29.10.2004 SUMMIT, SAHIB, SUMMIT! 10/2004 (44)
50 lat temu, 19 pazdziernika 1954 roku, trojka zlozona z dwoch Austriakow i Szerpy dokonalo nie lada wyczynu, mianowicie pierwszego wejscia na szosta (wowczas osma) co do wysokosci gore Ziemi, Cho Oyu (8201 m, wtedy 8157 m). Nie byl to szczyt z piatki najwyzszych, nie nalezal nawet do trudniejszych, ale byl pierwszym i jedynym zdobytym tak malym zespolem i tak skromnymi srodkami -- pod tym wzgledem zwiastunem nowoczesnego sposobu atakowania gor najwyzszych. Herbert Tichy nie zmontowal wiekszej wyprawy z pobudek ideowych ("styl alpejski" -- na 20 lat przed Messnerem!), troche tez z braku gotowki. Zreszta wejscie nie bylo dla niego ambicja zyciowa, lecz tylko jedna wiecej przygoda w ukochanych gorach Azji. Jako partnerow dobral geografa dra Helmuta Heubergera i Seppa Jochlera, m.in. partnera Buhla z Eigernordwand. Sam Tichy nie czul sie alpinista lecz podroznikiem. Juz przed wojna slynne byly jego podroze motocyklem Puch-250 po Kaszmirze, Burmie, Tybecie, Afganistanie. Wiele opowiadano o jego patniczej rundzie wokol Kailasu w przebraniu tybetanskiego pielgrzyma. Jego ksiazki "Im Land der Namenlosen Berge" czy "Zum heiligsten Berg der Welt" stawaly sie bestsellerami i wzorami literatury podrozniczej. Ambicji sportowo-zdobywczych nie mial za grosz. "Chodzi o to -- mowil -- by byc blisko nieba, cieszyc sie przyroda, pieknem widokow i cieplem ludzi w harmonijnie dzialajacym zespole." Z Baghtapur wyruszono dopiero 2 wrzesnia. Caly bagaz wyprawy wazyl tylko 800 kg. Punktem startu byla Nangpa La. Na Cho Oyu panowala juz pelna jesien i akcje przerywaly mrozne wichury. Na wysokosci 6500 m zamienialy sie one w prawdziwe pieklo. Na domiar zlego, pod szczyt przybyla silna wyprawa szwajcarska Raymonda Lamberta, ktora zmusila Tichego do szybszego dzialania (w jej skladzie byl pozniejszy prezes UIAA, Jean Juge). W miare szybko zalozono 3 czy 4 prowizoryczne obozy. W obozie III wykopano jame sniezna. Po probie Jochlera z Szerpa Adjiba, 19 pazdziernika do szturmu ruszyli Tichy, Jochler i legendarny Pasang Dawa Lama. Tichy mial spuchniete rece, ktore odmrozil pare dni wczesniej, ratujac namioty. Gorne partie kosztowaly ich wiele trudu. "Jestesmy juz bezwolnymi maszynami, ktore moga tylko jedno: isc dalej. A moze jestesmy jedynie kumulacja woli, ktora musi przec do gory i zmuszac cialo do skrajnego wysilku." Okolo godz. 15 staneli na szczycie (zdjecie). "Summit, sahib. summit!" wolal uszczesliwiony Szerpa, ktoremu ucielesnialo sie marzenie zycia. Rowniez obaj Austriacy byli szczesliwi, choc nie zdawali sobie jeszcze sprawy z faktu, ze oto wpisuja sie na pierwsza strone dziejow himalaizmu. Tichy uklakl i w zadumie dziekowal bogom za laske, jaka mu wyswiadczyli.
Wyprawa szwajcarska z powodu poznej pory roku nie przekroczyla rzednej 7600 metrow.
Cho Oyu jest jedynym 8-tysiecznikiem pokonanym tak malym zespolem i jedynym, na ktory I wejscia dokonano jesienia. Kiedy Tichy po cichu wyruszal do Nepalu, nikt nie wierzyl w jego sukces. Heinrich Klier napisal w r.1955, ze wejscie to bylo "najwieksza niespodzianka zarejestrowana w annalach alpinizmu 8-tysiecznego". Glownym bohaterem -- obok Tichego -- byl jego dawny przyjaciel, Pasang Dawa Lama, nota bene inicjator calej wyprawy (zdjecie). Jubileusz 50-lecia hucznie swiecono w Katmandu, ale glowna akademia odbyla sie w Wiedniu w sali "Uranii" w dniu wczorajszym (29 pazdziernika) -- z udzialem i pogadankami prof. Helmuta Heubergera i uczestnika konkurencyjnej wyprawy szwajcarskiej Denisa Bertholeta. Z okazji 50-lecia ukazalo sie nowe, rozszerzone wydanie ksiazki Tichego "Cho Oyu: Gnade der Gotter" (1955), jest tez w sprzedazy okolicznosciowa biografia badacza i globtrottera, zatytulowana "Herbert Tichy -- awanturnicze zycie wielkiego Austriaka" (Hilde i Willi Senft).
J. Nyka
23.10.2004 POLISH ALPINE CLUB CHO OYU EXPEDITION 2004 10/2004 (44)
Idea wyprawy na Cho Oyu powstala jeszcze w r. 2001 -- po udanej wyprawie na Aconcague. W relacji zamieszczonej w internecie napisalem, ze jest to moje marzenie. Nastepnie Cho Oyu zostala umieszczona w naszym programie "Trzy gory w trzy lata". Glownym zalozeniem programu jest wejscie w kolejnych latach na siedmiotysiecznik (Chan Tengri, Aconcagua), osmiotysiecznik i na Mount Everest. W programie biora udzial czlonkowie Polskiego Klubu Alpejskiego. Realizujac kolejne etapy, wylaniamy zespol zdolny zmierzyc sie z najwyzsza gora swiata.
Przygotowania. Polska i niemiecka zywnosc liofilizowana, ubrania puchowe szyte na miare, buty przywiezione z Niemiec (nie bez klopotow celnych na granicy), cargo do Nepalu, skromne 212 kg, GPS-y, pulsoksymetr, chemiczne rozgrzewacze z USA i cala masa innych "drobiazgow", takich jak namioty, spiwory itd. To z Polski. Na miejscu jeszcze gaz, maski i butle z tlenem. Wszystko to kosztuje gore pieniedzy i absorbuje organizacyjnie.
