29.07.2005 PAKISTAN - MIGAWKI Z KOŃCA SEZONU 07/2005 (52)
W ośmiotysięcznym Karakorum sezon 2005 ma się ku końcowi -- generalnie, bo w bazach jest jeszcze kilkanaście wypraw a pod Nanga Parbat wciąż czeka na swoją szansę Tomaž Humar. Są nawet wyprawy, które -- może to dobry pomysł? -- dopiero zdążają w góry z myślą o drugiej połowie lata. Pogoda w Karakorum była w tym roku bardzo niekorzystna (choć zdecydowanie lepsza w rejonie Nanga Parbat): wiatr, niskie temperatury, zaledwie dwu-trzydniowe przebłyski słońca. Wszystkie wyprawy skarżą się na niespotykane o tej porze roku masy śniegu, w wyższych partiach utrudniające poruszanie się i grożące lawinami. Ma to oczywiście odbicie w wynikach: do ostatnich dni lipca liczniej wchodzono tylko na Nanga Parbat i na Gasherbrum II. Na Broad Peaku wyprawy kończyły wejścia na Rocky Summit -- dwie godziny drogi od odciętego głębokim śniegiem głównego wierzchołka. Na K2 pułapem była jak dotąd wysokość obozu IV (7850 m). W tych warunkach prawdziwie imponuje wyczyn Kazachów Denisa Urubki i Siergieja Samojłowa, którzy nie tylko weszli na czubek Broad Peaka (8051 m) ale poprowadzili nową drogę na ten szczyt -- środkiem trudnej, liczącej 3000 m wysokości ściany południowo-zachodniej (zdjęcie). Z namiotu w kotle 5100 m zaczęli wspinaczkę 19 lipca. Szli stylem alpejskim, biwakując w namiociku. Trudności techniczne były duże, do tego wiatr, zamieci, w górnej części grożące lawinami masy śniegu. Na szczycie stanęli 25 lipca o godz. 11.30. Do bazy wrócili z biwakiem na drodze normalnej. Warto dodać, że dla Samojłowa był to w ogóle pierwszy 8-tysięcznik. Ciekawostką z wejść na Gasherbrum II był zjazd na nartach z tego szczytu Norwegów Jürgena Aamota i Fredrica Ericssona w dniu 22 lipca.
Jak wspomnieliśmy, dużo lepsze warunki panowały w masywie Nanga Parbat. Na szczyt ten weszło w ciągu sezonu przeszło 20 osób, niestety część wejść okupiono odmrożeniami. Zainteresowanie mediów wywołali Koreańczycy Kim Chang Ho i Lee Hyun Jo, którzy po 35 latach powtórzyli wyczyn braci Messnerów z r. 1970, mianowicie trawersowanie szczytu flankami Rupal i Diamir.
Na uwagę zasługują sukcesy pań: Hiszpanka Edurne Pasaban weszła 20 lipca na Nanga Parbat a Austriaczka Gerlinde Kaltenbrunner dzień później (21 lipca) -- na Gasherbrum II, nawiasem mówiąc po ciężkiej śnieżnej harówce, gdyż cały czas torowała dla dużej męskiej grupy, raz tylko na krótko zmieniona przez Włocha. Obie powiększyły swój 8-tysięczny dorobek do 8 szczytów tej klasy każda, wyrównując rekord Wandy Rutkiewicz, należący do niej przez lat 14. Nie kwestionując talentu obu pań, nie można zapominać o jakości ich wejść. Hiszpanka i Austriaczka są himalaistkami statystycznymi, bez większych ambicji eksploracyjnych czy sportowych -- tego, czego w tej mierze dokonała Wanda, nie powtórzy już żadna pani. Edurne Pasaban (m.in. Lhotse, Everest, K2) ma wejścia lepsze od austriackiej rywalki, której najwyższym szczytem pozostaje Makalu.
