21.12.2002 |
SPRZĘT Z CZASÓW NASZEJ MŁODOŚCI |
12/2002 (25) |
Kiedyś w gronie kolegów wspominaliśmy tatrzańskie wspinaczki we wczesnych latach pięćdziesiątych. Jakoś zaczęliśmy rozważać dokonywane wówczas przejścia w aspekcie stosowanego sprzętu i zastanawiać się nad tym, jak duży wpływ na technikę wspinania miał postęp w tej dziedzinie naszego wyposażenia. W pierwszej połowie lat pięćdziesiątych nie dość, że wyczynem było otrzymanie pozwolenia na wspinanie się na graniczne szczyty, to jeszcze byliśmy pozbawieni możliwości zakupu jakiegokolwiek sprzętu. Wobec zamknięcia dopływu zagranicznych czasopism i książek, byliśmy nawet odcięci od informacji o nowościach z tej dziedziny, które rozpowszechniły się już w tym czasie w Alpach.
Większość tak zwanego żelaza była wyrabiana domowymi sposobami z kształtowników, lub odkuwana w warsztatach kowalskich, jakie jeszcze wtedy można było spotkać po wsiach i na obrzeżach miast. Kuźnie te trudniły się głównie podkuwaniem koni, ale majstrowie dawali się czasami namówić na wyrób haków, byli to zresztą na ogół bardzo dobrzy starzy fachowcy. Wykonywane przez nich haki wyglądały jak z obrazków w starych przewodnikach i podręcznikach wspinaczki. Ich ciężar był przerażający i zabranie z sobą na wspinaczkę kilkunastu sztuk samo w sobie było wyczynem. Kiedyś na wschodniej ścianie Mnicha w dolnej partii znalazłem "łyżkę", która ważyła przeszło kilogram. Widocznie komuś spadła z drogi Łapińskiego i Paszuchy, w tych czasach drogi przechodzonej techniką hakową. W lecie stosowano najczęściej tak zwane "wyciory" lub "łyżki", zaś jako haki typowo zimowe w użyciu były igły lodowe. Był to długi hak o przekroju prostokątnym, z kółkiem do wpięcia karabinka, a na krawędziach jego brzeszczotu odkute były zadziory, które miały podobno lepiej go utrzymywać po wbiciu w zmarznięte trawki lub lód.
Ambicje przechodzenia coraz to trudniejszych dróg w lecie i rozwój taternictwa zimowego powodowały, że do tej pory powszechnie stosowne haki mało się nadawały do asekuracji na drogach klasycznych, a zwłaszcza do coraz popularniejszej techniki hakowej.
W Warszawie w pomysłach na nowe elementy i modele sprzętu wspinaczkowego przodował Marek Karpiński, wzorem swojego ojca Adama, który przed drugą wojna światową był prekursorem wielu nowoczesnych rozwiązań w zakresie ekwipunku wyprawowego. Marek wymyślał nowe typy i wzory haków, Jurek Mierzejewski, w tym czasie zatrudniony już jako inżynier mechanik, dobierał odpowiednie gatunki stali dla poszczególnych rozwiązań oraz określał sposoby obróbki termicznej. Ja zaprzyjaźniłem się z kowalem, który miał kuźnię przy ulicy Marymonckiej, mniej więcej w tym miejscu, gdzie obecnie jest środek trasy Armii Krajowej i starałem się tam wcielać te pomysły w życie. Tak powstały igły lodowe bez zadziorów i bez kółka, za to lekko skręcone, znacznie cieńsze i lżejsze od stosowanych do tej pory (
zdjęcie). Powstała też pierwsza "jedynka" (
zdjęcie) z myślą o przejściu wariantu "R" na Mnichu, wówczas jeszcze drogi dziewiczej. Kowal ten wykuwał nie tylko haki, wykonał też większą liczbę młotków zimowych i letnich, przez szereg lat bardzo popularnych w kole KW w Warszawie.
