30.10.2005 ALPINE CLUB - DZIARSKI STARUSZEK 10/2005 (54)
Niewielki lecz cieszacy sie powszechnym szacunkiem brytyjski Alpine Club, najstarsza organizacja wysokogorska swiata, w r. 2007 bedzie swietowal 150-lecie istnienia. Jubileusz zyska miedzynarodowa range, juz trwaja przygotowania. Ukaze sie nowa monografia historyczna AC, ktora napisal i przygotowal do druku zdobywca Kangchendzongi, George Band. W swoim biuletynie "Newsletter" 2/05 Alpine Club publikuje wyniki ostatniej ankiety czlonkowskiej, ciekawe takze dla polskiego czytelnika. W ankiecie udzial wziela 1/3 ogolu czlonkow. Najwiecej odpowiedzi (66%) przyszlo od ludzi w wieku 41--70 lat, przedzial 71--80 lat reprezentuje 12%, a "over 80" -- 4%, czyli prawie tyle, co wszystkich 20-latkow (20--30). To, ze wsrod respondentow 93% to mezczyzni jest refleksem faktu, ze AC jeszcze cwierc wieku temu byl klubem wylacznie meskim (kobiecy The Pinnacle Club do dzis trzyma sie krzepko). Sposrod odpowiadajacych, do stopnia D wspina sie w Alpach 25%, do TD 20% i do ED 8%. Stosunkowo maly odsetek czlonkow korzysta z imprez klubowych -- tylko 2--8% regularnie, ponad 50% nie uczestniczy w nich wcale. Z dzialalnosci klubowej dla Brytyjczykow najwazniejsze jest wydawanie "Alpine Journal" (90% poparcia -- okladka) i "AC Newsletter" (87%). 68% zwolennikow ma slynna biblioteka Klubu, tylko nieco mniej wydawnictwa przewodnikowe. Strona internetowa zadowala zaledwie 11%. Na co AC powinien wydawac pieniazki? Pozycje priorytetowe to zdaniem czlonkow znowu biblioteka (65%), publikacje (60%), sympozja (38%), czyli ogolnie biorac sprawy kulturalne. Tylko 25% respondentow opowiada sie za wspieraniem finansowym wypraw, 40% jest temu przeciwne. Warte przejrzenia przez nasz PZA bylyby "Members Comments". Zarzad Alpine Club jest zadowolony, ze tak duza czesc mas czlonkowskich wypowiedziala sie w ankiecie, co swiadczy o zaangazowaniu ludzi w sprawy Klubu i ich checi uczestniczenia w formowaniu jego dalszej polityki.
Z wszystkich licznych klubow alpejskich, Alpine Club (z siedziba w Londynie) jest najstarszym, natomiast najwiekszym jest Deutscher Alpenverein (z siedziba w Monachium). Z koncem r. 2004 liczyl on 713 000 czlonkow, zrzeszonych w 360 autonomicznych sekcjach terenowych. Roczny przyrost liczby czlonkow wynosi 3%, stan "na dzis" mozna wiec szacowac na 730 000. W dniach 28 i 29 pazdziernika w Berchtesgaden odbyl sie walny zjazd DAV. Po 10 pracowitych latach prezesowania, Josefa Klenera zastapil przyrodnik i lesnik, 53-letni prof. dr Heinz Rohle. (jn)
26.10.2005 WIESCI Z ROZNYCH GOR 10/2005 (54)
"Pik Ukraina"
W r. 2001 ukrainska wyprawa na Manaslu weszla z lodowca Pungen na dziewiczy szczyt ok. 6250 m i nadala mu nazwe "Ukraina". Tej jesieni (2005) alpinisci ukrainscy ponownie zaatakowali ten szczyt, tym razem jego nieco nizszy poludniowy wierzcholek (ok. 6200 m). Wejscia dokonano (po probie do 5800 m) w dniu 13 pazdziernika z lodowca Lidandy -- poludniowo-wschodnim filarem, sklasyfikowanym w rosyjskiej skali jako 5B. Zespol tworzyli mistrz sportu klasy miedzynarodowej Serhej Kowalew oraz kandydaci na mistrzow sportu Aleksandr Lawrynienko, Orest Werbycki i Serhej Bublik. Zadaniem zespolu bylo m.in. rozpatrzenie sie w problemach wspinaczkowych w otoczeniu, w szczegolnosci dokumentacja fotograficzna i wybor drog poludniowa sciana Pika Ukraina oraz polnocnym filarem Himalchuli (7893 m). Wyprawe zorganizowala Federacja Alpinizmu i Wspinaczki Sportowej Ukrainy.
Nazwa "Pik Ukraina" nie jest oficjalna, choc z braku innej moze przejsciowo wejsc do literatury. Nepalski urzad kartograficzny robi co jakis czas porzadki na mapach i w miejsce "roboczych" pomyslow wypraw -- nierzadko koniunkturalnych, jak wlasnie Ukraina -- wprowadza formy wlasne. Nazwy dzierzawcze z obcymi nawiazaniami (kraje, miasta, nazwiska osob), sa odrzucane zdecydowanie, zgodnie zreszta z dyrektywami UIAA sprzed bez mala 40 lat.
Mount Huntington
Amerykanie Chris Thomas i Will Mayo w dniu 9 maja weszli jako pierwsi na boczny szczyt ok. 3260 m, wyrastajacy z masywu Mount Huntington. Do pewnej wysokosci dwojka dotarla tzw. Droga Harvardzka a nastepnie bardzo niebezpiecznym terenem lodowym, by wyzej wykonac ryzykowny 50-metrowy trawers pod piekna depresje lodowa 400 m wysokosci i 70rspadku, wyprowadzajaca prosto pod dziewiczy wierzcholek (zdjecie). Trudnosci drogi sa znaczne: 5.8, WI4, R/X, wspinacze na dlugo zapamietaja wyciagi w cienkim lodzie pokrywajacym kruche skaly. Zdobytemu czubkowi nadano nazwe Idiot Peak -- pokpiwajac z wlasnej glupoty, by dla tak niewybitnego celu, tak bardzo podstawiac glowy pod spadajacy lod i kamienie. 21-letni Chris Thomas korzystal z dotacji American Alpine Club (tzw. grantu) w wysokosci 600 dolarow. Wracajac do starego dowcipu Zbyszka Jurkowskiego, mozna by powiedziec "dolar za metr nowej drogi". Tymczasem na samym Mount Huntington Jack Tackle i Fabrizio Zangrilli przeszli w nowej linii teren na prawo od Harvard Route. Trzydniowa droge w gore i w dol zamkneli w 3 dniach. Doszli do konca sciany ale nie do samego szczytu, co wyrazili w nazwie drogi (czyli faktycznie proby): "The Imperfect Apparition". Wracajac do nazwy "Idiot Peak", zostanie ona zapewne oficjalnie przyjeta. Wspomniane przy "Ukrainie" dyrektywy UIAA nie obejmuja Alaski ani gor dawnego ZSRR, gdzie w tworzeniu nazw panowaly od dawna szczegolne zwyczaje.
Dwa razy Kichatna Spire
Chad Kellog byl na naszych lamach wspominany jako amerykanski sky runner, rekordzista szybkosci wejsc m.in. na Denali (2003) i Mount Rainier (2004). W lipcu biezacego roku (2005) wraz z partnerem Joe Puryearem poprowadzil nowa, 20-wyciagowa droge poludniowo-wschodnia sciana Kichatna Spire (8985 st., 2739 m). Droga oceniona na 5.10 A2 zmierza prosto na glowny wierzcholek. Cala petla -- w gore i w dol -- zajela dwojce 25 1/2 godziny. Wczesniej, w dniu 1 maja, Sean Isaac, Rob Owens i Robert Strong przeszli nowa droga polnocno-zachodnia sciane tego szczytu. 13-wyciagowa (700 m) droge nazwali "The Voice of Unreason" a jej trudnosci zawarli w skomplikowanej formule ED2 M7 A1WI5. Tura w obie strony zamknela sie w 25 godzinach. Kichatna Spire (zdjecie) bywa nazywana "najtrudniejszym szczytem Ameryki Polnocnej" (North America's hardest mountain).
