GS/0000 JOHN BALL 07/1998
W sierpniu tego roku mija 180 lat od dnia urodzenia pierwszego zdobywcy Lodowego Szczytu i zarazem jednej z najwybitniejszych postaci XIX-wiecznej alpejskiej sceny, Irlandczyka Johna Balla (zmarłego w r. 1889). Jego śmiałe wejście na Lodowy w r. 1843 było zwiastunem poważnego taternictwa, a pierwsze wejście na Monte Pelmo w Dolomitach uważane jest za wyczyn wspinaczkowo-eksploracyjny daleko wyprzedzający epokę. Obydwu wejść dokonał w zasadzie bez pomocy góralskich przewodników – droga na Pelmo była w połowie solówką – co dodatkowo podnosi ich wartość sportową. Ball był prezesem Alpine Club, równo 140 lat temu zainicjował i w rok później wydał pierwszy tom pierwszego na świecie czasopisma alpinistycznego, "Peaks, Passes and Glaciers". Znany jest też jako autor pierwszego przewodnika po Alpach (3 tomy – 1863, 1864, 1868), w różnych podziałach wznawianego niemal do I wojny światowej. Mimo takich zasług, w publikacjach zachodnich nie zajmuje miejsca, jakie mu winno przysługiwać. Jego rocznic nikt nie zauważa, a galeria "Les alpinistes célbres" nie poświęca mu rozdziału, choć mają w niej osobne stronice znacznie mniej zasłużeni. Nawet członkostwo honorowe Towarzystwa Tatrzańskiego spadło na niego nie za jego wielki tatrzański wyczyn. Nieliczne wzmianki o nim ilustrowane są zdjęciami starszego siwego pana – dwoma, jednym w półprofilu z bujną brodą, i drugim w pełnej figurze z czekanem w ręce. Ostatnio udało nam się uzyskać z Irlandii jego zdjęcie z młodszych lat – bliższe czasu, kiedy odwiedził Tatry. Zamieszczamy je, święcąc w ten sposób jubileusz urodzin jednego z głównych ojców taternictwa. O Johnie Ballu szerzej pisaliśmy "Głosie Seniora" kilka razy, m.in. w numerach 2/1993 (150-lecie wejścia na Lodowy) i 11/1996 (Ball na Lodowym).
GS/0000 MORSKIE OKO PO RAZ SZÓSTY 07/1998
VI Spotkanie Taterników-Seniorów nad Morskim Okiem przeszło już do historii. Spotkania mają stałych bywalców, a także takich, którzy pojawiają się po raz pierwszy. Tyle już było tych zlotów, a ich uczestnicy rozjeżdżają się coraz to bardziej zadowoleni. Osobiście zdjęcia z poszczególnych spotkań odróżniam po kolorze koszulek, w jakich występowałam. Tym razem witałam uczestników z trzech różnych jubileuszowych okazji:
Na tegoroczny zjazd przybyli po raz pierwszy: Arno Puškáš ze Smokowca, czołowa postać wśród słowackich horolezców-seniorów; prezes PZA Leszek Cichy, którego trudno jeszcze zaliczyć do seniorów, ale po raz pierwszy w naszym gronie pojawiła się tak wysoka władza klubowa (prezes Andrzej Paczkowski bywał na Rąbanisku); "ze świata" przybyli po raz kolejny Krystyna Konopka z San Francisco, Henryk Bednarek ("Parkins") z Wiednia i Andrzej Skupiński ("Maharadża") z Calgary. Do seniorów zlotu należeli Zdzisław Dziędzielewicz, Zygmunt Grabowski i Ryszard W. Schramm.
