściach miasta, po którym mogli się swobodnie poruszać. Osobnej wyodrębnionej i zorganizowanej w getto dzielnicy nie było. Sprawami społeczności żydowskiej miasta zarządzała Rada Żydowska (Judenrat).
11.  Namenverzeichniss der jüdischen Belegschaft beschäftigt in unserem Werk vom 12. XI. 1940 (rękopis). 1. Gros Rubin; 2. Klausner Israel; 3. Weis Haskiel; 4. Gros Adolf; 5. Baumann Ignaz; 6. Neuwird Leopold; 7. Kuntz Heinrich; 8. Langer Josef I; 9. Neuwird Albert; 10. Gribel Naftali; 11. Drenger Berl; 12. Daftner Hermann; 13. Bigeleisen Jakob; 14. Tinnberg Alwin; 15. Eichner Heinrich; 16. Samueli Rudolf; 17. Krummholz Bernard; 18. Steiner Aron; 19. Weiss Nathan; 20. Weissman Adolf; 21. Frei Adolf; 22. Frei Jakob; 23. Birkenbau Max; 24. Längerfeld Jakob; 25. Drenger Abraham; 26. Buchsbaum Jakob; 27. Morgenbesser Bruno; 28. Tuchmann Natan; 29. Weis Leopold; 30. Duklauer Samuel; 31. Langer Salomon; 32. Langer Joseph; 33. Katz Eliasz; 34. Daar Josef; 35.Gerstner Josef; 36. Sprei Salomon; 37. Feller Arnold; 38.Tunnberg Hirsch. [Zachowana bezładna niemiecko-polska pisownia imion i nazwisk].
12.  Stare Bystre. Zdarzenie jest zapewne identyczne z notowaną w literaturze sprawą aresztowania i stracenia Franciszka Ligasa (Kasperek s. 159).
13.  Kazimierz Karge, pracownik biura, organizator komórki konspiracyjnej i później dowódca plutonu partyzanckiego I PSP, złożonego z pracowników „Hobagu”. Pseudonim „Biały”. Pluton wszedł w skład batalionu Lamparta i przebył chlubną drogę bojową w Gorcach i na Podtatrzu (także słowackim). Wymienienie przez panią Sacher właśnie jego było przypadkowe, choć trafione bardzo dobrze.
14.  Wacław Krzeptowski (1897–1945) góral z Kościeliska i Zakopanego, kolaboracyjny przywódca zainicjowanego przez Niemców proniemieckiego „państewka” górali podtatrzańskich. Niemcy utrzymywali, że Górale mają w żyłach przymieszkę krwi germańskiej i próbowali wyodrębnić ich w osobny narodowościowo „Góralenvolk”.
15.  Brygadzista Stefan Maciaszek, w „Hobagu” kierownik sekcji tartacznej (hali gatrów). W r. 1944 podoficer w bat. Lamparta w I PSP w Gorcach, ps. „Sęk”, uczestnik akcji zbrojnych, m.in. tygodniowej bitwy ochotnickiej.
16.  Jehuda Leib Stein, ur. 5 lutego 1923 w Krakowie. W 1941 zamieszkał z rodziną w Nowym Targu. Praca przymusowa w Nowym Targu a później w „Hobagu” w Czarnym Dunajcu, od 30 VIII 1942 w obozie pracy przy tym zakładzie. Od końca maja 1943 obozy koncentacyjne Kraków-Płaszów (do 21 IV 1944), Groß-Rosen (Kommando Wüstegiersdorf), Flossenbürg, wreszcie brygada kolejowa do doraźnej naprawy bombardowanych torów. 21–23 kwietnia 1945 dramatyczna ucieczka do Szwajcarii. 1946–54 studia, zakończone doktoratem chemii, fizyki i bakteriologii. Do 1988 praca naukowa w przemyśle spożywczym. Tłumacz sądowy z języka polskiego, działacz organizacji żydowskich. Książki: „Juden in Krakau. Ein historischer Überblick 1173–1939”, Konstanz 1997. „Die Steins. Jüdische Familiengeschichte aus Krakau 1830–1999”, Konstanz 1999. „Jüdische Ärzte und das jüdische Gesundheitswesen in Krakau. Vom 15. Jahrhundert bis zur Schoáh”, Konstanz 2006. Zmarł 18 czerwca 2009 r. na chorobę nowotworową układu krwionośnego, jego żona 8 lutego 2010. „Był człowiekiem niezwykle silnym – pisze jego zięć Jean-Jacques Didisheim – po strasznych latach był w stanie zbudować w Szwajcarii piękne i harmonijne życie rodzinne z żoną Frymką, również ofiarą obozów.”
