JOZEF NYKA
Wypadki w gorach
najwyzszych 1986
 
[K2]
K2
  

Copyright (c) 2014 by Jozef Nyka


Juz przeszlo rok trwa ogolnonarodowa dyskusja na temat wydarzen na Broad Peaku w marcu 2013 roku. Specjalna komisja pod kierownictwem Piotra Pustelnika zbadala przebieg wyprawy i wypracowala raport, nie obnizylo to jednak temperatury polemik. W dniu 23 listopada 2013 sprawa byla tematem konferencji w Podlesicach, trafila nawet – co dotad sie nie zdarzalo – na biurka prokuratury. Artykulow i wywiadow zebralby sie pokazny tom, w Warszawie i Krakowie powstaly dwie obszerna ksiazki o przebiegu wyprawy. Ukazal sie wlasnie „Taternik” 1/2014, w ktorym az 40 stron wypelnia wypadkowa i okolowypadkowa problematyka. Dlugoletni prezes PZA, prof. Andrzej Paczkowski, przypomina tam (s. 19), jak wygladalo podejscie do tych spraw zarzadow i dzialaczy KW i PZA w dawniejszych latach – tych bez internetu, bez rzeszy wysokogorskich ekspertow i bez szukajacych tematow autorow. Wspomnienia prezesa Paczkowskiego przypomnialy mi moj nigdy w calosci nie opublikowany artykul analityczny z tamtej epoki, napisany z inspiracji Zarzadu PZA po tragicznych wydarzeniach na K2 w lecie 1986 roku. Artykul mial sie ukazac w „Taterniku”, przegral jednak – jak wiele innych – z fala materialow sprawozdawczych, ktore wtedy szeroka struga napieraly na dwa rocznie cienkie zeszyty naszego pisma. Material zostal wiec skrocony i powielony do uzytku wewnetrznego, nastepnie zas (znow w skrocie) odbity w skromnym Biuletynie Komisji Bezpieczenstwa PZA, a dwa lata pozniej przez Krzysztofa Barana w krakowskim „Taterniczku” (wrzesien 1988 s. 13–21). Niewielkie fragmenty ukazaly sie w „Goscincu” 12/1986 na s. 27 z tytulem „Burza nad drugim szczytem Ziemi”.
Artykulik poszedl w zapomnienie i nie bez trudu odszukalem brudna kopie maszynowa, ktora przeczytalem, jak tekst dla mnie calkiem nowy. Zawarta w nim ocena odnosi sie nie tylko do wydarzen na K2, ale do calego bolesnego lata 1986 w Karakorum a nawet do himalaizmu w ogole i warta jest przypomnienia jako historyczny juz slad toczonych wowczas debat. Ciekawe, ze pewne dzisiaj szeroko rozwijane tezy i wnioski byly juz wtedy dostrzegane i sa tam sygnalizowane, choc w „pigulkowej”, wymierzonej objetoscia tekstu formie. Artykul zasluguje na odswiezenie takze dlatego, ze odwoluje sie do wtedy jeszcze prowadzonej statystyki wypadkowej a takze do kilku wydarzen w Himalajach i Karakorum, dzis juz zapomnianych, a jako przestrogi wciaz bardzo aktualnych (Hiltbrand, Prodanow, Ruedi). Nawiasem mowiac, rowniez opisy tych nieszczesc warto by wydobyc z niepamieci i z uwagi na ich wartosc dydaktyczna przypomniec w szczegolowszych wersjach – ew. z komentarzami do kazdego z osobna. Pamietamy sentencje: Uczmy sie na bledach cudzych – zycie jest zbyt cenne, bysmy sie mieli uczyc na wlasnych.
Tekst artykulu publikuje bez zmian, wedlug posiadanej maszynowej kopii z dwoma nieco pozniejszymi dodatkami, dla wyroznienia ujetymi w nawiasy kwadratowe. Drugi z nich w „Taterniczku” otrzymal tytul „Poslowie”. Tekst pisany byl niemal 30 lat temu a jednak nie stracil aktualnosci, tak jak nie odeszly w przeszlosc wypadki i zagrozenia w gorach wysokich. Zamiast tradycyjnego „summary” dolaczam fragmenty angielskich komentarzy dwu znawcow tematyki duzych wysokosci, Adamsa H. Cartera i Paula Nunna.
