GEORG BUCHHOLTZ JR
Ze studentami
w Dolinie Kieżmarskiej
1724, 1726
|
| |
Redakcja: MONIKA NYCZANKA
|
Copyright © 2017 by JÓZEF NYKA
ZE STUDENTAMI W DOLINIE KIEŻMARSKIEJ
Georg Buchholtz ojciec (1643–1724) wraz synami, Georgiem juniorem (1688–1737) i Jakobem (1696–1758), położyli podwaliny pod coś, co dziś zowie się (nie całkiem poważnie) tatrologią. Z ich dorobku czerpały inspirację i wiedzę całe pokolenia piszących o Tatrach. Już Andreas J. Czirbesz stwierdza w r. 1772, że swój opis tworzy z delineatio & nomenclatura Georga w ręce, Jakob Melzer w „Pannonii” 1822, s. 457 zauważa, że wszystkie uczone wywody z połowy i z końca XVIII wieku – od Brückmanna w r. 1725 poczynając – były oparte na pracach Buchholtzów. O ile Georg senior nie miał większych możliwości drukowania swoich cennych prac, o tyle junior był nader aktywny publicystycznie. W Tatrach bywał, ale zostawił tylko dwa obszerniejsze opisy swoich wycieczek, oba drukowane we wrocławskim kwartalniku „Sammlung von Natur- und Medicin- wie auch hierzu gehörigen Kunst- und Literatur-Geschichten” w rocznikach 1724 i 1726. Były to wyprawy z Kieżmarku z uczniami liceum ewangelickiego, którym kierował, celem obu była Dolina Kieżmarska. Wspomina także swój pobyt nad Zielonym Stawem w r. 1723, nie podaje jednak szczegółów. W obydwu relacjach sporo miejsca poświęca samym wycieczkom – pokonywaniu bezdroży, organizacji noclegów, deszczom i burzom, co składa się na obraz techniki ówczesnego zwiedzania Tatr. Z tekstów wynika, że po Tatrach już wtedy chodzono bez lęków i bez zaklinania demonów. Studenci wspinają się na szczyty Tatr Bielskich, także na granie w otoczeniu Dolinki Jagnięcej. Dwaj chłopcy spędzają mokrą i burzową noc tkwiąc wysoko w turniach, dwaj inni nurkują w zimnych stawach. Poczynają sobie bez kompleksów, Tatry nie wydają się być dla nich rzeczywistością dziwną i złowrogą. Można wnosić, że mają już obycie z górskim terenem, choć jest w tym też z pewnością coś z młodzieńczej dezynwoltury. Dyrektor szkoły – rektor – ma wtedy 35 lat, ale jest słaby kondycyjnie i pokrzepia się łykami wina. Zdziwienie budzi to, że jakoś nie czuje się odpowiedzialny za swoich chłopców, działają oni samopas, a wreszcie zostają w górach bez opieki, w burzy i deszczu – w relacjach nie czuje się jakiejkolwiek troski nauczyciela o ich bezpieczeństwo.
|
|
Opracowanie: Mieczysław Świerz, 1927 |
Dolina Kieżmarska jest w tej epoce najżywiej odwiedzaną z dolin Tatr Spiskich. Z opisu wynika, że drożyny kończą się u siedzib pasterskich, wyżej są już tylko dzikie perci (por.
GS 6/2015). Na pastwiskach pasą się owce z Kieżmarku i Białej Spiskiej. Wycieczkowicze nie korzystają z gościny szałasów, choć chętnie sycą się owczym mlekiem. Autor rozpraw raczej nie opisuje gór, ze szczytów identyfikuje tylko Rakuską Górę, Kieżmarski Szczyt [Łomnicę?], Królewski Nos [dzisiaj Jastrzębia Turnia] i Steżki, a przecież jako autor słynnej panoramy z lat 1717–1719 zna tutaj nazwy co najmniej kilkunastu obiektów. Zajmuje się przede wszystkim stawami – ich kształtem, głębokością, rodzjem dna. Jego głównym polem zainteresowania jest ciesząca się wówczas powszechną uwagą niezwykłość szmaragdowych plam na Zielonym Stawie, które Georg w r. 1723 nanosi na swój niebawem zagubiony szkic jeziora, stając się ojcem tatrzańskiej limnologii. Jego domysł, że chodzi o podwodne wywierania wód z rumoszowych przepływów wydaje się wyjaśniać ten fenomen. Trochę szkoda, że znaczna część relacji z r. 1724 to zajmujące miejsce zawiłe dywagacje na ten właśnie temat.
Georg Buchholtz junior był korespondentem spiskim kwartalnika „Sammlung” i zasilał różne działy tego periodyku – kilka takich doniesień dodajemy na końcu zeszyciku. Być może jego pióra są anonimowe comiesięczne relacje pogodowe, odnoszące się do okolic Kieżmarku oraz Tatr, które ich autor bacznie obserwował.