Wielki ruch panował na igłach, turniach i basztach niższych partii Karakorum. I tu jednak niepogoda i duże opady śniegu krzyżowały ludziom plany. W zachodnim Karakorum wskutek lawiny z Batury II wycofał się Simone Moro -- pocieszeniem jest dla niego nowa droga na aklimatyzacyjnym szczycie Batokshi (6500 m). Z Baintha Brakk (Ogre, 7285m) wycofali się Baskowie Alberto Inurrategi, Jon Beloki i José C. Tamayo. Ciężko walczą zespoły w grupie Trango i na Latoku. Rozległe plany zdobywcze miała niemiecka wyprawa szkoleniowo-treningowa w granity Doliny Charakusa, która weszła na Drifikę (6447 m), ale z braku pogody i nadmiaru śniegu wycofała się z rozpoczętych dróg sportowych, m.in. na filarze K7.
Kiedy w ostatnich dniach lipca zbieramy te ułamkowe wieści z sezonu, większość wypraw z ośmiotysięczników jest już w drodze do domów. Ale nie wszystkie. U stóp K2 wciąż stoją namioty wyprawy polsko-bułgarskiej, pod Nanga Parbat trwa Słowieniec Tomaž Humar, który planuje nową drogę w linii maksymalnych trudności flanki Rupal. Zamierza przejść ją solo, w stylu alpejskim -- potrzebuje do tego jednak tygodnia stabilnej pogody. Na razie takich prognoz nie ma, przekłada więc godzinę "D" z dnia na dzień. "To jest sezon dla ludzi o mocnych nerwach" -- mówi Denis Urubko. Są też, jak wspomnieliśmy, wyprawy dopiero zdążające w Karakorum. Silna ekipa z Kazachstanu chce w sierpniu zaatakować drogą normalną K2. Włoska wyprawa z udziałem Carlosa Buhlera planuje przejście grani północno-zachodniej Rakaposhi -- jak piszą z włoską przesadą, "sperone piu lungo del mondo". Na stronach internetowych informują o polskim sukcesie w tym rejonie. W skład wyprawy (kierownik Alberto Peruffo) wchodzi też zespół artystów plastyków, filmowców, nawet muzyk.
Jeszcze słowo o polskim udziale w sezonie. Jak to podaliśmy w ostatnim numerze "Głosu Seniora" (GS 06/05), w Karakorum wspinały się dwa polskie zespoły: Artur Hajzer i Piotr Pustelnik na Broad Peaku (8051 m) i Anna Czerwińska na czele 10-osobowej polsko-bułgarskiej wyprawy na K2. O obydwu było i jest głośno w mediach. Wyprawa na Broad Peak zakończyła się wejściem Piotra na przedwierzchołek a następnie dwoma bardzo groźnymi, na szczęście dość szczęśliwie zakończonymi incydentami: upadkiem Hajzera podczas schodzenia z przełęczy w Broad Peaku (ok. 7800 m) a potem 500-metrowym lotem jednego ze słowackich ratowników, Martina Gablika. Dzięki ofiarnej akcji ratunkowej Piotra oraz alpinistów słowackich i włoskich, trudną sytuację udało się opanować. Wypadek i interwencję omawia Monika Rogozińska w artykule "Dwie noce w butach" w "Rzeczpospolitej" z 27 lipca, szczegóły zdarzeń są więc naszym czytelnikom znane, przynoszą je także odpowiednie strony internetowe. Pisze Artur Hajzer w e-mailu do Grzegorza Głazka: "Wczoraj helikopter ratunkowy zwiózł mnie z bazy do Skardu. Noga w gipsie -- złamań nie ma. Akcja ratunkowa była trudna -- dobrzy ludzie z różnych krajów -- pod przewodnictwem Piotra -- spuścili mnie po poręczówkach na lodowiec w ciągu trzech dni." Na K2 Anna Czerwińska wciąż liczy na poprawę pogody -- może w pierwszych dniach sierpnia? -- i jeszcze jedną próbę wyjścia w stronę szczytu, niestety z powodów zawodowo-urlopowych wyprawę opuścili już Leszek Cichy, jeden z alpinistów bułgarskich i opiekująca się bazą Joanna Kowalczewska. Życzymy Ani, żeby w nagrodę za wytrwałość los uśmiechnął się do niej i ofiarował jej 10 dni ciszy i słońca. A swoją drogą rację ma Urubko: sezon 2005 wymaga mocnych nerwów! (jn)
