GS/0000 WALNE ZGROMADZENIE UIAA 1999 10/1999
W tym roku spotkaliśmy się w Grecji, a na miejsce obrad kongresu została wybrana Międzynarodowa Akademia Olimpijska w Olimpii na Peloponezie. Tuż obok znajdują się ruiny starożytnych budowli sportowych, uchodzących za kolebkę ruchu olimpijskiego. Nie odmówiłem sobie przyjemności przebiegnięcia wzdłuż stadionu, liczącego parę tysięcy lat, w myśl zasady, że kiedy chleba dosyć – pora na igrzyska. Kongres rozpoczęła miła uroczystość złożenia życzeń z okazji okrągłych urodzin prezydenta Unii. Na sali powstało spore poruszenie, kiedy okazało się, że Ian McNaught-Davis obchodzi nie 60., jak się wszystkim wydawało, a 70. urodziny. Faktycznie wygląda młodo, a jego żywiołowe reakcje bardziej pasują do młodzieżowego idola estrady, niż do głowy bądź co bądź światowej organizacji. Przy okazji warto przypomnieć, że Ian, znany w środowisku jako Mac, należał na Wyspie do powojennej skalnej moderny, wspinał się m.in. z Joe Brownem, jest autorem szeregu pierwszych przejść brytyjskich w Alpach, w r. 1956 zdobył Mustagh Tower, a w 1962 był na Piku Kommunizma.
W sprawozdaniach różnych komisji roboczych przewijał się wątek opieki lekarskiej na wyprawach i podczas zawodów wspinaczkowych. Problem został rozwiązany, przynajmniej częściowo, w 8 krajach (Austria, Francja, Hiszpania, Holandia, Niemcy, Szwajcaria, Wielka Brytania i Włochy), gdzie już od kilku a nawet kilkunastu lat organizowane są dla lekarzy specjalne kursy w zakresie medycyny górskiej. W ocenie Komisji Wypraw, dużo zastrzeżeń budzą organizatorzy wypraw komercyjnych, którzy mimo zapewnień nie oferują uczestnikom zadowalającego poziomu bezpieczeństwa. Działa wprawdzie kilka poważnych agencji, które za duże pieniądze zapewniają spory komfort i zwiększony margines bezpieczeństwa, ale większość stanowią firmy mało wiarygodne. Znane są przypadki, kiedy kierownicy w ogóle nie interesowali się losem podopiecznych, czy podporządkowywali harmonogram wypraw swoim osobistym celom i ambicjom. Stąd zapewne apel o spisywanie umów cywilno-prawnych, które wyraźnie określają zakres świadczeń i odpowiedzialności ze strony organizatorów.
UIAA zasadniczo nie zajmuje się oceną wyczynu alpinistycznego. Na ten temat można porozmawiać raczej w kuluarach. Z rozmów wynika niestety, że czasy świetności polskiego wspinania w górach najwyższych należą do przeszłości. W każdym razie więcej się mówi o nieudanych wyprawach zimowych na Nanga Parbat, niż o kolejnych wejściach na Everest. Zdobywanie najwyższych gór świata popularnymi drogami – na Evereście z użyciem tlenu – interesuje wyłącznie kronikarzy jako zbiór faktów o charakterze statystycznym. W tej sytuacji nader interesująco wyglądają propozycje federacji pakistańskiej, która zaprasza do nieodpłatnego atakowania szczytów dotąd nie zdobytych, co – jakby na to nie patrzeć – może mieć wymiar historyczny.
Z dużym zainteresowaniem zebrani wysłuchali wykładu przewodniczącego Komisji Bezpieczeństwa. Pit Schubert – nota bene członek honorowy PZA – zrelacjonował wyniki swoich prowadzonych od lat badań na temat wytrzymałości lin. Okazuje się, że nowoczesne liny nie pękają ani na węźle, ani na przełamaniu w karabinku, nie szkodzą im też żadne powszechnie stosowane przyrządy asekuracyjne. Dla lin groźne są jedynie dwa czynniki: przełamanie na ostrym kancie skalnym oraz destrukcyjne działanie kwasów. Rada jest prosta. Na wspinaczce należy używać lin podwójnych, a w czasie transportu trzymać je z dala od akumulatora samochodowego*.
