GS/0000 |
WĘDROWANIE PO WACHANIE |
11/2012 |
|
|
Malang Daria, pierwszy Afgańczyk na Noszaku (2009) i Marek Janas (Noszak 1974). Fot. Andrzej Piekarczyk |
A jednak wróciliśmy żywi, cali i zdrowi, wbrew obawom niektórych obserwatorów naszych przygotowań do wyjazdu w Hindukusz Afgański. W jubileuszowej X Geriatrycznej Wyprawie Wysokogórskiej (X GWW) udział wzięli: Marek Janas (78), Andrzej Piekarczyk (73), Jerzy Wieluński (63), Marek Józefiak (58), Andrzej Perepeczo (56) oraz panie Jolanta Popławska i Patrycja Wiśniewska. Z Warszawy wylecieliśmy 22 lipca 2012 lądowanie powrotne 9 sierpnia. Na trasie Duszanbe Iszkaszim do granicy afgańskiej i z powrotem podróżowaliśmy dwoma wynajętymi jeepami. Dzień przed naszym przylotem do Duszanbe zginął, zasztyletowany, generał Abdullo Nazarow, szef wydziału Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego w Górnobadachszańskim Okręgu Autonomicznym (GBAO), który w latach 90. w wojnie domowej walczył po stronie opozycji. O zabójstwo władze oskarżyły innego komendanta polowego tadżyckiej opozycji z czasów wojny domowej Toliba Ajombekowa (dowódcę straży granicznej w GBAO i podwładnego Nazarowa), a także kilka osób z jego otoczenia. Żeby ich ująć, wysłały do Chorogu wojska specjalne, którym ludzie Ajombekowa stawili zaciekły opór. Doszło do ciężkich walk, w których zginęło od 47 do 70 osób (według rosyjskich źródeł od 150 do 200), w tym cywile. Wojsku udało się zatrzymać 40 rebeliantów. Z Ajombekowem podjęto negocjacje.
Podczas gdy ambasady amerykańska i brytyjska ewakuowały swoich obywateli, my podążaliśmy uparcie naprzód, szczerze mówiąc nie zdając sobie sprawy z tego, co się dzieje. O naszej desperacji może świadczyć fakt przyjęcia pomocy oficerów KGB, którzy pilotowali nasze samochody przez naszpikowaną posterunkami drogę do Chorogu i umożliwili nam sforsowanie wojskowego kordonu. W Chorogu, dla odmiany, korzystaliśmy z pomocy rebeliantów, którzy usiłowali wyprowadzić nas z miasta zasłanego barykadami (m.in. ścięte piękne platany). W końcu udało się odblokować most i ominąć jeszcze jedną blokadę wojskową. W naszych przygodach w Chorogu były też momenty bardziej dramatyczne. Zostaliśmy zmuszeni przez wystraszoną policję do "wypożyczenia" naszego samochodu z kierowcą i jednym z członków naszej ekipy, służącym jako "żywa tarcza". Szerokie plecy omonowca były iluzoryczną osłoną przed ewentualnym ostrzałem rebeliantów. Potem pozostało "tylko" sforsować zamkniętą granicę w Iszkaszimie, by z poczuciem ulgi znaleźć się na ziemi afgańskiej.
Wraz z interwencją zbrojną w Tadżykistanie trwała kampania propagandowa, w której Ajombekowa oskarżano o handel narkotykami, kamieniami szlachetnymi i ludźmi. W robieniu interesów miał mu przeszkadzać zamordowany generał. Większość analityków podejrzewa, że nie tyle był on przeszkodą, co konkurencją. Niewykluczone też, iż to władze centralne chciały przejąć kontrolę nad jednym z najważniejszych szlaków przemytu narkotyków z Afganistanu.
Dzięki Farhadowi, pracownikowi agencji turystycznej Wakhan Tourism, udało się pozałatwiać wszelkie zezwolenia. Farhad był w stanie ściągnąć na miejsce służby graniczne i celne, gdyż wobec zablokowania granicy przez stronę tadżycką, panowie uznali, że należy udać się do domu, a opiekę nad szlabanem powierzyć drzemiącemu na krześle żołnierzowi.