Jozef Nyka
 
GBH0000    38 (2014)
Jozef Nyka
PO CZARNEJ SERII W KARAKORUM
Wydarzenia na K2 (8611 m) z lata tego roku skupily na sobie uwage nie tylko alpinistycznego swiata. Drugi szczyt Ziemi byl oblegany przez rekordowa liczbe 11 wypraw, a w bazie przebywalo lacznie 60–70 wspinaczy. Tak duza koncentracja sil musiala przyniesc duze wyniki – i przyniosla, niestety, po obu stronach bilansu. Do r. 1985 wlacznie na szczycie K2 stanelo w sumie 39 alpinistow, zas 12 stracilo przy szturmach zycie. A w samym tylko lecie 1986 r. szczyt osiagnelo 27 osob, zas liczba ofiar wyniosla 13, czyli ich suma ogolna ulegla podwojeniu. Z owych 27 zdobywcow 22 weszlo na szczyt normalna droga. Wejsc sportowych dokonali tylko Polacy, ktorzy poprowadzili na K2 dwie nowe smiale drogi – piata i szosta na tym szczycie. Rownie wybitny sukces odniosla Wanda Rutkiewicz, wchodzac jako pierwsza kobieta na K2 – na godzine przed swoja partnerka, Liliane Barrard z Francji. Oto te trzy wejscia uznane za czolowe wydarzenia roku w Karakorum:
[Slawkowski Szczyt]
Wojciech Wroz (1942–1986). Fot. Jozef Nyka
Prawdziwy dramat rozegral sie na K2, kiedy 4 sierpnia atak burzy snieznej uwiezil na wysokosci 8000 m 7-osobowy miedzynarodowy zespol – z udzialem Polki, Dobroslawy Miodowicz-Wolf. Cztery osoby zmarly w obozie i tuz pod nim wskutek wyczerpania, Polka poniosla smierc na poreczowkach podczas zejscia, gdy ocalenie wydawalo sie juz bliskie. Z zyciem uszlo dwoch Austriakow: Willi Bauer i Kurt Diemberger, ktorym udalo sie ostatkiem sil wrocic do bazy.[1]
[Kurt Diemberger]
Kurt Diemberger – jeden z dwojki, ktora przezyla. Fot. Jozef Nyka
Nowe rekordowe drogi, pierwsze wejscia kobiece na K2 – to sukcesy, ktore wejda na karty historii himalaizmu. Ale to, co nas najbardziej dotyka i boli, to tragiczne wypadki. Trzynascie ofiar, w tym 3 polskie, w zaledwie poltora miesiaca... Czy ta hekatomba moze miec jakas ogolnie uchwytna, wspolna przyczyne – czy tez widziec w niej trzeba zbieg zwyklych nieszczesliwych przypadkow? Sprobujmy zastanowic sie nad tym pytaniem.
CZARNY ROK 1986
Nie mamy jeszcze pelnych danych z sezonu jesiennego w Himalajach Nepalu (do 1 listopada ofiar bylo tam 14), ale juz teraz mozna powiedziec, iz pod wzgledem liczby tragicznych wypadkow rok 1986 pobije wszelkie dotychczasowe rekordy. Szczegolnie wymowne sa tu liczby z Karakorum. W r. 1985 zginelo w tych gorach 9 alpinistow i tragarzy, w r. 1984 tylko 7. A tu latem 1986 r. smierc ponioslo 22 alpinistow i 7 Pakistanczykow, z tego na samym tylko K2 13 osob. Raptownemu wzrostowi ilosciowemu towarzysza alarmujace zmiany jakosciowe: z owej trzynastki na K2 co najmniej 8 osob zaliczyc mozna do elity swiatowego alpinizmu. A przeciez jesien znowu pozbawila nas dwoch wielkich asow: na Makalu pozostal Marcel Ruedi a na Cho Oyu – Pierre-Allain Steiner. Zatrzymajmy sie jednak przy K2 i zestawmy wypadki wedlug przyczyn:
Uwage zwracaja dwie ostatnie przyczyny: upadki i wyczerpanie. Bilansujac w miesieczniku „Der Bergsteiger” 6/1986 wypadki himalajskiego roku 1985 doszedlem do stwierdzenia, iz wszystkie odpadniecia – a bylo ich 13, czyli ok. 30% calej liczby wypadkow – wydarzyly sie podczas schodzenia i to w nietrudnym terenie. Opatrzylem to ustalenie nastepujacym komentarzem: „Zejscie wydaje sie byc krytyczna faza w przebiegu wyprawowego przedsiewziecia. Z pewnoscia decydujaca role graja tu wyczerpanie, oraz skutki pobytu na duzej wysokosci, szczegolnie zas deficyt tlenowy, ktory w jednakowej mierze uposledza funkcje fizyczne i psychiczne czlowieka.” Wypadki roku biezacego potwierdzily to ostrozne sformulowanie, gdyz na K2 zarowno odpadniecia, jak smierci z wyczerpania (choroby wysokosciowej) maja jedno wspolne tlo: deterioracje w wyniku zbyt dlugiego dzialania powyzej 8000 metrow.