Wojciech Święcicki
*Przypomnijmy pro domo sua, że przed ostrymi kantami skalnymi i przed kwasami oraz ich oparami (w tym kwasem akumulatorowym) przestrzegał użytkowników lin już nasz "Taternik", np. w numerach 2/1981 s.92, 2/1986 s.95. (Red.)
GS/0000 JUBILEUSZ POLSKIEGO KLUBU GÓRSKIEGO 10/1999
Zgodnie z naszą zapowiedzią, w dniu 5 października w wielkim hallu Domu Polonii w Warszawie odbył się uroczysty wernisaż wystawy fotograficznej "Od gór zielonych po wielkie Himalaje", urządzonej z okazji 40-lecia Polskiego Klubu Górskiego. Otwarcie zagaili prof. Jan Serafin i dr Wojciech Brański, którzy przedstawili krótko historię Klubu i jego niezwykłe osiągnięcia wyprawowe. Wśród wielu wybitnych sukcesów, PKG ma w dorobku pierwsze wejścia na Kangbachen (6902 m) w masywie Kangchenjungi w r. 1974 oraz w 4 lata później na Kangchengchenjungi Środkową i Południową (obie po ok. 8500 m), należące do 7 najwyższych wzniesień Ziemi. Wystawa była bardzo interesująca jako przegląd gór świata, ale także zbiór dużej klasy zdjęć górskich, niestety, draśniętych już zębem czasu (blaknięcie koloru błon). Wernisaż był okazją do spotkania z licznymi przyjaciółmi, w gronie setki lub więcej gości wzięli w nim udział Hanna Wiktorowska, Krystyna Palmowska, główny filar PKG Piotr Młotecki, Stanisław Kuliński, Leszek Łącki, Leszek Herz, Piotr Misiurewicz, Waldek Olech, Ryszard Palczewski, Szymon Wdowiak (autor wielu zdjęć), Lech Wróblewski, Andrzej Zawada, Krzysztof Zdzitowiecki i inni. W dniach 6–14 października odbył się cykl prelecji (prof. Serafina i dra Brańskiego) oraz projekcji filmów Szymona Wdowiaka i Anny Pietraszek. Jeszcze 10 lat temu dużą popularnością cieszyły się organizowane przez PKG imprezy i spotkania w jego pełnych nastroju staromiejskich piwnicach, to już jednak niestety przechodząca do legendy przeszłość.
GS/0000 NA ŚCIANIE KEDAR DOME 10/1999
Polscy alpiniści: Jacek Fluder, Janusz Gołąb i Stanisław Piecuch pokonali jedną z najtrudniejszych himalajskich ścian, nie zdobytą wschodnią ścianę Kedar Dome (6831 m) w Himalajach Garhwalu. Polscy wspinacze, znani wcześniej z pierwszych zimowych przejść najwyższych ścian w Alpach i górach Norwegii, a także pokonania Cerro Torre, skalnej iglicy w Patagonii, tym razem zmierzyli się z dziewiczą, monolityczną ścianą Kedar Dome. W 14-dniowej wspinaczce non-stop, pokonując dziennie ok. 50–80 m skrajnych trudności, zrobili środkiem nową drogę, zaliczaną do grupy najtrudniejszych w całych Himalajach. Na przestrzeni ostatnich kilku lat jest to niewątpliwie najwybitniejsze polskie osiągnięcie w Himalajach. (Jacek Fluder)
Depesza tej treści wpłynęła do PZA. W dniu 14 października w programie radiowym "Z pierwszej ręki" o drodze szerzej wypowiadał się Stanisław Piecuch. Ściana była bardzo lita – mówił – bez szczelin i bez wyraźnych formacji, żeby ją pokonać, trzeba było stosować wyrafinowane techniki. Zespoły polskie znały ją z wcześniejszych prób – Janusz Gołąb był tam już po raz czwarty. Wspinaczka miała charakter capsule style – z rozpinaniem lin poręczowych i ściąganiem