22.07.2005 ZE SKAŁ I LODÓW ŚWIATA 05/2005 (50)
Sześciotysięczna łańcuchówka
Niespełna 30-letni Ueli Steck, szwajcarski przedstawiciel wspinaczkowej moderny, przeniósł alpejski koncept ścianowej łańcuchówki w wysokie masywy Himalajów (łańcuchówki szczytowe były już nawet na 8-tysięcznikach). Na wiosnę 2005 zaplanował seryjne przejście trzech trudnych ścian w Khumbu Himal, w rejonie Mount Everestu. W połowie kwietnia uporał się z pierwszą z nich: skrajnie trudną północną ścianą Cholatse (Jobo Lhaptsan, 6439 m). Szedł "na lekko" -- plecak ważył zaledwie 6 kilo. Biwakował raz w ścianie i drugi raz w trakcie zejścia również niełatwą ścianą południową (tu nie tylko "na lekko" ale i "na głodno"). 1600-metrową północną ścianę porównuje z Eigernordwand w linii drogi klasycznej, z tą różnicą, że szczyt znajduje się półtorej mili wyżej (Eiger 3970 m), a w razie drobnej nawet awarii nie ma mowy o jakiejkolwiek pomocy. --- Wyczerpany psychicznie wspinaczką na Cholatse, Steck dochodził do siebie w bazie przeszło tydzień. Potem przeszedł samotnie wschodnią ścianę Tawoche (6500 m), sterczącego pośrodku Khumbu Himal, obok Cholatse. Wybrał umiarkowanie trudną lodową nitkę w lewej połaci ściany, po prawej mając niebezpieczne kruszyzny. Udało mu się dosłownie przebiec ścianę -- w 4 i pół godziny! Było to pierwsze solowe wejście na ten trudny szczyt i pierwsze w ciągu ostatnich 7 lat. Trzeci cel Szwajcara stanowiło III przejście północno-wschodniej ściany Ama Dablam (6828 m), niestety, niebezpieczne warunki śnieżne zatrzymały go na wysokości 5800 m, uniemożliwiając mu pełną realizację planu. Ale i tak to, co zrobił, jest jednym z głównych sportowych wydarzeń himalajskiej wiosny 2005. Uli Steck znany jest z licznych nowych dróg, m.in. na Eigerze i Mount Dickey na Alasce (z Seanem Eastonem). W towarzystwie Stephana Siegrista wsławił się łańcuchówką północnych ścian Eigeru, Möncha i Jungfrau zamkniętą w imponującym czasie 25 godzin.
Cayesh i Taulliraju
Przebojowa słoweńsko-amerykańska dwójka Marko Prezelj i Steve House spędziła 3 pracowite tygodnie w Peru. Ich efektem jest nowa droga na Cayesh i szybkie powtórzenie drogi włoskiej na Taulliraju. Po aklimatyzacji w złotych granitach Sfinksa, Marko i Steve poprowadzili nową drogę środkową partią zachodniej ściany Cayesh (5723 m), wyzywającej lodowo-skalnej iglicy. Na drogę składa się 11 wyciągów o trudnościach sięgających M8 i 5.10, a cała pętla -- w górę i w dół -- zajęła im zaledwie 15 i pół godziny. Pomyśleli teraz o północnej ścianie Huascaranu, jednakże grzmot 17 ciężkich obrywów skalnych w przeciągu 43 minut (!), licząc od wschodu słońca, wybił im ten plan z głowy. Skierowali się pod Taulliraju (5831 m), obiecując sobie nową drogę lodową ścianą południowo-zachodnią. Wymarzona linia rozczarowała ich jednak: zamiast zwartej formacji lodowej, w ścianie wisiały tylko niebezpieczne firnowe płaty. Co było robić, przerzucili się na drogę włoską z r. 1980, wiodącą lewym filarem, którym wspięli się do grani do szczytu. I tu jednak globalne ocieplenie zrobiło swoje: tam, gdzie spodziewali się dobrego alpejskiego lodu, zastali wspinanie w czystej skale i w mikście. Niebezpieczne i podstępne warunki panowały też na zdobnej w nawisy grani szczytowej. Obaj wspinacze, zresztą nie tylko oni, przestrzegają, że amatorzy rzadziej powtarzanych dróg i ukrytych przed wzrokiem ścian muszą sie liczyć z niespodziankami i tym, że opisy sprzed lat nie odpowiadają już smutnej śnieżnej i lodowej rzeczywistości.