Ekipa. Szanse na wyjazd mialo nawet dziesieciu czlonkow PKA. Ostatecznie udalo sie pojechac piatce: Tomasz Kobielski (KW Gliwice, PKA), Boguslaw Ogrodnik (PKA, Wroclaw), Janusz Adamski (PKA, Szczecin), Olaf Jarzemski (PKA, Poznan) i Boguslaw Magrel ( PKA, Tychy) -- kierownik wyprawy. Niestety na wielkosc zespolu mialy wplyw wzgledy finansowe. Ekipa alpinistow zostala uzupelniona przez Dariusza Kozlenke, dziennikarza "Faktu" (zdjecie).
Akcja. Katmandu chyba nikogo z nas nie zachwycilo: brudno, tloczno, upalnie. Jezeli do tego dodamy nastepujace po sobie strajki, zamieszki, swieta, to robi sie niezly galimatias. (Nepalczycy uspokajaja sie wraz z nadejsciem sezonu turystycznego). Trzydniowy pobyt w hotelu pozwolil odpoczac po podrozy i zrobic konieczne zakupy. Ze stolicy Nepalu wyjechalismy w pospiechu, by zdazyc przed kolejna godzina policyjna. Podroz w kierunku chinskiej granicy uplynela na przesiadkach i przemarszach, poniewaz droga w kilku miejscach byla uszkodzona lub calkowicie zniszczona. Jeszcze tylko przejscie przez most i jestesmy w Chinach! Miasto Dzangmu, rozlozone na wielkim zboczu gory, ma okolo 800 m roznicy poziomow miedzy dolnym a gornym koncem. Stad ruszamy do Nylam. Droga ostro pnie sie w gore, a roslinnosc wilgotnego tropikalnego lasu ustepuje miejsca trawie i krzewom. Jestesmy u wrot Tybetu. W Nylam zostajemy 3 dni dla aklimatyzacji. W tym czasie robimy wycieczki na okoliczne szczyty i leczymy gnebiace nas przeziebienia. Nastepnym przystankiem jest Tingri, miasteczko, z ktorego widac juz Everest i Cho Oyu. "Taki widok inspiruje" -- zapisalem w moim dzienniku pod data 7 wrzesnia 2004 roku. Byl to dzien, w ktorym po raz pierwszy ujrzelismy najwyzsza gore swiata. Z Tingri do Lhasy, stolicy Tybetu, jest 450 km, a do Katmandu zaledwie 250 km. Nas czekala jeszcze godzina jazdy i juz bylismy w China Base Camp, na wysokosci 4900 m (zdjecie). Tu mile zaskoczenie: nasze namioty byly juz rozbite, a kucharz zapraszal do mesy na kolacje. W tym czasie zostalem liderem calego miedzynarodowego zespolu i w jego imieniu uczestniczylem w negocjacjach z chinskimi oficerami lacznikowymi oraz poganiaczami jakow.
Do bazy wysunietej na 5700 m dotarlismy po dwoch dniach karawany. Namioty rozbilismy na zachodnim skraju wielkiego namiotowego miasta. Dla patrzacego z gory, ABC robila wrazenie jakby rozlozyla sie tu cala dywizja. Z bazy roztaczal sie widok na Przelecz Przemytnikow, przez ktora podazaja z Chin do Nepalu wielkie karawany z lewym towarem. Nastapily dwa dni restu i w gore! Ale tu niespodzianka: Olaf i ja okrutnie zatrulismy sie. Trzydniowe wymioty i biegunka ostudzily nasze gorskie zapedy. No coz, dla mnie Nepalczycy gotowali za ostro, u Chinczykow znowu wszystko smakowalo tak samo, ale takiej biegunki, jak w ABC, w zyciu nie mialem. Z opresji wybawil nas pewien nowozelandzki przewodnik, ktory podpowiedzial nam, jakie leki powinnismy przyjac. Chodzilo o srodki zwalczajace... amebe. Po kolejnych 3 dniach kuracji bylismy zdrowi.
W tym czasie Janusz, Tomek i Bogus zalozyli oboz pierwszy (6400 m -- zdjecie) i drugi (7120 m), a kiedy my doszlismy do jedynki, oni szykowali sie juz do ataku szczytowego. Przez nastepne cztery dni Olaf i ja robilismy "klime" miedzy 6400 a 7120 m, zakladajac przy tym oboz posredni na 6850 m. W tym czasie Janusz i Tomek zalozyli oboz trzeci na 7570 m i 24 wrzesnia weszli na wierzcholek Cho Oyu. Janusz zameldowal sie z gory o godzinie 11 a Tomek o 12.15. Noc z 24 na 25 wrzesnia spedzilismy w obozie drugim we czterech. Bogus Ogrodnik w tym samym czasie zszedl do bazy na odpoczynek. My rowniez wrocilismy do ABC na dwa dni odpoczynku. Musielismy spieszyc sie, bo prognozy pogody byly dobre tylko na piec najblizszych dni. Powtorzylismy caly ceremonial: jedynka, dwojka, trojka. W trojce gotowanie, trzy godziny snu, gotowanie. 30 wrzesnia, o 1 w nocy w kierunku szczytu wyruszyl Bogus. Olaf i ja wystartowalismy o 2.15. Olaf niosl deske snowboardowa. Pasmo zoltych skal pokonalismy przy swietle ksiezyca. Na koncu pierwszego 300-metrowego pola snieznego dogonilismy Bogusia. O brzasku weszlismy na drugie pole sniezne, doprowadzajace w poblize seraka, czesto mylnie branego za wierzcholek. GPS pokazywal 8148 m. Picie, zel energetyczny i naprzod! Jeszcze 45 min i szczyt. Na najwyzszy punkt wszedlem w towarzystwie Tybetanczyka. Czulem sie dobrze, mialem wystarczajaco duzo sil, zeby skakac z radosci do gory, ale jedyna moja reakcja bylo milczenie... Do godz. 10.45 doszli kolejno Olaf i Bogus. Wzajemne gratulacje, sesja zdjeciowa z Everestem w tle. Dobra pogoda pozwolila nam na niespieszny powrot az do dwojki. Olaf zjechal ze szczytu na desce i zanocowal w trojce. Jego wyczyn jest rekordem Polski w wysokosci zjazdu na snowboardzie.