TLEN TO ZYCIE
Szczyty 8-tysieczne dzielimy roboczo na „niskie” (jest ich 9, 8035–8201 m) i na „wysokie”: Everest (8848 m), K2 (8611 m), Lhotse (8516 m), Kangchenjunge (8586 m) i Makalu (8463 m). O ile na „niskie” szczyty wchodzono niemal od poczatku bez uzycia tlenu, o tyle przy „wysokich” tlen byl regula. W r. 1975 Chinczycy weszli na Everest czesciowo bez tlenu, a w r. 1977 Michael Dacher wszedl bez tlenu na Lhotse, w rok pozniej Reinhold Messner i Peter Habeler zdobyli bez tlenu Everest, a Amerykanie Louis Reichhardt, John Roskelley i Rick Ridgeway – K2. Messner nadal swojemu wejsciu szeroki rozglos i spopularyzowal ten rodzaj wejsc – wartosciowszych sportowo i wydatnie potaniajacych wyprawy na najwyzsze szczyty. W ciagu niewielu lat wejscia bez poslugiwania sie tlenem z butli staly sie w himalaizmie regula rowniez na „wysokich” osmiotysiecznikach. Jednoczesnie zaczely sie mnozyc dziwne wypadki smiertelne podczas powrotu z tych szczytow. Oto kilka przykladow:
Podobnych wypadkow bylo juz okolo 20[2], a w statystykach trafialy one do roznych przegrodek: potkniecie, defekt sprzetu, biwak bez kurtki puchowej, zalamanie pogody, zerwana poreczowka... Nie ulega jednak watpliwosci, ze faktycznie chodzilo o ludzi wskutek dluzszej ekspozycji wysokosciowej nie panujacych juz nad wlasnymi krokami. Drobny powod wystarcza wowczas, by wyzwolic smiertelny lot. Przeglad poszczegolnych wypadkow pozwala stwierdzic, iz wiekszosc z nich ma miejsce na tej samej wysokosci, w pasie 8100–8200 m, a czynnikiem szczegolnie niebezpiecznym jest przymusowy biwak w tej strefie, prowadzacy do ostatecznego zalamania sil.
ZDRADLIWY STYL ALPEJSKI
Do polowy lat siedemdziesiatych przy wysokich osmiotysiecznikach obowiazywal staly schemat wyprawowego dzialania: zakladanie lin poreczowych, instalowanie obozow, transport wyposazenia, wreszcie atak szczytowy w oparciu o oboz na wysokosci ok. 8000 m. Ok. 1975 r. i w te strefe wkroczyl – idac od szczytow nizszych – tzw. styl alpejski, polegajacy na przeniesieniu w gory najwyzsze taktyki stosowanej przy zdobywaniu szczytow alpejskich czy kaukaskich. Tradycyjny styl wyprawowy narzucal budowe w miare bezpiecznej linii ataku, ale tez wymuszal niejako na uczestnikach porzadna aklimatyzacje, gdyz zakladanie obozow wymagalo wypelnionego zbiorowa aktywnoscia czasu.
[Christo Iwanow Prodanow]
Christo Iwanow Prodanow (1943–1984). Fot. Ruen Krumow
Nowy styl alpejski sprawy uproscil. Nie instalujac obozow i poreczowek, mozna bylo w zasadzie z marszu atakowac najwyzsze szczyty. Okres aklimatyzacji zaczal sie niebezpiecznie skracac, a zlym przykladem swiecili gorscy zawodowcy – przewodnicy alpejscy, „etatowi” wyprawowcy, ludzie na codzien zyjacy powyzej 3000 m npm. W ich slady slepo szli amatorzy. Byli wsrod nich pomazancy Bozy z wyjatkowa tolerancja wysokosci, jak nasi Wielicki czy Kukuczka. Tym sie tez udawalo. Wiekszosc jednak wpadala przy wysokich wejsciach w tarapaty, a co ktorys po prostu ginal. Ale zdarzaly sie tez nieszczescia owym Bozym pomazancom. Wiosna 1984 r. wyprawa bulgarska dokonala I powtorzenia slynnej zachodniej grani Everestu, a pierwszy z jej zespolu pokonal ja w solowym ataku Christo Prodanow, niewatpliwy fenomen wysokosciowy. Niestety, schodzac ze szczytu zmarl z wyczerpania. Jako powod smierci oficjalnie podano zalamanie pogody, choc jego dramat – relacjonowany przez radiotelefon – mial wszystkie cechy wyniszczenia wysokosciowego. Juz wtedy stanelo pytanie: dlaczego, skoro Prodanow tak zawsze dobrze czul sie powyzej 7000? Odpowiedz nasuwala sie sama: gdyby szedl on na szczyt od Przeleczy Poludniowej, zdobylby go i wrocil do bazy w pelni chwaly. Ale dluga i bardzo trudna technicznie gran wymagala innego budzetu tlenowego i Prodanow juz na szczycie (gdzie porzucil kamere filmowa) mial wyrok smierci w kieszeni. Dlaczego nie poszedl latwiejsza grania na poludnie, jak pozniej jego koledzy? I na to pytanie moze znajdziemy odpowiedz.