Filar Kobry klasycznie
Dwaj wspinacze z Colorado, Ryan Nelson i Jared Ogden, spędzili w początku lata 3 tygodnie W Ruth Gorge na Alasce, gdzie dokonali pierwszego klasycznego wejścia wschodnią ścianą Mount Barrille (2364 m), tak zwanym Filarem Kobry (Cobra Pillar). Dwójka przeszła 20-wyciągową drogę 29 czerwca w zaledwie 15 godzin, do czego doszły 4 godziny na zejście północną flanką szczytu. Wspinali się stylem alpejskim, bez zakładania poręczówek i bez rozmnażania stałych ubezpieczeń. Była to ich trzecia próba przejścia filara -- dwie wcześniejsze pokrzyżowała zła pogoda. Z tego samego powodu nie powiodły im się próby na czterech innych szczytach w rejonie Ruth Gorge. Filar Kobry został pokonany w r. 1989 przez dwójkę Jim Donini i Jack Tackle. Dzięki eleganckim liniom i względnie solidnej skale, częściowo hakowy filar stał się popularnym celem wspinaczek, także obiektem prób przejścia klasycznego. Jednak słaba pogoda i trudności skalnego filara a nad nim 300 metrów śniegu i lodu wiodących do szczytu sprawiały, że żadna z tych prób dotąd się nie udała, choć sporo hakowych odcinków uklasyczniono, podnosząc trudności do 5.11. W niższych partiach drogi Nelson i Ogden przeszli klasycznie miejsce pokonywane wahadłem i kruchy komin, wyżej zaś dodali 3-wyciągowy wariant na hakowej dotąd ścianie szczytowej. Nelson, który swą wyprawę finansował częściowo z grantu American Alpine Club, jest zachwycony drogą a także całą wspinaczkową przygodą z alaskańską Kobrą -- "a true adventure climb", powiedział.
JESZCZE RAZ PERU
Brian McMahon i Josh Wharton, speszeni poważnym obrywem skalnym w trakcie próby przejścia północnej ściany Huandoy Norte, pocieszyli się czterema błyskawicznymi klasycznymi przejściami w cudownym granicie Esfinge (Sfinksa). Dla rozgrzewki przeszli w 4 1/2 godziny 750-metrową Original Route na wschodniej ścianie (5.11). Następnie dokonali pierwszego klasycznego przejścia The Riddle of the Cordillera Blanca (600 m, 5.10+ A3), 3-wyciągowym wariantem omijając odcinek hakowy. Dwa z tych wyciągów ocenili na 5.12. Przejście to zrobili on sight, nie dodając dalszego żelaza, a swoją wersję klasyczną nazwali King of Thebes (5.12b/c), a to w związku z mitologiczną legendą, według której Edyp został królem Teb, kiedy rozwiązał zagadkę (riddle) Sfinksa. McMahon i Wharton przeszli potem on sight w 7 godzin 600-metrową drogę Cruz del Sur, stwierdzając, że jest ona łatwiejsza aniżeli podawane w publikacjach 5.13a. Według nich trudności wyrażają się liczbą 5.12a lub coś koło tego, przewidują też dalszy wzrost popularności tej drogi. McMahon zwinął manatki i poleciał do Stanów, Wharton zaś udał się do bazy pod Huandoy Norte, gdzie nie zabawił jednak dłużej, zastał bowiem lodowiec w bardzo złym stanie -- bał się po prostu chodzić po nim samotnie. Wrócił pod Sfinksa i solo przebiegł Original Route, ustanawiając dla niej trudny do poprawienia rekord czasu: 1 godz. 28 minut. Po południu udał się taksówką (tak!) do miasta i również odleciał do domu. Na andyjską wyprawę otrzymał wsparcie z Funduszu Mugsa Stumpa.