ich po przeniesieniu biwaku. "Głos Seniora" nie ma bliższych danych na temat przebiegu drogi, w szczególności jej usytuowania względem próby węgierskiej z r. 1989, skądinąd dowiadujemy się jednak, że zespół – podobnie jak Węgrzy – zakończył wspinaczkę na krawędzi skalnej części ściany i nie próbował pójść dalej do oddalonego o dobrych kilka godzin szczytu. Gdyby tak było, należałoby żałować, że wielki trud włożony w pokonanie urwiska za rok lub kilka zaowocuje dokończeniem drogi przez jakiś zagraniczny team – z komentarzem, że ściana miała szereg prób, a najwyżej doszli Węgrzy w r. 1989 i Polacy w 1999. Wyniesiona ze skałek praktyka przechodzenia części ścian w górach najwyższych nie ma uzasadnienia, wspinacz zdaje tam bowiem egzamin nie tylko z umiejętności pokonywania skały, ale i poruszania się w lodzie i odporności na wysokość. Gdyby zresztą uznać ten styl za uprawniony, trzeba by poddać rewizji całą historię himalaizmu. Okazałoby się wówczas na przykład, że atakowana w tym sezonie przez Tomaža Humara jako dziewicza południowa ściana Dhaulagiri (zob. notatki) ma już dwie drogi: słoweńską z r. 1985 i polską z 1986, obie bowiem doprowadzono do łatwej grani, ok. 600 m od szczytu (7600, 7550 m).
Kedar Dome (dawniej Kedarnath Dome) nad lodowcem Gangotri, zdobyty w r. 1947 przez Szwajcarów Andre Roche'a i towarzyszy, dzięki łagodnej flance północnej od parunastu lat należy do najliczniej odwiedzanych w Garhwalu (m.in. 1980 kobieca wyprawa japońska, grupy narciarskie). Z Polaków byli na nim m.in. członkowie wyprawy PKG w roku 1984 (Zygmunt A. Heinrich i inni). Zainteresowanie, także polskie, 1800-metrową wschodnią ścianą sięga lat 80. "It probably constitues the biggest Alpine problem in the Gangotri region" – pisał o niej w r. 1990 Jan Babicz.
GS/0000 POCZYTAJ MI, WNUCZKO! 10/1999
TATRY I PODTATRZE 1939–45
Grzegorz Mazur, Wojciech Rojek, Marian Zgórniak: Wojna i okupacja na Podkarpaciu i Podhalu. Kraków 1998; s. 408.
Wielu czytelników GS dobrze pamięta lata wojny, toteż publikacje o tym okresie nasze pokolenie zawsze żywo interesują. Autorzy zgromadzili w swej książce wiele z tego, co dotąd o latach okupacji na Podtatrzu napisano, część fałszów skorygowali, całość poprzedzili interesującym szkicem historyczno-gospodarczym, mimo to książka ciągle nie jest tym dziełem, jakie się tym ciekawym czasom należy. Tekst jest głównie kompilacją większych opracowań (m.in. J. Bieńka, A. Filara, A. Marczyńskiego) – z dodaniem pewnej liczby przyczynków i archiwaliów. Przeoczono jednak szereg ważnych źródeł, a w poważne materiały wpleciono powtarzane od lat konfabulacje. Mało wiarygodne okazują się nawet – pisane po latach "pod siebie" – wspomnienia rzeczywistych uczestników walk. Książka zaczyna się od grubego błędu w tytule: jej treścią są działania na obszarze 3 powiatów leżących daleko od Podkarpacia, będącego zupełnie inną krainą geograficzną, od lat dobrze zdefiniowaną. Na s. 66–67 powiaty te nazywane są "podbeskidzkimi" (?). Autorzy są zresztą z topografią omawianego terenu wyraźnie na bakier – tak