Obie wycieczki szeroko opisuje Józef Szaflarski (rozdz. VIII, ss. 128–140) i komentuje je cytując urywki tekstów. Mój przekład obejmuje całość artykułów. Stara się być dosłowny, bez wygładzania chropawego stylu autora (powtórzenia wyrazów). Nazwy roślin podaję w zapisie oryginalnym, dla botanika będą one zrozumiałe. Pewną zagadką jest „lód Maryi”. Słowniki podają, że tak zwano minerał szpat gipsowy, co jednak nie da się dopasować do fizyczno-optycznych wodnych spekulacji Buchholtza. Inna niejasność odnosi się do nazwy Neun-Seen. Pojawia się ta nazwa jakby w odniesieniu do jednego stawu „na Ryglu”, ale zaraz potem w znaczeniu grupy jeziorek czyli Białych Stawów. W indeksach nazw nie jest ona gdzie indziej rejestrowana. Nie ma też szerszych notowań nazwa „klein Stößchen” – używa jej tylko Heinrich Zedler w V t. swego słownika (1733, klein Stößgen). Oba artykuły w „Sammlung” poprzedzają kilkuzdaniowe wprowadzenia od redakcji.
Józef Nyka
Georg Buchholtz (junior)
RELACJA Z WYCIECZKI KARPACKIEJ, JAKĄ URZĄDZIŁ
PAN GEORG BUCHHOLTZ Z KIEŻMARKU ANNO 1724,
SZCZEGÓLNIE O ZIELONYM STAWIE
Przekład: Józef Nyka
Uczony i niestrudzony rektor z Kieżmarku nadesłał niniejszeą relację dopiero w czasie, kiedy kwartały [zeszyty kwartalne „Sammlung”] letni i jesienny 1724 już były rozesłane, a zatem nie mogła ona zostać ogłoszona o właściwej porze. Czynimy to zatem obecnie, a brzmi ona następująco:
Rankiem 26 lipca wyruszyło w góry dwudziestu kilku moich uczniów, ja podążałem za nimi konno wraz z paroma [ludźmi] z miasta [Kieżmarku]. Dwaj uczniowie poszli przodem z siekierami, aby dla nas zbudować szałasy – pół mili poniżej Zielonego Stawu [Grüne See], tam gdzie kończą się świerki (Piceae), a zaczyna kosówka. My tam jednak nie dobiliśmy, gdyż przeoczyliśmy w dolinie drogę i pojechaliśmy na prawą rękę drogą tak mylną, że idąc z końmi, które z mozołem musieliśmy prowadzić, utknęliśmy tak, że nie szło już ani naprzód, ani w tył, dopóki nie natrafiliśmy na pojnik dla bydła, skąd pędziliśmy konie przed sobą z powrotem w górę, spadzistą i stromą drogą, by wreszcie znaleźć lepszą drogę i napotkać nasze miejskie stada owiec. Pospieszyliśmy do ich postoju, aby posilić się gotowanym mlekiem z południowego udoju. Zastaliśmy tam wszystkich studentów, z wyjątkiem tych wysłanych przodem w celu zbudowania schronień. Po tym jak się trochę wzmocniliśmy, a ja odświeżyłem się solidnym łykiem wina, zostawiliśmy tamże nasz prowiant, płaszcze i wierzchnie ubrania, także konie na pastwisku, i ruszyliśmy w górę, a mianowicie coraz wyżej grzbietem gór, aż na najwyższy szczyt Koperszadów Bielskich [Komper (Kupffer) Schächten auf Bellaer Territorio], podczas gdy na wysokie turnie owych Kieżmarskich Wysokich Szczytów [Kayßmarckter hohe Spitzen] można by się wspinać po przeciwnej stronie [doliny]. Kiedy dostrzegłem między owymi Kieżmarskimi Wysokimi Szczytami mały wzoszący się obłoczek, coś jak dym z komina, (ponieważ taki prognostyk dobrze znałem z poprzedniego doświadczenia), pośpieszyłem w dół, gdyż poza wszystkim, była pora, aby rozejrzeć się za nocnym legowiskiem. Kiedy jeszcze byłem pod owymi skałami, chmurzyska przesłoniły skłaniające się do zachodu słońce i wieczór spadł nam znienacka na karki. A ponieważ wydawało się prawie pewne, że niedługo zacznie padać, a ja byłem też już trochę zmęczony długim podchodzeniem i wspinaniem się po skałach, jak tylko ze skał wydostałem się na trawę, usiadłem metodą łacińską [auf Lateinische Kunst], używając kostura zamiast steru i pożeglowałem z paroma moimi kompanami po długiej trawie w dół zbocza góry. Poszliśmy do naszych schronień, i poczyniliśmy przygotowania do nocnego spoczynku, bo też niebawem rozpadało się. Studenci, którzy wspinali się jeszcze dalej, powrócili w deszczu o późnym zmierzchu. Z powodu zmęczenia, nie smakowała mi wieczerza, zadowoliłem się łykiem wina. Chętnie wyciągnąłbym się na moim płaszczu, ale ponieważ przybierający na sile deszcz przeciekał przez pokrycie naszych bud z gałęzi (których w pośpiechu nie dało się zbudować zgodnie ze sztuką architektoniczną), musieliśmy pogodzić się z tym, że ulewa dosięgnie nas pod naszymi płaszczami, tak jak byśmy wykąpali się w Dunaju. Na całe szczęście poleciłem zbudować nasz schron w nader dogodnym miejscu, gdzie był obfity zapas suchego drewna z belek starego szałasu pasterskiego, nie brakowało nam więc opału, inaczej bardzo byśmy ucierpieli od zimna, tak jak się przydarzyło owym studentom, którzy musieli się salwować ucieczką do naszego wielkiego ogniska, kiedy ich ognisko silny deszcz zagasił. Grzmiało okropnie i wydawało się, że grzmi tuż nad naszymi głowami. Te straszne grzmoty przelewały się w doliny i wszędzie tam okrutnie dudniło. Bardzo się też błyskało. Nasze ognisko było szerokie na dwa sążnie i bardzo silne, a jednak przy rozbłyskach całkiem znikało nam z oczu. Ci dwaj uzbrojeni w siekiery wysłani przodem uczniowie, o których była mowa na początku, mieli noc jeszcze mizerniejszą: powyżej Zielonego Stawu zapchali się oni w skały tak, że kiedy ogarnęły ich chmury, nie byli w stanie ruszyć się ani w przód, ani w tył. Ich kwaterą nocną musiały stać się dzikie skały i dopiero rano z budzącym się dniem zołali zejść na dół. Według ich wypowiedzi, nie padało tam zbytnio, jednak oni pozostawali ciągle w chmurach, więc aczkolwiek nie padało, jednak całkiem przemokli. Z nadejściem następnego dnia przestało u nas padać. Kiedy osuszyliśmy się dobrze przy ognisku, poszliśmy do koszaru owczego, gdzie zamiast herbaty napiliśmy się gotowanego mleka owczego i od Białego Stawu powędrowaliśmy do Zielonego. Wspięliśmy się w górę na skały, ale gęste chmury zablokowały nam przejście, tak, że dalej nie mogliśmy się przedostać. Nad Zielonym Stawem zabawialiśmy się strzelaniem. Rozpaliliśmy też ognisko z kosówki, ponieważ panował tam znaczny ziąb. Ci, którzy swoich flint nie nabili dobrze, nie byli w stanie strzelać przez całe jezioro, tylko ich kule pluskały w wodę.
