Cłekowi ze smutke wnuku, to tak nijak zyć, jako niedźwiedziowi z kulkom w brzuku. Wyzyń ze siebie smentek – to ci i zycie bedzie zaros mielse.
 
Sabała

 
GS/0000 NOWY OŚMIOTYSIĘCZNIK? 01/1998
Powołując się na komunikat chińskich ekspertów geologicznych, prasa światowa, a za nią i polska, przyniosła sensacyjną wiadomość o wyłonieniu – u nas pisano nawet o "odkryciu" – w Sinkyangu piętnastego z kolei szczytu ośmiotysięcznego, o nazwie Zhongyang (8011 m) i współrzędnych 76°34'N i 35°04E. Poruszone informacją redakcje zasypywały PZA telefonami... W biuletynie UIAA wypowiedział się na ten temat prezes Komisji Wypraw, Joss Lynam, który stwierdził, że "coś tu nie gra", ale nie był w stanie powiedzieć co. Tymczasem ów nowy ośmiotysięcznik to nic innego, jak Broad Peak Central, nieznacznie przekraczający wysokość 8000 m (8016 m; wg pomiarów japońskich z r. 1977 – 8006 m). Odpowiada mu współrzędna 76°34'N, druga natomiast wskazuje na rejon o szczytach 5-tysięcznych, jest więc zdecydowanie błędna. Oczywiście, alpiniści polscy byliby szczęśliwi, gdyby go świat uznał za samodzielny szczyt 8-tysięczny, a to z tego powodu, że pierwszego nań wejścia dokonał 28 lipca 1975 r. tragiczny zespół wyprawy wrocławskiej Janusza Fereńskiego, w składzie Kazimierz Głazek, Janusz Kuliś, Marek Kęsicki, Bohdan Nowaczyk i Andrzej Sikorski (trzej ostatni zginęli w trakcie zejścia). Również drugie wejście należy do Polaków – zrealizowali je Jerzy Kukuczka i Wojtek Kurtyka 16 lipca 1984 roku. Nie przyklaskując pomysłowi Chińczyków przypomnieć warto, że Broad Peak Central stanowi (coś jak Gasherbrum III w stosunku do GII) potężny i dobrze wyodrębniony masyw, od szczytu głównego oddzielony głęboko wciętą przełęczą. Słynny ekspert himalajski Günter Oskar Dyhrenfurth, już wiele lat temu napisał, że gdyby miało dojść do usamodzielniania bocznych wierzchołków 8-tysięcznych, Broad Peak Central byłyby kandydatem głównym. W podobnym zresztą duchu wypowiadają się w swej nowej "Histoire de l'Alpinisme" (1996) Roger Frison-Roche i Sylvain Jouty: "Le quinzime sommet (mowa o ośmiotysięcznikach) quelquefois mentione, notamment par Marcel Kurz, est sans doute le Broad Peak Central, qui atteint 8016 mtres..." (s. 215).
Można przypuszczać, że inicjatywa chińska ma podłoże komercyjne: ChRL zyskałaby jeszcze jeden osobny szczyt tej klasy na swojej granicy (w Karakorum piąty), który by mogła sprzedawać wyprawom za odpowiednio większe pieniążki (opłaty za ośmiotysięczniki są znacznie wyższe, niż za szczyty boczne czy 7-tysięczne). Dochodzi do tego niebłahy fakt, że środkowy wierzchołek Broad Peaku jest od strony chińskiej dość łatwo dostępny (pierwsze wejście 4 sierpnia 1992 zespół katalońsko-włoski), podczas gdy główny (8051 m) – opada w stronę Sinkiangu niełatwymi filarami i ścianami. Nie można wykluczyć, że Chiński Związek Alpinizmu (po angielsku Mountaineering Association of the People's Republic of China) wprowadzi Broad Peak Central arbitralnie na swoją listę głównych ośmiotysięczników, nie bacząc na opinię "reszty świata". Z polską "racją stanu" sprzeczne by to nie było!
