JÓZEF NYKA
John Ball
na Szczycie Lodowym
[Fragment panoramy Karla Kolbenheyera]
Tak mógł John Ball zobaczyć z Bukowiny masyw Lodowego.
Fragment panoramy Karla Kolbenheyera (1894).
Napisy od lewej: Durny, Baranie Rogi, Lodowy, Ostry, Jaworowy Szczyt.
  

Copyright © 2015 by JÓZEF NYKA


Tekst ten powstał parę lat temu z myślą o „Głosie Seniora” – miał być krótką recenzją, wnoszącą parę uwag i uzupełnień do cennego artykułu Andrzeja Górskiego, zamieszczonego w tomie 75 „Wierchów”. Jak to się często zdarzało, w trakcie pisania wątki rozgałęziły się, ponasuwały się też przyczynki i notatka rozrosła się w artykuł, który objętością przerósł szczupłe łamy naszej minigazetki. Materiał utknął w redakcyjnym pliku „zapas”, są jednak powody, ażeby do niego wrócić i opublikować go w bodaj paru egzemplarzach. Wejście pierwszych turystów na Lodowy w historii taternictwa należy do wydarzeń o wyjątkowym znaczeniu. Mimo deszczu i innych przeszkód, szczyt zdobyto już w pierwszej próbie – bez rekonesansów i poszukiwań drogi, co świadczy o klasie górskiej zespołu, ale i jego determinacji. Ball i jego towarzysze mieli świadomość pionierskiego charakteru wycieczki. Chodziło nam o to – pisał Richter – by wspólnie wedrzeć się jak najwyżej i jeśli się uda, być pierwszymi, którzy zgarną honory zdobywców szczytu. Pewne novum – to prawda, że wymuszone okolicznościami – stanowiła rezygnacja z przewodnictwa górala, co w alpinizmie i taternictwie programową normą, jako sans guide, führerlos, stać się miało dopiero pół wieku później.
Artykuł Andrzeja Górskiego zdaje się ostatecznie zamykać temat zdobycia Lodowego, nie jest jednak wolny od uchybień, a przecież „Wierchy” są od przeszło 90 lat naszą główną składnicą wiedzy górskiej i jako źródło dokumentacji cieszą się pełnym zaufaniem czytelników. Dlatego ważne jest, żeby nawet drobne usterki zdarzające się na ich łamach – a gdzie się one nie zdarzają? – nie pozostawały przeoczone, w przeciwnym razie będą się rozsiewały latami, by wreszcie – jak powiada cytowany na s. 159 Chmielowski – stać się niekwestionowanymi dogmatami. Z taką myślą włączamy ten materiał jako zeszycik do naszej Górskiej Biblioteczki Historycznej, by przynajmniej w tej skromnej formie dotarł on do rąk kilku czy kilkunastu montanistów żywiej zainteresowanych początkami naszego sportu w Tatrach. Na użytek przyszłych kronikarzy możemy dorzucić parę nowych źródeł i ustaleń – w tym nieznany dotąd tatrologom artykuł lidera wspinaczki Richtera, datę dzienną wejścia, ściślejsze itinerarium, brakujące rozpoznanie spiskiego malarza, a także definitywny skład szczytowej piątki – żal, że bez personaliów górali (jeśli oczywiście „sługa” był góralem).
Powtarzające się w nawiasach tytuły publikacji zastępujemy skrótami: K. – Kremer, R. – Richter, S. – Szaflarski, T. – Taternik, W. – Wierchy, WHP – Witold H. Paryski.
 

GBH0000    42 (2015)
[John Ball]
John Ball (1818–1889)
W „Wierchach” za rok 2009 (t. 75) ukazał się interesujący i oparty na szerokiej bazie źródłowej artykuł Andrzeja Górskiego[1] o pobycie w Tatrach wybitnego irlandzkiego botanika, podróżnika i alpinisty, pierwszego prezesa Alpine Club i autora przewodników po Alpach, a później także aktywnego polityka, Johna Balla (1818–1889), i o jego wejściu na dziewiczy Lodowy Szczyt w lecie 1843 roku. Biorąc pod uwagę śmiałość wyboru celu wyprawy, jak i trudności pokonanej drogi, przy których Łomnica i Krywań „wydawały się spacerkami”, był to wyczyn przerastający epokę i na trwałe wpisujący się w historię taternictwa. Jego dodatkowy walor stanowi to, że w odróżnieniu od wielu ówczesnych premier górskich, jest rzetelnie udokumentowany – szczegóły znamy z dwóch obszernych relacji z pierwszej ręki. Nowej fazy w turystyce tatrzańskiej nie otworzył, bowiem mimo publikacji prasowej, w lokalnych kręgach nie został w ogóle dostrzeżony – w przeciwieństwie do wejść np. Hacqueta, Townsona czy Wahlenberga. Zauważmy, że nie wspomina o nim żaden z naszych pisujących wówczas o Tatrach autorów – milczą nawet tak wytrawni znawcy, jak Zejszner, Fuchs czy Kořistka[2], a Feliks Berdau pisze w r. 1855 o Turni Lodowej, że „szczyt ten w Tatrach pod względem botanicznym jeszcze przez nikogo nie zwiedzony” („Biblioteka Warszawska” t. III, s. 546). W polskiej literaturze wiadomość o wejściu Balla pojawiła się dopiero 30 lat później, była skąpa, a po latach rozszerzana przez tatroznawców nie w oparciu o teksty źródłowe, lecz o dowolne domysły. Autor artykułu w „Wierchach” tym praktykom słusznie nie szczędzi słów krytyki, stara się też prostować domniemania i opis taternickiego podboju szczytu sprowadzać do zarejestrowanych faktów.
DÜRRER GRUND ZNACZY SUCHA DOLINA
Wnikliwy artykuł Andrzeja Górskiego wydaje się być ostatnim słowem w tej historycznie ważnej kwestii, jednak z powodu złożoności materii i trudności w dostępie do źródeł, ma parę słabszych punktów, z których z uwagi na prestiż i „promieniowanie” „Wierchów” przynajmniej część spróbujemy opatrzyć uwagami i uzupełnieniami.