|
|
Górne kotły Doliny Kieżmarskiej w 40 lat po wycieczkach Buchholtza – mapa Seegera z r. 1769. Reprodukcja z oryginału: Józef Nyka |
Jest pewna osobliwość, która przy tym wspomnianym Zielonym Stawie zasługuje na uwagę, mianowicie, że na nim jest kilka plam, które wydają się być pięknie zielone, chociaż woda jest krystalicznie czysta. Ich liczbę [ustaliłem] na szkicu, sporządzonym w ubiegłym, 1723 roku, a który przy mojej zmianie mieszkania gdzieś się zapodział i jest nie do odszukania. Teraz wyłania się pytanie, z jakiej to przyczyny te miejsca na spodzie czy dnie jeziorka wydają się takie zielone i dlaczego nie całe jezioro ma odcień zielony? Powszechne mniemanie jest, że te zielone kolory pochodzą od rosnącej blisko brzegu zielonej kosodrzewiny, której barwa odbija się w wodzie. Inni utrzymywali, że piasek denny na owych miejscach Zielonego Stawu musi być zielony i woda od dna uzyskuje taki wygląd. Zdumiewało mnie to, a te mądrości już w poprzednim roku po długich rozważaniach wydawały mi się podejrzane, zwłaszcza że miałem na ten temat własne wielostronne przmyślenia [speculationes]. A mianowicie, pierwszego z tych twierdzeń nie mogę zaakceptować z takich powodów, że przecież gdyby jedynie zielone odbicie kosówki (w jesieni wygląda ona przecież czarnozielono) miało powodować te zielone plamy, które w większości wyglądają jak okrągłe oka, one dałyby się dostrzec tylko w tej partii, gdzie jest kosodrzewina. Ponieważ jednak podobne zielone plamy świecą się pięknie także w północno-zachodniej części, w której to okolicy nie rośnie wokół jeziora ani jedna kosówka, to dotąd przyjęte mniemanie należałoby z miejsca odrzucić. Co się natomiast tyczy innego argumentu, jest on bezwarunkowo pozbawiony wszelkiego sensu, został bowiem wysunięty bez oparcia się na doświadczeniu, które jest najlepszym mistrzem w sprawach natury. Przecież piasek na dnie w tych zielonych miejscach wcale nie jest zielony, tylko taki sam jak pozostały piasek, z tą różnicą, że w tych miejscach obserwuje się więcej, niż gdzie indziej płytek czyli małych cienkich o srebrzystym połysku blaszeczek tak zwanego Marien-Eis. Nota bene, gdyby przy tym te zielone kolory pochodziły tylko od refleksów kosodrzewiny, powinny one zmieniać położenie wraz ze zmianami pozycji słońca [na niebie], co się nigdy nie zdarza, a te plamy stale są i pozostają w tej samej konfiguracji, co można odczytać z zeszłorocznego rysunku, zwłaszcza że te obserwacje zostały poczynione o tej samej porze dnia, tj. o godzinie 11 przed południem. A ponieważ chciałem się upewnić co do piasku, poleciłem przywiązać jednemu ze studentów do nogi linę, który się chyżo rzucił w wodę w jednym z tych zielonych miejsc, mianowicie tym najbliższym SW brzegu, skąd wydobył garść piasku. W jednym miejscu ten piasek był drobny, gdzie indziej jednak, jak po stronie wschodniej, [chłopiec] wyciągnął gruby żwir. Oświadczył przy tym, że w tych miejscach woda silnie wybijała i wypychała go w górę. Pewien miejscowy dziarski młodzieniec i mistrz, który towarzyszył mi w mojej badawczej podróży, również odważył się na to i skoczył w głąb wody, przynosząc taki sam piasek, który zamierzam przesłać na pokaz innym ciekawskim [curiosis]. O tym, że muszą to jednak być silne źródła przekonało mnie to, że kiedy z siłą wrzucaliśmy w najbliższe brzegu zielone miejsca wielkie kamienie, gdy tylko osiadało nieznaczne zmącenie wody, owo miejsce zdawało się być mniej zielone, ale blado zielone jak barwa dna morskiego. Te wrzucane kamienie znikały też z naszych oczu, a plama im