Znoszac sprzet dotarlismy do ABC. W noszeniu wyposazenia do i z jedynki pomagalo nam 11 Tybetanczykow. Wyzej pracowalismy sami. W bazie czekala mnie przykra niespodzianka. Tybetanczycy tak mnie "polubili", ze ukradli mi spod namiotu buty i termos. Nie mam do nich o to pretensji, wierze w to, ze nie kradliby, gdyby nie chinska okupacja i problemy, jakie sie z tym wiaza.
Co dalej? Turkusowa Bogini byla dla nas laskawa. Pieciu ludzi na szczycie, w 13 lub 10 dni od wyjscia z bazy, rekordowy zjazd Olafa. Nadto w Katmandu okazalo sie, ze tylko nasz zespol, sposrod ogolem 32, osiagnal wierzcholek w komplecie. Pogoda i zdrowie dopisaly. Rowniez przygotowanie kondycyjne okazalo sie na tyle dobre, ze pozwolilo nam na wejscie "z zapasem" sil i energii. Do realizacji pozostal jeszcze trzeci etap naszego projektu "Trzy gory w trzy lata" -- Mount Everest. Czy sie powiedzie? Wierze, ze tak. A na zakonczenie pare liczb:
 
8201 m liczy sobie szosta gora swiata.
49 jakow nioslo nasz sprzet.
41 dni trwala ekspedycja.
18 godzin przegadalismy przez telefon satelitarny.
32 zespoly atakowaly szczyt w tym roku.
25 dolarow kosztuje windstopper u przemytnikow w Tybecie.
10 yuanow kosztuje piwko w ABC.
8 yuanow kosztuje dolar.
4 obozy zalozylismy po drodze.
0 palcow odmrozilismy.
Boguslaw Magrel
19.10.2004 MOJA SPECJALNOSC: SKYRUNNER 10/2004 (44)
Wspinacze popisuja sie szybkoscia nie tylko w skalkach i na sztucznych scianach, ale takze w gorach wysokich i bardzo wysokich (Aconcagua, Chan Tengri, Everest). Powstaje nawet nowa specjalnosc sportowa, z mala na razie kadra: skyrunner. Te biegi w pionie nie sa zreszta wynalazkiem ostatnich lat, lecz maja przeszlo wiekowa tradycje, jak np. wyscig na Ben Nevis czy konfrontacje biegaczy na trasie Chamonix -- Mont Blanc -- Chamonix.
W tym roku byly skutecznie atakowane rekordy szybkosci wejscia na Everescie, Aconcagua i na Elbrusie. Na Everescie doszlo do gorszacego sporu pomiedzy szerpanskimi sprinterami, rozstrzygnietego urzedowo w Katmandu. W dniu 9 sierpnia amerykanski biegacz gorski, Chad Kellog, poprawil rekord wejscia na gorujacy nad Seattle popularny Mount Rainier (4392 m), sprowadzajac rezultat o 9 sekund (!) ponizej 5 godzin. Rekord nie jest oficjalny, gdyz zawodnik programowo zrezygnowal z jurorow: spolecznosc gorska -- oswiadczyl -- zawsze chlubila sie autonomia i honorem wspinaczy, ktorych oswiadczenia przyjmowane byly bez zastrzezen. Chad ma duze doswiadczenie w podobnych przedsiewzieciach. W zeszlym roku 17 czerwca ustanowil (tu juz oficjalny) rekord zachodniej West Buttress Mount McKinley: 14 godzin i 22 minuty. Na Rainerze byl odpowiednio ubrany i wyposazony, m.in. w specjalne kijki. Podczas drogi dwukrotnie zmienial obuwie z biegowego na lodowe. Droga na szczyt zajela mu 3 godz. i 33 minuty. Na szczycie zastal kilka osob, ktore wpisaly go do ksiazki szczytowej. "Nie pytalem ich o nazwiska, ale dziekuje im za pomoc" -- powiedzial. W punkcie wyjscia na parkingu Paradise byl z powrotem o godz. 10:59:1, droge w obie strony zamykajac czasem 4 godziny 59 minut i 1 sekunda.
Dwa miesiace pozniej po przeciwnej stronie Globu atakowany byl inny rekord. Austriak Christian Stangl (zob. GS 02/04) postanowil poprawic czas wejscia na Kilimandzaro, uzyskany w r. 2001 przez Wlocha Bruna Brunoda (5 godz. 38 min i 40 sek). 12 pazdziernika 2004 pod okiem ludzi z KINAPA (Kilimanjaro Nationalpark Administration) Stangl wyruszyl o 5.45 z bramy Umbwe. Droga podejscia ma 45 km dlugosci i pokonuje 4445 m roznicy wzniesien. O godz. 11.21 i 38 sek osiagnal najwyzszy punkt masywu czyli Uhuru Peak (5895 m). Schodzil biegiem, przemagajac bol stop kaleczonych przez ostry piasek, wbijajacy sie pod plastry. Czas laczny w gore i w dol: 8 godz. 49 min i 3 sekundy. Wynikiem nie byl zachwycony. Rekord wejscia na szczyt zostal poprawiony o zaledwie 2 minuty, zas rekord czasu lacznego, o prawie kwadrans lepszy, pozostal przy zawodniku wloskim: 8:34:52. Wycieczkowy czas wejscia na Kilimandzaro wynosi 4--5 dni a wraz z droga powrotna -- 5--7 dni. Niewielkie roznice w wynikach poszczegolnych biegaczy swiadcza o tym, ze takze w gorach rekordy zaczynaja sie zblizac do granic ludzkich mozliwosci.
