GS/0000 MORSKIE OKO 1999 07/1999
[Jerzy Wala]
30 maja 1999 – Jerzy Wala zjeżdża na big footach znad Buli pod Rysami. Fot. J. Wojtusiak
Motto: Jeżeli ma nam już tych lat przybywać, to przynajmniej
wszystkim jednakowo, na wesoło i w Morskim Oku...
Andrzej Zawada
Zanim w dniach 28–30 maja spotkaliśmy się w Tatrach, spędziliśmy wspólny weekend w "dolinkach". Według wpisów w kronice, stawiło się 65 osób. Byli Bogna i Zbyszek Skoczylasowie, a z zagranicy – Mandowie i – po raz pierwszy – Stefańscy. Pewne perturbacje spowodowała nieobecność gospodarza, Jurka Rościszewskiego, dojechał jednak później i wszystkie problemy się rozwiązały. Ustawiono około 12 namiotów, przy wieczornym ognisku tradycyjnie przemówił Karolek Jakubowski. Natomiast głęboką frustracją napełnił mnie widok doliny, którą rano przeszłam w towarzystwie Henia Ciońćki. Skały zarastają zielenią i są coraz słabiej widoczne, w oczy rzuca się szybka ekspansja lokalnej "architektury". Wszędzie można już dojechać autem, nawet drogą przez Czarcie Wrota. Tzw. Szum otoczony jest murem – ktoś go kupił i zagospodarowuje. Ponad zagrodą Brandysów wyrasta jakieś nowe domostwo. Z przykrością dowiedziałam się o śmierci pani Brandysowej, która odeszła nagle w końcu 1998 roku. Jej brat też wystawił coś nowego, zapewne na sprzedaż – agencji towarzyskiej? Ludzie za grosze pozbywają się parcel w dolinie, a Jurajski Park Krajobrazowy nie bardzo sobie z tym wszystkim radzi.
Nad Morskim Okiem zjechaliśmy się już po raz siódmy. Zameldowała się rekordowa liczba 107 uczestników. Schronisko pękało w szwach, Joasia dwoiła się i troiła, by wygospodarować miejsca do spania. Pogoda sprzyjała: śniegu było mniej, niż w roku ubiegłym, nikogo nawet poważnie nie dolało. I, co najważniejsze, nic się nikomu złego nie wydarzyło. Byli tacy, co wbiegali na Rysy, Marian Bała i Jurek Wala jeździli na big footach, jak zwykle odbywano tradycyjne spacery do Dolinki za Mnichem, do Czarnego Stawu i wokół Morskiego Oka.
Przy uroczystej kolacji ledwie pomieściliśmy się za stołami, a spóźnialscy musieli szukać miejsc na werandzie. Dzięki pomocy Zbyszka Skoczylasa umilkł gwar i mogłam oficjalnie otworzyć imprezę. Krótko przypomniałam tych, co nas opuścili w ostatnim roku: Staszka Brachowskiego, Karola Filka "Grzesia", "Dziurka" Warteresiewicza. Wspomniałam o innych stałych uczestnikach naszych spotkań, którym choroba uniemożliwiła przyjazd – Andrzeju Wilczkowskim, Staszku Worwie. Basię Momatiukową zatrzymały w Katowicach obowiązki domowe. Podkreślić muszę udział wiernych bywalców, którzy pojawili się nazajutrz po wyjściu ze szpitala, jak Janusz Chalecki, czy też z nogą w gipsie, jak Wojtek Kapturkiewicz. Przypomniałam jednego z naszych nestorów – Macieja Mischke, prezesa honorowego PTT, który niedawno obchodził 90. urodziny. Przekazane zostały pozdrowienia od nieobecnych, którzy o nas pamiętali. Szczególnie serdecznie powitałam kolegów przybyłych z zagranicy. Wśród nich tych, którzy już na spotkaniach bywali – Henia Bednarka, Mandów, jak i tych, którzy pojawili się po raz pierwszy: Elżbietę Lipowską, Krzysia Mossakowskiego, Jurka Pilitowskiego. Z gości zagranicznych wymienię jeszcze spóźnionych nieco Kasię i Jana Kojsarów. Przyjechał też na zlot nasz niezawodny przyjaciel, Arno Puškáš.