dłużej, tym bardziej nabierała zieloności. A więc prawdziwa przyczyna pięknej zieloności tych plam czy miejsc leży w źródłach [pod nimi], które nieustannym wywieraniem oprócz piasku utrzymują w ciągłym ruchu [in continuo motu] płytki czyli cienkie blaszeczki Marien-Eis. Ponieważ wspomniane przezroczyste cząstki (lamellae) dzięki przezroczystości łatwo przyjmują wszystkie kolory, a już szczególnie zieleń, (gdyż w spektrum Marien-Eis lamellae compactiores i cressiores przedstawiają i tak trochę zielonawy odcień), najwiarygodniejsze jest więc wywodzenie przyczyny z tego mianowicie, że owe cząstki w tym swoim ruchu w źródle odbijają [naśladują] refleksy rzucane na powierzchnię wody przez bardziej oddalone kosówki. Do tego dochodzi jeszcze fakt, że tego rodaju zielone miejsca są głębsze aniżeli inne dna, a przy tym, jak to jest zwykle ze źródłami, piasek nieustannie jest wyrzucany w górę. Ten Zielony Staw ma tylko jeden bardzo mały dopływ [w postaci] małego potoczku, spadającego z owych wysokich skał. Ponieważ z tego stawu przez podziemne przepływy wypływa woda nieco niżej tworząca obfity potok, wydaje się naturalne, że skoro wypływająca woda jest dwunasto- i więcejkrotnie obfitsza od tej wpływającej [powierzchniowo], silne podziemne [denne] źródła muszą wprowadzać [do zbiornika] wielką wodę. I te wielkie źródła wodne są tymi zielonymi plamami, od których jezioro wywodzi nazwę i których przyczyny zbadać było dość trudno. W odpowiednim czasie, jeśli BÓG obdarzy zdrowiem, wybiorę się tam ponownie, aby dalej zgłębiać te sprawy.
|
|
Tatry widziane od strony Kieżmarku – pośrodku grupa Łomnicy, z lewej Pośrednia Grań, z prawej Steżki. Rycina z książki Franza Sartoriego „Naturwunder” (1810, I wyd. 1806), będąca dość dowolną przeróbką rysunku Townsona z r. (1793)1796. |
Następnie odwiedziliśmy również położony niedaleko stąd ku południowi Czarny Staw, który ma głębokie kamieniste dno i od jego koloru jest też nazywany, o czym w przyszłości może [napiszę] więcej. Potem jak na łąkach poniżej Zielonego Stawu poleciłem wygrzebać korzonki kilku ziół Hellboro albo, Rhabarbaro Monachorum, Valeriana i Gentiana, rozłożyliśmy w naszych budach obóz nocny i usłaliśmy posłanie z kory drzewnej, bo zimny wiatr dawał nam się we znaki i wciskał dym do oczu. Trzeciego dnia chcieliśmy przejść do doliny w stronę Polski, zawróciliśmy jednak, ponieważ ponownie wyglądało na to, że pogoda nie zechce nam sprzyjać. Po spożyciu obiadu studenci poszli do domu tą samą drogą, jaką przyszli, my jednak zwróciliśmy się na lewą rękę w stronę Doliny Kallicha (Kallich-Grund) i po prawej zostawiliśmy Małe Steżki (górę u stóp wielkich gór). Konie sprowadziliśmy spadzistą ścieżką dla pieszych w dół, poczem pojechaliśmy wierzchem i objedliśmy się w gospodzie w Rakusach. Do domu dotarliśmy bardzo zmęczeni, szczególnie z powodu utykania koni, które wszystkie okulały, tak że z wielkim trudem zdołaliśmy dostać się do domu. Z wzmiankowanymi 4 końmi o mało nie spotkało nas nieszczęście. Ponieważ kiedy spętane zostawiliśmy je na pastwisku, one uwolniły się i doliną poszły aż do polskiej strony, i nie zobaczylibyśmy ich już nigdy, gdyby nie nadeszło kilku znajomych chłopów z Polski, którzy je ujęli, gdyż przypuszczalnie je znali.
Georg Buchholtz: Relation von der Carpathischen Reise, so der Herr George
Buchholtz in Kásmarck An. 1724. verrichtet besonders von dem grünen See.
Sammlung von Natur- und Medicin- Wie auch hierzu gehörigen Kunst- und
Literatur-Geschichten. Leipzig und Budißin, 1726.
Winter-Quartal, 1725, s. 49–53.
