GS/0000 ARTUR HAJZER 07/2013
[Jerzy Kukuczka, Artur Hajzer]
Jerzy Kukuczka i Artur Hajzer wiosną 1987 roku. Fot. Józef Nyka
Kolejna bolesna strata nie tylko rodziny i przyjaciół ale całego alpinizmu polskiego. 7 lipca 2013, podczas odwrotu spod szczytu Gasherbruma I, w Kuluarze Japońskim zginął w 500-metrowym upadku jeden z najwybitniejszych himalaistów polskich, Artur Hajzer, partner Kukuczki, inicjator i twórca programu "Polski Himalaizm Zimowy 2010–2015". Urodził się w Katowicach 28 czerwca 1962 r., twierdził, że nie pamięta, skąd się wzięło przezwisko "Słoń", nie pasujące ani do jego (ówczesnej) sylwetki, ani temperamentu. Jak w r. 1987 wspominała jego matka, Helena Hajzer, w wieku 9 lat przywdział mundurek harcerza, a w 3 lata później był członkiem Harcerskiego Klubu Taternickiego. Szkolił się w Jurze, "a ja przez 6 lat podpisywałam oświadczenia, że całą odpowiedzialność biorę na siebie. Wiedziałam, że »Słoniowi« nie może się nic stać. Zawsze mnie o tym zapewniał." Jako uczeń III klasy LO wziął udział w harcerskiej wyprawie na Spitsbergen. Gdy w r. 1981 w katowickim "Micku" dobił do matury, za pracę "Impresje tatrzańskie w filmie" otrzymał wysoką nagrodę. Mimo to nie dostał się na studia filmowe i zastępczo wybrał kulturoznawstwo na Uniwersytecie Śląskim. Wspinał się ostro w Jurze i w Tatrach, miał ładne drogi w masywie Mont Blanc. W r. 1982 zobaczył Nepal i wszedł na szczyt Daplipangdigo (Gaurishanka Go, 6126 m, II wejście). Pierwszy spektakularny sukces odniósł 12 sierpnia 1984, stając z Rafałem Chołdą na wierzchołku Tiricz Miru (7706 m). Weszli na ten szczyt jako pierwsi Polacy i jako drugi zespół granią południową. Z Kukuczką zaprzyjaźnił się w katowickim KW. Pisał w marcu 1987 w "Dzienniku Zachodnim": "Uczestniczyłem w wyprawach, w których również brał udział Jurek. Były to wyprawy na Lhotse (8506 m) w 1985 i zimą 1985/86 na Kanczendzongę (8598 m). Wyprawy te nie były zbyt szczęśliwe dla mnie. Nie stanąłem na szczycie i straciłem dwóch przyjaciół. (...) Mimo tych tragicznych wydarzeń nigdy nie pomyślałem, aby skończyć z górami." Jako partner Kukuczki, 10 listopada 1986 wszedł nową drogą i w stylu alpejskim (5 biwaków) na Manaslu (8156 m), a 3 lutego 1987 na Annapurnę (8091 m). Było to I wejście zimowe na ten szczyt, a "Annapurna udowodniła, że jest warta swej opinii." We wrześniu 1987 pokonali wspólnie długą zachodnią grań Shisha Pangmy (8027 m). W 1988 była nowa droga na Annapurnę Wschodnią (8010 m). Kukuczkę dobrze poznał jako sportowca, ale i jako człowieka – o swojej wysokiej ocenie partnera wypowiedział się szeroko w bułgarskim tygodniku "Echo" z 18 listopada 1988 roku.
[Artur Hajzer na szczycie Tirich Mir]
Artur Hajzer na szczycie Tirich Mir – w głębi masyw Noszaka (7492 m). "Taternik" 1/1984. Fot. Rafał Chołda
W r. 1989 boleśnie przeżył dramat na Lho La i śmierć 27–28 maja pięciu przyjaciół. Z energią i determinacją zorganizował wtedy – beznadziejną na pozór – brawurową wyprawę ratunkową, która ocaliła szóstego członka zespołu, Andrzeja Marciniaka. 23 października tego roku na pd. ścianie Lhotse zginął Jerzy Kukuczka. Po tych ciosach Artur na 15 lat wycofał się z himalaizmu wyczynowego. Był człowiekiem wielostronnie utalentowanym, miał m.in. zmysł menadżerski, zajął się więc z powodzeniem biznesem. Wespół z Januszem Majerem w r. 1990 uruchomił wytwórnię wysokiej klasy sprzętu górskiego "Alpinus", w 2003 zastąpioną dobrze prosperującą firmą "HiMountain", której produkty ceni sobie dziś każdy turysta.