Tym razem dopisały media – oprócz zawsze nam wiernego redaktora GiA, Alka Lwowa, przyjechał Krzysztof Baran, założyciel pisma "Góry". Była Anna Pietraszek, obecny rzecznik prasowy PZA. Telewizję reprezentowali bracia Surdelowie oraz Jurek Idzik. Jurek Surdel pojawił się w towarzystwie młodych adoratorek, czego wyraźnie zazdrościł mu Andrzej Zawada. Literatów reprezentował Tomek Łubieński, a profesurę – poza Rysiem Schrammem – Jerzy Niewodniczański, Maciej Popko, Jan Serafin, Jadwiga Siemińska-Słupska, Andrzej Budzanowski. Najaktywniejszym fotografem był Andrzej Samolewicz: zrobił nam 126 zdjęć. Nastrój wspólnej kolacji był wspaniały. Nie obyło się bez tradycyjnych śpiewów, którym w pierwszym etapie przewodził Zbyszek Skoczylas, następnie zaś rej wodzili Tomek Łubieński, Maciek Popko i Staszek Kuliński.
Za rodzinną atmosferę wspólnych dni, za to, że u stóp Mnicha czujemy się zawsze, jak u siebie w domu, należą się nasze gorące podziękowania paniom na Morskim Oku – Marysi Łapińskiej i Joasi oraz całemu personelowi schroniska, a szczególnie Dużej Marysi, byłej szefowej kuchni, która specjalnie przyjeżdża na nasze spotkania, by zająć się ich kulinarną oprawą. Najstarszym uczestnikiem zlotu był Zygmunt Mikiewicz z Katowic (88), o 5 latek ustępował mu Zdzisław Dziędzielewicz-Kirkin (83) a o prawie 10 – Ryszard W. Schramm (79). Najmłodszą okazała się 11-letnia Laura Bara, przybyła na zlot z rodzicami. Może będzie miał kto wspominać spotkania nad Morskim Okiem, kiedy nas już nie stanie...
Barbara Morawska-Nowak
GS/0000 22 PRZEJŚCIA GRANICZNE 07/1999
W ostatnim dniu czerwca mile zaskoczyła nas wiadomość o otwarciu z dniem 1 lipca 22 przejść turystycznych na granicy ze Słowacją (w rzeczywistości 21, gdyż przejście w Szczawnicy czynne jest od 2 lat). Odpowiednia umowa międzyrządowa została podpisana 1 lipca w Trzcianie na Orawie. W Tatrach jest na razie punkt jeden: Rysy, ale jak zapowiedział ambasador RP w Bratysławie, nasz kolega klubowy, Jan Komornicki, należy oczekiwać uruchomienia dalszych punktów, np. w rejonie Wołowca. Czekaliśmy na te decyzje od lat, występowały o nie PTT i PZA, od dawna były studiowane i dyskutowane, toteż dziwi niepoważny tryb wprowadzenia ich w życie. Informacja o otwarciu zaskoczyła nie tylko turystów, ale i organizacje turystyczne, a nawet oba Parki Narodowe (w dniu 4 lipca ani TPN, ani TANAP nie miały oficjalnego powiadomienia, nie mówiąc o konsultacji). Nie były przygotowane nawet służby graniczne. Punkty wyznaczono zza odległych od gór biurek: z trzech przejść w Małych Pieninach żadne nie jest dostępne znakowanym szlakiem, a przez dwa nie prowadzą nawet ścieżki. Faksem rozsyłano nowe przepisy, które następnego dnia w części odwołano, gdyż w umowie międzyrządowej zabrakło określenia statusu osoby, która taki punkt przekroczy. Słowem, kompletna fuszerka – zdumiewająca o tyle, że sprawa ciągnie się od tylu lat i czasu na solidne przygotowania było naprawdę w bród.