Charakusa Valley
"Panorama" DAV 5/05 zamieszcza na s.8 wiadomosc o sukcesach wyprawy przyszlej kadry wyprawowej DAV w Dolinie Charakusa w Karakorum. Dokonano m.in. wejscia na 6-tysieczny Sulo, 8 uczestnikow weszlo na Drifike (6447 m), kilka zespolow przeszlo droge angielska na Nasser Peak (6200 m, VI+). Probe na filarze K7 (6973 m) trzeba bylo przerwac po 8 wyciagach z powodu niepogody. 8 sierpnia mlodzi alpinisci wrocili do kraju.
Nieco pozniej w tym samym rejonie zalozyla baze (4350 m) inna wyprawa DAV. W jej sklad wchodzili doswiadczeni wspinacze, Szwajcarzy Urs Stocker i Cedric Hahlen oraz Niemcy Rainer Treppte i Hans Mitterer. Plan wejscia na dziewiczy K7 West upadl wobec braku zgody wladz pakistanskich. Mimo bardzo zlej pogody udalo sie zrealizowac kilka ladnych wejsc. W dniach 26--27 lipca Hahlen i Mitterer przeszli efektowny filar poludniowy szczytu Farol (6370 m -- zdjecie), byc moze dziewiczego. 500-metrowej wysokosci skalna czesc filara wymagala trudnej wspinaczki, takze mikstowej. Po 19 godzinach wspinania zabiwakowali na wysokosci 6050 m, by rano nastepnego dnia w ciezkim sniegu dobrnac do nieodleglego szczytu Farola Srodkowego (ok. 6350 m). 29 lipca Treppte i Stocker przeniesli material na wysokosc 5000 m pod imponujacy 1000-metrowy filar centralny K7, niestety pogoda zepsula sie na cale 3 tygodnie. Rzadkie przeblyski slonca pozwalaly na krotsze powtorzenia. Przebyto cudowna droge angielska na Naysser Brakk, Mitterer przeszedl samotnie kuluar Beatrice (5915 m), powtorzono tez jedna z drog w Asteroid Valley. Dwojka na filarze K7 walczyla z ciezkimi warunkami i trudnosciami drogi, okazalo sie tez, iz duze odcinki skalne wymagaja trudnej hakowki (A3), co bylo sprzeczne ze sportowymi zalozeniami wyprawy. Trzeba sie bylo wycofac. Na koniec pobytu, w polowie sierpnia, Hans Mitterer dolaczyl do kanadyjskiej dwojki Steve Swenson i Rafal Slawinski z zamiarem przejscia zachodniej sciany szczytu Hassina (6350 m), wznoszacego sie w grani miedzy K6 i Link Sar. Stromy lod i mikst, poprzedzielane polami snieznymi, doprowadzily ich do biwaku na wysokosci 5500 m. Rano zaspali i po kilkunastu dalszych wyciagach pieknego mikstu doszli do wysokosci 6100 m, by stwierdzic, ze zrobilo sie zbyt pozno, aby bezpiecznie dotrzec do szczytu. Z zalem oglosili odwrot. 19 sierpnia wyprawa opuscila baze. Pisze Urs Stocker: "Rejon wokol K7 jest prawdziwym rajem dla wspinaczy skalnych. Stercza tu niezliczone szczyty z ogromnym potencjalem nowych drog."
Nad dolina Nangmah
Bodziu Kowalski zwrocil nam uwage na informacje z 9 pazdziernika w serwisie Klubu Wysokogorskiego w Katowicach www.kw.katowice.pl; o nowej polskiej drodze w skalnym Karakorum, w obramieniu doliny Nangmah, podchodzacej pod K6 i Kapure od poludniowego zachodu i przez grzbiet sasiadujacej z Dolina Charakusy. Droge -- o trudnosciach VII UIAA -- poprowadzili Jan Kuczera (z KW Katowice) i Tomasz Polok zachodnim filarem Changi Tower (ok. 5300 m). "Wspinanie cechuje sie slaba, czasami bardzo slaba asekuracja w niepewnej skale, jaka stanowi tutaj mocno zwietrzaly granit" -- mowi Jan Kuczera. Uwage zwraca sposob, w jakim dokonano przejscia: stylem alpejskim, OS, w 11 godzin.
Skalne drogi w Turcji
Trzej znani wloscy wspinacze -- Maurizio Oviglia, Rolando Larcher i Michele Paissan w poszukiwaniu ladnej skaly wybrali sie w tureckie pasmo Ala Daglar w Anatolii Poludniowej. W trakcie krotkiego rekonesansu zdecydowali sie na dwa cele. Z bazy 2900 m w ciagu 10 dni obrobili droge na 650-metrowej, czysto skalnej wschodniej zerwie Demirkazika (3756 m). 17 lipca przeszli calosc, juz czysto klasycznie. Droge nazwali "Uc Muz" i ocenili na 8a max -- 7b obligatoryjnie. Jako druga, przeszli droge na wschodniej scianie oryginalnej iglicy Farmakaya (2880 m), nazwana "Mezza Luna Nascende". Sciana byla wyraznie nizsza (270 m) i trudnosci nieco nizsze: 7c, 7a+ obligatoryjnie. Sadza oni, ze nie bylo to pierwsze przejscie, lecz pierwsze powtorzenie drogi francuskiej. Wspinaczka na obu drogach byla bardzo ladna a rejon zasluguje na uwage amatorow skalnych scian.
Czas sprinterow
Mamy wejscia wysokosciowe stylem alpejskim, wejscia bez sprzetu tlenowego, od 23 sierpnia mamy tez wejscia sprinterskie. W dniu tym skialpinisci niemieccy Benedikt Bohm (28) i Sebastian Haag (27) oraz przewodnik alpejski Matthias Robl (35) dokonali rewelacyjnego wyczynu wytrzymalosciowego: weszli na siedmiotysiecznik Mustagh Ata z bazy i z powrotem w 10 godzin i 41 minut. Wejscie wymagalo pokonania odleglosci kilku kilometrow i 3100 m deniwelacji, normalnie zajmuje ono zespolom 4 dni, dotychczasowe rekordy zamykaly sie w 2 dniach. Sportowcy niemieccy -- czlonkowie kadry narodowej "Skibergsteigen" -- wyruszyli z bazy (4450 m) o godz. 4, szczyt (7546 m) osiagneli o 13.25, do bazy zjechali w godzine i kwadrans, meldujac sie na dole o 14.41. Panowalo dotkliwe zimno, w gornych partiach termometr wskazywal temperature -35 stopni. Rekord zostal ustanowiony nie przypadkiem, lecz w wyniku starannego przygotowania programowego, treningowego i sprzetowego. Wyposazenie zostalo drobiazgowo obmyslane pod katem maksymalnej redukcji wagi. Aklimatyzacja nie stanowila wielkiego problemu, gdyz klopoty z nia zaczynaja sie po pewnym, dluzszym niz dzien czasie. Masyw Mustagh Ata znajduje sie w Chinach, a geografowie nie sa zdecydowani, czy zaliczac go do Kun Lunu, czy do Pamiru Wschodniego.