W r. 2005 nastąpił come back w góry najwyższe. Wyjechał z Pustelnikiem na Broad Peak. Wycofując się spod Rocky Summit, przy manipulacji na poręczówkach poleciał i doznał kontuzji stopy. Ratowali go koledzy różnych nacji, przy czym Włosi poodmrażali się a Słowak Gablik spadł 600 m – cudem bez szwanku. Przygodę opisała Monika Rogozińska w "Rzeczpospolitej" z 27 lipca 2005. Było to pierwsze poważne ostrzeżenie. Drugie otrzymał w Tatrach na Czerwonych Wierchach 2 lutego 2008, gdy porwany przez lawinę szczęśliwie został przy jej powierzchni. Powrót w Himalaje przyniósł mu nowe sukcesy. W r. 2008 wszedł na Dhaulagiri (8167 m), w 2010 na Nanga Parbat (8125 m) i w 2011 na Makalu (8485 m). W r. 2009 wystąpił z programem "Polski Himalaizm Zimowy 2010–2015" – inicjatywą nową także pod względem charakteru. Sam doglądał organizacji wypraw, niektórymi kierował, jak np. zakończoną sukcesem zimową wyprawą na Gasherbrum I, która 9 marca 2012 dokonała I wejścia zimowego na ten szczyt. Minionej zimy przeżywał ciężkie dni po dramacie na Broad Peaku. Bardzo nas ujęło, że napastowany z różnych stron jako twórca "PHZ" nie schował się na zaplecze, lecz śmiało stawiał czoło atakom – w mediach, na spotkaniach, w komisjach. W tym znowu pokazał swoją klasę.
Miał talent do pióra, jednak na pisanie nie starczało mu czasu, chętniej udzielał wywiadów, zdążył wydać tylko 2 książki, dalsze odkładał na później. W r. 1994 nakładem Explo ukazał się jego "Atak rozpaczy" (wznowiony 2012) a w 2011 nakładem Stapisu "Korona Ziemi – nie-poradnik zdobywcy" – obie dobrze przyjęte przez czytelników i wysoko – szczególnie druga – oceniane przez znawców.
[Korona Ziemi]
Swoje zauroczenie filmem górskim wykorzystał w kilku pomysłowych realizacjach filmowych. Włączał się do polemik internetowych, np. w sprawie kalendarzowych ram sezonu zimowego, podważanych przez Simona Moro. "Moim zdaniem – pisał w liście 14 czerwca 2011 – historii nie można rewidować wstecz, w dostosowaniu do nowych reguł sportowych. Reguły stają się surowsze, ale przecież ewoluuje też technologia." Był dumny z dwóch Złotych Medali za Wybitne Osiągnięcia Sportowe, miał Złoty Krzyż Zasługi, akcja na Lho La przyniosła mu honorową nagodę Fair Play PKOl. Był człowiekiem naładowanym pozytywną energią a jego zaraźliwy zapał udzielał się innym. Planów górskich miał pełną głowę, planował przy tym realnie – jak w biznesie – i zawsze szerzej niż własne aspiracje górskie. Żegnamy w nim kolegę i przyjaciela, ale także to wszystko, do czego zmierzał, a czego nie zdążył już zrealizować. Tacy działacze nie rodzą się często i pustkę po Arturze przyjdzie nam odczuwać przez długie lata. Pierwsze wejście zimowe na Gasherbrum I w marcu 2012 było kolejnym wielkim dniem alpinizmu polskiego, śmierć Artura na tym samym szczycie 7 lipca – kolejną wielką porażką.