GS/0000 Z SEZONU ZIMOWEGO 01/1998
Świetnie spisała się polska grupa, która działała na drugim końcu świata, to znaczy w Ellsworth Mountains na Antarktydzie. Dokonała ona wejścia na najwyższy szczyt tego kontynentu, nietrudny technicznie Mount Vinson. Szczyt ten miał dawniej kotę 5140 m, którą obniżono w wyniku pomiarów satelitarnych do 4897 m. Trzeba jednak pamiętać, że pomiary w tej technice kryją różne pułapki i wiele już razy okazywały się zawodne, zwłaszcza w pierwszych latach ich stosowania. W skład polskiej grupy wchodzili Anna Czerwińska, prezez PZA Leszek Cichy, Czesław Jakubczyk z Gdyni, Jacek Jezierski z Warszawy, polarnik Marek Kamiński i Wojciech Ostrowski z Gdańska oraz Janusz Majer z Katowic. Odlot z Okęcia nastąpił 1 stycznia 1998 (Kamiński wyleciał wcześniej), w Punta Arenas była nerwowa 6-dniowa przerwa, spowodowana niepogodą. Z Patriot Hills pod Mount Vinson przelot nastąpił 11 stycznia. Wejść na szczyt dokonano całym zespołem w dniach 15 (panowie) i 16 stycznia (Anna Czerwińska samotnie – zapewne pierwsze w ogóle samotne wejście kobiece). "Weszłam na szczyt o 13.20 – pisze w kartce z Punta Arenas. – Byłam zupełnie sama. Bardzo się cieszę, bo to jednak wielka góra i bardzo surowa przyroda."
W staraniach o tzw. koronę Ziemi (określenie ukute przez dziennikarzy) najbardziej zaawansowani są Ania Czerwińska i Czesław Jakubczyk, którym do "mniejszego kompletu" brakuje tylko Everestu. Leszek Cichy ma przed sobą dwa szczyty, zaliczył już jednak Everest i to plasuje go na pewniejszej pozycji. Nietrudny technicznie Mount Vinson był głównie problemem finansowym: 18.000 $ od uczestnika. Nawiasem mówiąc, pierwszą osobą z Polski była na nim równo trzy lata wcześniej łodzianka Mariola Popińska.
Tymczasem w Himalajach, na ścianie Diamir Nanga Parbat (8125 m) wyprawa Andrzeja Zawady (GS 12/97) kontynuuje wysiłki, by dokonać pierwszego zimowego wejścia na ten słynny 8-tysięcznik. Na przeszkodzie stoją wyjątkowo trudne warunki: masa śniegu (dla zimy w Himalajach nietypowa), silne mrozy i wichury. Bazę (3900 m) rozbito w ostatnie dni grudnia 1997 r., obóz I (4900 m) stanął 9 stycznia 1998 – po założeniu po drodze bazy wysuniętej. Tymczasem 15 stycznia poranny atak wichury zniszczył obóz bazowy – wielkie namioty messy i magazynu pofrunęły w powietrze. Po pokonaniu 1200-metrowego lodowego kuluaru, w poniedziałek 26 stycznia Ryszard Pawłowski, Piotr Konopka, Jerzy Natkański i Piotr Snopczyński założyli obóz II (6100 m), kluczowy dla całej operacji. Tymczasem dni uciekają i szanse na zdobycie szczytu powoli maleją. Świeże (z dnia poprzedniego) korespondencje z Nangi publikuje Monika Rogozińska w "Rzeczpospolitej".
O założeniu obozu II zawiadomił nas telefonicznie Tadzik Wowkonowicz, który rozmawiał z Andrzejem Zawadą. Podał nam też wiadomość, że 26 stycznia w masyw Grandes Jorasses wyruszł zespół PZA w składzie Marcin Michałek, Marcin Tomaszewski i Jacek Czech. Celem trójki jest słynna "No Siesta", powrót planują "Całunem". Warunki w Alpach – mówi Tedy – są znakomite.