GS/0000 WYSOKIE JUBILEUSZE 07/1999
Jak się dowiadujemy z Ameryki, Leszek Czarnecki wszedł w czerwcu na Mount McKinley na swoje sześćdziesiąte urodziny – 11-dniową wyprawę odbył samotnie, choć trudno o samotność na tym pełnym dziś ruchu szczycie. Innego 60-latka miałem miłą okazję spotkać w Alpach. W dniu 1 lipca schodziłem z Iwoną i znajomymi z Mont Blanc. Powyżej Vallota mijaliśmy na grani czwórkę alpinistów. "To chyba Polacy" – mruknął jeden z nich. A zaraz potem z charakterystycznym śląskim akcentem: "Co ty, Baron, przyjaciół nie poznajesz?" Był to Adam Zyzak, który wchodził na Mont Blanc od strony włoskiej. Gdy wyściskaliśmy się, powiedział, że święci właśnie 65. urodziny i zaczyna emeryturę. Wspaniałe i nieoczekiwane spotkanie! A w ogóle, to wyjazd nam się udał. W kilka dni później w Alpach Stubajskich przeszedłem z Iwoną północno-wschodnią ścianę Ruderhofspitze (3473 m), w paskudną pogodę zrobiliśmy też wschodnią grań Wilder Pfaff (3456 m). Na flance Ruderhofspitze wspominałem niezapomnianego Samka Skierskiego, który wspinał się tu w sierpniu 1964 roku.
Andrzej Skłodowski
GS/0000 10 LAT PÓŹNIEJ 07/1999
27 maja 1989 r. miała miejsce największa tragedia w historii polskiego himalaizmu. W lawinie, która zeszła ze stoków Khumbutse na przełęcz Lho La, zginęli Eugeniusz Chrobak i Zygmunt A. Heinrich z Krakowa, Mirosław Dąsal z Katowic oraz Mirosław Gardzielewski i Wacław Otręba z Trójmiasta. Ocalał jedynie Andrzej Marciniak, do którego po 5 dniach dotarła od strony tybetańskiej wyprawa ratunkowa. Wypadek wydarzył się w 3 dni po zdobyciu Everestu od strony zachodniej przez Chrobaka i Marciniaka. Sama pamiętam, jak wstrząśnięta byłam tragedią i jak w napięciu słuchałam komunikatów z przebiegu akcji ratunkowej. Koledzy nie zapomnieli o śmierci przyjaciół. Wiosną 1999, w 10. rocznicę tragicznych wydarzeń, odbyły się spotkania w Gdańsku i Krakowie. Krakowski Klub 38 w Miasteczku Studenckim z trudem pomieścił gości, którzy przybyli, aby spotkać się z Andrzejem Marciniakiem i wysłuchać jego ilustrowanych przezroczami wspomnień. Swoje slajdy wyświetlił też Marian Bała, który towarzyszył wyprawie w drodze do bazy pod Everestem. Spotkanie prowadził Paweł Mularz, uczestniczyli w nim m.in. Krzysztof Wielicki, Andrzej Zawada, Janusz Majer. Można też było nabyć książkę o tragicznej wyprawie pióra Doroty Kobierowskiej i uzyskać autograf autorki.
Barbara Morawska-Nowak ("Co słychać?")
Dwudziestolecie innej naszej himalajskiej straty przypomniał Władek Janowski w swoim znakomitym, wydawanym w Filadelfii "Wspinaczu" (7/1999). Chodzi o wypadki na Annapurnie Południowej (7219 m), podczas wyprawy Sudeckiego KW wiosną 1979 roku, których ofiarami padli Józef Koniak, Jerzy Pietkiewicz i Julian Ryznar. (Red.)