Józef Nyka
GS/0000 110 LAT NA JEDNEJ LINIE 07/2013
[Janusz Chmielowski]
Janusz Chmielowski – jeden z założycieli i pierwszy prezes ST TT. Portret wykadrowany z fotografii zbiorowej dla "Taternika" 2/1978. Opracowanie J. Nyki – wtedy jeszcze kredką i tuszem.
Organizacja pozostawała ta sama, ideologia ta sama, nawet ludzie ci sami – tylko statuty i nazwy ulegały zmianie. W latach 1903–1935 była to Sekcja Turystyczna Tow. Tatrzańskiego (ST TT, od 1920 ST PTT), 1935–53 Klub Wysokogórski, 1953–54 Komisja Taternictwa ZG PTTK, 1954–56 Sekcja Alpinizmu ZG PTTK i GKKF, 1956–1974 Klub Wysokogórski i od 3 marca 1974 Polski Zw. Alpinizmu, z zachowaniem nazwy KW na poziomie jednostek zrzeszonych. Sekcja działała 32 lata, KW w sumie 35 lat a PZA dobija do 40. Funkcję prezesa najdłużej, bo 21 lat (1974–1995), pełnił Andrzej Paczkowski.
Jaką datę wpisujemy w metryce urodzin ST TT? Zwyczajowo i prawnie datą tą jest pierwsze walne zgromadzenie, przyjęcie zatwierdzonego przez władze statutu i wybór zarządu. To zebranie odbyło się 25 lipca 1903 roku i oficjalnie ten dzień uważamy za moment przyjścia na świat Sekcji i jej sukcesorów. Pamiętajmy jednak, że przy ST TT nie chodziło o powstanie nowej organizacji, lecz o pączkowanie istniejącego Tow. Tatrzańskiego, które swą nową agendę wyłoniło 3 miesiące wcześniej, na Walnym Zgromadzeniu w dniu 26 kwietnia 1903 roku. A zatem i ta data mogłaby od biedy uchodzić za nasz początek. Pomysły powołania osobnej organizacji taterników sięgały głębiej wstecz, a skonkretyzowały się z inicjatywy tygodnika "Przegląd Zakopiański" i jej rzutkiego redaktora Dionizego Beka (1865–1907, zob. WET). W marcu 1902 zaprosił on do redakcji 8 działaczy – m.in. Janusza Chmielowskiego, Mieczysława Limanowskiego i Klimka Bachledę. Po długiej dyskusji, zespół ten rozpisał ankietę na temat rozwoju ruchu turystycznego w Tatrach. Nadeszło 16 odpowiedzi, które w serii "Nasza ankieta turystyczna" gazeta zreferowała w numerach 28–36/1902. Respondenci byli jednomyślni co do jednego: potrzeby utworzenia osobnej organizacji, czegoś w rodzaju klubu taternickiego. Powtarzał się też postulat stworzenia specjalnego pisma dla taterników. Podczas zebrania w dniu 12 sierpnia 1902, znów na zaproszenie Beka ale już w lokalu TT, powołano 11-osobową "mięszaną" komisję do opracowania statutu, którego projekt ukazał się na łamach "Przeglądu". Komisja wyłoniła też 4-osobowy "(Tymczasowy) Zarząd Sekcyi Turystycznej" – z Januszem Chmielowskim na czele. Projekt statutu przesłano do Namiestnictwa we Lwowie, które zaakceptowało go reskryptem z 28 maja 1903 roku. Tekst statutu ukazał się w całości w "Pamiętniku TT" 1904 (s. LXXXVI–XCII). Wspomniane wyżej zebranie konstytuujące ST TT znalazło szersze odbicie w prasie, choć z niewiadomego powodu nie odnotował go "Przegląd Zakopiański". Pisał krakowski "Czas" z 29 lipca 1903:
Wczoraj zorganizowała się nareszcie osobna sekcya turystyczna Tow. tatrzańskiego. Zebranie zagaił wiceprezes Towarzystwa, w obecności kilkudziesięciu najdzielniejszych turystów, gorących miłośników Tatr. Utworzono pierwszy zarząd; prezesem wybrano p. Janusza Chmielowskiego; wiceprezesem Dra Zygmunta Balickiego; sekretarzem, skarbnikiem i gospodarzem p. Apolinarego Garlickiego; do zarządu weszli pp. X. prof. Walenty Gadowski, Władysław Bizański, dr Jan Nowicki i prof. Tadeusz Łopuszański. Po ukonstytuowaniu, zgromadzenie przekazało wydziałowi do rozpatrzenia rezolucyę w sprawie ułatwienia wycieczek w Tatry uczniom szkół średnich. Skład nowo-wybranego zarządu pozwala się spodziewać, że sekcya turystyczna spełniać będzie doskonale swoje zadania.