Jozef Nyka
24.10.2005 KANG GURU - 18 OFIAR LAWINY 10/2005 (54)
W "Taterniku" 1/2005 (s.36--37) Janusz Kurczab zestawil liste kilku najwiekszych tragedii lawinowych zwiazanych z uprawianiem himalaizmu. W dwoch przypadkach liczba ofiar siega 16 i 17. W tych dniach lista ta powieksza sie o kolejna powazna pozycje: w wyniku wielkich opadow sniegu, w dniu 20 pazdziernika na oboz bazowy pod szczytem "prawie siedmiotysiecznika" Kang Guru (zdjecie) zeszla lawina, w ktorej zycie stracilo 7 alpinistow francuskich i 11 Nepalczykow. Jak podaje "Nepal News", czterej tragarze, ktorzy w momencie tragedii bawili poza namiotami, ocaleli. Z powodu szalejacej zawieruchy, ratownicy nepalscy z Himalayan Rescue Association (HRA) dotarli na miejsce tragedii dopiero w niedziele 23 pazdziernika. Trzech ocalalych Szerpow przerzucono do Pokhary, czwarty wlaczyl sie do akcji poszukiwawczej, utrudnionej z uwagi na niepogode. Wladze francuskie zareagowaly niezwlocznie: do Nepalu wyslano specjaliste z peletonu zandarmerii wysokogorskiej w Chamonix, zaoferowano tez dalsza pomoc. Szczegolow z Manangu jest na razie niewiele, chodzi bowiem o rejon raczej trudno dostepny. Tymczasem burze sniezne i wielkie opady (grubosc pokrywy snieznej w dolinach przekracza metr) uwiezily w roznych zakatkach Himalajow dziesiatki a moze setki turystow, ktorzy czekaja na ewakuacje helikopterowa. Tragiczna wyprawa francuska kierowal profesor ENSA i doswiadczony alpinista, Daniel Stolzenberg (60), w jej skladzie byli tak znakomici wspinacze, jak Bruno Chardin, Bernard Constantin czy Gregory Flematti. Stolzenberg byl szereg lat prezesem Syndykatu Guidow, razem z nim zginela tez jego zona Marie-Odile. Francuskie doniesienia agencyjne o tragedii przekazal nam kol. Bohdan Witwicki -- dziekujemy.
Kang Guru (6981 m) dawniej wystepowal z wysokoscia 7010 m, tyle tez daja mu dzisiejsze prospekty agencji trekkingowych. Pierwsi weszli na jego szczyt Niemcy w r. 1955. W gorach Azji Srodkowej najwieksza jak dotad tragedia lawinowa zwiazana z uprawianiem alpinizmu wydarzyla sie 13 lipca 1990 r. na zboczu Piku Lenina -- smierc poniosly 43 osoby z kilku krajow. Przyczyna zejscia lawiny byl tam wstrzas tektoniczny, a opis zdarzenia ukazal sie w "Taterniku-Biuletynie" 3/1990 s.1--2. (jn)
24.10.2005 CZLOWIEK Z LODU 10/2005 (54)
Przed kilkoma dniami, w polowie pazdziernika, dwaj alpinisci planujacy wspinaczki kuluarami lodowymi Mount Mendel w odludziach polnocno-wschodniego skraju Kings Canyon National Park dokonali zaskakujacego odkrycia: na niewielkim Mendel Glacier (mapka) znalezli cialo ludzkie gleboko wmarzniete w lod. Wystajace z lodu ramie i gorna partia plecow pozwolily wstepnie ustalic, ze chodzi o zwloki lotnika z nieotwartym spadochronem, noszacym napis U.S. Army Air Corps. Przywolani ratownicy i eksperci probuja wydobyc ofiare z lodu -- jest niemal pewne, ze chodzi o weterana II wojny swiatowej. W tamte lata w California's Central Valley istnialy wojskowe osrodki szkoleniowe sil powietrznych, z ktorych dokonywano lotow treningowych nad Sierra Nevada. Czeste byly przy tym zaginiecia malo doskonalych i nierzadko slabo pilotowanych maszyn. Podejrzewa sie, ze odnaleziony lotnik zginal w wypadku w r. 1942, chociaz fakt, ze spadochron jest jedwabny, wskazywalby na nieco wczesniejsze lata -- 1940 albo 1941, kiedy to japonski jedwab zastapiono tworzywem sztucznym. Jest nadzieja, ze w kieszeniach ofiary uda sie znalezc dokument, ktory pozwoli na jej identyfikacje, ze wzgledu na dobre zachowanie sie ciala, latwe tez bedzie odczytanie kodu DNA. "Mozna sobie wyobrazic wzruszenie rodziny -- mowia ratownicy -- kiedy po 60 latach otrzyma pierscionek, portfel lub chocby skarpetki zaginionego krewnego." Obszerny opis znaleziska przynosi "San Francisco Chronicle" z 20 pazdziernika 2005.
Nie podano, czy pojawienie sie zwlok lotnika ma zwiazek z ogolnym topnieniem lodowcow, w kazdym razie jest to bardzo prawdopodobne. W Alpach ciala poleglych zolnierzy wciaz jeszcze znajdowane sa w lodach na linii frontu z lat pierwszej wojny swiatowej, czyli sprzed 90 lat. W zeszlym roku lodowiec Cevedale w grupie Ortlera wyrzucil zwloki 3 zolnierzy austriackich poleglych na wysokosci 3000 m. Dzieki zachowanym przy nich drobiazgom udalo sie ustalic o jaka formacje i jaka bitwe chodzilo. Najbardziej sensacyjnym i cennym dla nauki znaleziskiem tego typu byla dobrze zachowana mumia czlowieka sprzed 5000 lat w Alpach Otztalskich -- po wielostronnych drobiazgowych badaniach eksponowana obecnie w muzeum w Bolzano.
24.10.2005 ZADUSZKI 10/2005 (54)
Z okazji Dnia Zadusznego spotkamy sie na cmentarzach przy grobach naszych gorskich przyjaciol. Na Slowacji uroczystosci zaduszkowe ("Pietna spomienka") odbeda sie 29 pazdziernika o godz. 10 na Cmentarzu Symbolicznym pod Osterwa. W Malej Fatrze podobne spotkanie poswiecone pamieci o ofiarach gorskich nieszczesc odbedzie sie na tamtejszym cmentarzyku 30 pazdziernika o godz. 14.
20.10.2005 JAN JUNGER 10/2005 (54)
[Jan Junger]
W wydanej w r. 1971 ksiazce Messnera, Rudatisa i Varalego "Sesto grado" (niem. wydanie "Die Extremen") zamieszczono zdjecia trojga Polakow: jednym z nich jest (na s.136) Jan Junger, we Wloszech pamietany jako wspolautor pierwszych ekstremalnych drog w Dolomitach Bellunskich. Na Slasku nalezal do popularniejszych postaci klubowych. Nalezal, gdyz nie ma go juz miedzy nami. Zmarl przed kilkoma dniami w katowickim szpitalu w wyniku dluzszej choroby serca. Mial 66 lat i znaczny dorobek wspinaczkowy w Tatrach, wystarczy wymienic nowa droge na poludniowej scianie Ciezkiej Turni (1964) czy "Okapy Jungera" na zachodniej scianie Koscielca (1967). Jego partnerzy z Ciezkiej Turni -- Krystyna Lipczynska i Henryk Horak -- cztery dni pozniej (11 sierpnia) zgineli na Galerii Gankowej, pozegnani w "Taterniku" 1/1966. Zyciorys Horaka napisali Janina i Jan Jungerowie. Poza Tatry Janek wyjechal po raz pierwszy w r. 1964 -- na zgrupowanie mlodych alpinistow UIAA w Austrii. Znakomity Helmut Wagner przyswajal nam technike lodowa na scianach Stubaier Alpen, potem zas (juz poza zgrupowaniem) byl Wilder Kaiser. W tym drugim Jan Junger przeszedl 26 sierpnia droge Dulfera na wschodniej scianie Fleischbanku (2187 m), a w dwa dni pozniej droge Wiessnera na poludniowo-wschodniej scianie. Zdjecie z Wilder Kaiser zamiescilismy kilka dni temu w naszej Gazetce Gorskiej (GG 09/05 z 30.09.2005) -- zegnajac Kazika Glazka. Dzis nie ma juz nikogo z siedzacej na szczycie Fleischbanku trojki. W r. 1965 Janek uczestniczyl w pierwszym przejsciu Wielkiego Zaciecia (Gran Diedro) polnocno-zachodniej sciany Schiary (20--23 sierpnia -- "Taternik" 1/66) -- to on prowadzil na slynnym, wywieszonym na 10 metrow i do tego zmurszalym okapie, biwakujac samotnie "z dusza na ramieniu" przy slabych hakach. W r. 1967 byla -- w wiekszym zespole -- szeroko komentowana we Wloszech przeszlo 1000-metrowa poludniowo-zachodnia sciana Cima del Burel (15--25 VIII -- "Taternik" 1/68), poprzedzona nowa droga srodkiem poludniowo-zachodniej sciany Cima della Busazza (4--5 VIII). W 1971 byl uczestnikiem wyprawy Furmanika w Andy Peruwianskie ("Taternik" 1/72). W Cordillera Raura dokonal I wejscia grania polnocna na Canevaro (5322 m) i nowa droga srodkiem polnocnej sciany Mata Paloma Norte (5307 m). W dniu 9 lipca na szczycie Chopicalqui ustanowil swoj zyciowy rekord wysokosci: 6400 m. Pod koniec wyprawy wszedl na wulkan Chachani (6084 m) nad miastem Arequipa. Wspinal sie lekko i plynnie, jakby nie odczuwal trudnosci. Uczestniczyl w zyciu Klubu Wysokogorskiego w Katowicach, pokazywal sie w skalkach i w Tatrach, bywal na zlotach seniorow. W srode 19 pazdziernika zostal pochowany na cmentarzu w Katowicach-Giszowcu. W smutnej uroczystosci uczestniczyl Wojtek Dzik: "Bylo bardzo duzo ludzi -- mowi -- tak z branzy gorniczej (pracowal w gornictwie), jak i ze swiata wspinaczkowego. Przy mogile zgromadzila sie niemal cala starsza generacja klubowa Slaska. Zona Janka wszystkim serdecznie podziekowala za udzial w pogrzebie. Janek urodzil sie 19 lutego 1939 roku, zmarl 17 pazdziernika 2005." We wspomnianej na wstepie ksiazce Messnera i towarzyszy, zdjecie Jana Jungera sasiaduje z podobizna co dopiero pozegnanego Lucien Berardiniego (GG 10/05 z 17.10.2005). W zyciu nie spotkali sie nigdy, ale dziwnym trafem razem wedruja do niebieskich wrot.