Informacje zebrał: Władysław Janowski
14.07.2005 POLSKA DROGA NA SFINKSIE 07/2005 (52)
18 czerwca wyruszyliśmy w góry z Caras, skąd otwierają się niesamowite widoki na Huandoy i Huascaran. Po trzech tygodniach wspinania zakończyliśmy działalność sportową -- z powodu dość dotkliwego urazu jednego z członków naszego zespołu. A oto krótkie podsumowanie wyników naszej działalności:
22 czerwca własny wariant na siodło Sfinksa Arkadiusz Grządziel i Bogusław Kowalski -- droga pokrywa się na trzech wyciągach z linią zjazdów, około 270 m, trudności do V , być może nie przechodzona, ponieważ prawdopodobnie droga Niemców z 1955 roku obchodzi tę część ściany i osiąga grań od zachodu. Było to wyjście kondycyjno-aklimatyzacyjne.
24 czerwca wyjście kondycyjne, już z Jerzym Stefańskim, na filar Nevado Caraz -- dotarliśmy do wysokości około 5100 m.
26 czerwca Original Route wschodnią ścianą Sfinksa, 7a OS.
29 czerwca -- 1 lipca poręczowanie nowej drogi na południowej ścianie Sfinksa (170 m). 2 lipca odpoczynek, 3-4 lipca ukończenie drogi "Wyjście z Cienia", 680 m, VI 6b+ A2+. Droga wiedzie logiczną formacją w lewej części ściany. Zgodnie z tym, co podają periodyki, jest w tej partii bardzo zimno, a skała jest miejscami bardzo krucha i wymaga oczyszczania z ziemi. Mieliśmy bardzo trudny biwak. Wzięliśmy jedynie kurtki puchowe. Na trzy godziny przed zmierzchem, nagle moją głowę objęło oślepiające gorące słońce. Mimo że byliśmy już na szczycie po zrobieniu Original Route, wyszliśmy tam jeszcze raz, mocno przygrzewani słoneczkiem. W topo Sfinksa nasza droga będzie funkcjonowała jako "Salida desde la Oscuridad".
9 lipca wejście własnym wariantem na Artensoraju (6025 m), na lewo od drogi normalnej, trudności TD-. Po tym wejściu zamierzaliśmy raz jeszcze wrócić na Sfinksa, niestety drobna ale uciążliwa kontuzja jednego z nas zmusiła nas do zakończenia działalności.
Bogusław Kowalski
14.07.2005 DWA TYGODNIE W KRAINIE TROLLI 07/2005 (52)
Zachęceni barwnymi opowieściami kolegów o urokach Skandynawskich gór, w czerwcu tego roku wybraliśmy się w końcu z Iwoną do Norwegii na całe dwa tygodnie. I chociaż lato było tam opóźnione o kilkanaście dni, co zmusiło nas do zmiany naszych planów wspinaczkowych w rejonie Romsdalen, mogę powiedzieć iż był to jeden z najwspanialszych górskich urlopów w moim życiu (po prawdzie nie znam żadnych innych urlopów niż górskie). Po przeprawie promem przez Bałtyk, pojechaliśmy na początek w Jotunheimen, aby wejść na najwyższe wzniesienie Skandynawii, Galdhopiggen (2469 m). Jest to szczyt zupełnie łatwy technicznie, kiedy jednak gwałtowne załamanie pogody wymiotło nas z lodowca 200 m od wierzchołka, nabraliśmy szacunku do tutejszych gór. Pojechaliśmy w Romsdalen. Ściana Trolli to jest to, co każde z nas będzie pamiętać do końca życia. Cały rejon był w śniegu, na graniach wisiały kilkunastometrowe nawisy, a kominem wyjściowym na Filarze Trolli leciały śnieżne i kamienne lawiny. Wdrapaliśmy się w rakach i z czekanami po wspaniałym firnie na kilka wierzchołków, przy zmiennej -- mówiąc oględnie -- pogodzie. Byliśmy m.in. na Skard Field (1723 m) i na Blanebba (1318 m). Wróciliśmy w Jotunheimen i tym razem pogoda uśmiechnęła się do nas. Na szczyty wchodziliśmy jeszcze w słońcu (na ogół nad wieczorem, bo nocy tam o tej porze roku nie uświadczysz), schodziliśmy zaś w deszczu. Byliśmy na Galdhopiggen i na drugim co do wysokości szczycie Skandynawii -- niższym o kilka metrów Glittertind. I na koniec, na pograniczu ze Szwecją, weszliśmy na Solen (1755 m.). Jest to taka norweska Babia Góra, tyle że od startu do powrotu do samochodu zajęła nam prawie 9 godzin.