Georg Buchholtz (junior)
TRZYDNIOWA PODRÓŻ W GÓRY KARPACKIE
Jedną z tych wycieczek, jakie niestrudzony rektor w Kieżmarku, p. Georg Buchholtz, zwykł od czasu do czasu odbywać w Karpackie Góry, aby badać tamtejsze naturalia, ogłosiliśmy w miesiącu styczniu 1725, w klasie IV, art. 3. Niniejszym komunikujemy inną podróż – z lipca bieżącego roku:
Po tym jak w tym roku kilka razy szykowałem się do wędrówki w góry, jednak albo obowiązki służbowe, albo pochmurna pogoda stawały mi na przeszkodzie, to wreszcie dnia 7 lipca 1726 zebrałem się wraz z kilkoma przyjaciółmi i uczniami. Puściliśmy się w góry trzymając się Białej Wody pomiędzy Nowym Młynem [neue Mühle] a Folwarkiem [Vorwerck]. Ponieważ jednak piechurzy w upale już się zmęczyli, zrobiliśmy nad tąż Białą Wodą nasz pierwszy postój – przy zimnym źródle, w odległości mili od miasta. Napotkaliśmy tam licznie agrest (Stachelbeeren) i dzikie porzeczki (Ribesle), które bardzo nam smakowały. Inny odpoczynek urządziliśmy na miłej polanie zaraz za Małymi Steżkami. Był tam piękny widok i mnóstwo borówek [Myrtilli] i poziomek. Małe Steżki [kleine Stößchen, wcześniej Stößgen] są piękną wysoką górą, sięgającą połowy wysokości całych gór, ozdobioną pięknymi rosłymi modrzewiami, z wyjątkiem strony SW, podciętej do połowy [eingerollet] – ziemia i drzewa – przez podmycie płynącej podnóżem Białej Wody, która lubi często wylewać i [wówczas] toczy ciężkie kamienie. Do tego miejsca częściowo jechałem na koniu, bo droga była dość dobra i tylko nieznacznie się wznosiła. Potem kazałem prowadzić konia za sobą, albo dosiadał go mój pan Brat [Jakob Buchholtz] przykrą kamienistą dróżką, a ja szedłem w górę doliną wzdłuż Białej Wody, popod Rakuską Górę [Ratzenberg], gdzie, nieopodal źródła, dawno temu żył kilka lat samotnie
in exilio pewien wypędzony duchowny
[1]. Zbudował sobie dobrą chatkę i w lecie był zaopatrywany w prowiant przez swoich synów, także przez zimę tam mieszkał, w którym to czasie z powodu głębokich śniegów nikt nie mógł tam dotrzeć. Za Steżkami zwróciliśmy się na prawą rękę, na wzniesienie i postępowaliśmy bardzo złą kamienistą i błotnistą drogą po przedprożu mniejszych gór po prawej, tak nazywanych, ponieważ naprzeciw nich wznoszą się wysokie szczyty. Wieczorem w pobliżu tak zwanego Studenckiego Źródła [Studenten-Brunnen] wybrałem wygodne miejsce na obozowisko nocne i poleciłem
scholarom zbudować budę z gałęzi liściastych i dobrze pokryć ją też korą z drzew, aby zabezpieczyć się na wypadek ulewy, ponieważ już zaczęło trochę kropić. Zanim jednak wystawiliśmy budę i mogliśmy posłużyć się tym dogodnym miejscem do nocnego spoczynku, musieliśmy wpierw zniszczyć gniazda os. I chociaż od razu ostrzelaliśmy te gniazda ze strzelb śrutem, a pod nimi rozpaliliśmy mocne ognisko, żeby je wytępić, to jednak dla większego bezpieczeństwa trzeba było ten gruby świerk zrąbać. Chociaż jedno gniazdo zostało zestrzelone, od tych licznych wystrzałów dość podziurawione, to było jednak wielkości głowy i w całości wypełnione świeżym osim czerwiem. Potem jak nocny deszcz w solidnie wystawionym szałasie nie mógł nam wyrządzić szkody, wczesnym rankiem powędrowaliśmy najniższą z dróg w mokrej trawie między kosówką do Czarnego Stawu [die Schwarze See]. Leży on pod tak zwaną Miedzianą Ławką [Kupfer-Bank], jest podłużny, od wschodu ma dno kamieniste ku zachodowi, gdzie dno zalega gruby żwir, tego samego rodzaju, co po północnej stronie Zielonego Stawu. Od strony południowej jest podnóże owych wysokich niedostępnych skał, pod którymi ten staw rozciąga się wzdłuż. Naprzeciwko są na brzegu gęste kosodrzewiny. Z powodu głębokości wód i ciemnego piasku dennego ma on wygląd czarny i stąd bierze też nazwę. Przy brzegu, gdzie jest płytko, jest przezroczysty jak inne wody. Jednak robi się coraz bardziej głęboko, jak gdyby w kotle. Jeden ze studentów rzucił się [w głąb] i wydobył dla mnie [z dna] garść szarego piasku. Ja cisnąłem przywiązany do sznurka kamień i stwierdziłem głębokość 13 stóp. Niedaleko stąd napotkałem w kosówkach jeszcze jedną małą stojącą wodę, która nazywana jest Małym Czarnym Stawem [die kleine schwartze See]. Z powodu suchego lata [z wody] wystawały kamienie, tak że stąpając z jednego na drugi można było nieomal przejść na drugą stronę. Ma on też mały wypływ.