GS/0000 ZMARŁ STASZEK JANIK 01/1998
W dniu 2 stycznia 1998 zmarł w Zakopanem Stanisław Janik, zasłużony ratownik i przewodnik tatrzański. Urodzony 8 kwietnia 1928, od r. 1952 był członkiem GT GOPR (przyrzeczenie złożył 15 listopada), przez szereg lat jej ratownikiem etatowym. Uczestniczył w bez mała 400 wyprawach (do 1969 było ich 336), w tym kilkunastu zaliczanych do najtrudniejszych. Należał do pierwszych ratowników, którzy opanowali technikę zjazdów z użyciem zestawu alpejskiego – sam zwoził rannych i zabitych m.in. ścianami Niżnich Rysów (1961, 360 m), Kazalnicy (drogą Momatiuka 1964, 480 m), Mnicha (Wariantem R 1965, 260 m), Żabiego Mnicha (1966, 80 m), Koziego Wierchu (południowym filarem 1966, 80 m). Akcje obfitowały w dramatyczne epizody, jak ten 22 sierpnia 1964 r. na ścianie Kazalnicy, kiedy "stalówka" Staszka zacięła się w skalnej szczelinie. Przez szereg lat Stanisław Janik pełnił funkcje etatowe w Naczelnictwie GOPR. Był m.in. zastępcą naczelnika Grupy Tatrzańskiej (Michała Jagiełły), a przez pewien czas także jej naczelnikiem. Był instruktorem taternictwa, narciarstwa, ratownictwa i przewodnictwa tatrzańskiego. Przez długi okres kierował Referatem Wyszkolenia GOPR, wiele pracy włożył w budowę i konserwację szlaków – z pędzlem w ręce często można go było spotkać przy odnawianiu znaków w górach. Instalował też stałe haki na drogach wspinaczkowych. Po przejściu na emeryturę udzielał się w Klubie Seniora TOPR. Miał liczne odznaczenia resortowe i państwowe, a Walne Zebranie w r. 1995 nagrodziło jego wybitne zasługi nadając mu godność członka honorowego TOPR. Spoczął na zakopiańskim Nowym Cmentarzu.
GS/0000 MÓJ ROK 1997 01/1998
Jerzy Wala (Kraków).
Mimo iż 31 stycznia kończę 67 lat, pracuję jeszcze na pół etatu w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym. W góry staram się jeździć regularnie, nie rzadziej niż raz na 2–3 tygodnie. W lecie obsługiwałem grupy Krzysztofa Kosińskiego – w lipcu były Alpy Francuskie i moje trzecie już wejście na Mont Blanc. W sierpniu w 2½ tygodnia zrobiliśmy kilka trudniejszych "ferrat" w Dolomitach. We wrześniu byłem z Januszem Porębą w Alpach Austriackich. Udało nam się wejść na Traunstein i Spitzmauer, a potem przejść w 3 godziny "ferratę" na Grosser Priel (w skali C i D, choć jest także E). Dodatkowo był jeszcze Dachstein od strony wschodniej. W październiku w zimowych warunkach byłem z grupą Kosińskiego na Barańcu i Bystrej, w listopadzie prowadziłem jego ludzi w otoczenie Doliny Wielickiej. Wraz z uczestnikami wchodziłem na Małą Wysoką, Litworowy Szczyt, Batyżowiecką Przełęcz Wschodnią i Wielicką Kopę (mgła i śnieg). Później byłem z Henrykiem Ciońćką na Babiej Górze, też w śnieżnej zawierusze i znowu w Tatrach na Kasprowym i Beskidzie. Wszędzie, gdzie się da, używam big footów: oszczędzają sił, nie zajmują dużo miejsca w plecaku. Miałem je też w Alpach Francuskich. W czasopismach górskich staram się publikować artykuły o technice wspinania i bezpieczeństwie. Tematyka ta była u nas bardzo zaniedbana. Interesuje mnie głównie śnieg i lód – problematyką skalną niech się zajmują inni. W przygotowaniu mam ciekawy wywiad z Josepem Paytubim, który przeprowadziliśmy z nim we dwóch ze Zdzisławem Rynem.
     Basia Morawska i Zarząd PTT zorganizowali w Krakowie koncert poświęcony Wawrzyńcowi Żuławskiemu w 40-lecie jego śmierci. Zostały odczytane fragmenty z "Tragedii tatrzańskich", wykonano trzy utwory muzyczne Wawy a Staszek Biel opowiedział o zaginięciu Grońskiego i francusko-polskiej akcji poszukiwawczej. Wysiłek organizatorów koncertu poszedł częściowo na marne, zjawiło się bowiem zaledwie kilkanaście osób. Z KW poza Staszkiem Bielem i Basią byliśmy tylko Karol Jakubowski i ja.