I tak przytoczony na s. 159–161 szerszy fragment tekstu z książki Wilhelma Richtera będzie zapewne przez piszących o Tatrach dalej cytowany, wskażmy więc przynajmniej na jego rzeczowe potknięcia. Tłumacz miejscami odbiega od treści niemieckiego oryginału. Doliną Jaworową jechano nie na powozach (wąskie węglarskie drogi), lecz na koniach i wozach (Bergwägli) – dwu- i jednokonnym. Biwak rozbito nie pod klonem, a pod jaworem, czy może – jak podaje Richter – rozłożystym świerkiem. Zresztą klony też rosły wtedy w Jaworowej Dolinie. Pewnych wyjaśnień wymagają zawiłości dawnego nazewnictwa. „Potok Jawor” (u Richtera „Javora”) to oczywiście dzisiejszy Jaworowy Potok, kiedyś także Jaworzynka. „Gefrorener See” to Zmarzły Staw, Lodowy byłby Eissee. „Dürrer Grund” na s. 160 to nie „suchy teren”, lecz bezwodny odcinek górnej Doliny Jaworowej – „Grund” w niemieckich gwarach znaczy „dolina” – z Tatr przypomnijmy Felkergrund, Rotbaumgrund, Vordergrund (Koperszady Przednie) czy spolszczony Harczygrund w Pieninach. W nazewnictwie góralskim wersji Dürrer Grund odpowiada „Sucha Dolina”, również stosowana dla dolin pozbawionych powierzchniowego odpływu, przy czym między tą nazwą u Richtera a dzisiejszą „książkową” Suchą Doliną Jaworową brak jest tożsamości. „Śnieżne pola na zboczach Lodowego, które wydawały się przed nami wisieć” – to oczywiście nie, jak dzisiaj, płaty firnowe pozostałe na ocienionych stokach, lecz – co w tekście jest wyraźnie powiedziane – ówczesna „Zadnia Dolinka Lodowa” – „Dolinka Przednia” opadała spod Lodowej Przełęczy na wschód. Obie są w ówczesnych drukach wzmiankowane często, a interesowali się nimi już m.in. Genersich, Berzeviczy i Wahlenberg. Ten trzeci w Przedniej Dolince dopatrywał się „verae glacies (Gletscher)” – prawdziwego lodowca. Trzeba dodać, że orientacja geograficzna „przednie” i „zadnie” bywała też odwracana, w zależności od tego, po jakiej stronie grani stał obserwator.
[Karl Kořistka]
Karl Kořistka 1860 – widok z Szaflar. Nazwane szczyty: Łomnica, Lodowy, Pośrednia Grań, Szeroka Jaworzyńska. Uwagę zwracają, mimo iż jest już koniec sierpnia, rozległe pola śnieżne – nie jest to jednak fotografia...
Jak to zaznacza autor artykułu w „Wierchach”, zawarte w tłumaczeniu nazwy niemieckie pozostawiono w oryginalnym brzmieniu, sprawia to jednak, że dla większości czytelników nie są one zrozumiałe. Objaśnijmy je więc krótko: Gefrorener See [poprawnie Krotensee]= Zmarzły Staw = dziś Żabi Staw Jaworowy; Eisthaler-Spitze (-Thurm) = góralskie Kolba = Szczyt Lodowy (właściwie „Szczyt Lodowych Dolin”); Dolina pod Upłazki = Dolina Białej Wody; Fischsee = Rybi Staw = Morskie Oko; Fünf Seen = Pięć Stawów Polskich; Schirocko = Szeroka Jaworzyńska; Sieben Seen = Siedem Stawów = Stawy Gąsienicowe, choć używano tej nazwy także dla Pięciu Stawów Spiskich, a zdarzało się, że i Polskich. Nazwa Konsky-Holla (Końska Hola) pozostaje do wyjaśnienia – może wiąże się z „Koniem” w Rogowej? Pamiętać trzeba jednak, że w tamte lata konie pasały się do dużej wysokości – np. w Dolinie Łomnickiej aż po Staw Lejkowy. Ciekawe, że Richter nie znał ustalonej niemieckiej nazwy Żabiego Stawu, „Krotensee”, gęsto notowanej już w XVIII wieku.
PAN WEBER – KTO ZACZ?
Główne źródła naszej wiedzy o wyprawie na Szczyt Lodowy stanowią dwie książki: Wilhelma Richtera „Wanderungen in Ungarn...” (1844) oraz Gustava Kramera „Carl Ritter” (1870)[3], zawierająca m.in. dwa listy uczonego do brata, odnoszące się do tatrzańskiej wycieczki. Dokumentem o szczególnym znaczeniu jest wcześniejszy dwuczęściowy artykuł Richtera „Besteigung des Eisthalerthurms”, zamieszczony w bratysławskiej gazecie „Pannonia” z 28 i 30 września 1843 roku, stanowiący spisaną „na gorąco” i unikatową pod tym względem relację z wejścia na szczyt. Andrzejowi Górskiemu praca ta nie jest znana, natomiast powołuje się on na obie książki, przy czym jednak treści z dzieła Kramera przytacza z drugiej ręki, i to raczej niezbyt starannej (Ivana Bohuša?), gdyż części czerpanych z niego stwierdzeń w oryginale dzieła nie ma. Tak np. w wyprawie na Lodowy uczestniczy zagadkowy „filolog z Polski”, który wiele lat temu frapował już Chmielowskiego. Autor artykułu zadaje pytanie, o kogo może chodzić, jednak powtórzenie czyjegoś błędu sprowadza go na fałszywe tropy. Na s. 157 czytamy – jakoby według słów prof. Rittera – że „gorąco namawiany przez Balla, zawrócił [Ritter] wraz z niezidentyfikowanym »polskim filologiem« i »panem Weberem« oraz służbą do obozu, skąd następnie wrócili do Jaworzyny”. Otóż w przywoływanym liście (K. s. 301) tych informacji nie znajdujemy, a prof. Ritter tłumaczy swój odwrót nadmierną jak na jego siły stromizną drogi[4]. Określenia „filolog z Polski” używa tylko Richter (s. 419), prof. Ritter posługuje się nazwiskiem „von Weber”, bo też de facto wcale nie chodzi o dwie różne osoby – filologa i pana Webera – lecz o jedną i tę samą: poznanego w Zakopanem pana Webera. Richter w „Pannonii” przedstawia go jako „profesora w Glasgow w Szkocji”, Ritter mówi o nim „Hofmeister” (na dworze w Kuźnicach), co w niemieckim znaczy nie tylko ochmistrz, ale i nauczyciel domowy, guwerner. Uzasadnione będzie przypuszczenie, że po 7-letnich studiach i pracy w Edynburgu, pan Weber uczył potomstwo Homolaczów języków obcych i stąd pojawia się jako „filolog” – nie w znaczeniu badacza literatury, lecz dworskiego pedagoga-lingwisty. W drodze na Lodowy prof. Ritter dotarł całkiem wysoko, nigdzie jednak osiągniętej wysokości nie podaje w stopach (W. s. 157).
