GS/0000 PRZYCZYNEK DO SPRAWY ENGLISCHA 08/1997
[xxx]
W stulecie zdobycia Jaworowego Szczytu
Wszyscy znamy powikłane losy Karola Englischa, jednego z najwybitniejszych taterników polskich, najpierw odsądzonego w kraju od czci i wiary, potem – niestety, dopiero po śmierci – zrehabilitowanego: jako taternik – częściowo, jako Polak i patriota – całkowicie. Przeprowadzenie postępowania rehabilitacyjnego zawdzięczamy wysiłkom dra Bolesława Chwaścińskiego, który w studia nad życiem Englischa włożył kilka lat mrówczej pracy i zamknął je dwiema kapitalnymi rozprawami, ogłoszonymi w "Taterniku" 2/1973 ("Karol Englisch – legenda i fakty") oraz w "Wierchach" t. 42 (1973 – "Pamięci zdobywcy Ostrego Szczytu"). Do tej doniosłej, choć spóźnionej rewizji być może nigdy by nie doszło, gdyby nie pewien incydent w r. 1958, kiedy to dość przypadkowo wyszła na jaw bohaterska karta wojenna Englischa – polskim taternikom i historykom w ogóle nie znana. Bolesław Chwaściński wspomina o tym zdarzeniu jakby mimochodem ("Wierchy" s.107): "Przewożą go razem ze Stanisławem Słonką, który pierwszy zawiadomił świat taternicki o losach Englischa w czasie wojny." Spróbujmy więc rozwinąć nieco ten epizod – pozornie błahy, a jednak w całej sprawie kluczowy – jako skromne uzupełnienie do wspaniałych prac naszego niezapomnianego kolegi, dra Bolesława Chwaścińskiego.
W marcu 1955 r. w miesięczniku "Krásy Slovenska" ukazał się artykuł Ivana Houdka "Karol Englisch vo Vysokých Tatrach" (ss. 87–93). Autor ujął sylwetkę Englischa w "optyce" przedwojennej, krytycznej wobec niego, choć lojalnie wypunktował jego faktyczne zasługi, a młodzieńcze wybryki (miał wówczas ok. 20 lat) potraktował z wyrozumiałością i pobłażaniem. Artykuł swój zamknął na wyjeździe Englischa z Polski do Austrii. "O dalszych losach dra K. Englischa – pisał – nie wiemy nic. Moje kwerendy w Wiedniu pozostały bez wyniku." Na te słowa zareagował polski czytelnik popularnego w Czechosłowacji miesięcznika, Stanisław Słonka. Jego list ukazał się w numerze 5/1958 "Krás", wydrukowany w tym słowackim piśmie w języku czeskim. Oto jego treść w przekładzie na język polski:
Dra Englischa poznałem osobiście w więzieniu Margarethengefängnis w Wiedniu V, dokąd gestapo przewiozło nas razem w jednym samochodzie ze swojego więzienia na Rossauerlaende. Było to zdaje się w październiku 1943. Dr Englisch został aresztowany przez gestapo, o ile dobrze zapamiętałem z jego opowiadań, w dniu 9. kwietnia, ja 10. kwietnia 1943. Był aresztowany za szpiegostwo wojskowe i zdradę nazistowskich Niemiec – razem z dziesiątkami i setkami polskich studentów z daw. Generalnej Guberni i Ziemi Cieszyńskiej, działających w Wiedniu. Sam Englisch uważał się za Polaka i mówił wyśmienicie po polsku. Pomimo swego zaawansowanego już wieku, pobyt we wzmiankowanym więzieniu znosił dobrze. Chyba w styczniu 1945 roku wespół z innymi oskarżonymi został dr Englisch przekazany do obwodowego więzienia w Wiedniu VIII, gdzie byliśmy sądzeni przez właściwy zespół orzekający narodowego sądu z Berlina. Dr Englisch został skazany na karę śmierci.
Z uwagi na to, że prowadzenie rozpraw dla każdego z oskarżonych z osobna zajęło około miesiąca, wyroki śmierci na moich współoskarżonych z braku czasu nie zostały w Wiedniu wykonane (Wiedeń został częściowo oswobodzony 8. 4.), jednakże wszyscy skazani na śmierć zostali z Wiednia wyprowadzeni przez gestapo i zastrzeleni w Stein an der Donau. Pomiędzy nimi dr Englisch.