17.  Gerson (Jerzyk) Stein, ur. 1 marca 1924 w Krakowie, od stycznia 1941 mieszkał z rodziną w Nowym Targu. Przydzielony do pracy w „Hobagu” Nowy Targ, 30 sierpnia 1942 został tam internowany a 25 maja 1943 wywieziony do obozu koncentracyjnego w Płaszowie, gdzie znów znalazł się razem z bratem. 21 kwietnia 1944 przerzucony do KZ Groß-Rosen i dalej do KZ Wüstegiersdorf a 25 lutego 1945 do Flossenbürg w Bawarii. Tam bracia zostali definitywnie rozdzieleni. Jerzyk został wyzwolony wraz z obozem koncentracyjnym Dachau, Jehuda odszukał go kilka miesięcy później. Wobec odmowy przyjęcia go do Szwajcarii, wyjechał nielegalnie do Izraela, gdzie dotarł wraz z żoną Elą Färber w r. 1948. Uczestniczył w wojnie o niepodległość a w 1956 r. w kampanii synajskiej. Pracował wiele lat w zawodzie hydrologa, obecnie mieszka wraz z żoną w Hajfie, oboje posługują się nadal piękną płynną polszczyzną.
18.  Robert Mendler (Roman Reibeisen) urodził się w r.1926 w Nowym Targu, tam też się wychował. Jako chłopiec bywał w Tatrach, jeździł na nartach. Od września 1939 r. pracował jako służący gestapowca, od listopada 1940 w „Stuagu” w Zakopanem. Po 5 miesiącach wrócił do domu – zatrudniono go przy budowie dróg (m.in. zakopianki) i rozładunku węgla. Potem – jak podaje – dojeżdżał do Czarnego Dunajca do pracy w firmie Flußkies und Stein. Wspomina też „Tobag” w Czarnym Dunajcu. Od maja 1943 przeszedł przez Płaszów i kilka innych obozów koncentracyjnych (wymienia 10, z Auschwitz włącznie...). 2 maja 1945 oswobodzili go Amerykanie w obozie Packing. Po wojnie wyjechał do USA. Przez wiele lat wygłaszał w szkołach, kościołach, uczelniach prelekcje „Przeżyłem Holocaust”. Za działalność tę otrzymał doktorat honorowy. Odwiedzał Podhale i Nowy Targ. Zmarł 10 grudnia 2009 r. w Latrobe.
19.  Spostrzeżenie na użytek historyków. Kiedy po półwieczu wertuję swoje dotąd nigdy nie oglądane zapiski z lat 1940–45, stwierdzam ze zdziwieniem, że moja aktywna pamięć zawiera treści częściowo inne. Zdarzenia w niej utrwalone mają nie taki przebieg, wiążą się z nie tymi ludźmi, dotyczą innych spraw, łączą się po dwa-trzy w jedno. Występując jako świadek, obstawałbym przy tym, co pamiętam, zapisane przed laty fakty są jednak nieubłaganie inne. Jest to przyczynek do problemu wartości zeznań tzw. naocznych świadków, zwłaszcza po upływie lat. Mój dziennik jest rzadką okazją do tak bezpośredniej konfrontacji.

Moi przyjaciele Jehuda L. Stein z Bremgarten i Toni Janik z Krakowa przekazali mi życzliwe rady i poprawki do tekstu. Jerzykowi Steinowi w Hajfie dziękuję za wzbogacenie artykułu wspomnieniami z obozu w Nowym Targu. Pan Jean Jacques Didisheim z Lozanny był tak miły i uzupełnił opracowanie datami życia braci Stein. Tekst pierwszego wydania tej pracy (2007) został w instytucie Yadwaszem przetłumaczony na język hebrajski. – J. N.
 
GBH0000  ZWANGSARBEITSLAGER CZARNY DUNAJEC 34 (2012)
Am Nordfuss der Hohen Tatra waren während der Kriegsjahre 1939–45 vier deutsche Rüstungsbetriebe tätig. Es geht um die durch die Firma „Hobag Holzbau A.G. Breslau“ ausgebauten und verwalteten Holzkombinate, die für die Luftwaffe Flugzeughallen und Mannschaftsbaracken erzeugten. Als 15jähriger Bursche wurde ich durch das Arbeitsamt Neumarkt dem Werk Czarny Dunajec (oft kurz „Tscharny“ genannt) als Platzarbeiter und später Bürogehilfe zugewiesen. In den Jahren 1940–43 waren in den Werken auch jüdische Zwangsarbeiter beschäftigt. Die Firma „Hobag“ verwaltete im Generalgouvernement mehrere kriegswichtige Betriebe, wahrscheinlich alle nutzten die Sklawenarbeit der Juden aus. Im Werk Czarny Dunajec wurden ab Herbst 1940 etwa 40 Männer eingesetzt, die Zahl stieg später an und der zahlenmässige Anteil der Juden an der Gesamtbelegschaft hat die Quote 15% überschritten. Es ist mir gelungen, die Namenliste der ersten Mannschaft zu bewahren (Fußnote 11). Alle Judenkommandos im GG unterstanden direkt der SS, wobei im Raum von Podhale die Gewalt die Kommandantur der berüchtigten Sicherheitspolizei Zakopane ausübte. In Czarny Dunajec und Nowy Targ (Neumarkt Dunajec) hatte sie 2–5 Mann starke Zweigstellen. Bis zum Sommer 1942 blieben die Juden auf freiem Fuß und kamen täglich mit der Bahn aus Nowy Targ, nur einige von ihnen wohnten in den benachbarten Ortschaften. Sie waren in der „Hobag“ hauptsächlich auf der Verladerampe tätig – mit den Gipfeln der Tatra im Vorblick. Mehrere erwarben Zimmermannausbildung und wurden in die polnischen Arbeitsbrigaden eingegliedert. Der Wochenlohn war ähnlich dem der polnischen Arbeiter. Die Verladetruppe hat der polnische Aufseher, Józef Piechocki, geleitet.
