GS/0000 100 LAT TEMU 02/2014
WROTA CHAŁUBIŃSKIEGO W ZIMIE
[Helena Jurgielewiczowa, www.nyka.home.pl]
Ppor. Helena Jurgielewiczowa jako komendantka ruchomego szpitala dla koni Wojska Polskiego.
W "Tatrach Wysokich" Witolda H. Paryskiego t. 4 s. 157 jako pierwsi w zimie na Wrotach Chałubińskiego figurują "W. Skórczewski i przew. Stanisław Byrcyn, 7.II.1914 (na nartach)". Źródłem tej informacji była wzmianka w "Taterniku" z 15 czerwca 1914 (r. VIII, nr 1, s.12). Po niej następowała druga notka: 8/II H. Bujwidówna i K. Piotrowski przechodzą na nartach z Morskiego Oka przez Wrota Chałubińskiego, Zawory, Liliowe do Zakopanego.
Działo się to dokładnie sto lat temu. Ostatnio wpadły mi do ręki moje notatki z roku 1976, spisane w trakcie rozmowy z bohaterką tych wydarzeń, 80-letnią już dr Heleną Jurgielewiczową, córką Odona Bujwida. Zapiski mają układ wywiadu, może nawet tak planowana była rozmowa – z myślą o "Taterniku". Materiał zrobił się bardzo obszerny i zapewne dlatego pozostał w szufladzie. Warto go jednak przypomnieć choćby w części, zawiera bowiem ciekawe i cenne historycznie szczegóły.
J.N. – W Pani tatrzańskim dorobku na czołowym miejscu postawiłbym zimowe przejście Wrót Chałubińskiego w lutym 1914 roku. Czy zostało coś z tych dni w Pani pamięci?
H.J. – Pamiętam ten dzień, jakby tych sześćdziesięciu lat wcale nie było, choć inne wycieczki tatrzańskie i wspinaczki widzę jakby przez mgłę. Przyjechaliśmy w sobotę z Kaziczkiem (tak był nazywany) do Zakopanego, a potem sankami od razu do Morskiego Oka. W schronisku zjawiliśmy się późno i dość zmęczeni. Poprzyjmowaliśmy tam zakłady o planowaną na następny dzień turę – nie wierzono nie tylko w to, że zrobimy ją w jednym dniu, ale że w ogóle nam się uda. W schronisku było dużo osób, pamiętam Walka Goetla i Wacka Majewskiego, tego azetesiaka. Wyruszyliśmy bardzo wcześnie rano. Pogoda była piękna, słoneczna, jak zresztą cały tamten luty. Żleb na Wrota był zalodzony od góry do dołu i musieliśmy rąbać stopnie. Zdawało się, że lód nie ma końca. Czy mieliśmy dwa czekany? Tak, naturalnie. Rąbaliśmy na zmianę. Ja miałam 17 lat, ale była ze mnie dziewczyna fest – byłam silniejsza od Kaziczka. On był ode mnie starszy i bardziej doświadczony jako taternik, ale był wątłej budowy, niewysoki, najwyżej 175 cm, miał wąskie długie dłonie. Chyba jeszcze wtedy studiował. Wreszcie to rąbanie się skończyło. Z przełęczy był długi i trudny zjazd. Kaziczek jeździł dobrze, ja nieszczególnie. Pamiętam, że aż się kładłam na tym długim bambusowym kiju, żeby hamować. Na Zaworach spotkaliśmy niedźwiedzia, pewnie zbudzonego przez dłuższy okres pogody. Zobaczyliśmy go z daleka, ale zostały piękne ślady, cały sznurek. Kaziczek je sfotografował, ładne to było zdjęcie. Mocno już zmęczeni weszliśmy na Liliowe, potem zjazd na Halę, gdzie chcieliśmy zanocować. A tu schronisko zamknięte! Bustrycki gdzieś poszedł. Co robić? Uparłam się, żeby zjeżdżać do Zakopanego. Mój towarzysz był już tak wyczerpany, że kawałkami musiałam go ciągnąć na nartach. Mówię to w dyskrecji, nie do notowania. Mieliśmy linki do podciągania nart za sobą, kiedy się szło na rakach. Kaziczek był wątły i szybko się męczył. A ja byłam bardzo silna i wysportowana. Już w 1913 brałam udział w wyścigach rowerowych pań, chyba już też wiosłowałam.
[Kazimierz Piotrowski, www.nyka.home.pl]
Kazimierz Piotrowski (1890–1962)
J.N. – Wspomniała Pani, że było to pierwsze zimowe przejście Wrót Chałubińskiego, a co sądzić o wcześniejszej o dzień przeprawie doktora Skórczewskiego z Byrcynem?