[[ Jeszcze jedna niebezpieczna konsekwencja stylu alpejskiego jest redukcja zespolow wyprawowych do 4 czy nawet 2 osob. W razie zaslabniecia uczestnika tam w gorze, powyzej 7000 metrow, moze nie byc w zasadzie dla niego ratunku. W r. 1982 na Nanga Parbat zachorowal na obrzek pluc i mozgu Peter Hiltbrand. Chociaz bylo przy nim dwoch towarzyszy, transport w dol okazal sie tak trudny, iz chory zmarl w jego trakcie. Napisal potem w „Die Alpen” jeden z tej dwojki, Stefan Worner: „Nasza bezradnosc w momencie zachorowania Petera Hiltbranda ukazala tez granice mozliwosci malych wypraw. Nie majac tlenu ani grupy tragarzy wysokosciowych, prawie nie ma co myslec o przetransportowaniu chorego lub rannego z powrotem w doline. Male wyprawy sa wiec niebezpieczne dla ludzi nie majacych doswiadzenia wysokosciowego i wyprawowego. Szczegolnie dla mlodej elity, osiagajacej w Alpach tak blyskotliwe wyniki, nie ma dosyc ostrzezen.”[3] Przyklady swiadczace o tym, ze szybka i energiczna akcja moze dac pozytywne wyniki nawet w skrajnie trudnych sytuacjach, przytoczylem w „Taterniku” 1/1986 na s. 46 w notatce „8000 m – strefa smierci”.]]
[Wanda Rutkiewicz, Liliane Barrard, Barbara Kozlowska]
Wanda Rutkiewicz, Liliane Barrard i Barbara Kozlowska. Wszystkie trzy zostaly w gorach na zawsze. Wanda w Himalajach, Liliane i Basia w Karakorum. Fot. Maurice Barrard
Styl alpejski – sportowo czystszy i o wiele tanszy w realizacji – ma w gorach najwyzszych pelna racje bytu, jednakze przy wysokich osmiotysiecznikach moze byc stosowany z pewnymi ograniczeniami: przez sprawdzonych wysokosciowcow, z uczciwa aklimatyzacja, latwiejszymi drogami. Jest tez jeszcze francuska metoda „na blysk”, ale zeby do niej siegnac trzeba byc alpejskim zawodowcem lub maratonczykiem, jak Benoit Chamoux, no i miec zylke do hazardu. Stylu alpejskiego z Himalajow nie wycofamy, ani nie powinnismy tego robic. Mozemy jednak od naszych asow wymagac, by stosowali go oni w sposob madry.
OFIARY CHOROBY WYSOKOSCIOWEJ
[Marcel Ruedi]
Marcel Ruedi (1938-1986). Zdjecie z archiwum rodziny.
Smiertelne zalamania sil i odpadniecia spowodowane deterioracja wysokosciowa, to okolo polowa wypadkow zwiazanych z wchodzeniem w strefe smierci. Drugi duzy dzial, to zgony wskutek wyczerpania, badz roznych form choroby wysokosciowej. Na ten temat medycyna wypowiadala sie juz wielokrotnie, takze na lamach „Taternika”, a wszelkie mechanizmy sa dosc dobrze znane. Ostatnie lata przyniosly tu jednak kilka casusow pozwalajacych stwierdzic, ze slabosci tej ulegac moga nie tylko niewyprobowani na wysokosci nowicjusze, ale takze ludzie z duza osmiotysieczna praktyka, a nawet ci – jak nasz Andrzej Czok – uchodzacy za wybitnie w tej mierze utalentowanych. Kilka pouczajacych przykladow i kilka wskazan znalezc mozna w „Taterniku” 1/1986 [zob. s. 10].