Tak więc postępowanie rehabilitacyjne w sprawie Englischa ("aferze Englischa", jak wcześniej nierzadko pisano) zaczęło się nie w Polsce i nie w Austrii, lecz na Słowacji – i to pośrednio dzięki pracy zasłużonego tatrologa, Ivana Houdka. Zakończeniem tego procesu stały się owe dwa studia dra Bolesława Chwaścińskiego, zwłaszcza to obszerniejsze, wydrukowane na łamach "Wierchów", które nawiasem mówiąc uznać trzeba za w ogóle najlepszą i najgłębszą rozprawę historyczną, odnoszącą się do naszej biografistyki górskiej. Powtórzmy raz jeszcze: wielka szkoda, że Englisch tego nie dożył, choć doczekał się jego syn, skromny wiedeński dozorca, niestety, nie umiejący słowa po polsku i sprawami wielkiego ojca niezbyt zainteresowany. Karol Englisch był postacią tragiczną i taką pozostał do samego końca.
GS/0000 ALPY 1957 08/1997
W tym miesiącu upływa 40 lat od pamiętnego "polskiego" sezonu w Alpach Francuskich i Szwajcarskich. Pobyt liczebnych grup alpinistów z KW zaowocował świetnymi wynikami sportowymi (grań Peuterey, zachodnia Dru...), przyniósł też jednak dwie tragedie, należące nie tyle do największych, co najgłośniejszych w historii naszego alpinizmu. W pierwszej połowie sierpnia podczas próby trawersowania Mont Blanc zaginął (do dzisiaj bez śladu) wraz z dwoma towarzyszącymi mu Jugosłowianami stary wyga górski, Stanisław Groński "Mojżesz". W trakcie akcji poszukiwawczej, w dniu 18 sierpnia w lawinie lodowej na stokach Mont Blanc du Tacul poniósł śmierć słynny alpinista i ówczesny prezes KW, Wawrzyniec Żuławski, zaś Stanisław Biel odniósł ciężkie obrażenia wewnętrzne, długo leczone we Francji. W rocznicę tragicznych wydarzeń kwiaty pod tablicami Wawy i Mojżesza na murze cmentarza w Chamonix złożył tradycyjnie Tadeusz Wowkonowicz. Pamiątką polskiego lata w Alpach jest książka "Burza nad Alpami" – dzieło zbiorowe, najpierw zaproponowane wydawnictwu "Sport i Turystyka", ostatecznie jednak wydane przez "Iskry" w znanej serii "Naokoło świata" (1958, II wydanie 1959 w serii "Biblioteki Powszechnej").
GS/0000 MAKALU – SUKCES SCHYŁKU STULECIA? 08/1997
W dniu 15 maja wyprawa z Rosji (kierownik Sergiej Jefimow) dokonała I przejścia słynnej zachodniej ściany Makalu (8463 m). Wejście, które znawcy sceny himalajskiej uważają za największy wyczyn całego dziesięciolecia, zakończyło się niestety smutno: śmiercią dwóch alpinistów. Zachodnia ściana już w latach 80. była celem ataków ambitnych zespołów – jako jedni z pierwszych próbowali ją pokonać Polacy, m.in. Jerzy Kukuczka i Wojciech Kurtyka. Nikt jednak nie posunął się wyżej, niż 7500 m – strome urwisko 3000 m wysokości, nękane nieustannie złą pogodą, stanowiło przeszkodę nie do przezwyciężenia. W ciągu kwietnia 1997 ekipa rosyjska zaporęczowała dolną część ściany, najwyższy obóz stanął na wysokości 7300 m. Następnie trójka pokonała najcięższy technicznie fragment: niezwykle trudny filar liczący 600 m wysokości. Nie bacząc na zmęczenie i wichurę, trójka ta wspięła się do grani szczytowej, gdzie czekała na przybycie drugiego zespołu. W jego składzie był Salwat Chabibulin, który 21 maja zmarł nagle, zapewne wskutek nadmiernego wysiłku. Pozostała piątka ruszyła trudną granią w kierunku szczytu i osiągnęła go tego samego dnia. Mimo zmęczenia i dolegliwości wysokościowych, w drodze powrotnej pochowano Chabibulina. Ponieważ jeden ze schodzących zgubił wcześniej plecak, wraz z partnerem ruszył szybko w dół, by uniknąć mroźnego biwaku. Pozostali schodzili wolniej, walcząc z zimnem i objawami deterioracji. 24 maja jeden z nich, Igor Bugaczewski, został trafiony kamieniem i zginął na wysokości 6600 m. Uczestnicy wejścia twierdzą, że była to zdecydowanie najtrudniejsza wspinaczka w ich życiu – z siedmioma wyciągami w pionowej skale i lodzie.