|
|
Rysunek Townsona z r. 1793 (druk 1796) „A view of the Fleisch Bank from the Green Lake”. Dobrze uchwycony charakter Jatek, Zielony Staw oczywiście nie leży pośród lasów, będących fantazją rysownika. |
Ku północy i nieco w dół leży na samym krańcu doliny pomiędzy tymi skałami górskimi w przyjemnej okolicy Zielony Staw [Kieżmarski], o którym wiadomość była podana przed dwoma laty (Vid. l.c.). Leży on jak gdyby w kotlinie na końcu doliny, otoczony okropnymi skałami, z wyjątkiem strony wschodniej, gdzie wypływa Biała Woda i gdzie jest tylko małe pokryte kosówką wzgórze, z którego ogląda się ładnie położone jezioro. Ta powabna, a po części straszna w swym ogromie okolica zasługiwałaby na miedzioryt, który mógłby zadowolić amatorów niezwykłości [curiosos]. Jeśli BÓG zachowa mnie przy życiu i w zdrowiu, to nie będę szczędzić trudów, by coś takiego doprowadzić do skutku. Znalazłem te same zielone miejsca niemal w identycznym układzie, jak było przed rokiem, oprócz tych od wschodu, które nie wydawały się już tak jasnozielone i nie tworzyły takich pięknych ok, także ku zachodowi było o jedną zieloną plamę mniej, natomiast w południowej stronie dało się dostrzec o jedną więcej. Pozostaję zatem przy swoim poprzednim mniemaniu, o którym z tego [miejsca] informowałem. Po stronie południowej z Miedzianej Ławki [Kupfer-Bank] (ciasnego ganku [wznoszącego się] jak gdyby gzyms w górę między najwyższe szczyty, albo wąskiej skalnej ścieżynki) spada z owych skał czysty strumyk i podczas gdy rzuca się z jednej kamiennej przepaści w drugą, rozpyla się i wywołuje w dole mżący deszczyk. Woda, mimo iż spada z wysokości kilku wież [kościelnych], jest wciąż bardzo zimna i zbiera się u stóp turni, zanim wypłynie w dół: jednak przepływa ledwie z 20 kroków i całkowicie się gubi. Jest rzeczą znamienną [remarquabel], że w czasie zimy tam w dole gromadzi się bardzo głęboki śnieg, który topnieje od spodu i w lecie imituje wysoką bramę miejską albo most z daleką przyporą łukową, po której można by przejeżdżać wozami z sianem. Studenci w górze biegali po tym śniegu jak po lodzie i nie zapadali się w głąb. Pod tymi ścianami skalnymi (gdzie można napotkać liczne piękne zioła i korzenie, jak valeriana, pentiana, muraria, meu, angelica, radix rhodi, origanum, rhabarbarum monachorum, heleborus albus, tormentilla, scorzonera etc.) można iść daleko, aż dojdzie się do innych spadających ze skał strug wodnych, z których jedna, zanim wpadnie do Zielonego Stawu, zatraca się całkiem i jest tam przewodzona przez podziemne przepływy. Tam zatem, gdzie [z dna stawu] wody takich potoczków wybijają źródełkami z podziemnych kanałów, tworzą one owe zielone plamy. Videatur relatio mea cit. loc.
|
|
Zielony Staw z otoczeniem z książki Roberta Townsona (1796). Rysunek dość realistyczny. Z lewej Durny i Mały Durny, obniżenie Baraniej Przełęczy, pośrodku spiczasty Papirusowy Szczyt (dziś Czarny). Śnieżne dolinki to Wielka Papirusowa Dolina (Dziś Dzika) i Mała (dziś Jastrzębia). Z prawej strony skały Karbunkułowej Turni [Königs Nase], dziś zwanej Jastrzębią. |
Jakeśmy odrobinę odpoczęli i spożyliśmy śniadanie, powędrowaliśmy w stronę Królewskiego Nosa [Königs-Nase] (pewien tak nazwany szczyt skalny ponad Zielonym Stawem) do strasznie spadzistego i wysokiego na kilka wież chodnika, gdzie wszelako ja musiałem parę razy odsapnąć, zanim dotarłem do wysoko położonego Czerwonego Stawu [zur rothen See]. Nie jest on duży ani bardzo głęboki, a skacząc z jednego dużego kamienia na drugi można dotrzeć niemal do jego środka. Woda jest bardzo zimna i smaczna, więc też – wobec tego, że mój zapas wina już się mocno skurczył – napiłem jej się do syta. Wielkie głazy, które leżą pośrodku stawu, z upływem czasu wtaczały się tu, obrywając się ze wspomnianych opok. Jakkolwiek byliśmy na kilka wież wysoko ponad Zielonym Stawem, to jednak skała zwana Królewskim Nosem wydawała się stąd tak samo wysoka, jak z dołu. Tutaj pomiędzy dwoma wysokimi szczytami poleciłem dać ognia z paru strzelb, co w dolinach wywoływało okropne grzmoty i echo powtarzało się po kilka razy. Ku górze jest pomiędzy opokami dolina, gdzie znajduje się jeszcze jedno podobne jeziorko, którego miano nie jest mi jednak