Przybyl jednak przyklad nowy, niemal klasyczny: tragedia Marcela Ruediego na Makalu 24 wrzesnia tego roku [1986]. Sadzac po objawach stwierdzonych przez zespol Messnera (krwawa piana wokol ust), smierc nastapila wskutek ostrego obrzeku pluc, a choroba rozwinela sie w ciagu niewielu godzin, gdyz w rejonie szczytu Ruedi byl jeszcze „o.k.” Jak moglo dojsc do tej tragedii w przypadku czlowieka z 10 osmiotysiecznikami i duza, zdaniem lekarzy, tolerancja wysokosci? Sprawe wyjasnia krotka, zaledwie 10- czy 12-dniowa aklimatyzacja, z jednym wypadem do 7400 m. Wystarczylaby ona do szybkiego trzydniowego wejscia bez jakichkolwiek komplikacji. Ale Ruedi i Wielicki natrafili na gleboki snieg, w ktorym musieli torowac, tracac sily tak samo, jak Prodanow tracil je w trudnosciach zachodniej grani Everestu. Do szczytu dotarli juz bardzo zmeczeni, a Ruediego ostatecznie zalamal biwak na wysokosci 8200 m (znowu ta krytyczna wysokosc...), choc w momencie jego zakladania musial on juz byc w zlym stanie, gdyz nawet nie wykopal jamy.
TAM JUZ SIE NIE MYSLI
[Christo Iwanow Prodanow]
Tadeusz Piotrowski (1940–86). Fot. Jozef Nyka
Mimo iz w sklad zespolow szturmowych wchodza wytrawni alpinisci, ich zachowanie w strefie 8000–8500 m bywa nierzadko calkiem niezrozumiale. Dla odciazenia, przed finalnym atakiem ogolacaja sie z elementarnych rzeczy, nie majac w plecaku ani liny, ani spiwora, ani zywnosci. Lekko dopuszczaja do serii wysokich biwakow, czesto bez ekwipunku. Przykladem moze byc zespol Barrardow na K2, ktory w drodze do szczytu zabiwakowal na 8300 m w ciasnym i golym namiocie, zas podczas zejscia biwak ten powtorzyl, choc godzina byla wczesna, a rozsadek nakazywal uciekac jak najnizej. Podobnie bylo z grupa Diembergera. W dniu 3 sierpnia „odpoczywala” ona w obozie IV (8000 m), jakby nie zdajac sobie sprawy z tego, ze tam mozna tylko tracic sily, a nie je odzyskac. Na pelna utrate kontaktu z rzeczywistoscia zdaje sie tez wskazywac przypadek Tadeusza Piotrowskiego, ktory w jednej chwili zgubil oba raki, czyli po biwaku w ogole ich nie umocowal.
Obserwacje te – a podobnych sa dziesiatki – prowadza do supozycji, iz wysokosc silniej poraza szare komorki, anizeli sie potocznie przyjmuje. Oto cytat z popularnego artykulu dra Michaela Philadelphy: „Poprzez wzmozone oddychanie, sterowane za posrednictwem chemoreceptorow, wprowadza sie do organizmu wiecej tlenu (O), a wydala wiecej dwutlenku wegla (CO2). Przykrym dzialaniem ubocznym spowodowanym spadkiem dwutlenku wegla jest zmniejszanie sie ukrwienia mozgu, pociagajace za soba zaburzenia snu, uczucie zawrotow glowy – az po euforie wysokosciowa, ktorej sie tak obawiamy.” Praktyka osmiotysieczna – zwlaszcza tegoroczna – uczy, iz w strefie 8–8500 m alpinista dziala w stanie ograniczonej mozliwosci rozumowania, wymyka sie jak gdyby sam sobie spod kontroli. Jego oceny sa z reguly zbyt optymistyczne, a decyzje nieracjonalne, oparte bardziej na emocjach (imperatyw wejscia na szczyt) anizeli na logice i rozsadku. Pisze Pierre Albert Birrot:
Zycie jest zyciem
Smierc jest smiercia
A ty sam
Czy jestes soba?
O sprawach tych kiedys wypowiadal sie dr Zdzislaw Ryn, a jego prace nieslusznie poszly w zapomnienie. Po twardej lekcji na K2 trzeba bedzie do nich wrocic i odczytac je na nowo.
[Taternik; 1/1986]
„Taternik” 1/1986
I CO DALEJ?