INŻYNIER WILHELM RICHTER
[Karl Ritter]
Pojawia się też pytanie, kim właściwie był autor znakomitej książki o Węgrzech, Wilhelm Richter. Nie jest to jednak postać tajemnicza. Pochodził z Gdańska, studiował m.in. w Berlinie, gdzie w r. 1833 był słuchaczem prof. Rittera. Bywał w świecie, podróżował na krzyż po Oriencie, w Turcji walczył jako artylerzysta, do r. 1839 organizował i prowadził prace geodezyjne (katastralne) w Serbii, w służbie księcia Miłosza. W Jaworzynie był zarządcą huty i modernizatorem zakładu – z tytułem nadinspektora hutniczego. W r. 1840 wydał ciekawą książkę o Serbii, w gazetach zamieszczał artykuły podróżnicze, m.in. pod pseudonimem Leon de Mirador, na tematy zawodowe pisywał w periodykach górniczo-hutniczych, a jego artykuł z r. 1842 o hamrach w Jaworzynie może stanowić wzór podobnego opracowania. Ciekawe, że nie zdradza się ze znajomością ówczesnej górskiej literatury – prac Hacqueta, Townsona, Genersicha, Wahlenberga, Puscha. Sam mówi o sobie, że ma „naturę kozicy” (R. s.417). Był m.in. na Krywaniu, na Muraniu, na Szerokiej Jaworzyńskiej. Z przewodnikiem Martinem Urbanem wszedł na Łomnicę – w deszczu i śniegu, czyli w warunkach wymagających naówczas nie byle jakiej zaprawy. Czy mógł stanąć na Łomnicy wespół z Ballem? Na pewno nie, gdyż wszedł na nią nie w lecie 1843 r. (W. s.163), lecz rok wcześniej, 15 sierpnia 1842 roku. Zresztą Ball sam stwierdza, że zwiedził tylko „doliny północne” (vallées septentrionales des Tatry), a Richter w dwu obszernych opisach – w gazecie i rok później w książce – wspinaczki z Urbanem i trzema towarzyszami, tak wyjątkowego partnera nie omieszkałby wymienić z nazwiska.
Pisze się od dawna, że na Lodowym siłą napędową i prowadzącym zespół był alpinista Ball, warto uzmysłowić sobie jednak, że był on wtedy – jak sam przyznał – „bardzo młody” i w zasadzie przed swoją karierą alpejską, a zatem główną rolę mógł był pełnić znający już Tatry i doświadczony jako wspinacz Richter, raczej on też był pomysłodawcą wyprawy, sprowokowanym (o czym sam wspomina) codziennym widokiem dziewiczego Lodowego ze swoich okien w Jaworzynie. Złożyło się szczęśliwie, że szczyt ten – jako uchodzący za najwyższy w Karpatach[5] – stał się równocześnie wyzwaniem dla Balla. Prof. Ritter nazywa Richtera „generałem ekipy” (K. s. 300), tymczasem na s. 162 „Wierchów” czytamy, że „według opisu Richtera” granią Lodowego wspinacze byli „prowadzeni przez Balla”. Otóż w żadnej z obu relacji Richtera takie wyznanie nie pada. Czy Richter mógł wcześniej znać drogę z Jaworzyny na „względnie łatwo dostępną Lodową Przełęcz” (W. s. 157)? Tryb przypuszczający wydaje się tu zbędny, bo przecież w książce opisuje on wyraźnie własne wcześniejsze przejście czy przejścia przez to bezimienne siodło, wówczas wcale nie tak łatwo dostępne, gdyż w tamte lata flankowały je wspomniane wyżej wypełnione śnieżnikami Dolinki Lodowe, wymagające, zwłaszcza Przednia, wprawy górskiej, a okresami także alpensztoku i raków (Bergeisen). Richter podkreśla, że przeprawę przez te lody można podejmować tylko przy doskonałej (vollkommen heller) pogodzie, w czym na pewno zgodziłby się z nim... Tytus Chałubiński, który trochę później odstępstwo od tej rady przypłacił w tym miejscu godzinami błądzenia[6].