Jakie wydarzenia kojarzyć się będą z tegorocznym spotkaniem? Przede wszystkim jedno – pechowy wypadek naszej koleżanki Alicji Świeżyńskiej "Mówny". Przyjechała ona do Morskiego Oka dzień wcześniej wraz z Zetką i piękna pogoda zachęciła je do wymarszu w góry. Początkowo szły razem, ale gdy Zetka zawróciła, Mówna poszła dalej sama na Szpiglasową Przełęcz. Pod siodłem leżał spory płat śniegu, przez który był wydeptany szlak prosto w górę. Mówna weszła nim, a potem schodziła z powrotem. Dosłownie przy końcu płatu poślizgnęła się i zaczęła się staczać stromym żlebem, obijając się po drodze. Upadku było ok. 20 m, na szczęście nie przerzuciło jej przez próg w żlebie. Gdy się zatrzymała, zobaczyła dwóch – jak mówi – aniołów stróżów, którzy mieli termos i środki przeciwbólowe, nie wydobyli jej jednak z wodnego cieku, nie wiedzieli bowiem, jakim uległa obrażeniom. Potem doszedł strażnik TPN i wezwał helikopter. W ciągu 40 minut znalazła się w zakopiańskim szpitalu. Ma złamane żebra, rany na twarzy, obrażenia głowy, na szczęście ręce, nogi i kręgosłup całe. Tak więc nasza koleżanka, jedna z największych entuzjastek zlotów, została pechowo wyeliminowana z udziału w ostatnim z nich.
Pozatem zapamiętamy cudowną tym razem pogodę, chociaż zwykle lepiej się pamięta, gdy pogoda "daje w kość". W związku z tym czasu nie zmarnowaliśmy. Leszek Cichy, jak przystało na pierwszego zdobywcę Everestu w zimie, wbiegł na Szczyt Mięguszowiecki i na Cubrynę. Większa grupa weszła na Niżnie Rysy – niektórzy zjeżdżali z nich na nartach lub na bigfootach (m.in. J. Bury, W. Kapturkiewicz, J. Karwowski, A. Skrzyński, A. Skupiński, P. Tabakowski, A. Trzaska, J. Wala). Inny "himalajski" zespół (K. Konopka, W. Krajewski i J. Kurczab) wszedł na Wrota Chałubińskiego, kilku kolegów zaatakowało Mnicha (M. Bała, A. Lewandowski, B. Zagajewski). Mniej ambitne grupy urządzały sobie posiady w górnej partii Dolinki za Mnichem lub na Kępie na Opalonem.
Dopisał tym razem ks. Kluska, który przed wspólną kolacją odprawił na werandzie schroniska mszę świętą. W spotkaniu i uroczystej kolacji wzięło udział 77 osób, jakkolwiek niektórzy jeszcze wieczorem schodzili na dół. Koledzy, którym przypadło w tym roku spać w Starym Schronisku, z przyjemnością stwierdzili pojawienie się w nim sanitariatów – kabin z prysznicami i ubikacji. Przypominam, że parę lat temu podpisywaliśmy petycję w tej sprawie.
Barbara Morawska-Nowak
GS/0000 KORONA HIMALAJÓW 07/1998
Jak stanęło na Krzysiu Wielickim, tak stoi do dzisiaj. Kilku kandydatów chwali się 12 a nawet 13 szczytami, nikt jakoś jednak nie może dobić do pełnej czternastki. We Włoszech obwołano ostatnio szóstego króla Himalajów – ma nim być 46-letni Włoch, Fausto de Stefani. "Conclusa la cacaccia agli ottomila" – głosi tytuł artykułu w "Lo Scarpone" 7/98 (s. 29). Jest jednak pewne "ale", nawet dwa. Fausto "zakończył swe polowanie" 15 maja wspinaczką na Yalung Kang (8505 m), co oczywiście nie może zastąpić wejścia na szczyt główny Kangchenjungi (8586 m). Ujawniły się też wątpliwości odnośnie jego niedawnego wejścia na Lhotse. Otóż jak "zeznał" Koreańczyk Park Young Seok, zarówno De Stefani, jak i jego rodak Sergio Martini (GS 6/98), uznali swoje wejście za skończone 150 m poniżej szczytu (sami twierdzą, że to "una precaria cornice di ghiaccio" uniemożliwił im osiągnięcie samego czubka). Otwarte jest też pytanie, na którym ze szczytów Shisha Pangmy obaj stanęli.
Tymczasem skompletowanie pełnej czternastki zapowiedział na ten rok Tyrolczyk Hans Kammerlander. 18 maja wszedł na Kangchenjungę, niestety wrócił z poważnymi odmrożeniami stóp, które przeszkodzą mu w zrealizowaniu – jak planował – brakujących wejść na Manaslu i K2.