Jozef Nyka
17.10.2005 LUCIEN BERARDINI 10/2005 (54)
W paryskim szpitalu zmarl po ciezkiej chorobie slynny alpinista francuski lat piecdziesiatych, rysownik z zawodu, Lucien Berardini (zdjecie). "Postac niezwykle barwna, kipiaca witalnoscia, czlowiek znany z talentow wspinaczkowych ale takze jako pelen pomyslow kpiarz i kawalarz" -- pisal o nim "Vertical" w swoim setnym numerze. Urodzil sie w r. 1930, spotkania ze skala zaczal jako 12-latek, robiac wejscia w Fontainebleau, gdzie wspinal sie az po ostatnie lata zycia. Swiatowa slawe osiagnal w r. 1952 jako czlonek czworki, ktora rozwiazala problem 900-metrowej zachodniej sciany Petit Dru, droga uwazana za jeden z kamieni milowych alpinizmu (polskie powtorzenie latem 1957 r.). Robil liczne wczesne powtorzenia wielkich drog alpejskich, takich jak Filar Walkera (1952 -- pierwsze przejscie jednodniowe), wschodnia sciana Grand Capucin (1953), poludniowa sciana Torre Trieste (1958), Filar Bonattiego na Petit Dru (1961), polnocno-zachodnia sciana Torre Su Alto (1961), direttissima Torre Grande di Lavaredo (1961). Ma tez w dorobku serie pierwszych wejsc w Vercors i w masywie Mont Blanc (w tym polnocna sciane Grand Capucin, 1956). Oprocz Alp, byly oczywiscie gory swiata. W r. 1954 wraz z piecioma alpejskimi przyjaciolmi dokonal pionierskiego przejscia poludniowej sciany Aconcagua -- oprocz niego zespol tworzyli: Adrien Dagory, Guy Poulet, Robert Paragot, Edmond Denis i Pierre Leseur. Na ich drodze pierwsza Polka i pierwsza Europejka byla w r. 1986 Wanda Rutkiewicz. W r. 1966 wraz z Paragotem (zdjecie) i piecioma innymi kolegami rozwiazal glosny problem polnocnej sciany Huascaranu. W r. 1971 nalezal do najaktywniejszych wspinaczy wyprawy na zachodni filar Makalu, gdzie nadto zrealizowal nagradzany 40-minutowy film "Makalu Pilier Ouest 1971". Berardini byl tez dzialaczem organizacyjnym, przez kilka lat prezesem FFME. Jako zapalony skalkowiec i jeden z pionierow boulderingu ("bloqueur"), kibicowal zawodom wspinaczkowym, uczestniczyl tez w imprezach sportowych -- jako wspinacz-legenda, wreczajac mlodym zwyciezcom nagrody i puchary. Przez 20 lat tworzyl ambitna dwojke z Robertem Paragotem, o czym obaj opowiedzieli w ksiazce"Vingt ans de cordee" (Flammarion 1974, z przedmowa Lucien Deviesa -- okladki). Ukochana Aconcague odwiedzil jeszcze w r. 1997 majac lat 67. Wsrod pamiatek w schronisku na Plaza de Mulas sa damskie majtki, na ktorych "Lulu Berardini" wypisal daty swoich wejsc na ten szczyt: 24 II 1954 Face Sud; 25 I 1995 v. normale; 22 I 1997 v. normale. Ale kochany Lulu -- jak dlugo mozna zartowac? W srode 19 pazdziernika Twoj pogrzeb na cmentarzu w Chamonix, na ktorym znalazlo spokoj wieczny tylu Twoich partnerow i przyjaciol. (Jozef Nyka)
15.10.2005 EVEREST NIZSZY? 10/2005 (54)
10 pazdziernika radio i tv podaly jako sensacje wiadomosc o tym, ze najwyzszy szczyt swiata jest o kilka metrow nizszy, anizeli kota 8848 m znana z wiekszosci map. Do ustalenia tego doszli naukowcy chinscy, ktorzy wiosna zorganizowali duza i nowoczesnie wyposazona wyprawe badawcza. Prawde mowiac, nie jest to wielka sensacja: za naszej pamieci wszystkie wazniejsze szczyty swiata zmienialy wysokosc, niektore po kilka, a nawet kilkanascie razy. W polowie lat piecdziesiatych "obnizyl" sie Gierlach -- z dawnych 2663 m (dokladnie 2662,6 m) spadl do 2655 czy 2654 m (na najnowszych mapach slowackich 2654,2 m). Wiele razy rewidowano wysokosc Mont Blanc -- o prowadzonych obecnie cyklicznych (co dwa lata) pomiarach jego czubka pisalismy m.in. w "Glosie Seniora" GS 09/03 i GS 10/03. Problemy stwarza tu pokrywa lodowa, ktorej topnienie w latach 2001--2003 (a szczegolnie podczas upalnego lata 2003) obnizylo szczyt o az 2 m. Z wierzcholkami lodowymi bywaja tez inne klopoty: kilkanascie lat temu oberwanie sie czubka Mount Cook, zmniejszylo slynna gore nowozelandzka o cale 10 m. W r. 1934 Polacy wchodzili na andyjska Aconcague jako na 7-tysiecznik (7021, 7030 m, nawet 7135 m). W r. 1959 szczyt "spadl" ostatecznie do klasy wysokich 6-tysiecznikow: 6959,7 m. W r. 1989 ekipa wloska pod dyrekcja Francesco Santona przeprowadzila "triangulacje" satelitarna i w jej wyniku przyjela dla Aconcagua kote 6962 m a dla Ojos del Salado rowno 6900 m. Nowa wysokosc pierwszego szczytu Ameryki roznila sie o zaledwie 2,3 m plus w stosunku do wczesniejszej. W Azji w latach 60. najwyzszy szczyt owczesnego ZSRR, Pik Kommunizma, okazal sie o 12 m nizszy od koty oficjalnej: bardziej precyzyjne pomiary pozwolily ustalic, ze liczy on nie 7495 m lecz "tylko" 7483 m. Wladze postanowily nie ruszac map, aby nie macic w glowach czytelnikom. Sprawa wynurzyla sie jednak przy jednoczesnych wejsciach Polek na mniej wiecej jednakowo wysokie Noszak i Pik Kommunizma, kiedy te metry niespodzianie nabraly znaczenia miernika w rywalizacji sportowej. Podobnie jak Rosjanie, postapili Amerykanie ze swoim Mount McKinleyem. W czerwcu 1989 r. ekipa specjalistow wyniosla na czubek odbiornik GPS -- z odczytow wyniklo, ze szczyt jest o 14 stop nizszy, niz to wykalkulowano z naziemnych pomiarow triangulacyjnych. Niewielka zmiane i tutaj postanowiono zignorowac.