NIE TĘDY DROGA
Autor artykułu słusznie wyraża zdumienie (s. 158, 163), że mimo „całkiem niezłego książkowego opisu wyprawy” u Richtera, w literaturze tatrzańskiej pokutuje „błędne odtworzenie trasy pierwszego wejścia, dokonywane całkiem zgodnie przez wszystkich badaczy, na przestrzeni półtora wieku.” Wynika z tego, że nikt nie sięgał do książki Richtera, która była przecież dostępna w Polsce – miał ją zapewne w ręku prof. Szaflarski, który – jak dobrze pamiętam – wypożyczał do Katowic z Biblioteki Narodowej białe kruki i przetrzymywał je tam po kilka lat, w tym pewnie i Richtera, na którego się w swej nieporadnej relacji powołuje[7]. Sprawę domysłów i pomyłek w publicystyce na temat wejścia Balla i towarzyszy poruszaliśmy już wcześniej w naszym „Głosie Seniora”, m.in. w numerach 2/1993 (150-lecie wejścia na Lodowy) i 11/1996 (Ball na Lodowym). W GS 7/1998 ukazała się notka biograficzna Balla z jego „młodszym” zdjęciem, a o jego tatrzańskiej zdobyczy autor tych słów pisał też krótko w r. 1983 na łamach niemieckiego miesięcznika „Der Bergsteiger”. W „Głosie Seniora” z r. 1996 do nieścisłości tych odnieśliśmy się w sposób następujący:
W niewłaściwym kierunku idą przypuszczenia historyków taternictwa, co do trasy wspinaczki Balla na Lodowy. Pisze Bolesław Chwaściński: »Szli Doliną Jaworową, minęli Żabi Staw Jaworowy i tu gdzieś Sobkowym Żlebem, być może że u samej góry, Sobkową Granią weszli na wierzchołek Lodowego Szczytu.« Tymczasem fakty przeczą tej rekonstrukcji. Podchodzono morenkami, okrążając rozległe kiedyś pola snieżne »Zadniej Doliny Lodowej«, jak się zdaje – aż na samą Lodową Przełęcz. Wiał silny wiatr a mgły i szarugi tylko chwilami odsłaniały dalsze widoki (...) Kiedy po dłuższej wspinaczce osiągnięto szczyt, Ball rozpalił kuchenkę spirytusową, by ugotować nie angielski cup of tea lecz... garnek pożywnej zupy. W tym czasie chmury chwilowo się rozsunęły, a zdobywcy przeżyli małe rozczarowanie: ich szczyt okazał się być trabantem właściwego Lodowego (chodziło o dzisiejszą Kopę Lodową). Ruszono więc dalej...
Tyle fragment naszej notatki w GS 11/1996, zresztą życzliwie odnotowanej przez Andrzeja Górskiego. Dorzucić tu warto, że wszystkie szczegółowe nazwy – owe Jaworowe Ogrody, Sobkowe Żleby, Granie i Ubocze – zaproponował dopiero w r. 1974 Witold H. Paryski („Tatry Wysokie” t. XVIII). W połowie XIX wieku, i długo jeszcze, bezimienne były nawet Kopa Lodowa i Lodowa Przełęcz, a Lodowy przez spiszaków zwany był Czarną (lub Czarnostawiańską) Turnią, zaś przez polskich górali Kolbą – raz Wielką, to znowu Małą. Tak nazywa go też – „Kolba b.” – mapa Seegera z r. 1769, a zdarza się, że i wymiennie w swej książce Richter.
BALL W TATRACH
Znaczną część artykułu w „Wierchach” zajmuje życiorys Johna Balla. Ogranicza się on do danych encyklopedycznych i nie podejmuje próby poszerzenia informacji o jego itineraria tatrzańskie, bo przecież Ball zapewne nie poprzestał na Lodowym. W piśmie do Towarzystwa Tatrzańskiego mówi także o „autres courses”. Na swoje znaleziska botaniczne w Tatrach powoływał się w pracach naukowych, np. w łacińskiej nocie w „Botanische Zeitung” 1846 o nowym gatunku Saxifraga. I tak pisze, że w r. 1843 penetrował Karpaty Centralne, przez miejscowych zwane montes Tatra. Liczne skalnice (Saxifragaceae) notowane we „Florze” Wahlenberga zbierał „w trakcie wejścia na najwyższy szczyt Eisthaler Thurm, około 7000 stóp”, zaś inne odmiany znajdował „w pobliżu wsi Lakopana” [częsty błąd zecerski][8]. Z nazw gatunkowych roślin wynika, że musiał tam chodzić wyżej – zachętę mógł mieć w pracach Franza Herbicha, który botanizował wokół Kuźnic w latach 1830 i 1832, wchodząc m.in. na „Maggura”, „Condratowa” czy „Gewont”. Opisał swe zbiory i wejścia w r.1834 w „Allgemeine Botanische Zeitung”. Ówczesne niemieckie i węgierskie publikacje botaniczne przywoływały znaleziska florystyczne Balla, jak np. Dianthus alpinus „ex montium Carpathorum summo vertice Eisthaler Thurm”, sporadycznie jednak, gdyż ich autorzy brytyjskiej literatury raczej nie studiowali. W trakcie swoich wycieczek w Tatrach w sierpniu 1843 r. Ball spotkał prof. Rittera, o czym ten drugi donosi bratu w liście datowanym 2 września. Dowiadujemy się, że wspólnych wędrówek odbyli kilka, choć razem przebywali tylko ok. 10 dni (23 sierpnia Ritter był jeszcze w Krakowie). W końcu sierpnia kwaterowali w Bukowinie, skąd zrobili standardowy wypad nad Morskie Oko, gdzie z pewnością przenocowali w chatce Homolacza. Później przenieśli się do domu Richtera w Jaworzynie. Wycieczka obu uczonych nad Morskie Oko nie jest w szczegółach znana, przytoczmy więc przynajmniej skąpe informacje zawarte w liście Profesora (K. s. 301):
Musiałem więc spędzić parę dni w jego [Richtera] gościnnym domu. I przybyłem tam nie sam. Kilka dni wcześniej nad stawami tarzańskimi, nad wielkim Morskim Okiem, w Bukowinie i w innych miejscach spotykałem mojego irlandzkiego przyjaciela, botanika p. Balla. Wspólnie w szałasach na wysokości 4000 do 5000 stóp npm. spędzaliśmy noce przy buzującym ognisku. Dołączył się do nas trzeci dzielny człowiek, Weber z Krakowa, który 7 lat studiował w Edynburgu i znał tam dobrze wszystkich moich przyjaciół, tu zaś jest ochmistrzem u barona Homolatscha, jednego z wielkich właścicieli ziemskich tego kraju. (...) Wszyscy musieliśmy pozostać u naszego gościnnego gospodarza, który całą okolicę znał jak własną kieszeń.
