GS/0000 WIELKI DZIEŃ ANKI 05/2000
Po trzech próbach wejścia na Mount Everest od strony Tybetu w latach 1997–1999, Anna Czerwińska szczęśliwie zrealizowała swoje marzenie, tym razem wspinając się przez lodowiec Khumbu. Akcję prowadziła samodzielnie jako tzw. independent climber – z pomocą wynajętego Szerpy, który jednak w fazie zdobywania szczytu myślał już tylko o własnym indywidualnym sukcesie. W dniu 12 maja dowiedziała się z kraju, że w wieku 88 lat zmarła jej ukochana Matka, Janina Czerwińska, popularna w warszawskich kręgach taternickich "Mysza". Po chwilowym załamaniu, postanowiła nie poddać się i próbować zdobyć szczyt – jak mówi, dla siebie i dla Mamy, która kiedyś wprowadziła ją w góry a potem przez wszystkie lata dzielnie wspierała tak w sukcesach, jak i w porażkach. Pogoda po stronie nepalskiej była zmienna i wietrzna. 16 maja Ania wyruszyła z bazy do finalnego ataku. Przez obozy I (6100 m) i II (6500 m) w dniu 19 maja dotarła z grupą alpinistów do "trójki" (7500 m), a w sobotę 20 maja – z wsparciem tlenowym wielkości 1 l/min – na smaganą wichurą Przełęcz Południową (7906 m), na której była już wcześniej, w dniu 1 maja. Całą niedzielę przeczekała w obozie IV, by przed północą zaatakować szczyt. Z większej gromadki, która z przełęczy wyruszyła w górę, część zawróciła, natomiast wspinaczkę oprócz Ani kontynuowali trzej Hiszpanie, dwaj Amerykanie i Irańczyk z USA, Saeed Toossi. Z tlenem szło jej się bardzo dobrze, choć wskutek zaniedbań Szerpy miała go mało i stosowała oszczędny przepływ 2 l/min, a od wierzchołka południowego – gdzie powinna była go zwiększyć – zaledwie 0,5 l/min (norma wynosi 4 litry). Uskok Hillary'ego pokonała nie korzystając z poręczówek, na długiej grani szczytowej była zupełnie sama. Na wierzchołku siedzieli Hiszpanie Juanjo G. Lorenzo, Ivan J. Muriel i Manuel G. Diaz. Zrobiono sobie wzajemnie zdjęcia, chociaż widoki wokół przesłaniały chmury. Niestety, tlen wyczerpał jej się zaraz po opuszczeniu wierzchołka. Oznaczało to spadek sił i odpływ energii, a nawet luki w pamięci, mimo to była jeszcze zdolna do organizowania pomocy osłabłemu w zejściu Irańczykowi, który osiągnął szczyt w ok. godzinę po niej – razem z jej Szerpą, 25-letnim Pasangiem Tsiringiem. W ciągu popołudnia i wieczoru wszyscy schodzący z góry byli z powrotem na Przełęczy Południowej, gdzie spędzili ciężką noc. Do bazy dotarła 25 maja i następnego dnia rozpoczęła podróż w doliny. O jej sukcesie dowiedzieliśmy się z telefonu Piotra Pustelnika, który tydzień wcześniej wraz z liderem wyprawy gruzińskiej wszedł na swój dziewiąty 8-tysięcznik, Lhotse. Pierwszą szczegółową relację z wejścia Ani opublikowała Monika Rogozińska w "Rzeczpospolitej" z 30 maja (nr 125). Po tybetańskiej stronie masywu już po raz drugi działał Jacek Berbeka z Zakopanego, i tym razem nie zdołał jednak osiągnąć szczytu.