H.J. – Pierwszy raz usłyszałam od pana, że ktoś miał być przed nami. Kaziczek był w tych sprawach bardzo skrupulatny. Nie było żadnych śladów nart, pierwsze bodaj dopiero na Liliowem. A śnieg był taki, że musiałyby pozostać. Ten ślad niedźwiedzia na zdjęciu jest głęboki i wyraźny. Również na Wrota sami cały czas wybijaliśmy stopnie czekanami – przed nami nie mogło tam być nikogo, a było zupełnie wylodzone. Musi tu chodzić o jakieś nieporozumienie.
J.N. – Czy zgodnie z ówczesną modą przeprawę odbyła Pani w kapeluszu i długiej spódnicy?
H.J. – Ależ skąd! Nigdy nie jeździłam w spódnicy. Moi rodzice byli bardzo postępowi. Zawsze w spodniach, takich bufiastych do kolan, do tego wysokie sznurowane buty. Kazio miał aparat fotograficzny, ale zdjęć robił mało, te dawne aparaty były uciążliwe w obsłudze, nim się wszystko wyjęło, ustawiło – to nie była zabawa na zimową wycieczkę.
J.N. – Siostry zazdrościły pani sukcesu?
H.J. – Nie był to szczególny sukces. Ja wtedy chodziłam na wspinaczki, także z liną, szereg razy. Siostry nie, ale za to więcej robiły turystycznych wycieczek, zwłaszcza Zosia, która przed małżeństwem z Rouppertem była narzeczoną Wojtka, syna malarza Antoniego Piotrowskiego. Chodziła dużo z nim i w jego towarzystwie.
J.N. – To ten Antoni Piotrowski od panoramy Tatr?
H.J. – O, widzę, że pan sporo wie o tamtych czasach. Tak, to był już starszy pan, był moim ojcem chrzestnym. W prezencie przyniósł mi wielki fragment tej właśnie panoramy, już pociętej. Malowidło wisiało u nas w domu na całej jednej ścianie. Miał ten fragment wymiary 2,5 × 4 m. Widać go na jakiejś rodzinnej fotografii, postaram się ją odszukać. Przedstawiał Dolinę Pięciu Stawów. Nie, nie Pięć Stawów, to było Morskie Oko i w skrócie Czarny Staw. Chyba dobrze pamiętam. I tu, znów w dyskrecji powiem, bo to wstydliwa sprawa – Czesiek Mostowski sprzedał komuś to płótno za dobre pieniądze – może do muzeum? To było w latach 1958 lub 59, tak – całkiem niedawno. Nie mogę mu tego darować, on sam maluje i wiedział, co ten obraz jest wart. A przecież należał do mnie, bo to był prezent dla mnie od Piotrowskiego. A ten fragment z Doliną Pięciu Stawów, teraz sobie przypomniałam, widziałam na wystawie w Barbakanie. Tam była wystawa różnych krajobrazów i również ten kawałek panoramy został wystawiony. Byłam wtedy jeszcze dziewczynką. Był to kiedyś nasz czas, nasza młodość, a dzisiaj już głęboka historia.
*   *   *
Helena Bujwid-Jurgielewiczowa (1897–1980) była pierwszą w Polsce dyplomowaną lekarką weterynarii. W latach odzyskiwania niepodległości (1918–23) służyła w kawalerii – trzykrotnie nadany Krzyż Walecznych najlepiej świadczy o jej męstwie. Ok. 1930 roku była w Polsce mistrzynią w hippice. Druga wojna światowa rzuciła ją do Francji, gdzie udział w ruchu oporu zakończył się w r. 1942 aresztowaniem i osadzeniem w Ravensbrück. Dzisiejsze publikacje taternickie Heleny Bujwidówny w ogóle nie odnotowują, a sprawę zimowego pierwszeństwa na Wrotach tu poruszamy po raz pierwszy. Zapewne komuś pomyliła się data. Ale niezależnie od chronologii wejść, był to jeden z pierwszych w Tatrach wyczynów kobiecych dopiero raczkującego taternictwa narciarskiego. W "Taterniku" 1/1914 w całej kronice zimy 1913–14 Hela Bujwidówna jest jedyną dziewczyną, nie widać żadnej innej pani. Warto zauważyć, że przejście przełęczy odbyło się nie całkiem "na nartach". Również poruszony w rozmowie wątek "Panoramy Tatr" zasługuje na utrwalenie – tym razem jako przyczynek do historii malarstwa tatrzańskiego. O turystycznych tradycjach domu Heleny w Krakowie pisałem w artykule "Rodzinny Klub Bujwidów" w miesięczniku "Gościniec" 11–12/1977 s. 8–10.