W himalaizmie wspolczesnym odejscie od tradycyjnych metod dzialania doprowadzilo do szybkiego podniesienia sie poziomu wynikow i do wyczynow takich, jak jednodniowe wejscia na szczyty 8-tysieczne czy pokonywanie we dwojke drog, o ktorych pare lat temu nie snilo sie wielkim wyprawom. Trzeba jednak z naciskiem stwierdzic, iz postep ten dokonal sie w walnej mierze kosztem bezpieczenstwa wspinaczy – za cene pojscia na zwiekszone ryzyko. Efektem tego sa wlasnie omawiane wypadki, w ktorych wyniku na wysokich osmiotysiecznikach ginie co 8–10 uczestnik modernistycznego ataku. Latem 1986 r. na K2 z ogolem 24 „beztlenowych” zdobywcow szczytu do bazy nie powrocilo az 7, smierc zatem poniosl prawie co trzeci!
Nie dazac do ograniczenia liczby wypraw ani do naruszenia wlasciwej alpinizmowi zasady nieskrepowanego dzialania, nalezaloby mimo wszystko rozpatrzyc mozliwosci pewnych posuniec organizacyjnych, ktore przywrocilyby wieksze bezpieczenstwo ludzi wspinajacych sie w Himalajach. Zycie obalilo stare dobre normy, chodzi o to, azeby w ich miejsce wypracowac nowe. Jest to zadanie tym wazniejsze i pilniejsze, ze styl alpejski potania wyprawy i upraszcza je organizacyjnie, a wiec napor na Himalaje bedzie jeszcze wiekszy. Jakie posuniecia moglyby wchodzic w rachube?
[Dobroslawa Miodowicz-Wolf]
Dobroslawa Miodowicz-Wolf (1953–1986).
1. Organizatorzy wypraw na wysokie 8-tysieczniki powinni staranniej dobierac kandydatow – i kierownikow! – pod katem ich doswiadczenia wysokosciowego, zwlaszcza jesli plany przewiduja droge trudniejsza od normalnej. Wykluczone powinny byc osoby zle znoszace wysokosc.
2. Skoro dowiedlismy, iz w strefie 8000–8500 alpinista dziala nie kontrolujac sam swoich poczynan, nalezaloby mu zapewnic taka kontrole z osrodka dowodzenia, tj. z bazy. To, ze w r. 1984 Christo Prodanow wyrwal sie do samotnego ataku na zachodnia gran Everestu mozna zlozyc na karb zaburzen umyslowych spowodowanych wysokoscia. Ale czemu pozwolila mu na to baza? A wiec koniecznosc lacznosci radiowej i wieksze obowiazki dla kierownika, ktory powyzej 8000 m winien sam sterowac ruchami ludzi.
3. Powolane do tego komorki UIAA, komisje Wypraw i Medyczna, moglyby wspolnie opracowac cos w rodzaju regulaminu dla himalaistow: minimalna aklimatyzacja, maksymalny pobyt powyzej 8000 m, minimum odpowiedzialnosci za partnera, symptomy wskazujace na chorobe wysokosciowa, zobowiazujace do mobilizacji wszystkich sil wyprawy dla ratowania zycia itp. W sytuacji ograniczenia swiadomosci, himalaista moglby mechanicznie stosowac poszczegolne paragrafy, zyskujac w nich oparcie przy swoich trudnych wyborach.
4. Z definicji „stylu alpejskiego” UIAA nalezaloby wycofac niefortunny punkt zabraniajacy posiadania tlenu do celow lekarskich na wyprawie.
5. Himalaisci wspolczesni przejawiaja sklonnosc do niebezpiecznego skracania aklimatyzacji, co ulatwiaja im nowoczesne metody prowadzenia operacji gorskich. W podjeciu decyzji o ataku szczytowym glos ostateczny winni miec kierownik oraz lekarz wyprawowy – nie zapominajac o tym, iz samopoczucie czlonkow zespolu jest kryterium wielce zawodnym.
6. Jedna z niedobrych praktyk dnia dzisiejszego jest chodzenie tam w gorze w pojedynke, kazdy na wlasna reke. Zdobywca szczytu wraca nierzadko do bazy nie wiedzac nawet, jak stracil partnera (Stephane Schaffter i Daniel Lacroix na K2 w r. 1985...). Styl ten nalezaloby skorygowac i starac sie wrocic do zasady chodzenia razem. Wydaje sie, iz w krytycznych sytuacjach, jak np. ta Dobroslawy Wolf na poreczowkach nad obozem II, sama obecnosc towarzysza (lub jego brak) moze zadecydowac o przezyciu lub smierci. Dotyczy to rowniez przypadkowego kojarzenia zespolow z czlonkow roznych wypraw, gdzie nikt za nic nie czuje sie odpowiedzialny.