Nasza działalność górska zaczęła się dość niefortunnie. Zatarg z tragarzami w Kismi Khan Guest House zmusił nas do powrotu do Qazi Deh i zmiany planów. Postanowiliśmy udać się do Doliny Qazi Deh i założyć bazę u zbiegu z Doliną Mandaras (jeden dzień marszu). Strata jednego dnia i drugiego (rezerwa w przewidywaniu trudności przy powrotnym przejściu granicy) oraz inny teren działania, zmusiły nas do zmiany charakteru naszej wyprawy, która przeobraziła się w trekking w okolicy Noszaka.
|
|
Uczestnicy X GWW przed Domem Gościnnym w Qazi Deh - od lewej: Jerzy Wieluński, Marek Józefiak, Jolanta Popławska, Andrzej Perepeczo, Marek Janas, Andrzej Piekarczyk, Patrycja Wiśniewska. Fot. Andrzej Perepeczo |
Zwiedzaliśmy dolinę Qazi Deh do wysokości tzw. drugiego obozu oraz Dolinę Mandaras. Ścieżka do bazy pod Noszakiem jest rozminowana i wyznaczona kamieniami, w związku z czym przejście jest bezpieczne. Urozmaiceniem była wspinaczka na pobliską skalną i niezwykle kruchą grań. Pogoda, jak zwykle w Hindukuszu, wspaniała, a pewność, że nie spotkamy po drodze nikogo, była nagrodą za trud włożony w organizowanie wyprawy. Po powrocie do wioski zrobiliśmy wypad do stromo wznoszącej się w górę Doliny Warg. Jeden dzień poświęciliśmy na zwiedzanie miejscowości Qazi Deh. Dzięki przewodnikowi mieliśmy ułatwiony wstęp do domostw jak również wiele okazji do rozmów z mieszkańcami. Talibów nie widzieli i nie chcą widzieć. Czekają na turystów. Niestety z tym nie jest wesoło. Łącznie z nami, do chwili naszego wyjazdu, rejon "Worka Wachańskiego" odwiedziło w tym roku zaledwie 19 osób (dane policji granicznej). W związku z długotrwałymi utrudnieniami w poruszaniu się po Górnym Badachszanie (brak zezwoleń) i zamknięciem przejścia granicznego w Iszkaszimie małe są szanse na to, aby liczba ta szybko się podwyższyła. Podczas spacerów po tym przygranicznym miasteczku, nie zmieniającym się od lat, spotykaliśmy się z licznymi przejawami sympatii. Każdy mieszkaniec chciał mieć zdjęcie z naszymi paniami, my z kolei robiliśmy sobie fotki z Malangiem, pierwszym afgańskim zdobywcą Noszaka (2009). Powrotne przejście granicy, oczywiście zamkniętej, to osobny rozdział. Dodam tylko, że jedynie nam udało się ją sforsować.
W podsumowaniu możemy stwierdzić, że rejon "Worka Wachańskiego" jest oazą spokoju w objętym walkami Afganistanie, a mieszkańcy czekają na turystów i alpinistów, których obecność to szansa na lepsze życie. Myślę, że warto tym dzielnym ludziom pomóc.
Andrzej Piekarczyk
GS/0000 |
KOŃCZYŁBY WŁAŚNIE STO LAT |
11/2012 |
29 listopada mija 100 lat od dnia urodzenia długoletniego gazdy znad Morskiego Oka i autora słynnych tatrzańskich dróg, Czesława Łapińskiego, zmarłego 24 lipca 1989 roku. Okrągła rocznica przypomniała mi, że wśród listów od pana Czesława sprzed ćwierćwiecza mam w zbiorach jeden, zawierający nieco danych autobiograficznych, w tym parę zdań obrazujących jego stosunek do Tatr i do ludzi w nie wchodzących. Jako przyczynek do życiorysu zasłużonego taternika list ten wart jest publikacji jeśli nie na łamach "Taternika", to przynajmniej "Głosu Seniora". Podaję niżej jego istotniejsze fragmenty, z uwagi na szczupłość łamów naszego pisemka mocno skrócone. By nie zaciemniać tekstu, opuszczeń nie zaznaczam.
Zbigniew Kubień (Andrychów)
Morskie Oko, 30 września 1985. Drogi Panie Kolego! Bardzo dziękuję za list i miłe dla mnie słowa. Pisze Pan, że nie jest Pan wspinaczem, a uprawia Pan jedynie turystykę. Mój pogląd na te sprawy jest taki, że nie ten jest taternikiem w całym tego słowa znaczeniu, kto uprawia sport wspinaczkowy w Tatrach, lecz ten, co wędruje po nich nawet znakowanymi szlakami, dążąc do gruntownego poznania wszystkiego, co z górami jest związane. Taka właśnie była moja droga do Wielkiego Taternictwa. Mój wujek po studiach podjął pracę w dzisiejszym Parku Narodowym Tatrzańskim jako leśniczy, któremu podlegał rejon Łysej Polany i Morskiego Oka już jako trzynastoletni chłopak systematycznie poznawałem piękno przyrody tatrzańskiej, ulegałem przy tym przeróżnym wpływom w atmosferze, jaka panowała w domu położonym głęboko w Tatrach. Wujek chętnie chodził ze mną na wycieczki i dzięki temu już jako 15-letni chłopiec Tatry poznałem bardzo dobrze. Byłem już na najważniejszych szczytach Tatr Polskich, a nawet na Gierlachu. W szesnastym roku życia chodziłem po Tatrach i Beskidach samodzielnie z kolegami szkolnymi, którzy następnie byli moimi towarzyszami prób wspinaczkowych, a wreszcie już poważniejszych tatrzańskich wypraw. Uprawiałem również tatrzańską turystykę narciarską.