Józef Nyka
GS/0000 GRANICE PARTNERSTWA 02/2014
Po tragedii na Broad Peaku wiele się u nas na ten temat dyskutuje. W ostatnim numerze kanadyjskiego magazynu "Gripped" (2–3/2014) włączył się do tych polemik Rafał Sławiński w krótkim lecz bardzo dobrze napisanym i emocjonalnym artykule "Broad Peak + the Limits of Partnership". Autor ma duże doświadczenie górskie, także wysokościowe, choć nie był dotąd w Himalajach w zimie. Omawia pokrótce przebieg ataku szczytowego, wspomina raport Komisji Pustelnika i różnice zdań po nim. Przytacza słowa Bieleckiego, że czwórka na szczycie przekroczyła granicę własnych sił i efektywności swojego sprzętu. "Większość z nas idących w góry – pisze Rafał – nigdy nie zostanie wystawiona na ten rodzaj próby, wobec jakiej znaleźli się Berbeka, Bielecki, Kowalski i Małek. Możemy jedynie pytać sami siebie, co my bylibyśmy gotowi uczynić dla naszych partnerów. Tylko nieliczni z nas odmówiliby pomocy, gdyby mogli udzielić jej nie narażając własnego życia. Co jednak, kiedy pójście z pomocą mogłoby oznaczać, że już i nam nie uda się wrócić? Gdybym ja był na miejscu Bieleckiego lub Małka, czy czekałbym na Kowalskiego, żeby mu pomóc wykonać zjazd czy umocować rak? A gdybym zaczekał, czy to by cokolwiek pomogło, czy tylko sam wpadłbym w niekontrolowane drgawki, by osunąć się w stan nieświadomości? A co, gdybym to ja był zamiast Kowalskiego? Czy chciałbym, aby moi partnerzy pozostali ze mną? (...) Co jesteśmy gotowi zaryzykować dla naszych przyjaciół – i czego oczekiwalibyśmy, aby oni zaryzykowali dla nas?"
Rafał nie postuluje zachowań, nie wyznacza ról: stawia pytania, na które odpowiedzi czytelnik musi szukać w sobie sam. "Łatwo się o tym debatuje w mieszkaniu lub barze – dodaje – tymczasem w górach trzeba decydować szybko, nie znając do końca sytuacji i z chaosem w głowie, spowodowanym brakiem tlenu. Zdobywanie ośmiotysięczników w zimie ma w sobie coś z działań wojennych."
Rudaw Janowic
GS/0000 PLANY 2014 02/2014
Różnego rodzaju dotacje fundacyjne czy organizacyjne są zawsze przeglądami co ambitniejszych zamierzeń na najbliże sezony. Amerykańską Mugs Stump Award 2014 przyznano w tym roku 7 zespołom. Celami wspartych finansowo wypraw są 1000-metrowa NE ściana Południowej Avellano Tower w Chile, najwyższa połać N ściany Mount Johnson na Alasce, nowa droga na Hagshu i pierwsze wejście na Barnaj II w Kishtwarze w Indiach, pierwsze wejścia na Labuche Kang III (7100 m) i Lunang Ri I (6916 m) w Tybecie, nowa droga S ścianą Nuptse, pierwsze przejście ostrza N filara Teng Kangpoche, wreszcie słynna Świetlista Ściana Gasherbruma IV w Karakorum. Ciekawy jest komentarz "Climbingu" do tego ostatniego zamierzenia: "Zachodnia ściana Gasherbruma IV (vel Świetlista Ściana) została przebyta w całości tylko raz – przez zespół koreański w r. 1997. W r. 1985 Wojciech Kurtyka i Robert Schauer przeszli w stylu alpejskim 3000-metrową ścianę, niestety, nie zdołali dotrzeć do głównego szczytu." Trzy z wymienionych wypraw – Barnaj II, Teng Kangpoche i G IV – uzyskały też dotacje z funduszu Lyman Spitzer Cutting Edge Award. Czwarta z obdarzonych wsparciem tego funduszu wypraw zamierza przejść dziewiczą 1600-metrową ścianę zdobytego tylko raz (w r. 2002) Tengi Ragi Tau (6938 m) w Nepalu.