Władysław Janowski
Rosjanie planowali wejście środkiem ściany, w linii prób Kukuczki i Kurtyki, ostatecznie jednak dokonali wejścia prawą stroną, niedaleko filara zachodniego i równolegle do niego, tak, jak kiedyś planował swą drogę Erhard Loretan. W dniu 21 maja szczyt osiągnęli Aleksiej Bołotow, Nikołaj Jilin, Dimitri Pawlenko, Juri Jermaczek oraz Igor Bugaczewski. Jak powiedział Jefimow, Salwat Chabibulin prowadził wszystkie trudne wyciągi i włożył w to tyle sił, że po wyjściu w łatwiejszy teren doszło do jego nagłego zgonu 300 m poniżej szczytu. (Red.)
GS/0000 SEZON W TATRACH 08/1997
Lipcowe ulewy i wezbrania potoków nie oszczędziły też obszaru TPN. W dniu 8 lipca w Zakopanem spadło 104 mm deszczu w ciągu doby, na Hali Gąsienicowej zaś 223 mm, co równa się średniej sumie miesięcznej dla lipca. Jak podaje dyrekcja TPN, wody zniszczyły 18 mostów a 32 uszkodziły. Dewastacji uległo 25 km dróg i 7 km szlaków. Ucierpiały lasy oraz połacie kosodrzewiny. Kilka potoków zmieniło bieg (na łącznej długości 6 km), co zresztą zdarza się podczas wszystkich większych powodzi. Najwięcej szkód wyrządziła Sucha Woda. Powody do narzekań mają właściciele pensjonatów i kwater, którym ulewny początek lata odebrał tysiące klientów. Dyrekcja TPN informuje, że w porównaniu z mokrym lipcem 1997, w sierpniu liczba wędrujących po Tatrach turystów uległa podwojeniu. W połowie sierpnia Morskie Oko odwiedzało średnio 6500 osób dziennie, Dolinę Kościeliską 4200, do Doliny Chochołowskiej wchodziło 1500 osób. W dniu 7 sierpnia dokonano odbioru przerobionej ścieżki na Rysy, która jest teraz bezpieczniejsza. Ruch taternicki był ogólnie biorąc słaby.
GS/0000 WATYKAN PRZESTRZEGA 08/1997
Od połowy lipca w Alpach poniosło śmierć przeszło 50 alpinistów. Prasowy głos przestrogi przyszedł nawet z Watykanu, który zaleca wspinaczom ostrożność i cierpliwość – na wzór Noego, "pierwszego alpinisty w dziejach ludzkości", który szczęśliwie zszedł z góry Ararat. "To były czasy, gdy nie było takiego pośpiechu, jak dzisiaj; w ciągu tygodnia wakacji próbuje się zrealizować zaplanowane cele, a w górach nie zawsze jest to możliwe", pisze watykański dziennik "L'Osservatore Romano". Według gazety, "wielkim alpinistą jest ten, kto potrafi zrezygnować". "Umieć wycofać się ze szlaku, jeśli panujące na nim warunki nie odpowiadają wymogom bezpieczeństwa, jest dowodem inteligencji, a nie tchórzostwa" – czytamy. Wypadki w górach często spowodowane są "brakiem doświadczenia i nieostrożnością", a do ostatnich nieszczęść doszło dlatego, że wielu alpinistów po ustąpieniu złej pogody wyruszyło na wspinaczki, mimo iż zbocza pokryte były lawiniastym śniegiem.
Jak się wydaje, impuls do tego niezwykłego wystąpienia Stolicy Apostolskiej dała śmierć zaginionej w górach w rejonie Bolzano pani Annemarie Lincke (56), żony ambasadora RFN przy Watykanie, Dietricha Linckego.
Andrzej Skłodowski
GS/0000 Z NASZEJ POCZTY 08/1997
Teddy Wowkonowicz, Chamonix.