Sukces na Evereście – jakże ciężko wypracowany – włącza Annę Czerwińską do trzynastki rekordzistów wysokościowych Polski, z których niestety aż pięcioro zostało na zawsze w górach (zob. GS 4/2000). Na liście zdobywczyń Everestu znalazła się w szóstej dziesiątce, jako druga Polka. Do światowych kronik wchodzi jej kobiecy rekord wieku na czubku Ziemi, który od maja 1993 r. należał do 47-letniej Dolly Lefever z Alaski zaś od maja 1996 do starszej o 2 miesiące Japonki Yasuko Nanby, która jednak nie przeżyła zejścia, umierając 400 m od obozu IV. Najmłodszymi zdobywczyniami szczytu pozostają Hiduski Dicky Dolma i Radha Devi Thakur, które stanęły na Evereście mając po 19 lat. O rekordach męskich – aktualnie 60 lat i 161 dni – pisaliśmy w GS 4/2000 (tegoroczna próba starszego nieco Hiszpana Sorii nie powiodła się). Wejście na Everest daje też Ani pełny komplet szczytów 7 kontynentów, nazywany Koroną Ziemi, a zebrany dotąd przez około 10 pań. Po Leszku Cichym (26 X 1999 – GS 11/99), jest ona drugą osobą z Polski mającą za sobą ten prestiżowy wysoki maraton – w niespełna 8 lat od jego pierwszego żeńskiego skompletowania przez Japonkę Junko Tabei. Drugą panią była Christine Janin z Francji, trzecią Angielka Rebecca Stephens, czwartą jej rodaczka, Ginette Harrison, piątą Dolly Lefever, szóstą, Yasuko Nanba. Z "mniejszym kółkiem" (bez Carstensza lub Kościuszki) zameldowały się w maju 1996 r. Amerykanka Sandy Hill Pittman oraz w r. 1997 Australijka Brigitte Muir, które być może już uzupełniły swoje braki. Zarówno Junko Tabei, jak i Leszek Cichy, zaczęli przygodę z czubkami kontynentów od Everestu, Ania postąpiła odwrotnie, co nie ułatwiło jej zadania i niestety nie zapewniło rekordu wieku w żeńskiej edycji tej trudnej konkurencji: Junko Tabei zakończyła swój rajd w połowie września 1992 r. na Elbrusie mając lat 53.
GS/0000 OLDBOJ NA MOUNT McKINLEY 05/2000
Ostatni numer jak zawsze nabitego treścią i starannie zredagowanego "Wspinacza" Władka Janowskiego (4/2000) przynosi interesujący list Leszka S. Czarneckiego o jego wejściu w wieku 60 lat na najwyższy szczyt Ameryki Północnej, Denali czyli Mount McKinley (6193 m) w czerwcu 1999 roku. Oto fragment tego listu: "Po 10 latach siedzenia w Luizjanie tak się stęskniłem za czymś mniej płaskim a bardziej białym, że postanowiłem spędzić lato na Alasce, pod McKinley'em. Na czele jednoosobowej wyprawy "An Old Boy Expedition", z prowiantem na 26-dniową wycieczkę (wejście na McKinley wymaga statystycznie 21 dni, do których dołożyłem jeszcze tydzień dodatku emerytalnego: właśnie święciłem niedawno sześćdziesiąte urodziny), zacząłem 26 maja taszczyć w górę mój dobytek. Po ośmiu dniach, 4 czerwca 1999 byłem na szczycie, a 6 czerwca z powrotem w Baton Rouge, gdzie jestem profesorem elektrotechniki. Na jakiś czas mam dosyć gór i śniegu. Leniwe południe USA ma swoje niezaprzeczalne uroki..."
GS/0000 I TY MASZ SWÓJ EVEREST 05/2000
W oryginalny sposób uczcił 20-lecie zimowego wejścia na najwyższą górę świata Zarząd Oddziału PTTK "Ziemia Wadowicka", który ustanowił z tej okazji odznakę "Każdemu jego Everest". Warunkiem jej uzyskania jest spełnienie kilku kryteriów, z których główne stanowi wykazanie się pokonaniem na drogach turystycznych, taternickich czy narciarskich sumy przewyższeń 8848 metrów. Kwantum to wystarczy do wejścia w posiadanie "odznaki popularnej", gdyż regulamin przewiduje także trzy stopnie wyższe. Ażeby zdobyć odznakę złotą, turysta musi dysponować niemałym dorobkiem, mianowicie aż 14 wysokościami Everestu (dla srebrnej odznaki wystarczy połowa, czyli 7 × 8848 m). Pewien kłopot sprawia tryb dokumentowania przejść, wymagający biurokracji, podobnej do tej przy uzyskiwaniu GOT. Pełny regulamin odznaki opublikowała krakowska "Gazeta Górska" w numerze 1/2000 (styczeń–marzec), informacji na ten temat udziela też Oddział PTTK "Ziemia Wadowicka", os. XX-lecia 1; 34-100 Wadowice; tel. 033 82-34-627. Wcześniej już miesięcznik "Poznaj swój kraj" wymyślił i zaczął popularyzować odznakę "Korona Gór Polskich".