Barbara Momatiuk (Katowice).
W skali naszej rodziny wydarzeniem roku 1997 była 90. rocznica urodzin seniorki rodu Momatiuków, babci Anny, którą wielu z nas pamięta z jej paroletniej sezonowej pracy w schronisku w Roztoce – jeszcze za czasów Pawła Vogla. Z tej okazji odbył się wielki bankiet – wzruszające spotkanie 4 pokoleń Momatiuków wraz z sąsiadami.
     W skali całego środowiska klubowego, "gwóźdź" roku w moim (a pewnie nie tylko moim) odczuciu stanowiło spotkanie oldbojów nad Morskim Okiem. Osób zjawiło się blisko setki, nie brakowało koleżanek i kolegów z zagranicy. Dania podczas wspólnej kolacji zgodnie uznaliśmy za wyśmienite, bo też uczta połączona była z urodzinowym świętem Joasi (Łapińskiej z domu), bardzo przejętej tak wielką liczbą gości. Atmosfera spotkania była jak za każdym razem serdeczna i gorąca – lata przeżyte kiedyś wspólnie w górach dla każdego z nas należą przecież do najpiękniejszych. Przeniesienie terminu "Oldbojów" z jesieni na dni wiosenne (23–25 maja 1997) znów okazało się nietrafne: i o tej porze dogonił nas śnieg, a w niedzielę wracaliśmy do Zakopanego w pięknej zimowej scenerii. Śnieg, i to spory, leżał jeszcze poniżej Wodogrzmotów. Tak oto goni nas ten "oszroniony" świat – dosłownie i w przenośni.
     Piszę tych kilka zdań z Kliniki Kardiologicznej Śl.AM, gdzie przyszło mi spędzić święta. Przykre zakończenie ogólnie udanego roku. Ano, bywa i tak!
Mirosław Kuraś (British Columbia, Kanada).
Dziękuję za numery "Głosu Seniora" – dzielę się nimi z polskimi przyjaciółmi, z którymi razem wyprawiamy się w piękne góry Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie. Utrzymuję stały kontakt z Krysią Konopką (San Bruno), moją partnerką z Afryki w 1975 roku (Kilimandżaro, Mount Kenia, trawersowanie Ruwenzori), a także z Leszkiem Czarneckim, z którym w wyprawie prof. prof. Schramma i Siedleckiego trawersowaliśmy Spitsbergen i zdobywaliśmy dziewicze szczyty Atomfjella (1977). Leszek brał też udział w udanej wyprawie na Lhotse Adama Bilczewskiego. Obecnie mieszka w Stanach i jest profesorem na uniwersytecie w Baton Rouge w Luizjanie.
     Wydarzeniem roku 1997 w życiu alpinistycznym Kolumbii Brytyjskiej było samotne wejście naszego rodaka, Leszka Suchego, na najwyższy szczyt Kanady, Mount Logan (6050 m). Leszek jest znanym narciarzem wysokogórskim, z zawodu zaś inżynierem, podporą firmy Ballard Power Systems w Burnaby, światowego lidera w rozwoju ogniw paliwowych (fuel cells). W swoich śmiałych wyprawach alpinistycznych i narciarskich prawie nie używa namiotu, bazując na jamach śnieżnych. Tym razem, na podszczytowym plateau Mount Logan, o mało tej swojej praktyki nie przypłacił życiem. W szalejącej burzy śnieżnej w ciągu paru godzin zdołał wygrzebać tylko płytki rów, w którym w śpiworze został "zabetonowany" przez wiejący śnieg i przetrwał tak 50 godzin. Odkopał go zespół niemiecki, z którym następnie – w rozsypanej grupie – wszedł na szczyt. Samo wejście nie byłoby może niczym niezwykłym, gdyby nie fakt, że zostało dokonane solo, na nartach i... – uwaga! – że Leszkowi za niecałe dwa lata stuknie sześćdziesiątka. Okazuje się, że my oldboje jesteśmy nie do zdarcia! Reportaż z wejścia ukazał się w piśmie "Avalanche Echoes".
GS/0000 O CZYM PISZĄ GAZETY? 01/1998
GS/0000 W PARU SŁOWACH 01/1998