GS/0000 NIUSY Z USA 07/1998
12-latek na Mount McKinley. Najżywiej interesują "Głos Seniora" rekordy wejść ludzi starszych, nie znaczy to jednak, że nie śledzimy sukcesów młodzieży. Najmłodszym ze zdobywców Mount McKinley (6194 m) jest od 30 maja Koreańczyk Kim Yong Sik, który stanął na tym szczycie w wieku lat 12 – w trzy dni po swoich urodzinach. Wyprzedził on tym samym wcześniejszego rekordzistę, Joshuę Stewarta, który dokonał wejścia mając lat 12½. Kim Yong Sik wiele chodził po niższych górach, był już też na Matterhornie i Kilimandżaro. Wpływ przeciążeń wysokościowych na młode organizmy nie został do tej pory poznany, nie było nawet odpowiednich badań, toteż służby Parku Narodowego Denali słusznie myślą o wprowadzeniu jakiejś rozsądnej granicy wieku dla amatorów wspinaczek na najwyższy szczyt Ameryki Północnej.
Wiele słyszymy o "koronie Himalajów" i "koronie Ziemi", a przecież kolekcjonerstwo górskie ma wiele form. Jedną z nich jest popularne w Ameryce wchodzenie na najwyższe szczyty wszystkich 50 stanów. W lecie 1997 r. cały komplet zebrał 70-letni Pete Schoenig, znany z wypraw himlajskich, m.in. pierwszego wejścia na Gasherbrum I (8068 m). Finiszem była dla niego wspinaczka na Gannett Peak w stanie Wyoming. Towarzyszył mu syn Eric, podczas gdy w bazie gospodarzył 79-letni Dee Molenaar, również himalaista (w r. 1953 był z Schoenigiem pod K2). Aby uniknąć w domu nagabywań prasowych po skompletowaniu całej serii, Pete zniknął na dłuższy czas, wybierając się z małżonką na miesięczną wyprawę samochodową.
Wśród newsów z USA mamy też miły akcent polski. W dniach 14–20 czerwca 1998 Jacek Czyż, Kazimierz Śmieszko i Amerykanin, Mitchell Stearn przeszli 28-wyciągową drogę "Wall of the Early Morning Light" (VI, 5.9 A3+) na południowo-wschodniej ścianie El Capitan w Yosemite. Było to pierwsze polskie powtórzenie tej sławnej drogi. Po zaporęczowaniu 3 dolnych wyciągów, zespół wszedł w ścianę 14 czerwca i spędził w niej 7 dni. Przejście zajęło im ok. 80 godzin efektywnej wspinaczki, prowadzili głownie Polacy – Stearn prowadził na całej drodze tylko 3 wyciągi. Szczyt osiągnięto 20 czerwca. Według moich notowań, zapewne niepełnych, Polacy dokonali na El Capitan ok. 20 przejść 11 dróg ("Zodiac" przeszły 4 zespoły, zaś "Nose" i "Salathe Wall" po 3). O sprawach tych jak i o ostatnim wejściu piszę szerzej w "Tygodniku Podhalańskim" nr 29–30/1998 (s. 7).