Zbigniew Kubień, Andrychów
GS/0000 ROMAN DĄBKOWSKI 1931–2000 05/2000
17 lutego zmarł nagle w Zakopanem Roman Dąbkowski – ratownik TOPR, przewodnik tatrzański I klasy, instruktor narciarski PZN, członek Klubu Wysokogórskiego i Klubu Seniora TOPR, od r. 1979 mąż Krystyny Sałygi. Urodzony 22 października 1931 na Mazowszu, do Zakopanego przeniósł się w r. 1951. Tatry poznał jako turysta i pracownik Rejonu Lasów Państwowych, od lat pięćdziesiątych uprawiał też taternictwo jaskiniowe. Należał do aktywniejszych członków STJ KW w Zakopanem, Apoloniusz Rajwa wspomina jego żywy udział w eksploracji nowo odkrywanych jaskiń w Czerwonych Wierchach. Wspinał się także na powierzchni, m.in. uczestniczył w wyjazdach klubowych w Alpy i Kaukaz. Przyrzeczenie ratownicze złożył 30 listopada 1963 r., do r. 1970 miał już w dorobku przeszło 40 akcji, w sumie zebrało się ich paręset. Ratownikiem zawodowym GT GOPR był w latach 1978–82. Patent przewodnika tatrzańskiego uzyskał w r. 1967, stopniowo awansując do II i I klasy. Koledzy z TOPR, KW, PZN i Koła Przewodników Tatrzańskich wspominają go jako świetnego fachowca w górskim rzemiośle i wspaniałego towarzysza, na którego można było liczyć w każdej potrzebie. Do Krysi kierujemy słowa serdecznego współczucia.
GS/0000 LISTY Z SZEROKIEGO ŚWIATA 05/2000
Krystyna Konopka (San Bruno).
Rok 1999 upłynął mi pod znakiem pracy zawodowej (którą ciągle jeszcze mam) i gór (które ciągle jeszcze są). Praca jak praca: zajęcia ze studentami, pisanie, robienie doświadczeń, konferencje. Coś tam opublikowałam. Góry traktowałam znacznie bardziej serio. W weekendy chodziłam z plecakiem po okolicznych wzniesieniach, w maju byłam na Mount Hood (3427 m), w lipcu – na Mount Shasta (4317 m). Jedyna przerwa nastąpiła w czerwcu, kiedy miałam gościa z Polski w osobie koleżanki klubowej, Basi Jankowskiej. W październiku odbyłam trekking wokół Dhaulagiri, wysoki i trudny ale bardzo piękny. Nie licząc dojazdów, trwał on 18 dni, w tym 2 dni odpoczynku. Wystartowaliśmy w 10 osób, sami Polacy, skończyliśmy w siódemkę. Doliną Mayangdi Khola doszliśmy do bazy pod Dhaulagiri (4700 m), skąd osiągnęliśmy Przełęcz Francuzów (5360 m) a następnie Hidden Valley. Po biwaku weszliśmy na Dhapa Col (5250 m) i zaczęliśmy zejście do Yak Kharka (3960 m). Był to koszmarnie długi dzień, zwłaszcza w warunkach, jakie panowały (śnieg). Do Yak Kharka dotarliśmy przy świetle księżyca. Następnego dnia zeszliśmy do wioski Marpha (2670 m) i stamtąd w 3 dni do Beni. Z planowanego wejścia na Dhapa Peak (6018 m) zrezygnowaliśmy z uwagi na warunki i niskie temperatury. W trekkingu uczestniczyła czwórka seniorów. Byli to Janusz Kurczab, Andrzej Sławiński (Negro), Marek Janas (w Katmandu obchodził 65 urodziny) no i ja. Czytam teraz "Białą Górę" Adama Skoczylasa i nie mogę uwierzyć, że byłam tam, gdzie wiodły jego tak głęboko przeżywane i barwnie opisane drogi.