Mount Everest zostal zdumiewajaco dokladnie pomierzony w polowie XIX wieku (8840 m), a nowo wyliczona w r. 1954 wysokosc 8848 utrzymala sie jako oficjalna przez pol wieku, wlasciwie do dzis, choc probowali ja zrewidowac Chinczycy, wiosna 1975 instalujac w tym celu swoj slynny sygnal geodezyjny. Natomiast intensywne majstrowanie zaczelo sie na szczytach swiata wraz z pojawieniem sie nowych narzedzi pomiarowych, przede wszystkim GPS. Kazdy osrodek badawczy staral sie wtracic swoje trzy grosze. W r.1980 US Geological Survey zdegradowala do 4897 m najwyzszy szczyt Antarktydy, Mount Vinson, przez 20 lat uchodzacy za pieciotysiecznik (5140 m). Chinski Ulugh Muztagh w wyniku podobnej rewizji zmalal az o 737 m -- do 6987 m. Geodezja satelitarna stawiala wtedy pierwsze kroki i nie wiadomo, jak dalece wiarygodne sa te jej owczesne ustalenia, dzis powszechnie przyjete. Nie brakowalo tez medialnych burz. W r. 1986 prasa podala, ze prof. George Wallerstein z Waszyngtonu uzyskal dla K2 wysokosc 8859 m, co oznaczalo, ze szczyt ten jest wyzszy od Everestu (szczegoly "Taternik" 1/87 s.1). To oznaczalo wysokosciowa rewolucje, gdyz razem z K2 mialy awansowac inne szczyty Karakorum. Sprawa zajal sie prof. Ardito Desio, ktory w r. 1987 przygotowal wyprawe weryfikacyjna. Pomierzyla ona K2 z Concordii (zdjecie) i Everest z Rongbuku, uzyskujac koty 8616 i 8872 m, a wiec wcale nie odlegle od tradycyjnych. Przy okazji zmierzono tez Broad Peak (8060 m) i Gasherbrum IV (7929 m). Z przebiegu wyprawy dokument filmowy stworzyl Kurt Diemberger. Konkurencyjne prace przeprowadzil w r. 1992 inicjator i glowny tworca nowej mapy Everestu, Amerykanin Bradford Washburn, ktory uzyskal wynik 8882 m (przy opracowywaniu obu wydan mapy postanowiono pozostac przy oficjalnej kocie 8848 m). W trzy lata pozniej (1993) prof. Giorgio Poretti z Wloch zblizyl sie do obecnie lansowanej wartosci. W r. 1999 Brad Washburn zorganizowal kolejny pomiar z wynikiem 8850 m, co zatwierdzila National Geographic Society, dodajac w komentarzu, ze bedzie to liczba latwiejsza do zapamietania.
Tegoroczne prace naukowcow chinskich z Panstwowego Biura Pomiarow i Kartografii wiazaly sie z duzymi nakladami i zaangazowaniem skomplikowanych technik -- nowoscia bylo odliczenie zmieniajacej grubosc czapki lodowej, wienczacej sam wierzcholek czubka Ziemi (pamietamy lata, kiedy chinski czworonog byl widoczny caly, i inne, kiedy pograzal sie w lodzie po sam koniuszek). Chinscy alpinisci i naukowcy weszli na szczyt 22 maja 2005. Zainstalowana przez nich aparatura GPS zbierala dane od 1 do 10 czerwca, takze odnosnie warunkow pogodowych. Dokladnie zmierzono grubosc czapy lodowej i wartosc te odjeto od uzyskanego wyniku. Okazalo sie, ze skalny wierzcholek Everestu znajduje sie na wysokosci 8844,43 m (z bledem w granicach 21 cm). Grubosci lodu nie podano, ale widac z tego, ze dawniejsze pomiary tradycyjnymi metodami i z wartoscia "brutto" byly -- zwazywszy wielkosc masywu Everestu -- wystarczajaco dokladne. A juz prawdziwy podziw i szacunek musi budzic praca surveyerow z polowy XIX wieku (Everest w latach 1849-52), namierzajacych sie z bardzo duzych odleglosci (do 200 km) i nie dysponujacych tablicami korekcyjnymi, np. jesli idzie o refrakcje swiatla. Pisza o tym w swoim dziele Z. Kowalewski i J. Kurczab na s.27, 75 i innych.
Ale nowinkami pomiarowymi nie nalezy sie zbytnio przejmowac, taniec geodezyjny trwa i bedzie trwal nadal, a w ostatnich latach zmian jest tyle, ze mapy swiata nalezaloby korygowac co roku. Zreszta, osiagane wyniki zalezne sa nie tylko od uzyskanych odczytow, lecz takze od roznych teoretycznych zalozen, przy GPS m.in. takich, jak geoida czyli idealna powierzchnia kuli ziemskiej. Podawane przez kolejne ekipy koncowki centymetrowe kot smiesza tak samo, jak metry kwadratowe przy powierzchni Morskiego Oka, przy ktorym watpliwosci siegaja calego hektara. (Jozef Nyka)
13.10.2005 RAZEM MLODZI (I STARSI) PRZYJACIELE 10/2005 (54)
XI Spotkanie GiA
Tegoroczne, juz jedenaste, Spotkanie Ludzi Gor i Alpinizmu odbylo sie w Ladku Zdroju w dniach od 23 do 25 wrzesnia 2005. Pogoda dopisala, a willa INA i jej otoczenie dobrze sie nadaly do naszych celow. Kierowniczka, p. Ewa Zadora, okazala sie sympatyczna osoba, Janusz Czermak (Hejszowina) zaplanowal i zorganizowal interesujace zawody wspinaczkowe i ufundowal niezle nagrody, beczki piwa nie wylaczajac, Edyta Szczepanska (Polartec) nakarmila wszystkich kielbasa i chlebem, zas Iwona Gasiorowska (Hestia) sypnela gadzecikami. Prelegenci nie przynudzali, szczyt zdobylismy, piwa sporo jeszcze zostalo... Jedna z atrakcji spotkania byly wspomniane zawody wspinaczkowe -- tym razem pomyslane dla amatorow, a nie dla ludzi wspinajacych sie sportowo czy profesjonalnie. Drogi byly latwe -- ok. IV w skali UIAA. Ze strony www.gia.alpinizm.pl bedzie mozna pobrac pamiatkowa zbiorowa fotografie (zobacz) w pelnej (oryginalnej) rozdzielczosci, z ktorej w prawie kazdym zakladzie fotograficznym da sie zrobic piekna odbitke na papierze. Wszystkim, ktorzy pojawili sie w Ladku Zdroju, serdecznie dziekuje za udzial i (widoczny na fotografii) dobry nastroj. Do zobaczenia za rok! Pozdrawiam.
Alek Lwow
Jubel w Rzedkowicach
Ukazywanie sie kolejnych tomow Wielkiej Encyklopedii Gor i Alpinizmu (WEGA) staje sie swietem w przenosni i doslownie. Wiosna ubieglego roku wydawca dziela, Stanislaw Pisarek, przyjmowal autorow i sympatykow w swojej "daczy" w Irzadzach, nieopodal Skalek Kroczyckich. Z okazji ukazania sie II tomu WEGA, zatytulowanego "Gory Azji" (omowienie m.in. w GS 07/05), redaktorzy i w zasadzie jedyni autorzy tego tomu -- Malgosia i Janek Kielkowscy -- wydali w sobote 1 pazdziernika przyjecie w pensjonacie Duski i Zbyszka Wachow w Rzedkowicach. Goscie licznie dopisali. Wymienie tylko skromna czesc nazwisk (nie wszystkich obecnych zreszta znalem): Krystyna Konopka (Kalifornia), Ela i Janusz Skorkowie, Zosia i Janusz Majerowie, Acka i Marek Lukaszewscy, Joasia i Grzesiek Chwolowie, Bozena i Michal Momatiukowie, Barbara Jankowska, Maciej Bernadt, Janusz Chalecki.