Leszek Łącki
14.12.2002 |
DZIEWICZE SZCZYTY I NOWE DROGI |
12/2002 (25) |
Słoweńcy w Janak Himal
Słoweńską wyprawą kadrową, złożoną z 7 młodych wspinaczy, kierował Gregor Kresal. Baza stanęła u północnych podnóży Kangchendzöngi, w Pengpema (5050 m). W fazie aklimatyzacji dokonano wejść na Pangpema Peak (6100 m) i Dzarkin Peak (6020 m). Pierwsza próba wyczynowa przyniosła połowiczny sukces: przebyto południową ścianę Drohmo East (6750 m), jednak tylko do siodła 6400 m w grani (Aleš Koželj i Matija Klanišček). Ambitny plan wejścia dwiema wielkimi drogami 1800-metrową północną ścianą
Ramthang Chang (Wedge Peak, 6812 m) z powodu ciężkich warunków śnieżnych (
zdjęcie) trzeba było odłożyć na inną okazję. Zamiast tego cała siódemka zwróciła się ku ścianom dziewiczej
Phathibara South (6702 m -- pomiar GPS). Z obozu na plateau poprowadzono dwie ładne drogi. Sebastjan Domenih i Aleš Koželj wybrali południowy filar w linii spadku wierzchołka, zaś Blaž Stres, Matija Klaninšček, Tomaž Tišler, Vasja Košuta i Miha Valič drogę dalej na prawo. Tego samego dnia oba zespoły osiągnęły dotąd nie zdobyty szczyt. Drogę południowym filarem oceniono na VI, 4+, 1200 m (skała 4+, lód 65--50°), drogę piątki, nazwaną Empty Thermos -- na VI, A4, 1200 m. Kierownik wyprawy, Grega Kresal, przeszedł solo na ścianie nad lodowcem Kangchendzönga drogę typu skałkowego M8+/M9, W17 (na wysokości 5300 m!). Dwoje uczestników z Anglii i Francji wyeliminowały choroby. Wyprawa słoweńska, pomyślana jako szkoła wysokościowa dla młodych alpinistów, spełniła oczekiwania organizatorów, a na dodatek wniosła sukces eksploracyjny. Niestety, publicystykę "wokółwyprawową" zdominowały sensacje -- później częściowo dementowane -- związane z maoistami i lekarką, która opuściła wyprawę już na początku działalności.
Tengi Ragi Tau
Czteroosobowa czesko-słowacka wyprawa działała jesienią w Rolwaling Himal. Celem był otwarty ostatnio przez Nepal szczyt Ten Kang Poche (6605 m), zdobyty wiosną przez wyprawę francuską. Nasi sąsiedzi zamierzali wejść dwiema drogami pięknym filarem północno-wschodnim, niestety plany pokrzyżowały im ciężkie warunki śnieżne. Jaromír Dutka i Martin Heuger spędzili w filarze 10 dni, jednak długotrwała lodowata wichura zmusiła ich do odwrotu. Mniej determinacji wykazali Radek Lienert i Saša Toloch, którzy próbowali pójść w linii próby francuskiej: zawrócili po 500 m z beznadziejnie zaśnieżonych płyt. Tymczasem po drugiej stronie doliny wabił trzema dziewiczymi wierzchołkami Tengi (Tenga) Ragi Tau. Lienert i Toloch dobrali się do 1700-metrowego południowego filara południowego wierzchołka (6180 m). Po 3 dniach wspinaczki w litym granicie i dobrym lodzie (21--23 października) dwójka stanęła na szczycie. "Fantastycznych przeżyć z wspinaczki w perfektni žule z Everestem i Makalu w tle nie da się opisać słowami." Droga w 2/3 skalna, w górnej części lodowo-śnieżna, miejscami do 75°. Trudności ocenili na francuskie ED (miejscami 6 i 7-). Wejście zajęło im 20 godzin, zejście granią południowo-wschodnią 6 godzin. Po odpoczynku w bazie uczestnicy weszli na widokowy Parchamo.
Jak nas ostatnio powiadomił Eberhard Jurgalski, w dniu 4 grudnia na główny szczyt Tengi Ragi Tau (6943 m) weszli Japończycy Koichi Ezaki (50) i pani Ruchia Takahashi (37).