[Masyw Lodowego Szczytu]
Masyw Lodowego Szczytu widziany z Gęsiej Szyi. Strzałka pokazuje drogę wejścia zespołu Balla. Fot. Józef Nyka
SZCZYT BEZ PANORAMY
Relacja Richtera z „Pannonii” została w omawianym artykule przeoczona, a szkoda, bo powstała zaraz po wyprawie na Lodowy i wnosi szczegóły, których w książce nie ma. Nawiasem mówiąc, natychmiastowa publikacja świadczy o tym, jak bardzo jej autor był świadom wyjątkowości wydarzenia. Okazuje się, że wspinaczka odbywała się w niepogodzie, wśród mgieł i fal deszczu, a taternikom aż do 8000 stóp śmiało towarzyszyły dwa „kanapowe” pieski pinczerki. Godzinną ulewę przeczekano pod płaszczem i parasolem. Kiedy na Kopie Lodowej zdobywcy okrzykami hurrra! ogłosili zwycięstwo i Ball nastawił na swym prymusie pożywny bulion, z mgieł wyłonił się nagle szczyt główny Lodowego, co wprawiło cały zespół w konsternację. Na szczęście nie było jeszcze późno i dzielni turyści bez wahania ruszyli dalej. Przytoczmy ten dotąd nieznany fragment gazetowego sprawozdania Richtera. Szukający dziury w całem prof. Szaflarski (S. s.468) znalazłby w nim kompletne horarium wyprawy – napięte, lecz jak się okazuje realne:
Deszcz ustał, mgły rozsunęły się, a my ku naszemu zdumieniu i konfuzji ujrzeliśy nagle daleko przed sobą o przeszło 500 stóp wyższy szczyt Lodowego. Zmylony mgłami, przewodnik wyprowadził nas na całkiem inny wierszek, od celu naszej wędrówki oddzielony okropnymi szczelinami i pionowymi przepaściami. Jednak ten przebłysk przejaśnienia dodał nam nowej odwagi. Patentowy garnek do gotowania zupy został przez naszego botanika ze spokojem ponownie spakowany, a chwila triumfu przesunęła się o jeszcze parę godzinek w czasie. To była teraz najmozolniejsza faza naszego przedsięwzięcia. Wspinaczka w dół z fałszywego wierzchołka, omijanie przepaści i w końcu wdrapywanie się na niemal pionową ścianę szczytu, w porównaniu z czym wejścia na Łomnicę i na Krywań są tylko miłymi przechadzkami po najlepszym trottoir. Po tym, jak od godz. 5 [rano] wspinaliśmy się bez ustanku, prawie bez wytchnienia, o wpół do 3. dobiliśmy do najwyższego szczytu Turni Lodowej, utworzonego z osobnych, zwalonych na siebie bloków drobnoziarnistego granitu. (...) Nasilający się deszcz, przetaczające się wokół nas grzmoty, utrzymujący się wicher (...) zmusiły nas do powrotu – bez uraczenia się panoramą i bez zrobienia obserwacji porównawczych wysokości gór. Zamiast drogi okrężnej przez niewłaściwy wierzchołek, zejście podjęliśmy przez Przednie Dolinki Lodowe[9], niemal w pełni wypełnione gładkim jak lustro śniegiem.
Zejście było niełatwe i ryzykowne, każdy pomyłkowy krok groził śmiercią. Szczęśliwi zdobywcy szczytu odetchnęli dopiero, kiedy około godziny piątej znaleźli się nad Zmarzłym czyli Żabim Stawem Jaworowym.
PIĄTKA DZIELNYCH ZDOBYWCÓW
[John Ball]
John Ball w wysokogórskim ubiorze i rynsztunku. Zdjęcie istnieje w paru wersjach.
Kto ostatecznie uczestniczył w wejściu na Lodowy? Andrzej Górski mówi o trzech osobach (W. s. 159). W tomie XVIII „Tatr Wysokich” Witolda H. Paryskiego na s. 68 czytamy: „Pierwsze wejście turystów na Lodowy Szczyt: John Ball, Wilhelm Richter, węgierski malarz nieznanego nazwiska i góralscy myśliwi z Jurgowa, 1843 r. (ok. 31 VIII), z Doliny Jaworowej przez Sobkowy Żleb. Jednym z tych myśliwych był zapewne Jan Budz (Łysy Jonek) z Jurgowa, który do 1851 r. był na Lodowym Szczycie już nieraz.” Możemy uściślić datę sugerowaną przez WHP: tak, to był faktycznie 31 sierpnia, jednak nie sobota, tylko czwartek. Brakujące nazwisko spiskiego malarza wnosi nam artykuł w „Pannonii” – był nim podejrzewany kiedyś o to przez Ivana Houdka płodny pejzażysta tatrzański, Károly Tekely, podawany też za Słowaka. Również Andrzej Górski wskazuje raczej na tę osobę (W. s. 163, Richter pisze „Tekelli”). Górale wymieniani są jako „przewodnik” i „służący”, tylko Ritter wspomina o „koziarzu jako przewodniku” („ein Gemsjäger als Führer”, K. s. 301). Swego rodzaju niezwykłością był – zresztą przypadkowy – międzynarodowy charakter wejścia: Irlandczyk, Prusak, Węgier i polscy albo słowaccy górale. Z pomyłki co do „fałszywej góry” Kopy Lodowej przewodnik tłumaczył się zwodniczymi mgłami, nie można jednak wykluczyć, że był on już tam wcześniej – może w r. 1835 w składzie czwórki jaworzyńskich koziarzy ekipy Blasiusa, Hartlauba i Keyserlinga? Richter kilka razy podkreśla, że szczyt Lodowego jest dziewiczy i nie tknęła go dotąd stopa ludzka, nic natomiast nie wspomina o owym wejściu na Kopę osiem lat wcześniej (22 września), choć jak wiemy młodych Niemców prowadzili ludzie z Jaworzyny.
Andrzej Górski pisze, że trzej śmiałkowie już w okolicy Żabiego Stawu zauważyli nieporadność „przewodnika-górala” i postanowili odprawić go do domu – „wyprawę kontynuowały więc tylko trzy osoby.” W książce Richtera takiej informacji nie ma, a jego wcale nie kategoryczne słowa „musimy się zdać bardziej na nasze własne szczęście” – w „Wierchach” podane w wytłuszczeniu (s. 160) – należy rozumieć jako zapowiedź bardziej samodzielnego wyboru drogi, a nie informację o rozstaniu się z „przewodnikiem” i „służącym”. Relacja zamieszczona w „Pannonii” epizod niezdatności przewodnika w ogóle pomija, nie był on więc widocznie ważny. Obaj górale musieli być z zespołem na szczycie, skoro weszli razem na Kopę Lodową, a potem, w trakcie zejścia z wierzchołka głównego, otrzymali polecenie powrotu na drogę wejścia i zabrania rzeczy, zdeponowanych wcześniej jako zbędne w rejonie Przełęczy Lodowej. Nie popełniał więc błędu Janusz Chmielowski, w swej notatce w „Taterniku” („Taternik” 1928 s. 8) nie wykluczając górali z udziału w zdobyciu szczytu Lodowego, co potem – również słusznie – powtarzali jego następcy (W. s. 159).