Góry były zupełnie puste, biwakować można wszędzie, a ceny benzyny i noclegów na kempingach są podobne jak w Alpach. Chociaż pogodę uważamy za taką sobie, Norwedzy mówili, że mieliśmy szczęście do słońca. Niech im będzie. Po prostu było wspaniale. O trollach, łosiach, reniferach, fiordach itp. nie wspominam, bo jakie są -- każdy wie.
Andrzej Baron Skłodowski
13.07.2005 WSPINACZKOWE MISTRZOSTWA ŚWIATA 2005 07/2005 (52)
Brązowy medal w czasówce Edyty Ropek i dwa czwarte miejsca -- Tomasza Oleksego (w czasówce) i Renaty Piszczek (w bulderingu) -- to ładne wyniki naszej reprezentacji w Mistrzostwach Świata we Wspinaczce, które odbyły się w dniach 1--5 lipca 2005 w Monachium. Ogółem do podziału było 6 złotych medali w trzech konkurencjach: na trudność, w czasówce i w bulderingu. Rywalizowało o nie 350 zawodników -- kobiet i mężczyzn z 52 krajów. Na trudność wśród mężczyzn klasę pokazał jeden z faworytów, Czech Tomasz Mrazek, broniąc tytułu mistrzowskiego sprzed dwóch lat. Drugie miejsce zajął Hiszpan Patxi Usobiaga, zaś trzeci był Francuz Alexandre Chabot. Marcin Wszołek zajął miejsce 26.
Wśród kobiet łatwo zwyciężyła faworytka Angela Eiter z Austrii, wyprzedzając Emily Harrington (z USA) i Akiyo Noguchi (z Japonii). 41. miejsce zajęła Kinga Ociepka, 44. -- Agata Wiśniewska. Warto odnotować występ weteranki wspinania sportowego, Włoszki Luisy Iovane (53. miejsce). Konkurencję na czas po zaciętej walce wygrał Jewgienij Wajczewkowski z Rosji, przed Maksymem Stienkowojem z Ukrainy i Aleksandrem Pieczienkowojem również z Rosji. Niestety Tomaszowi Oleksemu nie udało się obronić tytułu wicemistrzowskiego z Chamonix 2003 i ostatecznie zajął 4 miejsce. Andrzej Mecherzyński-Wiktor był szesnasty. Najszybszą z kobiet została po raz trzeci z rzędu Ukrainka Olena Repko, co z trzema złotymi medalami stawia ją obok Francoisa Legranda w rzędzie najbardziej utytułowanych zawodników w historii tej imprezy. Druga była Rosjanka Walentina Jurina i trzecia nasza znakomita sprinterka, Edyta Ropek. "Rewelacyjna forma, super technika i OS na najtrudniejszym bulderze" -- tyle można było przeczytać o zwycięzcy bulderingu, Salawacie Rachmietowie (Rosja; 37 lat, od 15 lat w sportowej czołówce świata). Jego wyższość tego dnia musieli uznać Kilian Fischhuber (Austria) i Gerome Pouvreau (Francja).
Tomasz Oleksy (brąz w Chamonix) tym razem zajął dalekie 33. miejsce, Andrzej Mecherzyński-Wiktor był 39. a Mateusz Haładaj -- 43. Złoto w kobiecym bulderingu przypadło Ukraince Oldze Szałaginie (czwartej na trudność na tych mistrzostwach), która wyraźnie pokonała Julię Abramczuk z Rosji i Verę Kostruhową-Kotasową z Czech. Czwarte miejsce Renaty Piszczek to piękny wynik, tym bardziej, że do finału weszła na ostatnim 12 miejscu. "Spokojnie mogłam stanąć na podium -- powiedziała Renata -- zawiodła taktyka na przedostatnim bulderze." Agata Wiśniewska była 50, zaś Edyta Ropek -- 58. Wspinaczkowe Mistrzostwa Świata rozgrywane są od r. 1991. Dotychczas Polacy zdobyli w nich 1 srebrny medal (Oleksy w czasówce, 2003), 1 brązowy w bulderingu (Oleksy 2003) oraz 4 brązowe w czasówkach (Renata Piszczek dwukrotnie 1993 i 1995), Oleksy 2001 oraz Edyta Ropek 2005).