wiadome. Podobnie strzelec, który był naszym przewodnikiem, nie potrafił nazwy tegoż podać. Paru [studentów] poszło poprzez grań, nieprzebytą drogą między dwiema skałami, a kiedy byli już wysoko, napotkali 8 dzikich kóz, pasących się na położonym między skałami uroczym upłazie. Gdyby byli wyposażeni w strzelby, można było położyć wszystkie jedna po drugiej, bo do ucieczki miały tylko jedną wznoszącą się wąską ścieżeczkę. Jedna postała jeszcze dłuższą chwilę, zanim się wycofała. My z flintami byliśmy od nich oddaleni i szliśmy wśród wielkich niebezpieczeństw okrążając paskudne skały, żeby dotrzeć do Dziewiątego Stawu [Neun-See] na tak zwanym Ryglu, ponieważ z tej skały otwiera się bardzo piękny widok [prospect] na Dolinę Zielonego Stawu i 9 Stawów, wśród których Biały jest największy. Tu odpoczęliśmy na wielkich mchach. Kiedy się strzelało, odgłos nie był duży, jednakże w dolinach dawało to okropne grzmoty. Są tu kamienie z czerwonym nalotem, być może
miniosis effluviis, ponieważ odkryłem moczar, który był powleczony czerwonawą powłoczką. Z powodu głębokich mchów schodznie było niebezpieczne. Podążaliśmy śpiesznie do Białego Stawu [die weisse See], który ma długość podobną do Zielonego, ale jest wąski i na jednym brzegu opasany kosodrzewiem, co sprawia, że od tejże strony dostęp jest trudny. Naszym zamierzeniem było pójść przez górę nazywaną Sattel [Przełęcz pod Kopą] w kierunku polskiej strony. Kiedy jednak rozłożyliśmy się przy wspomnianym Białym Stawie, i ledwo o godzinie drugiej rozstawiliśmy naszą zimną kuchnię i trochę się posililiśmy, od SW nadciągnęły czarne chmurzyska i natychmiast zaczęło padać wielkimi kroplami, tak że musieliśmy pędzić w dół, bo równocześnie zaczęło prać gradem wielkim jak orzechy laskowe. Ledwie udało nam się dotrzeć do rzadkich świerków, a już walił silny grad, połączony z rzęsistą ulewą. Pod drzewami musieliśmy tkwić do chwili, aż gradobicie ustanie, przemokliśmy jednak do suchej nitki. Szczęśliwie byliśmy przynajmniej osłonięci od gradu, który bez osłony drzew tłukłby nasze głowy. Deszcz trwał nadal, a pod ociekającymi wodą drzewami było stać gorzej, niż pod gołym niebem. Poszliśmy więc stąd w deszczu do naszej budy z gałęzi, na początku było przykro schodzić z góry w dół z powodu gradu, potem z powodu mokrej trawy. To musiało być gradobicie smugowe, rozciągające się na niewiele pond sto kroków, bo dalej za świekami nie było już widać na drodze ziaren gradowych. Tam gdzie była nasza szatra, popadało tylko nieznacznie. Osuszyliśmy się przy ognisku, poleciłem przygotować dużo drewna, aby przygotować się do nocnego spoczynku. Ja zabawiałem się jeszcze botanizowaniem i strzelaniem, dopóki nie była gotowa pieczeń. Rankiem niebo było czyste i większość [uczestników wycieczki] wyrwała się w górę na szczyty Koperszadów [Komperschächte Spitzen]. Ja poszukiwałem kamieni ze skamielinami
[2], ale jak potem słońce zaczęło grzać zbyt mocno i można się było obawiać nawałnicy, a ponadto wzywały mnie do domu moje obowiązki służbowe, pomaszerowałem śpiesznie w dół. Ale też zanim zdołałem osiągnąć wieś Folwark [Vorberg], w górach ostro grzmiało i srożyła się burza. Pomimo iż od najniższego podnóża gór jechałem do domu konno, to jednak wspinaniem byłem tak zmęczony, że kiedy się rozsiadłem, prawie nie byłem już w stanie powstać. Była to w dodatku pora, abym opuścił góry, ponieważ w nocy zerwała się zimna wichura, która trwała też przez następny dzień, i to z obfitym opadem śniegu.
Georg Buchholtz: Drey-tägige Carpathische gebürg-Reise. Sammlung von Natur- und
Medicin- Wie auch hierzu gehörigen Kunst- und Literatur-Geschichten.
Leipzig und Budißin, 1729. Sommer-Quartal, 1726, s. 101–105.
PRZYPISY
1. ↑ Mowa o pastorze ewangelickim ze Spiskiej Soboty Simonie Biliku, który spędził tu jako pustelnik lata 1672–77. Co pewien czas przekradał się do niego syn Simon i zaopatrywał go w świeżą żywność. Wydobył go z niedoli Stanisław Herakliusz Lubomirski, który roztoczył nad nim swoją opiekę.
2. ↑ Autor używa określenia „figurirte Steine”. W liście z r. 1737 Franz E. Brückmann pisze o „lapidibus figuratis” i zamieszcza rysunki kamieni o dziwnych kształtach oraz zawierających skamieniałe rośliny, skorupki mięczaków itp.