Im Sommer 1942 wurde die sog. Endlösung in Gang gesetzt. Die Übergriffe auf jüdische Wohnviertel häuften sich und endeten oft in Massakern. Der 30. August 1942 war für Nowy Targ ein Blutsonntag – Etwa 500 Juden wurden an Ort und Stelle ermordet, über 2000 mit Zügen zu den Gaskammern des Vernichtungslagers Bełżec verschleppt. Für die Hobagwerke Czarny Dunajec und Neumarkt hat die Gestapo Mannschaften ausgewählt, die ab nun in Betriebszwangsarbeitslagern eingesperrt werden sollten. In Czarny Dunajec wohnten sie am Rande des Werkareals in einer separaten aber nicht besonders bewachten Baracke. Die eigentliche Führung des Lagers wurde dem jeweiligen Kommandant (Wachführer) des Werkschutzes überlassen. Die Häftlinge hatten keine Nummern und keine speziellen Sträflingsanzüge. Kärglich bekleidet und ohne guten Schuhwerk, litten sie unter Regen, Schnee und Kälte, wurden dabei sehr schlecht ernährt (1,60 zl täglich – 1 Kilogramm Butter „schwarz“ 6 zl). Die Arbeit am Holzplatz oder an der Verladerampe war sehr schwer. Rohheit, Brutlität, körperliche Misshandlung seitens der deutschen Fuktionäre waren an der Tagesordnung. Die Zwangsarbeiter hatten aber mit den nichtjüdischen Polen ständigen Kontakt, konnten auch leichter Lebensmittel „organisieren“. Die eingeschüchterte polnische Belegschaft verhielt sich distanziert, heimlich wurde aber doch den bedrängten Menschen geholfen. Als Strafen und Terrorakte hat die Gestapo je paar Juden gruppenweise erschossen. Größere Erschiessungen sind in meinem Tagebuch unter den 15. (6+1 Mann) und 29. November 1942 (8+2 Mann) verzeichnet. Durch die Hinrichtungen schrumpfte die Mannschaft zusammen. Die Auflösung des Lagers erfolgte am 25 Mai 1943. Am frühen Nachmittag traf ein grosses Lastauto im Sägewerk ein, SS-Schergen und ukrainische Soldaten stellten das Gelände um. Alle Häftlinge wurden zusammengetrieben und mit Knüppelschlägen auf den offenen LKW verladen – Zwangsarbeitslager Krakau-Płaszów war die nächste Station ihres Martyriums.
Von den „Hobag“-Lagern Neumarkt und Czarny Dunajec haben nur 5 Häftlinge den Krieg überlebt. Gebrüder Stein, geboren in Krakau, gehörten zu den Überlebenden. Gerson (Jerzyk) Stein wohnt heute in Israel, Dr. Jehuda Stein starb unlängst in der Schweiz. Im Jahre 1998 fasste er die dramatischen Geschehnisse in dem packenden Buch „Die Steins“ zusammen (Fußnote 16). Neben seinem persönlichen Erlebnisbericht, stellt meine vorliegende Skizze – ausschliesslich auf meinem Gedächtnis und meinem jugendlichen Tagebuch aufgebaut – die einzige sachliche Berichterstattung über das Zwangsarbeitslager Czarny Dunajec dar. Ich hoffe, sie wird auch für jüdische und deutsche Historiker von Interesse sein. Da in den anderen „Hobag“ -Werken die jüdischen Häftlinge auf ähnliche Weise behandelt wurden, kann sie als Schilderung des schändlichen Unwesens in der ganzen Firma gelten.
Die Namen der jüdischen Opfer sind längst in Vergessenheit geraten, nur sehr wenige Einzelschicksale konnten registriert werden. „Was nicht aufgeschrieben und veröffentlicht ist, wird so vergessen, als ob es nie geschehen wäre“ – sagt Prof. Erhard Roy Wiehn in dem Buch von Jehuda Stein. Uns Neunzigern, den letzten noch lebenden Augenzeugen, fällt nun – wenn auch sehr spät – die Aufgabe zu, die Toten zu würdigen und das Gedenken an die schreckliche Zeit für die freie von Haß und Verfolgung Zukunft wachzuhalten und zu verbreiten. Mögen uns dabei die Geister der Verstorbenen zur Seite stehen!