Num Ri zdobyty
W
GS 11/02 podaliśmy krótką wiadomość o wejściu wyprawy saskiej na dziewiczy Num Ri (6641 m, dawniej 6677 m) w grani między Baruntse a Shartse, 7 km na południowy wschód od Everestu. Alpiniści z Lipska i okolic interesowali się tym szczytem od r. 1994, a w 1998 jego nazwę znaleźli w "książce Polaka Jana Kielkowskiego". Ponieważ nie było go w spisie szczytów udostępnionych wyprawom, w r. 1999 dokonali I wejścia na sąsiedni Cho Polu (6695 m, dawniej 6735 m). Kiedy tylko rząd Nepalu otworzył Num Ri, z miejsca przystąpili do organizacji wyprawy. Trwała ona od 9 października do 28 listopada, przy czym team liczył 7 osób (2 panie). 21 października stanęła baza (5140 m). Pięć dni później rozbito obóz I (5640 m), z którego Carsten Schmidt i Olaf Rieck (kierownik wyprawy) w 4 wypadach zaporęczowali 450 m i złożyli depozyt na drugim wiszącym lodowcu (
mapa). 5 listopada bazę opuścił zespół szczytowy i następnego dnia rozbudował depozyt w obóz II. 7 listopada wyruszono do końcowego szturmu, poręczując po drodze stromsze odcinki. Po południu na szczycie
Num Ri stanęli Lydia Schubert (31), Carsten Schmidt (23) i dr Olaf Rieck (38). Schodząc zdejmowali poręczówki, a po noclegu w "dwójce" zwinęli ją i oczyścili teren. W dalszej drodze w dół likwidowali liny poręczowe, a pare dni później także obóz I i wreszcie bazę, którą opuścili 16 listopada, po gruntownym uporządkowaniu otoczenia. Uczestnicy mieli znaczne doświadczenie, wspinali się w Himalajach, Andach, Pamiro Ałaju i górach Europy, Rieck był m.in. na Cho Oyu i na Gasherbrumie II. W sprawozdaniach podkreślają, że nie pozostawili po sobie śladu. Zdjęcie Num Ri zawiera
GS 11/02.
Sepu Kangri
Niewątpliwym gwoździem eksploracyjnym sezonu jesiennego, a zapewne i całego roku 2002 w Himalajach, jest pierwsze wejście na Sepu Kangri (6956 m), którego piękny masyw widzieliśmy w Łodzi na jednym ze zdjęć lotniczych Chrisa Boningtona. Wznoszący się w długim pasmie górskim Nyaingen Tanglha Shan, 250 mil na północny wschód od Lhassy, dwuwierzchołkowy szczyt wyrasta wysoko ponad morze okolicznych gór. Chris Bonington -- po rekonesansie 1996 -- próbował zdobyć wierzchołek dwukrotnie w latach 1997 i 1998, za drugim razem zawracając z wysokości 6800 m. Rejon ma kapryśną pogodę, mroźne zamieci śnieżne, a stoki góry grożą lawinami. Minionej jesieni zaatakowała go 7-osobowa (dwie panie) wyprawa amerykańska, która z bazy na wysokości 4750 m założyła 3 obozy: 5415, 5860 i 6370 m. Kierował nią znany skialpinista, Mark Newcomb (35), a w zespole był jeden z najsłynniejszych alpinistów amerykańskich, uczestnik 25 wypraw himalajskich, Carlos Buhler (48). Przy zakładaniu i wyposażaniu obozów cała ekipa posługiwała się nartami, szczególnie w niebezpiecznym lodowcowym terenie między obozami I i III. 2 października wejścia dokonali Buhler i Newcomb. Wyruszyli z "trójki" przy pięknej pogodzie, jednak już o 8 rano ogarnęła ich śnieżna zawierucha, w której o godz. 10 z trudem odszukali wierzchołek. Na szczytowym plateau i podczas powrotu do obozu III mieli dużo szczęścia, że nie pobłądzili w mgle i zamieci. "Pogoda w tym rejonie przez cały czas naszego pobytu była zmienna i nieprzewidywalna" -- mówi Newcomb. Narty pozwalały pracującym alpinistom szybko uciekać do obozów, kiedy przychodziły raptowne załamania. Buhler i Newcomb tej zimy wybierają się ponownie w ten masyw -- na narty i na wspinaczki. Bonington opisał swe przygody z Sepu Kangri w opracowanej wspólnie z Charlesem Clarke książce "Tibet's Secret Mountain". Mówi on o tym szczycie jako o jednym z ostatnich wielkich wyzwań eksploracyjnych Ziemi.