Przeszło roczne prace przygotowawcze, programowane i pilotowane przez red. Beka, podsumował Tymczasowy Zarząd Sekcji Turystycznej w "podaniu" do Zarządu TT, ogłoszonym w "Przeglądzie" z 2 maja 1903 roku - cennym jako oficjalny zarys początków naszej długiej historii.
[Przegląd Zakopiański]
Mamy więc nienaciągane daty powstania ST TT, znamy nazwiska jej twórców – z Dionizym Bekiem jako faktycznym – i gruntownie zapomnianym – ojcem, znamy etapy rozwoju idei stworzenia naszej organizacji. Bardzo cenna jest drobiazgowa dokumentacja działań organizacyjnych, zawarta w rocznikach 1902 i 1903 "Przeglądu Zakopiańskiego" – w wypisach warto by ją kiedyś wydać w osobnej książeczce.
Dziesięć lat temu, 20 września 2003 r., w auli AWF w Krakowie PZA święcił uroczyście 100-lecie swoich narodzin. Z okazji jubileuszu, w "Głosie Seniora" 01/2003 ukazał się artykuł historyczny piszącego te słowa "100 lat na jednej linie", powtórzony w szerszej wersji w "Taterniku" 1–2/2003 i w skrócie w "Roczniku Sportu Polskiego". Bieżącego lata, w lipcu 2013, w 110. rocznicę powołania do życia polskiej organizacji wysokogórskiej, na Starym Cmentarzu nikt nie położył kwiatka na grobie młodo zmarłego Dionizego Beka. Wspomnijmy więc go przynajmniej tutaj z sentymentem i z serdeczną wdzięcznością. To była zbiorowa idea, ale jego inicjatywa wykonawcza i głównie jego starania, nie mówiąc o tym, że redagowany przez niego "Przegląd Zakopiański" w latach 1899–1906 sprawnie pełnił rolę przyszłego "Taternika". Pamiętamy i dziękujemy.
Józef Nyka
GS/0000 CZARNE LATO W PAKISTANIE 07/2013
W połowie lipca poprawiła się w Karakorum pogoda i nastąpił gorący okres na szczytach 8-tysięcznych. Od 14 lipca (Argentyńczyk Mariano Galvan) ruszyły wejścia na GII, 18 lipca było na szczycie kilkanaście osób, w sumie weszło ich kilkadziesiąt, w tym Polka Anna Maria Barańska. Rzeź sprawiona przez islamistów pod Nanga Parbat (GS 06/13) przez kilka dni była na czołówkach mediów na całym świecie i wstrząsnęła całym górskim środowiskiem. Wyprawy ewakuowano, zostali tylko Rumuni na flance Rupal, którzy drogą Schella 19 lipca dzielnie wewspinali się na szczyt. W Karakorum interesującym pomysłem była nowa droga na Broad Peak, poprowadzona od obozu III łukiem ku szczytowi przez wyprawę z Iranu. 16 lipca szczyt osiągnęli Aidin Bozorgi, Pouya Keivan i Mojtaba Jarahi. Do zejścia wybrali niestety niewłaściwą grań i utknęli w skałach na wysokości 7500 m – 19 lipca odezwali się po raz ostatni. Akcję poszukiwawczą przeprowadziły 2 śmigłowce wojskowe z Thomasem Laemmle na pokładzie. Wykonano loty do 8000 m, niczego nie zauważono, a 23 lipca śnieżyca przekreśliła dalsze próby. Tak to na Broad Peaku po raz drugi w tym roku sportowy sukces przemienił się w dramat.