Władysław Janowski
02.07.2005 60 SZCZYTÓW NA 60. URODZINY 07/2005 (52)
24 czerwca 2005 r. wrócił na ojczystą szwajcarską ziemię przewodnik górski i dyrektor szkoły alpinizmu, Michel Siegenthaler -- po 10 miesiącach nieobecności, spowodowanej niezwykłą wyprawą. Chodziło o realizację projektu 60 sześciotysięczników andyjskich na 60. urodziny. Szalone zamierzenie -- eine Wahnsinnstour, jak piszą niemieckojęzyczne gazety -- zostało w pełni zrealizowane. Jako pierwszy padł we wrześniu 2004 szczyt Mamolejo (6108 m) w Chile -- podobno najbardziej południowy z sześciotysięczników świata. Potem andynista przemieszczał się wzdłuż niekończącego się pasma Andów, dokonując wejść w Chile, Argentynie, Peru, Boliwii, Ekwadorze. Trudne szczyty Andów Peruwiańskich wymagały, jak mówi, nie tylko dużych umiejętności, ale także odpowiednich partnerów, o których bywało bardzo trudno. Wiele czasu i energii pochłaniały przejazdy i przeloty, które wymagały precyzyjnego planowania. Ostatnim akordem był równikowy Chimborazo (6345 m), zdobyty 18 czerwca 2005. Michel jest andynistą o wielkim doświadczeniu i obecnie jednym z najlepszych znawców południowo-amerykańskich gór. W latach 1972 (dyplom przewodnika UIAGM) -- 1980 prowadził klientów w Alpy. W 1983 wszedł na swój pierwszy szczyt andyjski (w Cordillera Blanca), od r.1987 nastawił się na przewodnictwo zamorskie, głównie andyjskie. Szkołę alpinizmu założył wraz z przyjacielem w r. 1986. W realizacji ostatniego maratonu "entre ciel et terre" bardzo pomogli mu sponsorzy (m.in. Walliser Kantonalbank) a także przyjaciele i liczna rodzina, szczególnie żona Elke, która koordynowała jego poczynania i prowadziła stronę w internecie. Wir gratulieren Michel zu seinem grossen Erfolg!
(Informacje nadesłał Władek Janowski)
02.07.2005 WALERY ELJASZ - FOTOGRAF TATR I PODHALA 07/2005 (52)
100 lat temu, 22 marca 1905 r., zmarł Walery Eljasz-Radzikowski -- malarz, taternik, publicysta górski. Mało kto pamięta jednak, że także jeden z pionierów artystycznej fotografii tatrzańskiej. Zarząd Główny Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego serdecznie zaprasza na otwarcie wystawy fotografii jego autorstwa, wypożyczonych ze zbiorów Muzeum Etnograficznego im. S. Udzieli w Krakowie, a prezentowanych staraniem pp. Weroniki i Wojciecha Noworolskich. Otwarcie ekspozycji odbędzie się w sobotę 2 lipca 2005 o godz. 15 przy pawilonie "Łabędzie" na krakowskich plantach. Z okazji 100-lecia śmierci artysty, rok 2005 ogłoszono Rokiem Walerego Eljasza -- malarza, turysty tatrzańskiego, działacza Towarzystwa Tatrzańskiego, autora 6 wydań popularnego przewodnika po Tatrach (1870--1900).
Barbara Morawska-Nowak
Dorobek fotograficzny Eljasza i jego posługiwanie się kamerą w celu wykonywania rysunków krajoznawczych wspominaliśmy na naszej stronie w dziale recenzji w dniu 14 stycznia 2003 roku. (Red.)