J. Nyka
10.12.2002 |
PRZED ODLOTEM NA K2 |
12/2002 (25) |
W poniedziałek 9 grudnia 2002 odbyła się w Domu Dziennikarza w Warszawie konferencja prasowa zimowej wyprawy na K2, połączona z pożegnaniem ekipy. Oprócz uczestników, odzianych w kolorowe, obszyte reklamowymi emblematami kurtki, w tłumie chyba 200 gości znaleźli się liczni dziennikarze prasowi, radiowi i telewizyjni, działacze KW i PZA, przedstawiciele sponsorów i sympatycy alpinizmu. Obecni byli weterani dawniejszych wypraw na K2, m.in. Anna Czerwińska, Janusz Kurczab, Janusz Onyszkiewicz, Jan Holnicki, Ryszard Dmoch, Maciej Pawlikowski, Jacques Olek, Krzysztof Wielicki (trzej ostatni wchodzą w skład obecnego zespołu), a także współorganizatorka wszystkich wypraw KW i PZA, Hanna Wiktorowska. Spotkanie otworzył prezes KWW i rzecznik prasowy wyprawy, Artur Paszczak, kolejno głos zabierali m.in. Krzysztof Wielicki, prezes PZA Janusz Onyszkiewicz, Anna Milewska, korespondentka "Rzeczpospolitej" Monika Rogozińska, szef 6-osobowej ekipy TVP1 Robert Wichrowski, przedstawicielka "Netii" p. Jolanta Czyżewska, zastępca kierownika wyprawy Jacques Olek. Gościem honorowym był przybyły specjalnie z Ameryki Henryk Franczak (84), bohater bitwy o Anglię, a ok. 1950 r. jeden z pierwszych pilotów pasażerskich, latających Dakotą do stóp Karakorum. Wiele ciepłych słów powiedziano o Andrzeju Zawadzie, inicjatorze wyprawy, której realizacji nie udało mu się dożyć. Anna Milewska przypomniała krótko drogę Andrzeja w zimowe Himalaje, a nawiązując do gwiazdkowego okresu, wspomniała dwie wspólne wigilie -- jedną w Katmandu i drugą w Lukli. Reprezentantka "Netii" interesująco przedstawiła motywy, jakie skłoniły jej firmę do wdania się w kosztowną lecz reklamowo intratną wysokogórską przygodę. Po raz pierwszy w historii polskiego himalaizmu, wyprawa ma zewnętrznego "producenta", którym jest wyspecjalizowana firma Cosmos Entertainment.
Szkoda, że nie usłyszeliśmy nic na temat samego K2 -- warunków, jakie mogą napotkać alpiniści, szczegółów planowanej drogi, pasjonującej historii północnej ściany. Nadrobimy ten brak w grudniowym numerze "Głosu Seniora", w którym czytelnicy znajdą aktualną "kartę personalną" drugiego szczytu Ziemi. Ekipa odlatuje 16 grudnia do Biszkeku, gdzie dołączą do niej uczestnicy z Azji. Widoki na powodzenie wyprawy Krzysztof Wielicki ocenia na 50%, większym optymistą jest prezes PZA, Janusz Onyszkiewicz, sam uczestnik bojów na północno-wschodniej grani K2 w r. 1976, który szansę na sukces widzi w granicach 80%. Oby to on okazał się właściwym prorokiem!
09.12.2002 |
ROK TURYSTYCZNEJ KLĘSKI |
12/2002 (25) |
Mimo wysiłków władz (obniżki opłat) i haseł Międzynarodowego Roku Gór, kończący się rok był w gospodarce turystycznej Pakistanu rokiem prawdziwej katastrofy. Jak podało Ministerstwo Turystyki Pakistanu, w stosunku do b. dobrego (rekordowego nawet) roku 2001, liczba turystów, trekkerów i alpinistów spadła o przeszło 90%. Do Pakistanu zjechało tym razem zaledwie 45 000 zagranicznych turystów i tylko 29 wypraw z ok. 200 uczestnikami. Trekkingów było 24, a ich uczestników zaledwie 97. Dla porównania: w r. 2001 kraj gościł ok. 500 000 turystów, wypraw było 70 a trekkingów 245, z udziałem 1300 trekkerów. To załamanie, szczególnie trekkingów, ma bolesne skutki gospodarcze: z tytułu royalties do kasy państwa wpłynęło tylko 141 000$, podczas gdy w roku zeszłym była to suma 617 000$ (spadek o 77%). Tysiące ludzi straciły pracę w komunikacji, hotelach, restauracjach, nie mówiąc o górskich wioskach położonych na szlakach wypraw. Władze stwierdzają, że obawy przed zagrożeniami politycznymi czy militarnymi w Pakistanie są całkowicie pozbawione podstaw. W ciągu r. 2002 nie zgłoszono ani jednego takiego incydentu. W ciągu minionych 40 lat w wypadkach górskich zginęło w Pakistanie 250 alpinistów i trekkerów, podczas gdy w tym samym czasie tylko 3 cudzoziemców (i to wędrujących samopas) straciło życie z ręki bandytów czy żołnierzy. Wynika z tego, że Pakistan jest krajem bezpieczniejszym od innych -- szczególnie dzisiaj, po pokojowych wyborach i pełnym powrocie do demokracji.