Władysław Janowski, Filadelfia
GS/0000 GDZIE MOJE OKULARY? 07/1998
NOWA BIOGRAFIA WANDY
"Wanda Rutkiewicz. Karawana marzeń" – to tytuł książki Gertrudy Reinisch, wydanej przez Rothera w Monachium w serii "Menschen – Berge – Abenteuer". Praca oparta jest – jak stwierdza autorka – na gruntownch studiach pozostałych po Wandzie archiwaliów – listów, nagrań, zapisków – na których podstawie powstał wolny od emocji i osobistych zaangażowań obraz życia "kobiety atrakcyjnej, inteligentnej, ambitnej, pełnej aspiracji, bezwzględnej – także wobec siebie samej, a przede wszystkim opętanej, opętanej potrzebą zdobywania najwyższych gór świata". Barwny życiorys Wandy został dość zgrabnie wpisany w historię alpinizmu światowego ostatnich dekad, ze szczególnym uwzględnieniem alpinizmu polskiego. Ciekawy materiał stanowią listy Wandy do jej managerki i powierniczki, Marion Feik, dotychczasowym biografom zupełnie nieznane, a pełne intymnych wyznań i opinii o ludziach, z którymi przychodziło jej działać. "Wanda Rutkiewicz – pisze o książce wielki Manfred Sturm – była bez wątpienia najwybitniejszą alpinistką wysokościową kończącego się XX stulecia. Znaczy to wiele, ale nie mówi nic o triumfach i porażkach, radości i smutku, zazdrości i bólu, wzlotach i upadkach, jakie Wanda w ciągu 22 lat swego wspinania przeżyła." Książka Gertrudy Reinisch – albumowo ilustrowana – ukazuje losy słynnej Polki także, a nawet głównie od tej strony.
Gertrude Reinisch: Wanda Rutkiewicz – Karawane der Träume. Rudolf Rother, München 1998; s. 192 formatu 22 × 28 cm; 192 zdjęcia barwne i 25 czarnobiałych. Cena 78 DM.
GS/0000 Z NASZEJ POCZTY 07/1998
Andrzej Wilczkowski, Łódź.
Kończę obecnie przygotowywanie do druku II tomu "Awarii silników spalinowych", który ukaże się w drugiej połowie roku. Późną jesienią mam zamiar wypchnąć do wydawnictwa drugie, znacznie poszerzone wydanie "Ludzi przed ścianą". Już było nieomal wszystko zapięte na ostatni guzik, kiedy, niestety, przyszedł mi do głowy pomysł na jeszcze jedno opowiadanie i czekam, kiedy dojrzeje, bo ładnie wszystko zamyka. Ostatnio wplątałem się też w prace redakcyjne nad komputerowym wydaniem "Wielkiej encyklopedii tatrzańskiej" Zofii i Witolda Paryskich, które przygotowuje Oddział Łódzki PWN. I jeszcze jedno: mam zmieniony numer telefonu – 657-84-29.
Krystyna Konopka, USA.
"Przesyłamy serdeczne pozdrowienia ze słowackiej Orawy. Wybraliśmy się tu na kilka dni, żeby trochę pochodzić i popić czerwonego winka. Jak na razie lało przez dwa dni – ale mimo tego weszliśmy na Rakoń i przespacerowaliśmy się przez Rohackie Plesa (w deszczu). Z winkiem natomiast problemów nie ma. Jest miło i spokojnie, wspominamy dawne czasy i bardzo nam tu dobrze."
Kartkę z widokiem Zamków Orawskich podpisali także Basia Jankowska i Maciek Bernadt z – jak skrupulatnie dodali – Klubu Wysokogórskiego Katowice.
Władysław Janowski, Filadelfia.
Wróciliśmy oboje z Hanią z krótkiego pobytu w Europie. Fantastyczna podróż. Mieszkaliśmy w Le Montreux Palace nad Lemanem. Codziennie robiliśmy wycieczki w Alpy, wieczorem wracaliśmy na koncerty, bo cały nasz wyjazd był zupełną niespodzianką: wygranym pobytem na Montreux Jazz Festival. Byliśmy w Zermatt, pod północną ścianą Eigeru w Grindelwaldzie, odbyliśmy wycieczkę do Hörnlihütte. W tamtejszej książce wyjść sporo polskich nazwisk. W drodze powrotnej spotkaliśmy dwóch młodych wspinaczy z Cieplic, podchodzących pod Matterhorn. Przyjechali stopem, w Zermatt nocują za darmo na sianie w jednej z zabytkowych stodół – zupełnie legalnie! W Chamonix lało jak z cebra, zdołaliśmy jedynie dotrzeć pod Dru. Uważnie śledzę krajowe czasopisma, nie podobają mi się jednak te wszystkie kłótnie, na ogół – mówiąc najoględniej – bardzo niegrzeczne. Polemiki są tak rozwlekłe, że czasami trudno zrozumieć, o co w nich autorom chodzi.
GS/0000 LUDZIE 07/1998