KIEŻMARK I DOLINA KIEŻMARSKA
Sporym mankamentem omawianego artykułu jest pominięcie czy przeoczenie listu Rittera z Wiednia z 15 września. List ten jest również ważny, zawiera bowiem relację Profesora z wyjazdu 1 września z Jaworzyny do Kieżmarku i – po przeczekaniu niepogody – z jego wyprawy w niedzielę 3 września do Doliny Kieżmarskiej, pod wodzą mistrza krawieckiego Roßera, chlubiącego się tym, że w r. 1840 oprowadzał po Tatrach króla Saksonii (K. s. 305). Niestety pogoda nie dopisała. Profesor przemókł i zziąbł, niewiele przy tym zobaczył, choć dotarł do Zielonego Stawu, a może i Białego, wymienia bowiem obie nazwy. Do wylotu doliny dotarł przez Folwark spiskim „Wägli” z wiklinowym koszem, dalej jechał na koniu i wędrował na piechotę. Śliskie ścieżki były trudne nawet dla konia. Przy drodze – może w rejonie Pastwy – oglądał szkielety trzech koni, padłych 3 sierpnia w letniej śnieżycy (16 innych z trudem uratowano)[10]. Do Kieżmarku przybyli też z Jaworzyny panowie Ball i Weber. Pisze Profesor: „Tu w miasteczku Kieżmark jestem z moimi przyjaciółmi Ballem i Weberem, wspólnie zrobimy jeszcze parę wycieczek, potem rozstaną się nasze drogi”. Prof. Ritter nie wspomina tej dwójki w sprawozdaniu z wycieczki do Doliny Kieżmarskiej, podaje jednak parę dni później, że wobec braku pogody sam opuszcza Kieżmark, natomiast jego bardziej zdeterminowany przyjaciel John Ball – twardsza natura – pozostaje w górach, żeby wzbogacić swoje zbiory botaniczne. Na ile mu się to udało – nie wiemy, pogoda uległa poprawie, a jego jako botanika przede wszystkim musiały nęcić Tatry Bielskie ze słynnymi ogrodami Drechslerhäuschen i – mimo końca lata – wciąż bogatymi w gatunki upłazami Jatek.
PÓŁ WIEKU CISZY
O wejściu Balla na Lodowy w Polsce długo nikt nic nie słyszał. Walne zebranie utworzonego właśnie Tow. Tatrzańskiego przyznało mu członkostwo honorowe „w uznaniu zasług około świata alpejskiego” – o jego zdobyczy tatrzańskiej nie było przy tym mowy (Pamiętnik TT 1876 s. 23). Z jego pisemnego francuskiego podziękowania z 13 marca 1875 polscy miłośnicy gór dowiedzieli się nie bez zaskoczenia, że jest on pierwszym zdobywcą Lodowego. Niestety, mimo iż bohater jeszcze żył, sprawą nikt się nie zaciekawił i nikt nie podjął w tym kierunku dalszych dociekań. Nasi taternicy związani byli z kulturą niemiecką, tymczasem o sukcesie Irlandczyka pamiętano głównie w Anglii, gdzie jego tatrzańska wizyta nie pozostała – jak to sugerują „Wierchy” (s. 152) – „niezauważona przez brytyjskich biografów”. Musiało się tam o niej pisać, skoro o wejściu Balla na Lodowy wspominały nawet angielskie baedekery z połowy XIX wieku. Przytoczmy dla przykładu urywek z „Handbook for Travellers in Southern Germany” Johna Murraya (10 wydań 1845–1871): „Z Kieżmarku wiedzie gościniec do Nowego Targu (Novetark). Na piechotę można przekroczyć Przełęcz pod Kopą (Sattel Pass) do Jaworzyny, która jest najlepszą bazą wypadową do zwiedzania Gór Tatrzańskich i trudnego wejścia na Turnię Lodowych Dolin (Eisthaler Thurne), czego jako pierwszy dokonał w r. 1843 Anglik nazwiskiem Ball.”[11] Nawiasem mówiąc, z braku kontaktu z literaturą anglosaską, również nasi sąsiedzi węgierscy i spiscy nie wiedzili o tym wejściu. W „Mitteilungen des DuOeAV 1889 s. 270 czytamy wprawdzie, że „Jako zdobywca przez flankę północną jest wymieniany M. Ball, prezes angielskiego Klubu Alpejskiego, mianowicie w r. 1840”, ale Rocznik Węgierskiego Tow. Karpackiego t. XXVII 1900 w przypisie do artykułu Hartlauba (s. 109) nadal twierdzi, że „przypuszczalnie Szczyt Lodowy został po raz pierwszy zdobyty 6 października 1845 przez Eduarda Blásyego z Wielkiej pod wodzą przewodnika Johanna Brauera i nauczyciela Jakoba Luchsa ze Starej Leśnej, a mianowicie od Przełęczy Lodowej (Kleiner Sattelpass). Od r. 1876 została ze Szmeksu wytyczona droga, która wejście bardzo ułatwia[12].”
[Wojskowa mapa specjalna]
Wojskowa mapa specjalna 1:75 000, I wyd. 1881. Przełęcz Lodowa na wysokości litery „a”.