19.10.2004 O PRZYSZLOSC SZATY LODOWEJ ALP 10/2004 (44)
13 pazdziernika 2004 w sali Muzeum Alpejskiego w Monachium odbyla sie nocna konferencja naukowcow bawarskich i szwajcarskich na temat globalnych zmian klimatu i ich skutkow dla srodowiska gor wysokich. Lodowce alpejskie (zdjecie) sa od przeszlo wieku szczegolowo monitorowane i na ich przykladzie najlepiej widac, co dzieje sie w podgrzewanej przyrodzie. Wedlug prof. Ludwiga Brauna z Bawarskiej Akademii Nauk, lodowce sa swego rodzaju "kasa oszczednosciowa", zasilana opadami sniegu. Od dluzszego czasu z kasy tej wiecej wyplywa w postaci wod, anizeli przybywa z atmosfery. Od polowy XIX w. do ok. 1970 r. lodowce alpejskie stracily okolo polowy swojej masy, a to co pozostalo -- ostatnie cwiercwiecze dodatkowo zmniejszylo o 1/4. A przeciez kurczenie sie lodowcow nie jest tylko problemem alpinistow i geografow. Ogolnie wiadomo, ze inicjuja one i napelniaja woda wielkie rzeki, w Alpach np. Ren czy Inn, co ma podstawowe znaczenie gospodarcze. Wedlug dlugoterminowych prognoz, nie zanosi sie na ochlodzenie klimatu -- przeciwnie, srednie temperatury beda sie nadal podnosily. Glacjolodzy przewiduja, ze ok. 2100 roku w Alpach nie bedzie juz typowych lodowcow, lecz tylko ich smutne szczatki w najwyzszych kotlinach. Ta przemiana srodowiska grozi tez katastrofalnymi ulewami i powodziami, na co Bawaria przygotowuje sie juz od paru lat specjalnym programem nazwanym KLIWA. Prof. Willfried Haberli z Politechniki w Zurychu przedstawil zagrozenia wynikajace z podnoszenia sie granicy wiecznej zmarzliny (Permalfrost), miejscami siegajacej w glab gruntu na kilkaset metrow. Rozmarzanie tej powloki spajajacej glebe i rumowiska ze skalnym podlozem przyspieszy procesy erozyjne i pociagnie za soba wielkoplaszczyznowe obsuniecia zboczy oraz masywne obrywy skal, grozne dla osad ludzkich, schronisk ale takze zbiornikow wodnych, zwlaszcza tych sztucznych. Dr Roland Luzian wyglosil referat "100 lat pomiarow lodowcow przez Alpenverein", z duzym zainteresowaniem obejrzano film Wolfganga Thomasetha "Lod w tropikach", obrazujacy niezwykle interesujace prace glacjologiczne grupy specjalistek lodowcowych ("glacjolozek") w Cordillera Blanca. W programie wieczoru byly tez ciekawie prowadzone zajecia dla dzieci.
Naukowcy zwrocili sie z apelem do politykow, zeby ci zaczeli myslec o globalnej ochronie klimatu, a do alpinistow -- by dzielili sie z osrodkami naukowymi swymi spostrzezeniami i jak najwiecej o tej problematyce pisali, w celu stworzenia ogolnospolecznego frontu ludzi z troska myslacych o losach gor w najblizszych dekadach. W monachijskim nocnym forum wzielo udzial przeszlo 1000 sluchaczy (w przewadze pan), co przeroslo wszelkie oczekiwania organizatorow.
18.10.2004 WSPOMNIENIA LATA 10/2004 (44)
Wedrowki po Pirenejach
Jakos tak sie sklada, ze ostatnio wakacje spedzam w Pirenejach, wloczac sie po urzekajaco pieknych i dzikich zakatkach. Wspaniale jest, gdyz w Hiszpanii mozna wedrowac po gorach bez zadnych zakazow i legalnie biwakowac powyzej 2200 m. Sredniowieczne wioski, mosty, kosciolki i pustelnie stanowia dodatkowe atrakcje.
W zeszlym roku rodzinne wakacje zaczelismy od najbardziej znanego Parku Narodowego Hiszpanii: Ordesa oczarowala nas dolomitowymi scianami i swiezoscia roslinnosci, podlewanej co dzien przez popoludniowe ulewy. W bukszpanowych lasach, zgodnie splatane, rosna rozmaite gatunki krzewow, ktore moglyby byc duma miejskich ogrodow. W gorach spotykamy sympatycznych wloczegow roznych nacji. Intensywna burza, ktora spedzila nas w dol tuz spod Przeleczy Rolanda, nie odstraszyla naszych dzieci. Wedrowki kontynuowalismy w Pirenejach Andory, gdzie weszlismy na Pic de Serrena (2913 m).
W tym roku (2004) Wydzial Fizyki Uniwersytetu w Barcelonie zorganizowal konferencje w Benasque. Spod Centro de Ciencias, gdzie odbywaly sie nasze wyklady, wiedzie szlak na najwyzsza gore Pirenejow -- Pico Aneto (3404 m). Na zdobywanie tej gory nie udalo mi sie namowic nikogo z kolegow fizykow, wiec sama wyruszylam najwczesniejszym autobusem do doliny Valibierna.
Wraz z osemka poznanych w autobusie Katalonczykow ruszamy przez las w kompletnych ciemnosciach. Jestesmy juz wysoko, gdy stawy doliny Valibierna zaczynaja wylaniac sie pod nami z mroku. Katalonczycy przygladaja mi sie nieufnie, ale idziemy dalej razem. Zamiast sniegu i opisanego w przewodniku lodowca, zastajemy zbocze zaslane kamieniami. Dlugo bladzimy slabo wyznakowana kopczykami percia, zanim kruche skalki wyprowadza nas na Collado de Coronas. Lodowaty wiatr zza przeleczy zapowiada zupelnie inny swiat. I rzeczywiscie: schodzimy na prawdziwy lodowiec, pomimo wrzesniowych upalow pokryty sniegiem. Pod sniegiem widac jakby zarys jeziora. Podobno ucieklo ono spod przeleczy w 1857 roku, znalazlszy ujscie w lodzie. Szybko posuwamy sie w gore, niestety juz tylko z piecioma Katalonczykami, gdyz stromsza partia lodu odstraszyla pozostala trojke. Ostatnie 50 m droga wiedzie eksponowana granitowa grania, zwana Mostem Mahometa. Na zaslanym kamieniami szczycie Aneto pozostal tylko posazek Matki Bozej, owiniety szmatkami (zdjecie). Wielki metalowy krzyz lezy ponizej zrabany. Robi nam sie smutno, zwlaszcza iz ktos przypomina, ze jest wlasnie dzien 11 wrzesnia. Pogoda jest paskudna, dopiero podczas zejscia moge zobaczyc jak piekna jest dolina Esera, do ktorej prowadzi najbardziej popularna droga. Niestety lodowiec szybko sie konczy i znow bladzimy po zboczach "kamiennej gory". Przy schronisku Rencluza w promieniach zachodzacego slonca leniuchuja moi koledzy fizycy. A my uzgadniamy plany na przyszly rok -- moze masyw Vignemale?