Nie dopisala tylko pogoda i w zwiazku z tym nie udalo sie rozapalic ogniska. Ale i tak nie obylo sie bez choralnych spiewow -- od "Hercegowiny", przez "Javorine" do "Pieczory", a nizej podpisany obudzil sie nastepnego dnia z potezna chrypa.
Janusz Kurczab
"Odwrot" (i nie tylko) w Bialej Baszcie
W piatkowy wieczor 7 pazdziernika goscilismy w Klubie Wysokogorskim Trojmiasto Jerzego Surdela, swietnego rezysera filmowego, alpiniste, uczestnika wielu wyprawy wysokogorskich. Tylko nieliczni pamietaja, ze byl on pierwszym z krajowych Polakow szturmujacych Everest -- w r. 1971 w ramach wielkiej miedzynarodowej wyprawy, kierowanej przez Normana Dyhrenfurtha (reprodukujemy pamiatkowa kartke z bazy). Na poczatku spotkania Jurek zaprezentowal nam trzy swoje filmy: "Odwrot", "Akcje" i "Zime 8250". Po projekcji, ktora spotkala sie z wielkim zainteresowaniem, obejrzelismy przezrocza, pokazujace "od kuchni" przebieg realizacji filmow tatrzanskich, przy ktorych zaangazowana byla nawet Wanda Rutkiewicz. Niezwykle wrazenie zrobily na nas zdjecia z zimowej wyprawy na Lhotse w 1974 roku. Po raz pierwszy pokazane zostaly publicznie diapozytywy dokumentujace przebieg tragedii Staszka Latally. Przez 31 lat Jurek trzymal te przezrocza w szufladzie, a to m.in. na prosbe Andrzeja Zawady, ktory uwazal, ze przez co najmniej 10 lat nie powinny one byc ujawniane.
Widocznie atmosfera w "Bialej Baszcie", siedzibie Klubu, sprzyjala zwierzeniom, gdyz Jurek pokazal nam rowniez bardzo osobista prezentacje multimedialna, obrazujaca Jego barwne, intensywne zycie na wszystkich kontynentach swiata. Byl to zarazem niezwykle profesjonalnie zrobiony pokaz, ktory wszystkim bardzo sie podobal.
Po spotkaniu klubowym przemiescilismy sie wszyscy na Wyspe Spichrzow, do kultowej zeglarskiej tawerny "Zejman", gdzie do pozna w nocy toczyly sie mniej oficjalne rozmowy o gorach, filmach, marzeniach i nie tylko....
Michal Kochanczyk
Lojanci lat siedemdziesiatych -- Spotkanie
W dniach od 7 do 9 pazdziernika 2005 spotkalismy sie w "Mekce" wspinaczkowej lat siedemdziesiatych, tzn. nad Morskim Okiem. Zjechalo sie przeszlo 90 osob. Przybyli ci, ktorzy mogli, ci, ktorzy tesknia do gor i ktorzy kochaja wspolna zabawe. Pogode zamowilismy wspaniala -- blekit, slonce, w nocy gwiazdy. Kolory jesienne podziwialismy w pelnej krasie. Chodzilismy na spacery blisko i do sasiednich dolin, odwiedzajac znane i nieznane zakatki (zdjecie 1, zdjecie 2). Niektorzy wspinali sie z pelnym rynsztunkiem. Zapowiadane wejscie na Zabi Wyzni udalo sie, jednak nasi ludzie wola chodzic wlasnymi sciezkami, byly wiec wejscia na Zadniego Mnicha, oczywiscie Mnicha, ale takze Wysoka, Niznie Rysy od Dolinki Spadowej, Mieguszowiecki grania. W sobote wieczorem rozpoczela sie glowna impreza. Czesc kosztow wzieli na siebie sponsorzy -- Janusz Majer zafundowal wspaniale czerwone wino, Andrzej Mierzejewski pokryl inne koszty, Jan Slupski i Aleksander Rokita pomysleli o winie na wieczor piatkowy. Poza tym Jan Slupski niestrudzenie prowadzi bardzo solidnie dokumentacje wszystkich Spotkan Lojantow i co roku rozdaje zdjecia z poprzednich imprez. Ze wzgledu na absolutnie wyjatkowe kontakty srodowiska wspinaczkowego z rodzina Lapinskich, uczcilismy 60. rocznice objecia przez Dziunie i Czeslawa schroniska. Marysia otrzymala obraz (zdjecie) z podpisami obecnych, sama zas postawila nam beczke piwa i zakaski. Poniewaz impreza po raz kolejny wypadla w wybory prezydenckie, wybralismy sobie naszego "prezydenta" w osobie Michala Gabryela -- w wyborach "demokratycznych" i w pelni "uczciwych". Szampanska zabawa trwala do rana. Niestety naplywajaca rwaca fala turystow wyparla nas rano ze schroniska -- czesc poszla jeszcze w gory, wiekszosc zaczela schodzic. Reprodukowane zdjecia sa autorstwa Witka Fedorowicza (zdjecie).
Umawiamy sie za rok w dniach 6--8 pazdziernika. Zapraszam wszystkich -- tych, ktorzy jezdza co roku, tych, co plan pracy dostosowuja do terminu spotkania, tych, co przyjezdzaja, gdy dziura w zajeciach pokryje sie z naszym terminem, tych, co przyjezdzaja czasami i wreszcie tych, co raz zechca zobaczyc, jak to wyglada. Chce jeszcze przy okazji zwrocic sie do tych osob, do ktorych imienne zaproszenia nie dotarly. Prosze wziac pod uwage moje mozliwosci: nikt nie posiada kartoteki Lojantow. Adresy zdobywalam kanalami prywatnymi -- jest to sposob bardzo niedoskonaly. W kazdym razie tych niezaproszonych zapraszam przede wszystkim.
Do zobaczenia 6 pazdziernika 2006 roku.
Elzbieta Fijalkowska
11.10.2005 SKARBY ZE STARYCH ALBUMOW 10/2005 (54)
Z fototeki Kazia Glazka
WALNY ZJAZD 1989
Wojtek Dzik przypomnial w swym wspomnieniu spoleczna sluzbe fotograficzna Kazimierza Glazka, z ktorego pasji wielu z nas korzystalo. Podczas pamietnego Zjazdu Stulecia PZA w Krakowie przekazal on nam do naszego kacika starej fotografii pliczek pamiatkowych zdjec z Walnego Zjazdu PZA w dniach 27--29 pazdziernika 1989 roku, dedykowanego polwieczu wejscia na Nanda Devi Wschodnia. Zjazd odbyl sie w Zakopanem, w sali Urzedu Miasta i Gminy, noclegi zarezerwowano w hotelu "Imperial", obradom przewodniczyl Leszek Dumnicki, wspierany przez Zdzislawa Kozlowskiego. Honorowym gosciem byl redaktor American Alpine Journal, Adams H. Carter. Wyglosil on barwna i pelna humoru pogadanke o zwycieskiej wyprawie brytyjsko-amerykanskiej na Nanda Devi glowna w r. 1936, w ktorej mial szczescie uczestniczyc jako najmlodszy z calej ekipy. Z glownym referatem historycznym wystapil Boleslaw Chwascinski, zas prezes Zwiazku, Andrzej Paczkowski referatem "Co dalej z PZA?" zagail dyskusje programowe. W trakcie obrad (zdjecie) Kazimierz Glazek wystapil z wnioskiem o posmiertne nadanie czlonkostw honorowych Andrzejowi Z. Heinrichowi, Eugeniuszowi Chrobakowi i Jerzemu Kukuczce -- Zjazd zaakceptowal Kukuczke, natomiast Chrobak i Heinrich zostali czlonkami honorowymi w r. 1992. Prezesem na nastepna kadencje pozostal Andrzej Paczkowski (zdjecie), sekretarzem generalnym -- Hanna Wiktorowska. Po zakonczeniu obrad nie zabraklo wspolnej fotografii -- w ostrym, mimo jesieni, zakopianskim sloncu (zdjecie).