***
Cala przedstawiona wyzej analiza ma charakter publicystyczny i pozbawiona jest podbudowy naukowej, choc raczej nie wydaje sie, by plynace z niej wnioski mialy sie okazac falszywe. Niemniej jednak pilnym zadaniem dla komisji lekarskich i wyprawowych, zarowno na szczeblach zwiazkow jak i UIAA, jest przeprowadzenie studiow nad posiadanym obecnie materialem i sformulowanie wnioskow, opartych juz na naukowej interpretacji. Wspinaczki bez tlenu powyzej 8400 m do szerszej praktyki weszly w ostatnich latach i brak bylo dotad doswiadczen w tej mierze, zas prace naukowcow koncentrowaly sie na innych tematach, np. na samej chorobie wysokosciowej. Mozna wiec powiedziec, iz rok 1986 byl pod tym wzgledem dla alpinizmu swiatowego rokiem brutalnego eksperymentu. Wstrzas, jaki ten eksperyment wywolal, powinien dokonac zmian w glab, przyczynic sie do zrewidowania taktyki wysokich wejsc i do uruchomienia mechanizmow zabezpieczajacych, w miejsce tych, ktore wraz z narodzeniem sie stylu alpejskiego zostaly odrzucone. Jesli jednak himalaisci nie wyciagna z tej lekcji wnioskow, najblizsze lata na pieciu najwyzszych szczytach Ziemi nalezy widziec raczej czarno.
Jozef Nyka
POSLOWIE
[[Artykul powyzszy napisany byl w pazdzierniku 1986 r., bezposrednio po „holokauscie” na K2. Znacznie skrocony, zostal on powielony w nakladzie 100 egzemplarzy i jako druk wewnetrzny PZA przekazany klubom, dzialaczom oraz zainteresowanym osobom. Problematyka ta byla pozniej tematem dwoch publicznych dyskusji – najpierw w Stolecznym Klubie Tatrzanskim (zob. „Przeglad Powszechny” 12/1987) a nastepnie w KW Gliwice (zob. „Bularz” 1988).
W trakcie obu spotkan uwaga dyskutantow skupila sie na aspektach moralno-etycznych wspolczesnego himalaizmu, przy czym alpinistom nie szczedzono obwinien o brak odpowiedzialnosci, lekkomyslnosc, stepienie wrazliwosci na los partnera. Nie negujac faktu negatywnych zmian w moralnosci srodowiska wysokogorskiego, nadmierne akcentowanie tego aspektu w przypadku tragedii himalajskich uwazam za nieporozumienie, przynajmniej co sie tyczy fazy realizacji zadan gorskich. Wiele wskazuje na to, ze dzialajac w strefie glodu tlenowego alpinista ma bardzo zwezone pole widzenia spraw, a jego zdolnosc rozumowania jest silnie ograniczona. O ile wiemy wystarczajaco duzo o samej chorobie wysokosciowej, o tyle problemow z zakresu neurofizjologii duzych wysokosci nikt serio nie badal i wiele jest tu jeszcze tajemnic. Trudno w kazdym razie wymagac logicznego i zgodnego z etyka dzialania ze strony czlowieka, ktory nie panuje juz nad wlasnymi myslami i krokami, a nierzadko jest tylko maszyna nastawiona na ratowanie wlasnego istnienia.]]
PRZYPISY
 1. Przypis 2014: Ta koncentracja ludzi w strefie smierci na Ramieniu K2 (8000 m) warta bylaby szczegolowego zbadania. Na dramat – poza zalamaniem pogody – zlozyly sie rozne czynniki, a wsrod nich cos takiego, jak zludne poczucie bezpieczenstwa w gromadzie. Rowno 50 lat temu, w lipcu 1964 r., w Kuluarze Couturiera na Aiguille Verte grupa szkoleniowa przewodnikow i aspirantow weszla na deske sniezna, ktora urwala sie pod ich ciezarem i pociagnela w smierc az 14 osob, w tym doswiadczonych instruktorow. Jean Franco powiedzial wtedy, ze zdradliwy okazal sie instynkt stadny: gdyby ci ludzie znalezli sie tutaj w pojedynke lub dwojkami, na pewno nie weszliby na nawiany snieg. W gromadzie czuli sie bezpieczni, a obecnosc uznanych fachowcow stepila ich czujnosc. Odpowiedzialnosc za podjecie ryzyka rozlozyla sie na wiele osob. Podobnie bylo na K2, a po trosze nawet na zimowym Broad Peaku, gdzie dwojki podswiadomie czuly sie asekurowane jedna przez druga, co okazalo sie pelna uluda.