Anna Okopinska
 
Pico de Aneto, francuskie Nethou, 3404 m, wznosi sie po hiszpanskiej stronie Pirenejow i jest ich najwyzszym szczytem. Zdobyli go w r. 1842 Albert de Franqueville i rosyjski oficer, Platon Czichaczew z 4 przewodnikami. Wejscie zimowe otrzymal juz w r. 1879. Aluminiowy krzyz szczytowy zostal zrzucony przez "nieznanych sprawcow" w r. 1998 lub 1999. Lodowiec na jego stoku (niedawno jeszcze 80 ha) szybko kurczy sie w ostatnich latach. (Red.)
Lomnica i w dodatku kolejka
Z moim krakowskim przyjacielem objechalem "pol swiata". Po ostatnim wypadzie do Bielska-Bialej i wyjezdzie na Skrzyczne (przy cudownej pogodzie) wymyslilismy nastepna wycieczke, mozliwa dla mlodziezy w naszym wieku (ja rocznik 1919, on 1932...). Zaplanowalismy Lomnice (2632 m) z Lomnicy Tatrzanskiej -- z dojazdem bezposrednio z Krakowa. Byl piatek, 10 wrzesnia. W Lomnicy (kurorcie) zaskoczyla mnie niska cena za parking przy lanovce: 20 zl za caly dzien. Na tle Krakowa nie do wiary -- a jednak prawda!
Kolejki do kolejki byly dwie, obie dlugie. Jedna do kasy, druga do wagonikow. O ile dobrze pamietam, za moich czasow kolejka linowa byla tylko jedna: od dolnej stacji przez "Start" do Skalnatego Plesa, tam przesiadka i dalej na szczyt. Teraz dolny odcinek starej kolejki jest nieczynny. Na lewo od niego biegnie linia nowej kolejki, gesta wagonikami. Jej kapacita jest olbrzymia. Wywozi ona na "Start", tam przesiadka na takie same wagoniki i dalej do Skalnatego Plesa. Tam znowu mohutna kolejka ludzka -- z nadzieja w sercu i niepokojem, czy jeszcze dzis uda sie zalapac. Wskutek przerwy w kursowaniu kolejki, nad Lomnickim czy jak ktos chce Kamiennym Stawem znalezlismy sie dopiero o godz. 12, bilet na szczyt wystalismy na godz. 15.10. Ludzi przy jeziorku mrowie. Wiekszosc spaceruje do obserwatorium, inni obchodza dookola stawu lub fotografuja pare uroczych lisow, ktore zupelnie nie boja sie turystow. Bufet przy Skalnatym Plesie kiepski (jest tez restauracia): kwasnica -- zupa z kiszonej kapusty i wody, gulasz segedynski -- sama kapusta i 4 skwarki. Byly jeszcze mikroporcje frytek, i to wszystko. Dobre bylo tylko piwo. Zapytalem o malinovku. Mlodziez za lada nie potraktowala mnie powaznie, dopiero starszy pan przy kasie przypomnial sobie, ze maminka wspominala o czyms takim. "Teraz malinovki nie ma..." W dolinie bylo cieplo, od czasu do czasu swiecilo slonce i na trawie w krzakach mozna sie bylo zdrzemnac. Spalem i tak slodko snila mi sie nasza niezapomniana malinovka. To byly czasy, juz sie nie wroca!
Wreszcie znalezlismy sie w niewielkim wagoniku (10 do 12 osob?), na dlugiej 2--kilometrowej linie, w czesci gornej stromej jak na Aiguille du Midi. W kosc dalo nam wejscie po schodach od wagonika az na platforme. Zadyszka! W naszym wieku 2500 m npm. to juz jest odczuwalna wysokosc, zwlaszcza bez aklimatyzacji, prosto z Krakowa. Za to na gorze pogoda byla cudowna! Przedwieczorne slonce oswietlalo cale Tatry. Na prawo Kiezmarski z calymi Tatrami Bielskimi, na lewo kopulasty Slawkowski, Gierlach jak na dloni, a w dali, na prawo od niego, nasze Mieguszowieckie. No i tam calkiem w tyle Krywan. Chmurki zeszly w dol i pogubily sie po dolinach, strzepiac sie i obijajac o zbocza, dodajac zycia ozloconemu promieniami slonca krajobrazowi. Cudowne widoki i wzruszajace moje pozegnanie z Tatrami. Po naszej stronie chyba z nikad nie moglbym Ich tak przezyc i pozegnac. A moze to nie pozegnanie, tylko obiecujace "do zobaczenia"?
Tony Janik
18.10.2004 SKARBY ZE STARYCH ALBUMOW 10/2004 (44)
Zanim TPN zalozono
W dniu 21 pazdziernika 2004 odbeda sie w Zakopanem uroczystosci zapoczatkowujace cykl imprez zwiazanych z jubileuszem powstania Tatrzanskiego Parku Narodowego, utworzonego 50 lat temu rozporzadzeniem Rady Ministrow z dnia 30 pazdziernika 1954 r., ogloszonym w Dzienniku Ustaw z dnia 4 lutego 1955 roku (reprodukcja). Przewidziane sa m.in. spotkania, wystawy, konferencje i sesje popularno-naukowe. Siegajace roku 1939 formalne poczatki Parku (przygotowania siegaly znacznie glebiej wstecz) przypomnielismy w "Glosie Seniora" 8/2004.
Z okazji jubileuszu TPN publikujemy interesujace zdjecie sprzed powstania tej zasluzonej instytucji, z roku 1937. Autorem fotki jest Stefan Feist, po wojnie zamieszkaly w Anglii syn Ryszarda Feista, naczelnego kasjera okregu zakopianskiego Polskich Lasow Panstwowych. Wykonana obok lesniczowki na Zazadniej, fotografia przedstawia Ryszarda Feista (w srodku) w gronie dwoch tatrzanskich lesniczych oraz 10 straznikow lesnych, do dzis zwanych na Podhalu "lesnymi". Ciekawostka jest -- a pamieta juz o tym malo kto -- ze w polowie lat trzydziestych ich oficjalnym sluzbowym odzieniem byly nie zielone uniformy, lecz ubiory goralskie. Wspominal po polwieczu autor fotografii: "Stroje goralskie byly ongis przyjetym »umundurowaniem« lesnych tatrzanskich. Na klobukach, czyli kapeluszach, noszone byly kitki sarnie. Kazdy lesny posiadal skorzana torbe, zawieszona przez prawe ramie na pasie, na ktorym umieszczona byla metalowa tarcza urzedowa, tzw. blacha. Uzbrojenie lesnych stanowily nieodlaczne ciupagi i sztucery." Reprodukowane zdjecie pokazuje scene o charakterze raczej odswietnym, obaj lesniczowie ubrani sa w garnitury -- byc moze regionalna goralska gala tez wiazala sie bardziej z uroczystymi wystapieniami, niz trudna codzienna robota w gorskich rewirach, gdzie szary uniform spisywal sie znacznie lepiej, anizeli widoczne z dala i krepujace swobode ruchow biale portki i cucha.