np. droga do Czerwonego Klasztoru wiedzie dla nich przez... Orawę, a jeden z szlaków wojennego przerzutu osób – przez... szczyt Walentkowej, "choć zejście ze szczytu Walentkowego Wierchu w dolinę jest urwiste" (s. 157). Rozdziały naszpikowane są nazwiskami, często marginalnymi, a nierzadko pochodzącymi z trudnych do zweryfikowania koleżeńskich relacji, brak zaś szerszej prezentacji wielu istotnych sylwetek, z batalionu Lamparta takich np., jak dowódca bitwy pod Majdówką pchor. Zbigniew Oleś "Dog", pchor. Zdzisław Dudzik "Dąbek", który dowodził ostatnią udaną operacją IV batalionu – w Maniowach, czy Andrzej Goc "Szpon", w latach 1946–47 jako "Zorro" przerzucany z zachodu na Podhale z misją obserwatora powojennego podziemia. Nazwiska taterników przez łamy książki nie przewijają się, choć niektórym należała się wzmianka, jak choćby Tadeuszowi Ciesielskiemu. Można też było wspomnieć, że wielu taterników przez znane sobie Tatry uciekało na Węgry (por. GS 6/92), m.in. Zbigniew Kubiński, Karol Zając, Jan Sawicki (GS 3/97), Stanisław Wrześniak, Teddy Wowkonowicz (GS 4/96), Tadeusz Pawłowski, Konstanty Stecki jr., Maciej Zajączkowski czy Włodzimierz Gosławski, który swą przeprawę przypłacił życiem. Autorzy książki powtarzają przesadne dane o stratach wroga i naszych zdobyczach, a także wyolbrzymienia z lat PRL, jak np. to, że w walkach o Nowy Targ zginęło przeszło 2000 żołnierzy radzieckich (s. 325). Uśmiech budzą rozmiary rzekomych aktów dywersji na torach i szosach – na Podhalu przerzutów wojsk nie było w ogóle, transporty z zakładów zbrojeniowych do końca r. 1944 szły bez zakłóceń, a mosty kolejowe, wysadzone przez Rosjan pod koniec wojny, jedynie uprzykrzyły życie miejscowym – strategicznej roli nie pełniły. Zabiegiem cennym jest próba skonfrontowania raportów naszego podziemia z danymi niemieckimi. Tak np. w głośnej "wojnie ochotnickiej" – nota bene w książce opisanej nieskładnie – według polskich źródeł zginąć miało 72 (a nawet 150) Niemców, zaś według samych Niemców – tylko kilkunastu (s.270). Autor tych słów, jako uczestnik trzech z ogółem 5 głównych bitew owej 4-dniowej "wojny", na własne oczy widział w sumie ok. 7 zabitych Niemców, w tym oficera o nieustalonej szarży, bardziej więc jest skłonny dać wiarę liczbom niemieckim, aniżeli głoszonym "ku serc pokrzepieniu" meldunkom własnym. Na s. 328 czytamy o (mało chlubnym) ostrzelaniu oznaczonej czerwonymi krzyżami wojskowej sanitarki. Autorzy mówią o zabiciu 2 Niemców i ranieniu 7, w rzeczywistości zabity został tylko lekarz, który wypadł z szoferki, zaś kierowca pojechał dalej – żadnych innych Niemców w polu widzenia nie było. I tak jest z wieloma innymi wątkami – weryfikacji wymaga niemal wszystko.
Oprócz książek o okupacji pod Tatrami, ukazują się też grube tomy monografii lokalnych – Czarnego Dunajca, Nowego Targu, Zakopanego. Niestety i w nich rozdziały wojenne wyglądają podobnie, a uzgadniania danych między poszczególnymi tytułami lepiej nie próbować.
Józef Nyka
GS/0000 CZEKAMY NA WYNIKI 10/1999
GS/0000 POSIWIAŁE GÓRSKIE WILKI 10/1999