 2. Przypis 2014: Ciekawe zestawienie sporzadzili Xavier Eguskitza i Raymond B. Huey w American Alpine Journal vol. 42, 2000 s. 135–138. Na Mount Everest weszly do konca XX wieku 1173 osoby, z tego 96 bez tlenu z butli. Smierc ponioslo ogolem 40 osob, w tym 32 uzywjace tlenu (3 %) i 8 „beztlenowych” (8,3%). Dla K2 liczby sa jeszcze bardziej wymowne: 164 wejscia, 47 z butla, 117 bez butli tlenowej. Zycie stracily 33 osoby – wszystkie z grupy nie korzystajacej z dodatkowego tlenu (18,8%). Z idacych z tlenem nie zginal nikt. Smiertelnosc w procentach ogolem: Everest 3,4, K2 13,4.
 3.  Jest tragicznym zrzadzeniem losu, ze ok. 11 maja 1988 r. w dokladnie taki sam sposob stracil zycie w gornym obozie na Cho Oyu (ok. 7400 m) autor cytowanych slow, doswiadczony organizator wypraw i zdobywca 4 osmiotysiecznikow, Stefan Worner.
[K2, Adams H. Carter]
Nowe drogi na K2 z lata 1986 roku. Fot. i topo Adams H. Carter AAJ 1987
GBH0000  THE AUGUST CATASTROPHE ON K2 38 (2014)
The year 1986 was a tragic one in the great mountains. It was not an influx of inexperienced mountaineers innocently straying into situations which were beyond their capacities. A shocking number of the world's most skilled climbers met death on the heights. Many climbers seem to have lost respect for hazards in the mountains, purposefully to cut the margin of safety to nearly zero, to risk total physical and mental exhaustion after too much time spent at excessively high altitude, to carry insufficient food and fuel, to show little team spirit or desire to help one's fellows, to be selfish, to engage in unhealthy competition. Many of these factors, together with terrible weather at crucial times, compounded the effects of inadequate food, water, shelter and of hight altitude.
K2 was the scene of grim tragedy in early August. Already six deaths had occured on the mountain in June and July. Another seven were soon to lose their lives. These last victims were members of five different expeditions, who happened to be on the mountain at the same time. A total of 66 climbers have now stood on the summit of K2. Twenty-four climbers have died on the mountain, thirteen of them in 1986.
Adams H. Carter, AAJ 1987 (fragment)
GBH0000  K2 TRAGEDY – A POSTSCRIPT 38 (2014)
Recently the British domestic mountaineering magazine Climber usefully published an interview with Kurt Diemberger. (...) As an attempted explanation of the tragedy, Kurt Diemberger's account seems informative factually but incomplete analytically, while the editorial comment gives insufficient attention to the really important factors in this disaster, and inadvertently misses the real lessons which may be learned from the whole pattern of accidents on K2 this year. The question of why Julie Tullis, Al Rouse and the others weakened so much at camp 4 is no mystery, as this piece concluded, though overcrowding doubtless woul not help. Stated simply, they stayed at great altitude too long, and tried to rest too high. The Austrians did likewise, as did Maurice and Liliane Barrard earlier in the summer. This was the conclusion of the latter's companion, Michel Parmentier, who was himself caught in a storm and barely survived coming down (relatively quickly) from above 8000m. (...) After all, for the experienced, that has been the logic of the very fast ascent without oxygen for nearly a decade, as practised so successfully by Messner, Wielicki, Kukuczka or Loretan (...). For them, and for most successful fast, light ascents, a relatively –safe– climb demands that climbers do not stay much more than 36 hours at the highest altitudes, and that descent is as fast as possible. There is no real question of acclimatization much beyond 7500 m, and a longer stay invites rapid deterioration.
With this logic, it follows that the fifth day's rest at Camp 4 was an error. (...) This was practically similar to the Barrards' descent, when they had climbed the top section of the mountain in extremely short stages, with inevitable deterioration which most likely contributed also to Tadeusz Piotrowski's fall, despite its initial ause being a lost crampon.
An other factor needs to be stressed. Lightweight oxygenfree acents really need good weather on the highest peaks. (...) There seem to have been suggestions of the advent of bad weather on the summit day (August 6), but who has not taken their chances more than once when the summit seemed near? After two nights at Cemp 4 it seems that the summit parties had alreadybeen to high too long as they set out, with consequent dehydration and other critical effects, a situation which left almost no reserve for bad weather and further delay.
Paul Nunn, –Mountain– 1–2/1987 s. 8–9 (fragmenty)