Aby sytuacji dodatkowo nie pogarszać, Ministerstwo Turystyki postanowiło w latach 2003 i 2004 utrzymać cennik opłat za pozwolenia w wysokości wprowadzonej jednorazowo dla Międzynarodowego Roku Gór, czyli na poziomie 2/3 stawki normalnej. Urzędową motywacją tej redukcji są rocznice pierwszych wejść na Nanga Parbat i K2. Decyzja zapadła po naradzie ministra sportu z głównymi operatorami turystycznymi. Skomentował ją Nazir Sabir: "Miło nam powiadomić zbiorowość alpnistyczną o utrzymaniu zmniejszonych opłat. Mamy nadzieję, że alpiniści skorzystają z tej wyjątkowej okazji i przyłączą się do nas w latach 2003 i 2004, by wspólnie świętować złoty jubileusz dwu z najwyższych gór Ziemi -- Nanga Parbat i K2."
03.12.2002 |
DEMAWEND I ALAM KUH 2002 |
12/2002 (25) |
W dniach od 15 do 28 września 2002 r. uczestniczyłem wraz z synem Tomkiem w wyjeździe do Iranu. Naszym celem było wejście na dwa najwyższe szczyty tego kraju: Demawend (Damavand, 5671 m) i Alam Kuh (4850 m). Wyjazd zorganizowało Stowarzyszenie "Annapurna Klub" -- agencja trekkingowa z Tychów, której właścicielem jest Robert Rozmus.
Po przybyciu do Teheranu i zwiedzeniu tej kilkunastomilionowej metropolii, pojechaliśmy wynajętym autobusem do wsi Rudbarak (ok.200 km od Teheranu, ok. 1500 m npm.). Na jej skraju istnieje możliwość noclegu w ośrodku Irańskiej Federacji Górskiej. Nazajutrz terenowymi Toyotami pojechaliśmy w górę doliny Khoramdasht, osiągając wysokość ok. 3000 m. W tym miejscu szutrowa droga kończy się pod progiem górnego piętra doliny. Podążając dalej pieszo doliną Hesarchal, dotarliśmy do kotlinki na wysokości ok. 3700 m (woda), gdzie rozbiliśmy namioty. Następnego dnia (19 września) weszliśmy na Alam Kuh (4850 m). Droga, pozbawiona trudności technicznych, wiodła zboczem południowo-zachodnim, w górnej partii stromym i piarżystym (kijki!). Rozległa panorama w pełni wynagrodziła poniesione trudy a rzut oka na północne zerwy przypomniał dawne przewagi polskiej czołówki alpinistycznej na tej pięknej 600-metrowej ścianie (3 nowe drogi polskie z lat 1969--1973).
Po powrocie do Teheranu i uzupełnieniu zapasów, pojechaliśmy do miejscowości Reyneh (ok. 70 km), położonej u stóp Demawendu (
zdjęcie). Szczyt postanowiliśmy zdobyć od południa. Na tej najpopularniejszej drodze są 2 niezagospodarowane schroniska, które mogą pomieścić 25--30 osób. Szosą a później drogą szutrową dotarliśmy do dolnego schroniska, położonego na wysokości ok. 3000 m (woda, opłata 20$ za wejście na szczyt, możliwość wynajęcia mułów). Nazajutrz osiągnęliśmy górne schronisko (Third Shelter, ok. 4100 m), z którego miał nastąpić atak szczytowy. Po dniu aklimatyzacyjnym, 25 września weszliśmy na szczyt (5671 m). Pamiętaliśmy przy tym, że akurat w tym roku mija 150 lat od zdobycia Demawendu przez inż. Józefa Czarnotę (II czy III wejście na szczyt).