W Alpach sezon w pełni, lecz naszych wspinaczy niewielu. W końcu lipca odwiedzili mnie Paweł Lipiński z Warszawy i Marcin Pomaszewski ze Szczecina, którzy zabrali sprzęt zdeponowany u mnie przez Joasię Chrobakównę, córkę niezapomnianego Genka. Samochody z polską rejestracją widać często. Turystów i alpinistów przewalają się tłumy, każdy chciałby być na Mont Blanc, wielu realizuje swoje marzenia w sandałkach i krótkich spodenkach – stale się o tym problemie mówi, poprawy jednak nie widać. O wspinaczkach wyczynowych niemal nie słychać: zmienił się trend, alpinizm sportowy wychodzi z mody. Pogoda w sumie nie najlepsza, dużo śniegu, toteż wypadki zdarzają się niemal codziennie. Od początku sezonu do pierwszej połowy sierpnia w samym tylko rejonie Mont Blanc zanotowano ok. 30 ofiar! Z napięciem śledziliśmy tu przbieg tragicznej powodzi w Polsce, a także wizytę Ojca Świętego w ojczyźnie, której zakopiański etap opisał mi szczegółowo Janek Krupski. Ucieszyły mnie pozdrowienia od Ani Czerwińskiej. Pamiętam je doskonale – Anię i Krysię Palmowską – z tego wspaniałego okresu naszego alpinizmu, kiedy polskie nazwiska nie schodziły z łamów tutejszej prasy. Smutek ogrania, gdy się pomyśli, że już taki czas nie powróci.
Małgosia i Jaś KiełKowscy, Düsseldorf.
W GS 7/97 znalazła się wzmianka o pojawieniu się w księgarniach pierwszego tomu przewodnika "Świnica". Gotowy jest też skład tomu "Kościelec", który chcieliśmy oddać do druku w sierpniu, ale teraz trochę się to przesunie. Ten drugi tom jest chyba ładniej zrobiony i ma dużą rozkładaną panoramę. Prawie równocześnie wyszła z drukarni książka Harrera, również wzmiankowana w GS 7/97. Do ostatniej korekty autorskiej wysłaliśmy wspomnienia Marka Stefańskiego, bardzo sympatycznie napisane. Jak tylko tekst wróci z Kanady, będzie można wydrukować nakład. Książkę ilustruje 79 fotografii "z epoki", a wydamy ją w serii "Moje Góry" – to będzie w niej już siódmy tytuł. Przy okazji okazało się, że Marek pisze także wiersze, może więc przygotujemy do tej samej serii tomik jego poezji. Nasze książki rozprowadza p. Henryk Rączka z Kielc.
       W początku czerwca wrócił z Katmandu Krzyś (Kris) Pływacz, który z lotniska we Frankfurcie przyjechał do nas. Krzyś nie wszedł na Everest (GS 6/97), wobec czego nie pojedzie z kamykiem do Ojca Świętego*, co było głównym celem jego ekspedycji (a także Polonii, która ją sfinansowała). Do tego stracił 13 000 dolarów, które wpłacił na konto niemieckiej agencji małżeństwa Eitel. Kiedy postępowanie tej firmy wydało mu się podejrzane, zrezygnował z jej usług, zwrotu pieniędzy jednak nie otrzymał. W Katmandu okazało się, że Eitel winien jest też duże sumy innym ludziom. Sprawa trafiła do prasy i telewizji, ale firma wydała nowy katalog i zdaje się prosperować w najlepsze, jej właściciele zaś – alpiniści! – budują sobie luksusową willę w Szwajcarii. W GS 5/97 wspomniano Petra Kowalzika i jego tragiczną śmierć na Evereście. Od jego ojca dostaliśmy kopię wykazu wejść Petra. Jak z niego wynika, "wspinał" się niewiele, natomiast intensywnie chodził po Alpach. Był na większości szczytów Alp, choć wszystkich nie zdążył skompletować. Na niektóre wchodził kilkakrotnie, np. na Mont Blanc 6 razy, na Signalkuppe 5 razy, na Alphubel, Balmenhorn, Bishorn również po 5 razy. Swojej działalności nie ograniczał zresztą do rejonów alpejskich. Był na Piku Pobiedy i dwa razy na Piku Lenina, wszedł na Chan Tengri, Mustagh Ata, a w Ameryce na wulkan Incahuasi i dwa razy na Ojos del Salado. Ma także na swoim koncie Cho Oyu i Gasherbrum II. Pięć razy próbował wejść na Mount Everest, za każdym razem osiągając wysokość 8200–8680 m. W Himalajach najciekawszym jego osiągnięciem jest wejście na Kartachangri (7093 m), prawdopodobnie drugie w ogóle i to nową drogą, południowo-zachodnią granią (15 X 1994). Kowalzikowie pochodzą z Mazur i nie zapomnieli dotąd polskiej mowy.
*Byłby to drugi kamień szczytowy z Everestu w zbiorach watykańskich. Pierwszy ofiarowała Ojcu Świętemu w Krakowie Wanda Rutkiewicz podczas jego pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny. (Red.)
GS/0000 KARTKI Z POZDROWIENIAMI 08/1997
GS/0000 MISCELLANEA 08/1997