Impreza odbyla sie 15 lat temu, nic dziwnego, ze szeregi owczesnej starszyzny klubowej (zdjecie) juz sie mocno przerzedzily, zreszta nie tylko starszyzny -- na zdjeciach sa przeciez niezyjacy juz Wanda Rutkiewicz, Zdzislaw Kozlowski, Piotr Mlotecki i inni. Od paru lat nie zyje tez Adams H. Carter, a od paru dni -- autor zdjec, Kazik Glazek. Tak bez litosci miazdzy nas kolo czasu...
09.10.2005 ZMARL KRZYSZTOF MOSSAKOWSKI 10/2005 (54)
Zle wiesci gonia jedna druga, po Tadeuszu Wojterze i Kazimierzu Glazku odszedl z naszego grona -- rowniez w sposob nagly -- Krzysztof Mossakowski. Przez kilkadziesiat lat mieszkal i pracowal w Austrii, duzo chodzil po Alpach, glownie turystycznie. W latach 50. wspinal sie w Tatrach, popularnosc w srodowisku przyniosla mu jednak praca w TPN na stanowisku lesniczego rewiru Morskie Oko i wspolgospodarza "Wanty". Drugim gospodarzem byl gajowy Antoni Sitarz. Byly to czasy, kiedy "Wanta" pelnila funkcje pomocniczego schroniska -- taternickiej gromadzie matkowala Basia Momatiukowa, a bliska granica umozliwiala wypady w rejon Doliny Bialej Wody. Na podlodze wielkiej izby nocowali pokotem m.in. Czesio Momatiuk, Zdzich Dziedzielewicz, Jurek Rudnicki Druciarz, Janek Dlugosz, Adam Szurek, Janek Podoski, Zygmunt Grabowski, Jasiek Surdel Kiszkant i wielu, wielu innych. Krzys zajmowal wielki pokoj na pietrze -- z duzym oknem na poludnie z najpiekniejszym w Polsce widokiem na Gierlach i Doline Bialej Wody. Chodzilismy z nim "za potok" na krotkie wspinaczki w cudowne, zarosniete limbami turnie Skorusniaka, w zleby i skalki Woloszyna, niekiedy w otoczenie Doliny Pieciu Stawow lub Morskiego Oka. Na zdjeciu z r. 1957 lub 58 Krzys Mossakowski wspina sie na Zamarlej Turni -- w trampkach (zdjecie) i modnym wowczas swetrze z owczej welny, made by Basia Momatiukowa. Ostatnio byl juz na emeryturze (mial 68 lub 69 lat), zmarl w snie po udanym wieczorze brydzowym. Pochowany zostanie w Austrii. (jn)
09.10.2005 PARE SLOW O KAZIKU GLAZKU 10/2005 (54)
W 1986 r. wraz z Kaziem uczestniczylem w wyprawie na Nanga Parbat (8125 m), mielismy wspolny namiot w bazie. Razem tez -- aby wypracowac fundusze na te wyprawe -- malowalismy szyb wyciagowy kopalni "Katowice". Bylo to tuz obok Uniwersytetu Slaskiego i czasem, kiedy na uczelni prowadzilem wyklad, przez okno widzialem Kazika wiszacego na wiezy i ocenialem, ile powierzchni pomalowal. Pod Nanga Parbat w okresach niepogody mielismy zawsze mase tematow do obgadania, a wreszcie zaczelismy pisac wspolna prace o wolnych algebrach Stone'a (trudny problem). Gdyby niepogody bylo wiecej, moze nawet bysmy ja napisali. A tak na dole bardzo krytycznie ocenilismy to, co powstalo powyzej 4000 m i zarzucilismy dalsze proby przejscia trudnosci "tym wariantem" (pozniej zrobil to ktos inny). Kazik mieszkal we Wroclawiu a potem w Zielonej Gorze, ale spotykalem go po dwa razy w roku na konferencjach "General Algebra" na Slowacji w lecie (czesto w Tatrach, takze Niskich, z czego w pelni robilismy uzytek) oraz "Zastosowania algebry" w Zakopanem (Tatry w zimie). Zwykle mieszkalismy razem i razem chodzilismy w gory, a na Slowacji bylismy mocnym punktem wieczornego spiewania slowackich piosenek. Kazio bardzo te piosenki lubil, wiec wieczory wokalne, ktorych byl inicjatorem, przed polnoca sie nie konczyly, budzac podziw i zazdrosc matematykow z Zachodu, ktorym taki folklor nie byl znany.
Kazik robil na konferencjach zdjecia, a przy okazji nastepnych spotkan rozdawal je zainteresowanym osobom. Byl w tym niezwykle sumienny i pamietal o potrzebie doreczania fotek nawet po latach. To samo dotyczylo zebran klubowych, walnych zjazdow PZA itp. W swiecie algebraikow byl bardzo znany, kontakty utrzymywal nie tylko z Zachodem, ale i Rosjanami. Bedac czlowiekiem bez pozy i napuszenia, cieszyl sie powszechna sympatia i zyczliwoscia. Ostatni raz widzialem sie z nim w koncu maja w Wiedniu na konferencji algebraicznej AAA70. Mieszkalismy razem w pokoiku Osterreichischer Alpenverein. Po zakonczeniu konferencji gospodarze zawiezli nas w Alpy, w niezbyt odlegly wapienny masyw Raxalpe, gdzie weszlismy na kilka szczytow. Kazik byl w bardzo dobrej formie (jak zreszta zawsze), co widac na wspolnym zdjeciu wykonanym przed schroniskiem Osterreichischer Touristenklub. Zal, ze nie spotkamy sie juz wiecej.
Wojciech Dzik
06.10.2005 PALE I MONTE ROSA 10/2005 (54)
Pale di San Martino 2005
W polowie lipca 2005 r. dosc niespodzianie znalazlem sie w grupie Dolomitow: Pale di San Martino. W czwartek zadzwonil Roman Goledowski: Moze wybralbys sie do Padwy na otwarcie centrum kultury im. Jana Pawla II? Mam tez klucze do apartamentu w San Martino di Castrozza, gdzie mozemy spedzic kilka dni. Jade swoim samochodem, ale musimy wyruszyc z Warszawy wczesnym rankiem, zeby przybyc do Padwy jeszcze tego samego dnia.
Na uroczystosc te miala wyjechac wieksza delegacja, ale cos sie komus pokrzyzowalo i Romanowi przypomniala sie moja skromna osoba. Wczesniej planowalem wyjazd w Dolomity z przyjaciolmi ze Slaska, traktowany jako zaprawa przed wypadem w masyw Monte Rosa, a moze nawet na nieodlegla stamtad Piekna i Niedostepna, moja Gore Marzen...Lepszy jednak wrobel....Tak wiec, wczesnym rankiem w niedziele przesiadlem sie na Ursynowie z wisniowego do srebrnego lanosa i wyruszylismy w droge. Z Krakowa trzeba bylo zabrac jeszcze dwie uczestniczki delegacji, po drodze padal deszcz, wiec w Padwie, po przejechaniu 1460 km, znalezlismy sie juz dobrze po polnocy.
Centrum kultury okazalo sie niewielkim gminnym domem kultury w miasteczku Riese Pio X, miejscu urodzin Piusa X, ktore kiedys odwiedzil nasz rodak-- papiez. Uroczystosc otwieral burmistrz miasteczka, przepasany ozdobna wstega, przedstawiciele szkoly w Sochaczewie -- jak sie okazalo -- blizniaczego miasta, odspiewali "Barke", oficjele miejscowi wyglosili przemowienia. Ja, wystepujac jako "prezydent polskich organizacji gorskich" (nie bylo szans na sprostowania), mialem opowiedziec o zwiazkach Jana Pawla II z gorami, ale do tego nie doszlo. Glowna postacia i atrakcja uroczystosci byl Piotr Adamczyk, bardzo we Wloszech popularny odtworca glownej roli dobrze przyjetego tu filmu "Karol". Przy okazji zgadalo sie, ze pan Piotr przechodzil szkolenie alpinistyczne na lodowcu i marzy o wejsciu na Matterhorn.