GS/0000 KAROL MODZELEWSKI – TATERNIK 02/2014
W wychodzącej w Sztokholmie "Nowej Gazecie Polskiej" z 9 lutego nasz przyjaciel Aleksander Kwiatkowski recenzuje głośną książkę swego kolegi ze studiów na UW, Karola Modzelewskiego, "Zajeździmy kobyłę historii". Okazuje się, że w swoim życiorysie autor książki przemilczał własne paroletnie doświadczenia taternickie, co recenzent stara się w omówieniu uzupełnić. Pisze:
Brakuje mi natomiast w książce jakiegokolwiek odniesienia do taternickich ambicji KM, poczynając od statystowania w "Błękitnym krzyżu" Andrzeja Munka (1955) w zimowej sekwencji strzelaniny gdzieś na grani Tatr i dochodząc do pamiętnej sceny w jadalni Murowańca na Hali Gąsienicowej latem 1957, gdy Karol Modzelewski wbiegł na salę i krzyknął dramatycznym głosem: Wawa nie żyje! Parę dni przed, czy po tym wydarzeniu (dotyczącym śmierci Wawrzyńca Żuławskiego w Alpach) przebywający wówczas na kursie wspinaczkowym KM wspiął się (w zespole oczywiście) trudną piątkową drogą (Wrześniaków?) południową ścianą Zamarłej Turni i jeszcze przez kilka lat uprawiał aktywnie taternictwo, choć z procesem "taterników" miał już niewiele wspólnego. Miał na głowie własne procesy.
Karol Modzelewski znany jest wszystkim jako naukowiec i polityk, natomiast o jego pasji górskiej słyszał mało kto. Może, Olku, sięgnąłbyś głębiej do kieszeni własnych wspomnień? Coraz mniej osób pamięta tamte czasy i tamtych ludzi – każdy ocalony okruch jest na wagę historii.
Józef Nyka
[Karol Modzelewski]
Karol Modzelewski w filmie Munka. Fotos z archiwum A. Kwiatkowskiego
GS/0000 TYLKO ZAZDROŚCIĆ... 02/2014
Evelio Echevarria, chilijski alpinista, eksplorator Andów i kronikarz andynizmu, dr filozofii i profesor Colorado State University, informuje nas o swoich najbliższych planach: "W marcu wybieram się jeszcze raz (może już ostatni?) do Chile. W czerwcu ubiegłego roku wspinałem się w Peru. Zdobyłem tylko drugi, niższy (o wysokości 5030 m GPS) wierzchołek szczytu i na główny – P. 5100 m – już nie poszedłem (w tym roku na Wielkanoc skończę 88 lat!). Pierwszego wejścia na ten główny wierzchołek (w pasmie Cordillera Huarochiri) dokonał mój peruwiański partner sam." Warto dodać, że Evelio Echevarria jest autorem haseł w dwóch tomach WEGA i zamierza współpracować z nami także przy opracowywaniu ostatniego (siódmego) tomu. Urodził się 28 marca 1926 r. w Santiago de Chile.
Małgorzata Kiełkowska
GS/0000 IAN McNAUGHT-DAVIS 02/2014
10 lutego 2014 zmarł w wieku 84 lat Ian McNaught-Davis, brytyjski ekspert komputerowy i TV broadcaster, wybitny wspinacz skalny i alpinista, działacz organizacyjny. Urodził się 30 sierpnia 1929 r., wspinał się od młodości, zostawił szereg trudnych dróg w kraju a także pierwszych brytyjskich przejść w Alpach. 6 lipca 1956 r. wraz z Joe Brownem dokonał I wejścia na zachodni szczyt (7279 m) słynnej Mustagh Tower w Karakorum. W 1960 wszedł jako pierwszy na Hjørnespids (2770 m) na Grenlandii, w 1962 był na Piku Kommunizma, odwiedzał też góry Afryki. Długo pamiętane były jego robione "na żywo" pokazy telewizyjne wejść na paryską Wieżę Eiffla (1964) i na szkocką turnię Old Man of Hoy (1966). Wspinał się do późnego wieku. W kadencji 1991–1994 był prezesem British Mountaineering Council, a w latach 1995–2004 prezesem UIAA. Zaprzyjaźnił się wtedy m.in. z polskimi działaczami, były to dobre lata Unii z szeregiem ważnych reform. Utworzył nowe komisje robocze, pod jego okiem powstał kodeks etyczny znany jako "Deklaracja Tyrolska" (2002). Był błyskotliwym mówcą, autorem celnych felietonów i skrzydlatych powiedzonek. Jest ironią losu, że tak wybitny intelektualista zmarł jako ofiara choroby alzheimera.
Rudaw Janowic
GS/0000 W PARU WIERSZACH 02/2014
.