Nasza wyprawa dobiegała końca, choć starczyło jeszcze czasu, by zwiedzić przepiękny Isfahan. Na wszystkich uczestnikach wyjazdu Iran zrobił duże i przede wszystkim bardzo dobre wrażenie. Wbrew panującym opiniom, jest krajem bezpiecznym, gościnnym i stosunkowo tanim.Koszty wyprawy zamknęły się w kwocie ok. 4000 zł na osobę. Ok. 450$ kosztuje bilet lotniczy do Teheranu (via Mediolan), wiza irańska 100$, pozwolenia na oba szczyty 40$. Noclegi, wyżywienie, komunikacja są na niezłym poziomie i w miarę tanie. Mapy interesujących nas szczytów można kupić w Teheranie (Naghdi Alley, Shariati, Teheran 15737; e-mail: kasa@intelirnet.net; www.searchiran.com/kassa/).
Marek Maluda
Wskazówki bibliograficzne
Stanisław Biel: Krakowska wyprawa w góry Iranu. "Taternik" 2/1970 s.65--71.
Jan Reychman: Polskie wejście na Demawend w połowie XIX wieku. "Taternik" 3--4/1948 s. 96--99.
Lucjan Saduś: Demawend. "Wierchy" 36:1967, s.60-66.
Antoni K. Tokarski: Jeszcze o Tacht-i Sulejman. "Taternik" 2/1970 s.71--73.
Tokarski Antoni K.: Tron Salomona. "Wierchy" 39:1970, s.139--157.
Kazimierz Saysse-Tobiczyk: "W górach wysokich" 1985, artykuł Macieja Popki "Góry Azji Zachodniej" s.176--181.
Jakub Śliwa: Góry Iranu Alborz. "Góry" 7--8/2000, s. 28--32.
02.12.2002 |
ANDRÉ ROCH 1906-2002 |
12/2002 (25) |
Było to życie długie, obejmujące bez mała cały wiek XX, wypełnione górami i pracą -- z godną pozazdroszczenia starością. Prezesurę Genewskiej Sekcji CAS złożył w wieku 80 lat "żeby ustąpić miejsca młodszym", kiedy miał 84 lata wspinał się jeszcze w Himalajach. Urodził się 21 sierpnia 1906. Był alpinistą, pisarzem górskim, działaczem Club Alpin Suisse (członek od 1928), a także światowym ekspertem w sprawach narciarstwa sportowego, śniegu i lawin. W Alpach pamiętany jest z serii wielkich nowych dróg, takich jak 1931 N ścianą Triolet; 1935 Les Courtes filarem pd.; 1936 Filarem Mummery'ego na flance Brenva Mont Blanc; 1944 W ścianą Dent Blanche; 1945 E ścianą Zinalrothorn (T.1947 s.24); 1946 W ścianą Mont Blanc wprost -- i wielu innych.
W latach 30. współtworzył szwajcarski alpinizm wyprawowy. W r. 1934 wyjechał z wyprawą Güntera O. Dyhrenfurtha w Karakorum (3 VIII pierwsze wejście na Baltoro Kangri V 7260 m; 10 VIII środkowy wierzchołek Sia Kangri I 7150 m). Wraz z Dyhrenfurthem spenetrował wówczas rejon Gasherbrumów, wskazując drogi przyszłych wejść. W r.1938 poprowadził wyprawę Sekcji Zurych na Grenlandię (14 szczytów, w tym Mount Forel, 3360 m -- "La Montagne" s.129). W r. 1939 kierował wyprawą w Garhwal (T. 1947 s.163): 5 VII uczestniczył (po kilku próbach) w I wejściu na Dunagiri 7066 m, co było jedną z najtrudniejszych wspinaczek himalajskich do lat powojennych. W r. 1947 była jego równie owocna wyprawa w Gangotri, omówiona w "Taterniku" 1947 s.119--120 (Roch wszedł jako pierwszy m.in. 11 VII na Kedarnath 6940 m i 1 VIII na Satopanth 7075 m). W r.1950 dokonał II w ogóle wejścia na alaskański Mount Logan 6050 m, zaś w 1952 należał do najbardziej bojowych członków wyprawy na Everest, która o mało nie uprzedziła Hillary'ego i Tenzinga, otwierając drogę od południa na najwyższą górę Ziemi (Lambert i Tenzing zawrócili z wysokości 8600 m, Roch osiągnął Przełęcz Południową). W r.1953 kierował wyprawą szwajcarską na Dhaulagiri, która granią NW dotarła do wysokości 7700 m.