06.10.2004 MOJE ALPY - TROCHE SPOZNIONE 10/2004 (44)
Po przegladnieciu zamieszczonych w GG relacji innych kolegow z niezbyt ekstremalnych przejsc w Alpach, Kaukazie, gorach Balkanow decyduje sie przekazac pare slow o moich ostatnich wyjazdach poza Tatry. W koncu dla mlodych kolegow to powod do naturalnej, rzecz jasna, satysfakcji przez porownanie z ich wlasnymi osiagnieciami, a dla starszych, juz mniej aktywnych, byc moze bodziec i zacheta. Tak i na mnie -- dobrych kilka lat temu, kiedy po bardzo dlugiej przerwie pojechalem w Tatry na moje pierwsze spotkanie seniorow nad Morskim Okiem -- podzialal widok grupy uczestnikow zlotu, z Jerzym Wala na czele, idacej na Rysy, po to, aby zjechac w dol na bigfootach.
Jesli chodzi o Alpy, to zawsze z ciekawoscia, a moze nawet z zazdroscia czytalem relacje kolegow, ktorzy tam bywali i wspinali sie. Mnie musialo wystarczyc tych pare wypraw pamirskich i himalajskich, w ktorych udalo mi sie wziac udzial. Myslalem wtedy: moze kiedys, pozniej... No i teraz jest to "pozniej". Moze bardzo spoznione, ale jest.
Na pierwszy plan poszedl Grossglockner. Zadowolenie, ze jednak moge i rozczarowanie cizba ludzka na szczycie z mosieznym, zlocacym sie w sloncu krzyzem. To bylo dwa lata temu. Jeszcze pod koniec tego samego lata, we wrzesniu, bylem po poludniowej stronie Bialej Gory. Codzienne opady deszczu na dole i sniegu na lodowcu uniemozliwily nam dotarcie do szczytu (probowalismy tzw. drogi papieskiej). Pozostala satysfakcja kilku biwakow na lodowcu przy calkowitym braku innych amatorow przecierania szlaku.
W zeszlym roku (2003), nie chcac juz niczego ryzykowac, przyjaciele moi zadecydowali, zeby wejsc na Biala Gore normalna wydeptana sciezka przez Iglice Popoludniowa czyli Aiguille du Gouter. Udalo sie to nam tuz przed zamknieciem tej i innych drog wejsciowych z powodu skutkow niespotykanych upalow wtedy panujacych, o czym zreszta donosila "Gazetka Gorska". Majac jeszcze troche czasu zaliczylismy w snieznej burzy z piorunami wloski "raj" czyli Gran Paradiso.
W tym roku apetyt byl juz na cos bardziej ambitnego, lecz z powodu roznych komplikacji losowych skonczylo sie na latwym Breithornie (4165 m) i troche ciekawszym Castorze (4226 m), na ktore wszedlem w koncu lipca w towarzystwie moich przyjaciol ze Slaska (pogoda byla wystrzalowa). Oba wymienione wierzcholki, oraz Pollux (4091 m), dzieki kolei linowej z Zermatt na Maly Matterhorn (3883 m) sa latwo dostepne. My startowalismy jednak z Breuil--Cervinia (2050 m), korzystajac tylko z kolejki do Plan Maison (2520 m) i biwakujac w poblizu gornej stacji.
Caly rejon lodowca Theodulgletscher zostal obrocony w narciarski raj, funkcjonujacy przez okragly rok. Latem biale szalenstwo zaczyna sie tu juz przed godzina 7 i trwa mniej wiecej do poludnia. Wkrotce potem wyjezdzaja ratraki i caly lodowiec jest precyzyjnie wyrownywany i grabiony. Amatorow poruszania sie po tych ogromnych polaciach bez nart widac niewielu, a i ci nieliczni nie sa mile widziani, gdyz psuja idealnie wyrownane i przygladzone powierzchnie. A przy okazji moga wpasc do jakiejs -- powierzchniowo tylko zamaskowanej -- szczeliny, ktora dla ratraka jest za waska, lecz dla idacego na piechote czlowieka w sam raz. Wlasnie jedna z atrakcji gornej stacji wyciagu u podnoza skalistego wierzcholka Malego Matterhornu jest lodowa grota, w ktorej mozna zobaczyc uwiezionego w lodowej szczelinie "wspinacza" -- i to bez zadnej oplaty!
Natomiast z samego wierzcholka Malego Matterhornu roztacza sie piekny widok na Alpy we wszystkich kierunkach, a umieszczone tam panoramy ulatwiaja identyfikacje poszczegolnych gor. Oczywiscie, dominujacy i najpiekniejszy jest sam Matterhorn, od tej strony zwany po francusku Mont Cervin a po wlosku Monte Cervino. Milo byloby stanac na jego ostrym wierzcholku. Coz, jesli zdrowie i partnerzy dopisza... moze w przyszlym roku?
Wojtek Branski
05.10.2004 GORY AZJI - CIAG DALSZY 10/2004 (44)
Amerykanie na Great Trango
Jak to juz krotko wzmiankowaly GS 08/04 i GG 09/04 z 22.09.2004, efektownym sukcesem zakonczyl sie wyjatkowy pod wzgledem stylu wypad dwoch Amerykanow na poludniowo-zachodni filar Great Trango Tower (6286 m) w Karakorum. Josh Wharton i Kelly Cordes (znany jako redaktor pomocniczy American Alpine Journal) pokonali w 4 i pol dnia bez poreczowan i prob potezny, glownie skalny filar, wystrzelajacy na 2200 m w gore i kulminujacy w zachodnim wierzcholku Great Trango. Nieustannie trudne wyciagi z trawersami i wahadlami czynily wspinaczke "podroza w jedna tylko strone". W bardzo skromnym wyposazeniu wspinacze nie mieli sprzetu do spitowania, kuso tez bylo z zywnoscia, a koncowe dwa dni musieli obyc sie bez wody. Zeszli przez pokryte lodem polnocne stoki, na krotko zanim gory pograzyly sie na dluzej w niepogodzie. Droge ocenili na 5.11 R/X, A2, M6 i nazwali "Azeem Ridge", przy czym "azeem" w urdu znaczy "wielki" (Wielki Filar). "Josh zasluguje na pelne uznanie -- mowi Cordes -- odwazny i perfekcyjny technik, pokazal klase wspinaczkowa, jakiej dotad nie widzialem. Problemy zwiazane z wysokoscia jakby go w ogole nie dotyczyly."