Tatry zawładnęły mną całkowicie i nawet nie wiem dobrze kiedy wkroczyłem w taternictwo wyczynowe. Stało się to dzięki temu, że miałem grono kolegów, równie zapalonych miłośników Tatr i uprawiających taternictwo znakomitych młodych wspinaczy. Tak powstała grupa taterników krakowskich, zwana następnie "Pokutnikami". Grupa ta wyszkoliła całe zastępy młodych taterników, którzy stali się wielkimi zdobywcami najwyższych gór świata, z Himalajami na czele. To szkolenie i wychowywanie młodzieży taternickiej i alpinistycznej kontynuowałem przez cały czas mojej pracy w schronisku. Pyta mnie Pan, którą z moich dróg cenię sobie najbardziej oraz z którym partnerem chodziło mi się najlepiej. Otóż na to pytanie odpowiem tak. Najbardziej cenię sobie drogę, jaką przebyłem w czasie mojej ponad czterdzieści lat trwającej nieprzerwanej pracy w schronisku przy Morskim Oku, a najlepszym partnerem w tej drodze była moja żona Wanda, powszechnie znana i ceniona wychowawczyni taterników i turystów oraz szerokiego grona alpinistów polskich.
Przesyłam serdeczne wysokogórskie pozdrowienia | |
|
|
Czesław Łapiński na tle Sokolicy. Fot. Józef Nyka |
GS/0000 |
WIKTORÓWKI 2012 |
11/2012 |
Już od 20 lat tatrzańskie sanktuarium na Wiktorówkach jest miejscem pamięci o zmarłych ludziach gór. Na murze z otoczaków, zabezpieczającym skarpę ponad kościółkiem, w r. 1993 zawisła pierwsza tablica, upamiętniająca Władysława Klamerusa (195692). Prochy młodo zmarłego artysty rozsypano w Tatrach, więc taki sposób utrwalenia pamięci o nim sam się nasuwał. Ładną tablicę zaprojektował jego brat, Piotr. Wkrótce na murze wokół źródełka pojawiły się kolejne tablice, zrazu projektowane także przez Piotra Klamerusa. W odróżnieniu od cmentarzy spod Osterwy czy z Doliny Żarskiej, na Wiktorówkach upamiętnia się nie tylko ofiary gór, ale i ludzi zmarłych śmiercią naturalną, za życia blisko związanych z Tatrami. W r. 2012 ojcowie dominikanie przeprowadzili remont skarpy. Wybudowano nowy mur oporowy, tym razem z płyt piaskowcowych, o 2 kondygnacjach. Na jego dolnej części, wokół wypływu ze źródełka, zawisły "stare" tablice. Górne piętro będzie stopniowo zajmowane, według ustalonego porządku. Jednocześnie powołano do życia 4-osobową Kapitułę Miejsca Pamięci, która będzie zatwierdzać zgłoszenia i projekty. Takie rozwiązania są konieczne, bo tablic jest już bardzo dużo (aktualnie ok. 80 z setką nazwisk) i szybko ich przybywa. W r. 2011 odsłonięto m.in. tablice Andrzeja Zawady, ratownika i muzyka Marka Łabunowicza, leśniczego rejonu Morskie Oko, Wojciecha Wajdy i Zofii Cybulskiej. W r. 2012 wśród innych upamiętniono Wandę Rutkiewicz, a także ratowników Józefa Uznańskiego, Mieczysława Kołodziejczyka oraz Piotra i Jędrka Malinowskich. I jeszcze jedna nowa informacja o Wiktorówkach: 10 września 2012 erygowany został tu Dom Zakonny bł. Jana Pawła II, a ojciec Marcin Dąbkowicz został jego pierwszym przełożonym.
Monika Nyczanka
GS/0000 |
ODSZEDŁ PATRICK EDLINGER |
11/2012 |
16 listopada zmarł Patrick Edlinger, zwany Le Blond, jeden z czołowych kiedyś wspinaczy ekstremalnych. Patrick zaczął się wspinać jako chłopiec. Pierwsze kroki stawiał w tulońskich Calanques. Później wspinał się w Baou i Cimai. W latach 80. pojawił się w Verdon Gorge i tam zaczął się wspinać solo intégral. W r. 1980 robił on sight drogi 7c/5.12d, wówczas dostępne tylko nielicznym. W r. 1983 jako jeden z pierwszych czy nawet pierwszy przełamał barierę 8a/5.13b. W końcu lat 80. poprowadził własną drogę 8b+/5.14a (Are You Ready), powtarzał też czołowe hity tamtego czasu. Słynął ze swoich solówek, realizowanych do poziomu 8a/5.13b. "To była nowa wizja wspinaczki, zupełnie nowy duch" mówiono. W r. 1982 Jean-Paul Janssen nakręcił z Patrickiem głośny film "La vie au bout des doigts" (Życie na opuszkach palców), niebawem drugi "Opéra vertical". W r. 1995 Patrick miał poważny wypadek podczas treningu w Kalankach, od tego czasu zaprzestał wyczynowej wspinaczki.