Czy Ball pozostawił jakiś szerszy opis swojej tatrzańskiej przygody? W „Bentley's Quarterly Review” II z 1860 r. występuje bez nazwiska za to z identyfikacją jako osoba. Na s. 236 czytamy o „the isolated group of Tatra”:
Pierwszym badaczem tej dzikiej i nieucywilizowanej krainy był szwedzki przyrodnik Wahlenberg, który we wstępie do swojej „Flora Carpatica” zostawił rzetelny ale raczej oschły jej opis. Zrozumieliśmy, że najwyższy szczyt, zwany Eisthaler Thurm, którego nie zdołał osiągnąć Wahlenberg, ileś lat temu został zdobyty przez prezesa Alpine Club. Uważamy za wskazane zamieścić artykuł o tej przygodzie – w którymś z dalszych tomów, do którego on mógłby [taki artykuł] napisać.[13]
Z tych słów można by wysnuć wniosek, że większej publikacji wcześniej nie było, przynajmniej w popularnej prasie, i Ball miałby ją dopiero stworzyć a „Quarterly Review” opublikować. Czy opublikował? Warto by w tym kierunku podjąć w Anglii kwerendę, podobnie jak i w poszukiwaniu pierwszych doniesień na temat jego tatrzańskiej podróży z roku 1843.
Otwarte pozostaje pytanie o ew. pobyty na Lodowym myśliwych góralskich. Andrzej Górski stwierdza na s. 158, że tezy o takich wejściach nie da się obalić, ale „jest to spekulacja niezwykle mało prawdopodobna”. Czy rzeczywiście? Już Wahlenberg znalazł przewodnika gotowego wprowadzić go na Lodowy, do czego nie doszło tylko z powodu spóźnionej pory i braku pogody. Wahlenberg nie dotarł nawet do śnieżnika zalegającego w Tylnej Dolince Lodowej (Zadnia Dolina Jaworowa), a pierwszym znanym z nazwiska badaczem, który tu się zjawił, był 3 sierpnia 1830 r. dr Franz Herbich. Notuje stąd (błędnie zresztą) jastrzębiec Hieracium angustifolium. „In alpibus Tatrae Scepusiensibus legi 3. Augusti 1830 in loco abscondito frigidissimo ad glacies im hinteren Eisthale infra cacumen Eisthaler-Spitze.” Herbich bawił wtedy po południowej stronie Tatr. Do Tylnej Dolinki mógł przejść przez Przełęcz Lodową, wiemy, że posługiwał się rakami, które by mu to ułatwiły.
Na temat góralskich wejść na Lodowy mamy przekaz w rozmowie Ludwika Zejsznera w r. 1851 z głośnym prześladowcą tatrzańskich kozic i świstaków, Jankiem Budzem z Jurgowa, zwanym „Łysym”:
Wielki szwedzki botanik Wahlenberg (...) uważa, że Lodowata (Eisthaler Spitze) wyższą jest od szczytu Łomnickiego (...). Przewodnicy opowiadali mu, że nie jest dostępną; tymczasem tak nie jest w istocie. Odważny strzelec na dzikie kozy Kasin Jonek z Jaworyny opowiadał mi, że nieraz był na szczycie Lodowatéj, a nawet, że wstęp od strony północnej nie jest tak trudnym. Na wszelki wypadek życzyćby należało, aby kto Lodowatą zmierzył dobrym barometrem i rozstrzygnął, który ze szczytów Tatrowych jest w istocie najwyższym[14].
Można podejrzewać, że droga „Łysego” wiodła z Doliny Czarnej Jaworowej, gdzie kierują nas też inne ciekawe XIX-wieczne przekazy i co stanowi osobny problem badawczy. Wątpliwości można mieć co do osiąganych przez myśliwych punktów, gdyż – w odróżnieniu od turysty – nie czubek góry był celem kłusownika, lecz umykająca przed jego flintą kozica.
„Wierchy” podają też za W.H. Paryskim informacje o kilku dalszych wejściach na Lodowy. Sukces ks. Wojciecha Grzegorzka z sierpnia 1855 r. jest raczej wątpliwy. Wiadomo, że w połowie września 1854 wszedł on na Kopę Lodową – jako na południowy z trzech szczytów Lodowego, „gdyż tylko na ten da się wejść”[15]. W wyliczeniu brak m.in. w r. 1859 alpinisty Josefa Krzischa, którego postać niedawno w „Głosie Seniora” wydobyliśmy z zapomnienia[16]. Podaje on, że wejścia dokonał od strony Doliny Pięciu Stawów Spiskich – być może nawet przez Konia, co dla doświadczonego alpinisty, jakim był, nie stanowiłoby godnego wzmianki problemu. Ponieważ jednak wspomina o Stawku Lodowym, może chodzić o drogę z rejonu Przedniej Dolinki Lodowej. O niskiej historycznej wartości tego i innych podobnych zestawień wejść wspominaliśmy nieraz w naszych publikacjach. Wczesne dzieje taternictwa są sumą wyrywkowych i często przypadkowo zapisanych faktów – pełnego i godnego wiary obrazu z tego nijak nie da się poskładać.
I na zakończenie jako ciekawostka cytacik z „The Alpine Journal” 1891 s. 161 – z pomyłką w dacie, wynikającą zapewne z zatarcia cyfr na bilecie: „In an ascent of the Eisthaler Spitze (Hohe Tatra) in July 1888 Mr. John Ball's card was found on the top with the date 1840[17].”
Józef Nyka
PRZYPISY
 1.  Andrzej Z. Górski: John Ball i Lodowy Szczyt, „Wierchy” r. 75 2009 s. 149–166.
 2.  Ówcześni znawcy Tatr zdarzali się na rdzennym Spiszu w dworach, szkołach, plebaniach – od Ważca po Kieżmark. Kontaktowali się z sobą, gościli przyjezdnych, prowadzili kroniki, dzielili się wiedzą, dyskutowali w gazetach. Jaworzyna ze zmieniającym się personelem hutniczym i swoimi dorywczymi przewodnikami pozostawała na uboczu, podobnie jak Nowy Targ, Zakopane czy Przybylina.
 3.  Wilhelm Richter: Wanderungen in Ungarn und unter seinen Bewohnern. Eine Beleuchtung von Ungarns moderner Stellung und Richtung. Berlin 1844 s. 436. – Gustav Kramer: Carl Ritter. Ein Lebensbild nach seinem handschriftlichen Nachlass. Halle 1870, s. 454. – Prof. Szaflarski w przypisie na s. 467 po opis tatrzańskiej wyprawy Rittera odsyła czytelnika do jego książki „Vorlesungen” z r. 1863, gdzie jednak na interesujący nas temat nie ma ani słowa.