Jednocześnie pracował naukowo, przez 30 lat zajmując się niwologią jako badacz i dyrektor Federalnego Instytutu Badań Śniegu w Davos, z którym -- już na emeryturze -- związany był długie lata jako ekspert. Instytut ten współtworzył teoretyczne (i praktyczne) postawy ochrony przeciwlawinowej dla całego świata. W r. 1936 Highland-Bavarian Corp. (Billy Fiske i Ted Ryan) zaproponowała mu przeobrażenie Aspen w USA w wielkie centrum narciarskie. Roboty przerwała II wojna światowa, wznowiono je po wojnie. Roch zaprojektował ośrodek z prawdziwym wizjonerstwem, stworzył tam również zręby życia organizacyjnego i szkoleniowego, związanego ze sportami zimowymi. W r. 1946 Winter Sports Club Aspen uhonorował go inicjując doroczne zawody o Puchar Rocha. André Roch napisał wiele znakomitych książek, które -- tłumaczone na inne języki -- weszły do klasyki alpinizmu i narciarstwa światowego. Są to m.in.: "Schweizer im Himalaya" 1934, "Karakorum-Himalaya" 1934, "Garhwal Himalaya" 1939, "Le conqu tes de ma jeunesse" (1943, ang. 1949), "In Fels und Eis -- ein Photo-Tourenbuch" (1946, ang. 1947), "La haute route" (1947, niem. 1956), "Everest 1952" (1953), "Die klassischen Gipfelbesteigungen der Alpen" 1961. Współpracował autorsko z Günterem O. Dyhrenfurthem, był też współtwórcą i pierwszym redaktorem słynnej serii "Berge der Welt". Interesował się nawet filmem -- jego film "Mount Everest 1952" (wespół z Normanem Dyhrenfurthem) otrzymał Grand Prix w Trento w r. 1953. Był członkiem GHM. Jak podała "Tribune de Geneve", zmarł 19 listopada 2002, pochowany został w Genewie. Należał do ostatnich bohaterów i świadków wielkich lat alpinizmu dwudziestolecia międzywojennego.
Józef Nyka
01.12.2002 |
NOWE WŁADZE TOPR |
12/2002 (25) |
16 listopada w Zakopanem odbyło się walne zebranie ratowników tatrzańskich, podczas którego podsumowano trzyletni okres działalności i wybrano władze na nową kadencję. Spośród 261 członków stowarzyszenia (4 członków honorowych, 109 czynnych ratowników, 119 dożywotnich i 28 kandydatów) w obradach uczestniczyło około 100 osób. Zebranie poprowadził Andrzej Skłodowski. Ustępujący prezes, Jan Janczy złożył obszerne sprawozdanie. Omówił działalność stowarzyszenia i jego komisji. Powołano m.in. specjalną komisję, która oceniła przebieg akcji ratunkowej pod Szpiglasową Przełęczą 30 grudnia 2001, nie dopatrując się błędów w postępowaniu kierującego akcją Naczelnika. Prezes przedstawił też stan finansów stowarzyszenia. Od kwietnia 2002 r. pieniądze dla TOPR płyną z budżetu centralnego poprzez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, ale kwota jest niższa niż w latach poprzednich, co zmusza Pogotowie do poszukiwania sponsorów. Swoją kadencję omówił też naczelnik Straży Ratunkowej TOPR, Jan Krzysztof. Przedstawił przebieg szkolenia ratowników oraz dane statystyczne dotyczące wypadków. Ratownicy w okresie 3-letniej kadencji udzielili pomocy 2052 poważniej poszkodowanym osobom. 40 osób straciło życie, a szczególnie tragiczny był ostatni rok -- od 1 października 2001 do 30 września 2002 w Tatrach Polskich zginęło aż 19 osób. Jan Krzysztof w swoim wystąpieniu wrócił również do sprawy tragicznej akcji ratunkowej pod Szpiglasową Przełęczą. Po dyskusji nad sprawozdaniami wybrano nowe władze TOPR, przy czym większość członków zarządu pozostała na drugą kadencję, łącznie z prezesem, Janem Janczym. Walne zebranie jednogłośnie przyznało też członkostwo honorowe TOPR Kazimierzowi Gąsienicy Byrcynowi. Wieczorem tego samego dnia w Schronisku nad Morskim Okiem hucznie świętowano "Dzień Ratownika". Trzej nowo przyjęci ratownicy złożyli tam przysięgę ratowniczą.
Monika Nyczanka
(w oparciu o relację zamieszczoną w "Tygodniku Podhalańskim" z 21 listopada 2002)