Ciało znaleziono w jego domu w Palud-sur-Verdon. Przyczyn śmierci nie podano, według jego biografa, Jeana-Michela Asselina, w ostatnich latach borykał się z chorobą alkoholową. "Sport, który dziś uprawiamy i kochamy, bez wkładu Edlingera nie byłby tym, czym jest" czytamy w jednym ze wspomnień. Miał 52 lata.
Piotr Paćkowski i Rudaw Janowic
|
|
Patrick Edlinger w akcji. Źródło: www.dolomite.it |
GS/0000 |
WALNY ZJAZD PZA |
11/2012 |
W dniach 1718 listopada 2012 w Ustroniu odbyło się XV Walne Zgromadzenie Delegatów PZA. Zabranie otworzył prezes Janusz Onyszkiewicz. Niestety, po raz kolejny obrady zdominowała sprawa drogi "Golden Lunacy" (
GS 09/11 i
GS 09/12), a obawiam się, że to jeszcze nie koniec. Żywo dyskutowano na temat "Betlejemki" a także programu wyprawowego PZA i gospodarowania finansami. W zjeździe uczestniczyło też kilkoro seniorów: Hanna Wiktorowska, Małgorzata i Jan Kiełkowscy, Janusz Majer, Ryszard Kowalewski, Michał Kochańczyk, Marek Janas (był chyba najstarszym delegatem). Jerzy Wala przewodniczył jednej z komisji roboczych. Do tego grona zaliczyć też trzeba Jana Weigla jedynego zapewne uczestnika, który był zadowolony z beskidzkiej lokalizacji spotkania. Na szczęście ten problem rozwiązała już p. Małgosia Regulska, która przyszłoroczny zjazd wyborczy tym razem zaplanowała na czerwiec w COS w Spale.
Marek Grochowski
|
|
Prezydium Zjazdu z przewodniczącym Tomkiem Fiedorowiczem. Fot. Marek Janas |
GS/0000 |
OSIEMDZIESIĄTKA I EVEREST? |
11/2012 |
Rekordzistą wieku na Evereście jest Nepalczyk Bahadur Sherchan, który 25 maja 2008 r. stanął na jego szczycie licząc 76 lat i 340 dni. Nie zamierza on poprzestać na tym sukcesie i wiosną 2013 r. znajdzie się pod Everestem ponownie teraz już w wieku 82 lat. W okresie 194853 służył on w brytyjskich oddziałach Gurkhów, później hodował jabłonie. Uważa, że turystyka górska i alpinizm mogą być sportem starszych ludzi, którzy też łakną sukcesów. Oto dlaczego mówi porzuciłem palenie i alkohol, i próbuję stanowić przykład dla osób o podobnych aspiracjach. Teraz postanowiłem powtórzyć i poprawić mój rekord. Wejście w r. 2008 wraz z 5 towarzyszami nie sprawiło mi większych trudności, zwłaszcza że pogoda była piękna. O tym, czy i teraz dojdę do szczytu zadecyduje los, jestem jednak pełen determinacji. Tymczasem 19 maja 2012 r. wejście na szczyt powtórzyła najstarsza dama Everestu, Japonka Tamae Watanabe. W r. 2002 wejścia dokonała mając lat 63, tym razem swój rekord mocno podwyższyła, stając na czubku świata jako 73-latka (73 lata i 180 dni).
GS/0000 |
ZŁOTY CZEKAN AZJI |
11/2012 |
9 listopada odbyła się w Seulu ceremonia VII edycji "Złotego Czekana Azji". Wysoko cenioną nagrodę otrzymały ex aequo dwa przedsięwzięcia: Koreańska Wyprawa w Himlung w Nepalu (I wejście) i wyprawa w góry Ta-Hsueh w Seczuanie. Druga z nich dokonała wejść nowymi drogami na Jazi (6540 m), Małą Konkę (5928 m) i Leduomanyin (6112 m). Nominacje do nagrody otrzymały też udane wyprawy na północną ścianę Mount Hunter na Alasce (4441 m) i japońska na Namu-nani-feng (7694 m), która zrealizowała trawersowanie tego dzikiego masywu. Jury faworyzuje nowoczesne lekkie wyprawy, łączące eksplorację z wysokimi aspiracjami sportowymi.
GS/0000 |
MISCELLANEA |
11/2012 |