Wyprawa pogrzebowa Jacka Berbeki dotarła na tym szczycie do zwłok Tomka Kowalskiego i opuściła je 40 m niżej – w bok od drogi, gdzie można mu było urządzić pochówek. Akcja na 7850–7900 m trwała 6 godzin i wyczerpała siły obu Jacków, Berbeki i Jawienia. Na ciało Macieja Berbeki nie natrafiono, przypuszcza się, że wpadł do szczeliny pod przełęczą. Inicjatywa Jacka godna jest najwyższego uznania, także to, że nie dał się uwieść bliskiemu szczytowi. 17 lipca pod G I dokonano pochówku ciała Artura Hajzera (Marcin Kaczkan z towarzyszami). Tymczasem śmierć zbierała dalsze żniwo. Na G I podczas zejścia zaginęli bez śladu Hiszpanie Abel Alonso, Álvaro Paredes i Xevi Gómez, na K2 w rejonie obozu III w lawinie stracili życie Nowozelandczycy Marty Schmidt (53) i jego syn Denali (26).
[Kunyang Chhish]
Kunyang Chhish od południowego wschodu, po prawej szczyt wschodni i jego ściana, po lewej turnia Ice Cake. Fot. Krzysztof Cielecki
Były też osiągnięcia. Pierwszym wejściem na 7-tysięcznik K6 West (7040 m) mogą się pochwalić Kanadyjczycy Rafał Sławiński i Ian Welsted, którzy w dniach 26–28 lipca w stylu alpejskim pokonali 2500-metrową ścianę znad lodowca Charakusa. Jeszcze większym wydarzeniem eksploracyjnym było wejście na Kunyang Chhish East (7400 m), wcześniej atakowany przez różne zespoły, także przez Polaków. Dziewiczy szczyt zdobyli 19 lipca Austriacy Hansjörg i Matthias Auerowie oraz Szwajcar Simon Anthamatten, i to 2400-metrową trudną ścianą pd.-zach., uważaną za największy z ostatnich problemów Karakorum. Aklimatyzowali się na znanym z naszej wyprawy Ice Cake. Swoje wejście poświęcili pamięci ofiar spod Nanga Parbat.
[Kunyang Chhish]
Hansjörg, Simon i Matthias. Źródło: strona Hansjörga Auera
GS/0000 SZOSA DO MORSKIEGO OKA – 90 LAT TEMU 07/2013
"Czas" z piątku 13 lipca 1923 podawał, że we wtorek na 21. km szosy do Morskiego Oka autobus wycieczkowy stoczył się do Białki. Czworo zabitych, 3 osoby ciężko ranne, 7 lżej. Była to pierwsza większa katastrofa w ciągu 20 lat istnienia drogi. Ponieważ wypadek ten poszedł w zupełne zapomnienie, przytaczamy pełny tekst notatki:
Katastrofa automobilowa. (AW.) Komisya uzdrowiskowa donosi: We wtorek wieczorem autobus wycieczkowy J. Orłowskiego z 23 osobami na 21 kilometrze drogi do Morskiego Oka, niedaleko mostu do Jaworzyny z powodu nieostrożności szofera stoczył się do Białki. Na skutek tego wypadku straciły życie cztery osoby a mianowicie: pułk. Przepiliński i trzy panie tj. Irena Kolasińska, M. Krabanowa i J. Meixerówna. Rannych jest kilkanaście osób. W godzinę po wypadku wyruszył dyrektor szpitala klimatycznego Dr Nowotny, niebawem przybyło też ochotnicze pogotowie ratunkowe z Zakopanego z prezesem Drem Kraszewskim na czele. Rannych opatrzono i odwieziono do Zakopanego, sześć osób ciężko rannych umieszczono w nowym szpitalu. Z dotychczasowych dochodzeń policyjnych wynika, że powodem nieszczęśliwego wypadku była nieostrożna za szybka jazda, oraz przepełnienie samochodu ponad dozwoloną miarę. Policya aresztowała szoferów, którzy usiłowali zbiedz. Jak donoszą, ciężko ranni są: Wilczeński monter z Łodzi i żona jego Marya, porucznik W.P. Partyka Aleksander z ekspozytury wojskowej kontroli jeneralnej w Grudziądzu, ponadto 7 osób jest lżej rannych, względnie kontuzyonowanych.
GS/0000 ROZMAITOŚCI 07/2013