Poludniowo-zachodni filar w r. 1990 byl celem silnej wyprawy hiszpanskiej (kierownik Antonio Perezgrueso), ktora rozpinajac poreczowki i zakladajac obozy zblizyla sie na odleglosc 3--4 wyciagow od wierzcholka zachodniego. Rownie zaawansowana probe podjeli w r. 2000 Amerykanie Tim O'Neill i Miles Smart, ktorzy w smialym 5-dniowym wypadzie alpejskiego typu dotarli w poblize konca drogi. Nagle zalamanie pogody zmusilo ich do 17-godzinnego dramatycznego odwrotu.
Wladyslaw Janowski
Jeszcze raz Kongur
Ten wspanialy szczyt budzil zainteresowanie alpinistow od przeszlo cwiercwiecza, jednak w tym roku przezyl prawdziwe oblezenie. O wejsciach rosyjskich pisalismy w GG 09/04 z 22.09.2004, wyniki swej wyprawy opublikowali wlasnie Wlosi z Club Alpino Accademico Italiano, ktorzy w materialach prasowych pasmo Kongur Shan zaliczaja do Kunlunu. Celem wyprawy (kierowal nia Mauro Penasa) byla gran polnocno-wschodnia z dziewiczymi szczytami 5975 m i znacznie wyzszym 7204 m, nazwanym Kongur East (mapka). 22 lipca stanela baza na lodowcu Tugraltuluxi (3800 m). Pogoda byla zmienna, z przewaga zlej, mimo to prace postepowaly. Na tylnej scianie kotla lodowcowego zalozono obozy 4500 i 5600 m -- stromizna lodu siegala miejscami 60 stopni. Gran polnocno-wschodnia zaczyna sie od zwornika 5975 m (na mapie rosyjskiej 5924 m). Dwie osoby zostaly tu jako zabezpieczenie, zas Massimo Giuliberti, Claudio Moretto, Mauro Penasa i Giuseppe Villa ruszyli z ciezkimi plecakami grania, zakladajac biwaki. Skalno-lodowy uskok wymagal trudnej wspinaczki i grozil obrywami nawisow. 11 lipca dziewiczy Kongur East (7204 m -- na mapie rosyjskiej brak nie tylko koty ale i szczytu) osiagneli Giuliberti, Penasa i Villa. W 4 dni pozniej, 15 lipca, Donatella Barbera (dr), Carla Marten i Ezio Mosca weszli na zwornik 5975 m. Celem wyprawy byl glowny szczyt Konguru nowa droga, jednak slaba pogoda przedluzyla akcje zakladania obozow, a w decydujacym dniu 11 lipca uniemozliwila kontynuowanie drogi. Nie bylo tez mowy o zapowiadanym stylu alpejskim, zreszta na tak dlugiej i skomplikowanej drodze raczej trudnym do wyobrazenia. Na zdjeciach masywu Kongur East -- szczyt pocieszenia -- nie rysuje sie zbyt wyraziscie.
Slowency w grupie Trango
Latem 2004 w rejonie Trango bawily dwie grupy -- wlasciwie zespoly -- ze Slowenii. Wczesniej zjawili sie Matjaz Jeran, Matevz Kunsic i Ursa Rebec. Zamierzali oni przejsc klasycznie droge Eternal Flame na Nameless Trango Tower (6251 m), trafili jednak na slaba pogode i 15 lipca zawrocili ok. 100 m od szczytu. W koncu sierpnia weszli w droge Kneza z r. 1987 i tu jednak musieli sie poddac z powodu niepogody. Szczescie dopisalo natomiast drugiej trojce w skladzie Klemen Mali, Miha Valic i Tomaz Jakofcic. Zjawili sie oni w bazie 9 sierpnia i w sumie zrobili 6 wejsc, wsrod ktorych wyrozniaja sie pierwsze w ogole wejscie na Mnicha Trango (5850 m) i powtorzenie drogi "Eternal Flame" -- pierwsze w stylu alpejskim. Przyjechali z zamiarem dokonczenia filara Great Trango, niestety sprzatneli im go sprzed nosa Amerykanie Wharton i Cordes (zob. wyzej -- Slowency pisza o filarze poludniowo-wschodnim). Valic i Jakofcic najpierw weszli na Great Trango sniezno-lodowa droga z r. 1984 (1200 m wysokosci, lod do 60 stopni), po czym -- poniewaz pogoda byla niewyrazna -- powtorzyli droge "Sadu" na Sadu Spire (ok. 4500 m, VII+, A1, 350 m). 3 wrzesnia przejasnilo sie i cala trojka weszla trudna, 300-metrowa droga na dotad niezdobyty szczyt ok. 4600 m nad baza, nazwany Garda Peak. 4 wrzesnia na Sadu Spire poprowadzili nowa droge nazwana "Piyar, Piyar" (VII+, A0/VII-, 350 m). Po dniu odpoczynku, w czworke (z kim?) zaatakowali dziewiczego i wiele razy obleganego (m.in. trzy razy przez Josha Whartona) Mnicha Trango (Trango Monk, 5850 m). Wejscia dokonali trudna polnocno-wschodnia sciana, w ktorej srodku zabiwakowali. Droge (450 m, VII, A2/VI, 70 stopni) nazwali Chota Badla. Efektowne bylo rowniez zakonczenie pobytu: w 3 dni powtorzyli droge Eternal Flame (Niemcy 1989) na Nameless Trango Tower (6251 m). Jest to trzecie lub czwarte przejscie tej znanej drogi, pierwsze w czystym stylu alpejskim.
Jak na zespol trojkowy i niespelna miesiac pobytu -- wyniki imponujace, swiadczace o superklasie wspinaczy. A przeciez nie byl to tego lata jedyny zespol slowenski w Karakorum, nie mowiac o rownoleglej dzialalnosci przedstawicieli tego malego kraju w innych gorach swiata -- od Grenlandii przez gory Afryki po Cordillera Blanca.