GS/0000 I JESZCZE RAZ EVEREST 07/1999
Po tegorocznym wejściu Ryszarda Pawłowskiego na Everest w dniu 18 maja słyszeliśmy, że jest to wielki wyczyn sportowy, a Ryszard pierwszym Europejczykiem, który stanął na tej górze trzykrotnie. Wyjaśnijmy, że mnogie wejścia na Everest nie są już dziś niczym niezwykłym i jest ich z roku na rok więcej. Jak wynika ze statystyk sezonów, obecnie ok. 30% wejść stanowią wejścia powtórne – drugie lub dalsze, szczególnie jeśli chodzi o towarzyszących klientom Szerpów i przewodników. Z ogólnej liczby wejść na Everest 24% to wejścia ponowne – drugie, trzecie lub dalsze. Rekordy Szerpów przekraczają aktualnie 10 pobytów na szczycie, rekordy alpinistów – 5 (Rob Hall zmarł w r. 1996 po swym piątym wejściu, Wally Berg miał ich w zeszłym roku 4, po 3 wejścia mieli m.in. Robert Sloezen, Jewgienij Winogradski i inni). Jeffrey Rhoads i Szerpa Tashi Tshering zrobili po dwa wejścia na szczyt w odstępie 7 dni. Kto ciekaw szczegółów przygód Rysia Pawłowskiego niech przeczyta interesujący wywiad Moniki Rogozińskiej w "Rzeczpospolitej" z 10 czerwca 1999. I inna ciekawostka z czubka świata. W jednym z zeszłorocznych wystąpień prasowych Anna Czerwińska, zapytała prowadzącą rozmowę, czy wie coś o tym, jakie są na Evereście damskie rekordy wieku. Możemy odpowiedzieć na to pytanie. Najstarsze panie (Amerykanka i Japonka) liczyły po 47 lat, najmłodsze (Hinduski Dicky Dolma i Radha Devi Thakur 1993) po 19. O tegorocznym nowym męskim rekordzie wspominamy w GS 6/99.
GS/0000 Gdzie moje okulary? 07/1999
ENCYKLOPEDIA NA NIBY
Firmowana przez cały batalion profesorów (krakowskich głównie) ukazała się bogato wydana 1-tomowa "Encyklopedia Polski" Wydawnictwa Ryszarda Kluszczyńskiego (1996, s. 808). Haseł Alpinizm, Taternictwo, Klub Wysokogórski, Polski Związek Alpinizmu – brak, choć przecież byłoby o czym napisać. Hasła geograficzne wybrano losowo: jest Antałówka, nie ma Wołowca, Bystrej, Kościelca, Czerwonych Wierchów i wielu innych szczytów. Z nazwisk znajdujemy takie, jak Klimek Bachleda, Kukuczka, Wanda Rutkiewicz, Witold H. Paryski, "pionier taternictwa" Maciej Sieczka – brak Chmielowskiego, Paczkowskiego, Onyszkiewicza, Jagiełły, Łubieńskiego, Wielickiego, Kolbuszewskiego, Zawady, a nawet krakusów Długosza i Kurtyki. W biogramie Wandy Rutkiewicz pominięto oba jej główne osiągnięcia: pierwsze w ogóle wejście na G III oraz pierwsze kobiece na K2. Hasła górskie obarczone są niezręcznościami: Klimek Bachleda "prowadził pierwsze wejścia na Gerlach i Bystrą", Zaruski zdobył m.in. "Osobistą (1906)", Rysy są "najwyższym szczytem w Tatrach Wysokich", Giewont wznosi się nad "dolinami Strążyską, Małej Wody i Kondratową", Morskie Oko otaczają kępy lasu "smreczyńskiego", Wiktorówki są "polaną w Tatrach, u wylotu doliny Waksmundzkiej", przez Dolinę Gąsienicową "prowadzi wiele dróg taternickich", a jej "górna część nosi nazwę Dolina Suchej Wody". "Kilkanaście dróg taternickich o dużym stopniu trudności" wiedzie przez Zamarłą Turnię – "po raz pierwszy zostały zdobyte w r. 1904 przez J. Chmielowskiego i K. Bachledę." Za to obrazków w książce dużo i naprawdę ładne, więc się encyklopedia tak czy inaczej sprzeda.
GS/0000 A, TO CIEKAWE 07/1999