Teddy Wowkonowicz (Chamonix).
Czas ucieka jak szalony i wszystko wokół się zmienia, również życie w naszej "dolinie" jest dziś inne, niż było jeszcze 10 lat temu. Autokary, wycieczki (zwłaszcza japońskie), pośpiech, powierzchowność – żeby jak najwięcej zaliczyć w jak najkrótszym czasie. W prasie i telewizji alpinizm i wyczyny w rejonie Mont Blanc schodzą na coraz to dalszy plan. Zainteresowanie reporterów budzą jeszcze tylko wypadki. Od paru tygodni miasto żyje przygotowaniami do święta 50-lecia "Annapurna premier 8 000" (4–5 czerwca), mówi się jednak, że impreza będzie skromniejsza, niż pamiętna czterdziesta rocznica dziesięć lat temu. Gospodarzem będzie ponownie Maurice Herzog. Pani Teresa Węgrzyn, dziennikarka szwajcarska z Genewy, zawiadomiła mnie, że wraz z telewizją warszawską przygotowuje film "Polacy w Chamonix". Zdjęcia w Alpach mają być kręcone w początku lata – twórcy liczą na mnie jako na żywą kronikę polskiej działalności w grupie Mont Blanc w latach powojennych. Mój syn, Andrzej, nadal prowadzi swoje trekkingi w egzotyczne kraje. Ostatnio wrócili oboje z żoną z Indii, gdzie zaadoptowali małego dwuletniego chłopczyka z Tybetu. Tak więc nasza lwowsko-zakopiańsko-chamoniardzka rodzina poszerzyła się o małego Tybetańczyka imieniem Leo. (Życzymy Teddiemu i Antoinette wiele radości z przybranego wnuczka – byle tylko nie okazał on się sukcesorem Dalailamy – Red.).
Władysław Janowski (Filadelfia).
W kwietniu byłem w Europie na wyjeździe wspinaczkowym "Rzym i okolice". Podróżowałem z Irkiem Ciarą i Bobem Katzem (którego etiudę filmową o Gunksach pokazano na ostatnim przeglądzie w Lądku Zdroju). Wspinaliśmy się w rejonach Sasso, Guadagnolo, Grotti, Ferentillo, Sperlonga i Gaeata, gdzie udało nam się przejść efektowny, wyrastający wprost znad morza filar "La Croce del Sud" (4 wyciągi, 6b). Spotkaliśmy wiele osób z kraju, w Grotti zespół wspinaczy a w Sperlondze dużą (i silną) grupę z Krakowa i Katowic. Nikogo z tych osób nie znałem. Podobno byli tam w tym czasie inni "wysuszeni wspinacze" w moim wieku, m.in. Marciszowie, ale jakoś na nich nie trafiliśmy. W czerwcu pojedziemy z Hanią do Oregonu w rejon Smith Rock, rozglądamy się też za możliwością powrotu na stałe do Europy. Nie będzie to proste, na razie cieszymy się myślą o zamieszkaniu w pobliżu np. Alp. Od kilku dni trzymam kciuki za Jacka Czyża i Roberta Siekluckiego, którzy planują zrobienie nowej drogi na El Capitanie. Gdyby im się powodło, to byłoby coś! Początkowo Jacek myślał o przejściu samotnym, ale ostatecznie dołączył do niego – i chyba to dobrze – Robert. Swoją drogą, kapituła przyznająca "Kolosy 1999" trochę zawiodła moje oczekiwania, nie uwzględniając w swoim werdykcie zeszłorocznych dokonań Jacka Czyża (samotnie "Reticent" i "Zanyatta Mondatta"). Szkoda, bo Czyż zasłużył sobie na to wyróżnienie, jak mało kto. Jakoś nie przypominam sobie, żeby wcześniej nasi wspinacze robili solo drogi tak wysokiej klasy. Tomaž Humar, który samotnie przeszedł "Reticent" kilka miesięcy przed Jackiem, był w swoim kraju za ten wyczyn gorąco oklaskiwany.
GS/0000 CIEKAWOSTKI 05/2000
GS/0000 ONE, ONI, MY 05/2000