Bonington w Lahulu
Mimo ukonczenia 70 lat, Chris Bonington co lata odbywa dalekie wyprawy. Latem 2004 celem jego wyjazdu byly nieznane zachodnim alpinistom partie Lahulu, w polnocno-zachodnim kacie Indii. Pojechal tam w 11-osobowym zespole seniorow (m.in. 2 starsze malzenstwa) z udzialem 3 alpinistow indyjskich, w tym czolowego znawcy gor tego kraju, redaktora "Himalayan Journal", Harisha Kapadii. W lipcu i poczatku sierpnia zwiedzono doliny Saichu Nala i Jambu Nala, nad ktorymi wznosza sie dziewicze pieciotysieczniki, niektore strzeliste jak ogromne Mnichy. Krolujace nad cala grupa 6-tysieczniki Menthosa (6443 m) i Shiva (6142 m) mialy juz wejscia (Shiva jedno, Menthosa dwa). Bonington i jego towarzysze weszli na 3 szczyty pieciotysieczne -- technicznie latwe, ale za to dotad nie odwiedzane przez ludzi, przynajmniej tych z Zachodu. Przebyto tez trudna i wysoka przelecz Pimu, dziwiac sie, w jaki sposob miejscowi pasterze przepedzaja przez nia co roku liczace 900 sztuk stado owiec i koz. "Ponizej 5500 m mozna sie tu wspinac bez zezwolen, a dziewiczych szczytow tej wielkosci jest pod dostatkiem" -- pisze Chris. Ma on sentyment do Polakow i nawet w najkrotszych autobiografiach wymienia swoj filar Freney a wsrod towarzyszy "Polaka Jana Dlugosza". "W tamte lata -- mowi o roku 1961 -- byla to jedna z najtrudniejszych wspinaczek w Alpach, jeszcze dzis jest zaliczana do wielkich klasycznych pozycji rejonu Mont Blanc."
Bhagirathi III jesienia
1 wrzesnia odlecielismy z Polski zespolem w skladzie Arkadiusz Grzadziel, Boguslaw Kowalski, Krzysztof Skoczylas i Tomasz Szumski. Naszym celem byl filar szkocki Bhagirathi III (6454 m -- zdjecie). 7 wrzesnia z karawana 21 tragarzy doszlismy do Bojbassy a nastepnego dnia do bazy Nandavan. Transport do bazy wysunietej trwal do 14 wrzesnia, po czym akcje przerwalo 3-dniowe zalamanie pogody. Po oschnieciu skaly, 19 wrzesnia rozpoczelismy wspinanie -- z biwakami na wysokosci 5350 i 5700 m. W dole pod spietrzenie doszlismy droga Holzlera, potem skrecilismy w prawo do drogi szkockiej. 21 wrzesnia w trudnych warunkach a pozniej w opadzie sniegu dotarlismy do punktu 5935 m, skad wrocilismy do II biwaku. Poniewaz pogoda nie ulegla poprawie, nastapil ciezki odwrot do bazy wysunietej: zjazdy przez caly dzien w opadach sniegu. Nastepnego dnia zlikwidowalismy ABC i wrocilismy na Nandavan, co zajelo nam caly dzien, choc normalnie nie przekraczalo 2 do 3 godzin. Glebokosc swiezego sniegu siegala metra. 27 wrzesnia bylismy z powrotem w Delhi.
Tym razem na calej linii zawiodla nas pogoda. Mielismy dobra aklimatyzacje, cel byl trafnie dobrany, 21 wrzesnia bylismy juz niedaleko konca trudnosci: zostaly dwa, moze trzy wyciagi i dalej bylo juz latwo. Jesli chodzi o droge Holzlera, w 4 probach-wyprawach obil on spitami stanowiska oraz punkty na wyciagach w miejscach, ktore nie wymagaly takiej asekuracji. Linia drogi jest rzeczywiscie ladna, ale styl i srodki chyba nie takie, jakie powinny byc stosowane na tej scianie (choc prawde mowiac powtorzylismy tylko poczatkowe wyciagi, ktore jako "transportowe" mogly byc gesciej ospitowane).
Boguslaw Kowalski
A co dzialo sie w Pamirze?
Podobnie jak w poprzednie lata, na Pamirze czynne byly rozbudowywane z roku na rok "alplagiery", nastawione na obsluge grup z dawnego ZSRR i z zagranicy, szczegolnie alpinizmu komercyjnego. Tradycyjnie, najwieksza koncentracja sil miala miejsce pod Pikiem Lenina (7134 m). W oparciu o obozy "Pik Lenina" i "Alp-Nawruz" firmy "Asia-Travel" na popularny siedmiotysiecznik probowalo wejsc ok. 500 ludzi, z czego mniej wiecej 1/3 zrealizowala swoje marzenie. Nie obylo sie bez nieszczesc. Zanotowano kilkanascie ciezszych odmrozen i wychlodzen, przy forsowaniu potoku lodowcowego zginal alpinista z Krasnojarska, zas ktos z Petersburga przepadl bez wiesci szturmujac Pik Lenina. Ludniej niz w poprzednie lata bylo na Lodowcu Moskwina, gdzie juz drugi rok z rzedu dzialal oboz "Nawruz", prowadzony przez agencje z Duszanbe i Taszkentu. Tego lata zarejestrowano tutaj 124 osoby, z czego 72 weszly na Pik Korzeniewskoj (7105 m) zas 21 na Pik Kommunizma (7483 m -- mimo oficjalnych zmian, w uzyciu pozostaje stara nazwa). 19 osob zaliczylo oba siedmiotysieczniki, a 5 wypelnilo normy potrzebne do uzyskania tytulu snieznego barsa (byla w tej piatce dumna z osiagniecia Hiszpanka Chus Lago). Przewodnicy Asia-Travel przeprowadzili trudna akcje zdjecia z wysokosci 6850 m zwlok czeskiego alpinisty Lubosa Vlcka. Pod siedmiotysiecznikami alpinisci nastawieni byli glownie na wejscia wysokosciowe. Sportowo zorientowane grupy kierowaly sie w nizsze ale atrakcyjniejsze wspinaczkowo rejony: w Fanskie Gory, Aksu-Karawaszin, Altaj Wysoki, Tien-szan Polnocny i Centralny. Stamtad tez naplywaly meldunki o nowych drogach i innych ciekawych wejsciach. Agencje turystyczne juz przyjmuja zgloszenia na lato 2005.