 4.  Ritter pisze (K. s. 301): „Ja szedłem z nimi w górę tylko do połowy drogi, byliśmy już w śnieżnych żlebach, daleko nad piętrami lasu i kosodrzewiny, tu zrobiło się dla mnie zbyt stromo.” Profesor żali się bratu na pobolewanie nóg, ale informacje o jego niesprawności a nawet poruszaniu się na wózku (S. s. 467, W. s. 155) są jakimś nieporozumieniem.
 5.  Generalnie za kulminację Tatr uchodziła Łomnica, jednak w r. 1813 Wahlenbergowi Lodowy wydał się nieco wyższy. Prof. Ritter w swoich wykładach na uniwersytecie w Berlinie dla Lodowego (Eisthaler Spitze, Eisthurm) podawał 8000', dla Łomnicy 7942', Gierlachu nie wymieniał w ogóle. W jesieni 1838 istniały już triangulacyjne pomiary Ludwiga Greinera, opublikowane w lecie 1839 w Peszcie i Wiedniu (Gierlach 8285, Łomnica 8235, Lodowy 8140 stóp wied.). Jak widać, praca ta nie była znana naszym bohaterom, Richter na s. 418 powołuje się na jakieś pomiary dające prymat Lodowemu, Ritter donosi bratu o „Eisthaler Thurm (...) bisher noch unerstiegen, die höchste Spitze der Karpathen”.
 6.  Kłopoty orientacyjne w tym miejscu grupy Tytusa Chałubińskiego zostały szeroko opisane przez Bronisława Rejchmanna w szkicu „Wśród białej nocy. Ustęp z wycieczki tatrzańskiej” w t. III „Ateneum” 1879 s. 453–457. Wśród przewodników byli Sieczka, Roj i Tatar.
 7.  Józef Szaflarski: Poznanie Tatr. Szkice z rozwoju wiedzy o Tatrach do połowy XIX wieku. Warszawa 1972 s. 467–468.
 8.  T. (John) Ball: Adnotatio in speciem novam gheneris Saxifraga, „Botanische Zeitung” 12 Juni 1846 s. 401–403. „Carpatos centrales, ab incolis montes Tatra denominatos, anno 1843 perlustrando, Saxifragas plurimas in Flora Wahlenbergiana descriptas observavi (...) exemplaria pumila 1–2 pollicaria legi in ascensu summi cacuminis Eisthaler Thurm versus 7000'. – ß provenit in sphagnosis uliginosis subalpinis et interalpinis, observavi tantum ad latus septentrionale praesertim juxta pagum Lakopana.”
 9.  W stosowaniu nazw Dolinek Lodowych Richter sam nie jest konsekwentny, tu chodzi o jaworową stronę grani i o pole „lodowe” częściej nazywane Dolinką Tylną albo Zadnią.
10.  Były to częste w tym rejonie przypadki. 14 września 1839 prasa wiedeńska donosiła z Białej Spiskiej, że katastrofalne opady deszczu i śniegu oraz silny mróz 23 sierpnia spowodowały między Białą a Jaworzyną (czyli w Koperszadach) śmierć 15 koni i 4 pasterzy. Ocieplenie wywołało powódź, której fala poczyniła szkody w Krakowie i w Warszawie.
11.  „From Kesmark there is a road to Neumark (Novetark). Pedestrians may cross the Sattel Pass to Tavorina [błąd zecerski], the best head-quarters for exploring the Tátra Mountains, and the difficult ascent of the Eisthaler Thurne, which was accomplished for the first time in 1843, by an Englishman named Ball.” (wyd. 1855 s. 553).
12.  Die Eisthalerspitze wurde vermutlich zuerst am 6. Oktober 1845 erstiegen durch Eduard Blásy aus Felka unter der Leitung des Führers Johann Brauer [Breuer] und des Altwalddorfer Lehrers Jakob Luchs und zwar vom kleinen Sattelpass aus. Seit 1876 ist ein Weg von Schmecks angelegt, der den Aufstieg sehr erleichtert. – Informacje te pochodziły z przypisu w kolejnych wydaniach przewodnika Karla Kolbenheyera (np. V 1882 s. 47): „Według listowych doniesień, szczyt ten zdobył 6 października pan Eduard Blásy z Wielkiej (Felka) pod wodzą przewodnika Johanna Brauera i nauczyciela ze Starej Leśnej Jacoba Luxa – z Przełęczy Lodowej (Klein Sattelpass). Wspomnijmy zresztą także, że na Lodowy Szczyt można wejść w 2½ – 3 godz. z Doliny Jaworowej (Javorinka-Thal) od Żabiego Stawu (Kroten See), południowym stokiem.”
13.  „Bentley's Quarterly Review” II z 1860r. s. 236: „The first explorer of this wild and savage district was the Swedish naturalist Wahlenberg, who gave a careful but rather dry account of it in the preface of his „Flora Carpatica”. We have understood that the highest summit, called the Eisthaler Thurm, which Wahlenberg failed to reach, was attained several years ago by the President of the Alpine Club, and we suggest the propriety of including some account of that adventure in any future volume to which he may contribute.”
14.  Ludwik Zejszner: Spiż. „Biblioteka Warszawska” 1854 t. III s. 8. W r. 1856 ukazał się ten artykuł w wersji niemieckiej.
15.  Prof. Feliks Berdau, który w r. 1854 wszedł na Kopę dwukrotnie, utrzymywał, że „Turnia Lodowa (...) wystrzela trzema szczytami, z których tylko na południowy i z nich najwyższy wyjść można” („Biblioteka Warszawska” 1855 t. III s. 547). Zbierane tu rośliny w wykazach podawał jako „Turnia Lodowa”, podobnie zresztą jak ks. Grzegorzek.
16.  Józef Nyka: Gierlach – rozwiązanie zagadki? „Głos Seniora” 7/2009 s. 1–2. (GS 07/09)
17.  Informacja o tym odkryciu mogła lec u podstawy wspomnianej wzmianki w „Mitteilungen des Deutschen und Österreichischen Alpenvereins” 1889, rówmież podającej omyłkowy rok 1840.