Ale mialo byc o Dolomitach. A zatem: Pale di San Martino, to najbardziej na poludnie wysunieta grupa Dolomitow, odlegla o okolo 30 km od Marmolady. Samo miasteczko, polozone na wysokosci 1450 m, jest bardzo mile, a widok wyrastajacych z dna doliny turni -- siegajacych 3000 m -- zapiera dech w piersiach, a w dodatku zmienia sie w zaleznosci od pory dnia. Niewiele jest tu zabytkow i starej zabudowy, bo w czasie I wojny swiatowej o tereny te toczyly sie ciezkie boje miedzy Wlochami i Austria. Jest kilka wyciagow narciarskich i dwie kolejki linowe.
Srodkowa czesc glownego gniazda gorskiego ma wyrazny charakter plaskowyzu , po wlosku "altopiano", obramowanego wieloma szczytami. Kolej linowa, majaca gorna stacje pod szczytem Cima della Rosetta na wysokosci 2740 m, znakomicie ulatwia dotarcie do odleglych nawet celow. Szlaki turystyczne sa bardzo dobrze oznakowane, a podawany czas przejsc dosc wysrubowany. Wiekszosc oznakowanych tras omija same szczyty, lecz kilka, w tym najwyzszy w calej grupie Cima di Vezzana (3192 m) oraz Monte Mulaz (2906 m) sa dla turystow dostepne.
Odbylismy z Romanem kilka ladnych wycieczek, a na zakonczenie przeszlismy dwie ferraty: Del Porton i Della Vecchia na Cima di Ball. Fajna zabawa z chodzeniem po pionowych scianach z pomoca stalowych klamer i lin, do ktorych mozna wpinac swoja ruchoma autoasekuracje. Pod warunkiem, ze jest ladna pogoda; zalamanie pogody, nie daj Boze oblodzenie, moze uczynic taka droge mniej przyjemna, a nawet niebezpieczna.
Monte Rosa
Na poczatku sierpnia 2005 r. przebywalem z Jackiem Krukowskim (SKT, UKA) w masywie Monte Rosa. W zalozeniu mialo to stanowic przygotowanie do proby wejscia na Matterhorn. Zanim zdolalismy wyruszyc z Warszawy doszla do nas smutna i nieoczekiwana wiadomosc o niewyjasnionej do konca smierci na Mont Blanc Zbyszka Studniarka, ktorego wczesniej nawet namawialem na wspolny wyjazd. W tej sytuacji Hania, obecna zona Jacka, a wczesniej zona Przemka Nowackiego, ktory w 1981 r. nie wrocil z wierzcholka Masherbruma w Karakorum, postawila Jackowi szlaban i o Matterhornie nie mozna bylo nawet wspomniec.
Do Alagna w dolinie Valsesia dotarlismy jednym skokiem z biwaku pod Zgorzelcem (ok. 1680 km z Warszawy). Samochod zostawilismy na bezplatnym parkingu, ktory w czwartek zamienia sie w plac targowy (samochod trzeba wczesniej usunac, jesli chce sie uniknac przymusowego wywiezienia go) i ostatnia kolejka ruszylismy do gory. Do Punta Indren na wysokosci 3260 m jedzie sie trzema etapami: nowoczesna gondola, wyciagiem krzeselkowym i zbudowanym w latach 60. wagonikiem. Gorna stacja tej ostatniej kolejki wyglada dosc podle, a ciekawostka techniczna jest jedna z podpor liny nosnej, usytuowana na wysokiej betonowej wiezy.
Zaraz po wyjsciu z kolejki zaczynaja sie pierwsze sniegi. Tego dnia bylismy zdolni dotrzec tylko do schroniska Rifugio Gnifetti, mieszczacego sie na skalnej grzedzie na wysokosci 3647 m. Schronisko mogace pomiescic 150 osob bylo pelne, co nam wcale nie przeszkadzalo, bo i tak planowalismy biwak. Na nasze szczescie byl jeszcze wolny niewielki "sniezny kojec" z resztkami snieznego murku, w ktorym ustawilismy nasz nowy super lekki (1,6 kg) namiocik chinski. Wszystko byloby dobrze, gdyby nie nocna nawalnica. Namiocik, kupiony za 30 zl, co prawda wytrzymal napor wiatru, ale okazalo sie, ze przez niezabezpieczone dolnym suwakiem wejscie dostalo sie do srodka sporo sniegu i rano nasze spiwory byly mokre. A do tego doszly efekty zbyt szybkiego "pokonania" wysokosci. Jakos sie jednak pozbieralismy i mimo wiatru ruszylismy do gory.
Celem naszym byla turnia skalna Balmenhorn (4167 m), na ktorej znajduje sie schron, czyli bivacco im. Felice Giordano. Schron ma przygotowane 6 miejsc do spania (przewaznie nocuje wiecej osob, rozkladajac sie na podlodze w czesci jadalnej), wyposazony jest w butle gazowe z kuchenka, a nawet ma oswietlenie elektryczne, wykorzystujace baterie sloneczne. Do Balmenhorn dojsc mozna kierujac sie na najbardziej popularny w rejonie szczyt -- Piramid Vincente lub podazajac szlakiem prowadzacym do schroniska Rifugio Margherita. Ten drugi jest bezpieczniejszy ze wzgledu na mniej liczne szczeliny. Ostatni odcinek drogi -- skalne spietrzenie turni -- pokonuje sie typowa ferrata, ktora jednak zamiast stalowych lin wyposazona jest w liny konopne, jakich uzywa sie chyba do cumowania statkow. Schron umocowany jest do skal kilka metrow ponizej szczytu, na ktorym stoi maszt-iglica i ogromna postac Chrystusa. Przybylismy tu w niedziele po poludniu, a -- jak dowiedzielismy sie pozniej -- rankiem tego dnia odprawiona byla tu msza swieta dla przewodnikow wloskich, zebranych na jakims rocznicowym spotkaniu.
Usytuowanie schronu w srodkowej czesci masywu Monte Rosa umozliwia odwiedzenie szeregu szczytow, ktore wydaja sie byc w zasiegu reki. Dosc powiedziec, ze jednego dnia bylismy na trzech 4-tysiecznikach: Ludwigshoehe (4341 m), Corno Noro (4334 m) i Piramid Vincente (4215 m). Piekna gora Lyskamm (4527 m) jest osiagalna ze schronu w ciagu 2--3 godzin. Niestety, nieustajacy wiatr uniemozliwil nam to wejscie; droga prowadzi prawie dokladnie grania z niebezpiecznym nawisami. Wybor padl wiec na Signalkuppe, zwany tez z wloska -- Punta Gnifetti (4559 m), na ktorego szczycie w koncu XIX wieku Wlosi zbudowali najwyzej polozone w Alpach schronisko im. krolowej Margherity. Droga na ten szczyt -- poza czescia wierzcholkowa -- prowadzi lodowcem polozonym w niecce miedzy szczytami i nie jest tak bardzo narazona na podmuchy wiatru. Wracajac ze schroniska mozna bylo pokusic sie o trawers obu wierzcholkow Punta Parrot (4342 m).
Nasilajaca sie nawalnica, a jak sie pozniej okazalo -- nadciagajace zalamanie pogody, oraz rozne inne problemy uniemozliwily nam kontynuowanie dalszej dzialalnosci i decyzja byla jedna: powrot. Pozostal pewien niedosyt: wspomniany juz Lyskamm, Punta Zumstein i najwyzszy wierzcholek calego masywu, Dufourspitze (4618 m), wydawaly sie byc w zasiegu naszych mozliwosci. Bedzie wiec trzeba przyjechac tu jeszcze raz. A Matterhorn widziany z Margherity byl w tym roku dziwnie bialawy, nie taki ciemny, jakim ogladalem go w poprzednich latach.
Wojciech Branski