PAN BUCHHOLTZ DONOSI Z KIEŻMARKU
Georg Buchholtz junior był też b. aktywnym korespondentem „Sammlung”. Zasilał dział chorób i medycyny tego periodyku, dość często pojawiały się jego – dotąd jakoś przez biografów nie zauważone – doniesienia na różne związane z górami tematy. Notatki te pokazują, jakie problemy absorbowały ówczesnych uczonych, wnoszą też pewne szczegóły do życiorysu Buchholtza, świadczące o tym, jak wielostronne były jego zainteresowania i zaangażowanania. Dowiadujemy się np., że należał do odkrywców dwu zdrojów przyszłego Szmeksu, był nawet akcjonariuszem kopalni złota. Oto przykłady kilku jego materiałów:
O ŚNIEGU W CZERWCU
Z Kieżmarku donosi pan George Buchholtz: Kiedy się czasami zdarza, że w czerwcu w górach spadnie mały śnieg, to dzieje się to nie od ich frontu [strony południowej], tylko od tyłu, zazwyczaj na szczytach [zwróconych] ku Polsce i w owych najtylniejszych dolinach. Wszelako tym razem rankiem został dostrzeżony śnieg, który spadł w nocy, tak duży, że objął kosodrzewinę i poniżej niej sięgnął drzew, pokrył też szczyt Steżek [Stößchen]. Szczęściem dla naszych owiec z miasta było to, że jeszcze nie zostały popędzone w góry, bo inaczej młode by nie przeżyły. Podobnie też na Podolu i na Wołyniu przez trzy kolejne dni padał taki śnieg, że można było korzystać z jazdy na saniach. (1725, s. 629)
CHOROBY
Z Kieżmarku: Biegunka czerwona była tu wszędzie rozpowszechniona, także na wsi, choć niewielu na nią zmarło. W Spiskiej Sobocie [Georgenberg] była dezynteria dla kilku fatalna. Również w Łomnicy wielu na nią zachorowało, tutaj najpowszechniejszym i najlepszym lekiem była podawana w szklance piwa lub gorzałki glinka terra sigilata (wykopywana w Dolinie Zimnej Wody [Kahlbachu], wypływającej z gór, szczególnie po wylewach potoku, powodowanych ulewami w górach). [Glinka ta służyła do wyrobu ozdobnej ceramiki rzymskiej, opatrywanej stemplami twórców, stąd nazwa „stemplowana”.]
O TĘCZOBARWNEJ CHMURZE
O tym napisał pan Georg Buchholtz z Kieżmarku następująco: [Zdarzyło się to] Kiedy 21 [czerwca] w najdłuższy dzień roku chciałem zaobserwować, w którym sektorze [Revier] słońce zachodzi za nasz górski horyzont poza jego wysokie szczyty, na godzinę przed zachodem wyszedłem pospacerować na Michałową Rolę [Michaels-Feld], położoną ku północy od miasta. Podczas gdy ciągle wpatrywałem się w słońce, spostrzegłem ponad słońcem ku północy poziomo położoną chmurę, która przybrała barwy kompletnej kolorystycznie tęczy. Im niżej zapadało słońce, tym bardziej uwidaczniał się ten fenomen, co trwało jeszcze około kwadransa po zachodzie słońca, coraz mniej widoczne, aż wreszcie chmura podzieliła się na części.
BURZA NA DIABELSKIM WESELU
Pod takim tytułem komunikuje wielebny pan Buchholtz co następuje: Ponieważ podczas kanikuły [Hunds-Tagen] miałem trochę wolnego czasu, wyjechałem do Boczy. Jest to położone pośród gór miasteczko górskie, gdzie założono wiele kopalń złota, w których panowie Wozarowie mają najwięcej części udziału. Potem jak zwiedziłem sztolnie Dziedziczną (Erbstollen) i Św. Piotra, pojechałem w towarzystwie pana rektora z Wielkiej Paludzy (Nagy Palugya) Georga Baranyiego, z panem inspektorem Thomą Wozarem przez górę [grzbiet] nazywaną Diabelskim Weselem (des Teufels Hochzeit) do Jaraba, aby tam zwiedzić kopalnię, której jestem współudziałowcem. W Boczy i w dole pod górą było bezwietrznie, tak że nie ruszał się nawet jeden listek, ale na górze był ostry przenikliwy wiatr, który szaleje tam stale, niemal nieustannie zimą i latem. To dało też miejscu tę złą nazwę. Z powodu głębokiego śniegu, w zimie droga jest często nie do przebycia.
LETNI ŚNIEG
W górach (kontynuował pan Buchholtz) silnie padał śnieg nie tylko w minionym lipcu, ale i w tym miesiącu, mianowicie sierpniu, i to tak bardzo, że mieszkańcom Białej (jedno z 13 Miast, którego terytorium graniczy w górach z naszym miejskim hotarem) zamarzło na pastwisku wiele młodych źrebaków. Również naszym miejskim owcom mogło się przydarzć nieszczęście, gdyby owce na dzień przed tym masywnym opadem śniegu nie pośpieszyły z gór w dół. Oni [pasterze] kierując się swoimi z dawna czynionymi spostrzeżeniami, z utrzymującego się zimnego wiatru od północy nie spodziewali sie niczego dobrego, pośpiesznie się zwinęli i opuścili góry.
ODKRYCIE ZDROJU SIARKOWEGO
Z Kieżmarku. Rankiem dnia 5 września z wielce szanownym panem Danielem Lanim pojechałem do Sławkowskich Kwaśnych Wód [Schlagen-Dorffer Sauerbrunnen, Smokowca] w celach wypoczynkowych i zdrowotnych, aby tamże dogodzić sobie ze smakiem leczniczą wodą. Po spożyciu smacznego obiadu, udaliśmy się na spacer w góry i poszliśmy w lewą stronę aż ponad podnóże gór. Trafiliśmy tam na miejsce trochę podmokłe i piaszczyste, gdzie ukazały się liczne małe źródła z bąbelkami w wodzie. Wybijała z nich ciepła woda, która pachniała siarką. To miejsce ma szerokość 2 kroków i 5 kroków długości. Gliniasto-piaszczysty grunt nie jest zimny, jak inna ziemia. Jeśli z wolą Boską na przyszłą wiosnę będę mógł wybrać pogodny dzień, zrobię [z tego] przyzwoite źródło. Małe źródło kwaśnej wody (o którym donosiłem wcześniej) ponad wielkim zdrojem [sławkowskim, dziś smokowieckim] okazało się znakomite. (1726, s. 369 – notatka jest anonimowa, niewątpliwie jednak Buchholtza).